Więc tak... To ostatni rozdział tego sezonu i całej tej historii, tak myślę. Razem z Isabelle nie chcemy tego ciągnąć, bo byłoby to na siłę, zważywszy na to, że ten drugi sezon jest kontynuacją pierwszego, bo nie chcieliście pogodzić się z tym, że Ross umarł. :P
Is już śpi, a ja piszę, dlatego w moim i jej imieniu chciałyśmy bardzo wam wszystkim podziękować za każdy komentarz pozostawiony pod rozdziałami, za te wszystkie wyświetlenia, których na dzień dzisiejszy jest aż 40 tysięcy, za to, że tak bardzo nas motywowaliście i zawsze wybaczaliście, jeśli rozdziału przez dłuższy czas nie było. Nie chcę pisać jakiejś wzruszającej mowy czy coś, bo to nie koniec bloga!
Wspólnie ustaliłyśmy, że zrobimy sobie długą przerwę, abyśmy mogły poświęcić się naszym blogom. Wrócimy do was z nową historią (nad którą jeszcze myślimy, ale ćśśś). Myślę, że to głównie ze względu na mnie, bo mam mnóstwo roboty w szkołach i nie tylko, no i nie dawałam rady z prowadzeniem dwóch blogów. Is tak, ale ja nie. Aktualnie z rozdziałem na I'm the next supreme zalegam od miesiąca, co jest naprawdę długim okresem czasu.
JEŚLI MACIE DO NAS CHOĆ ODROBINĘ SZACUNKU, TO SKOMENTUJCIE TEN ROZDZIAŁ.
Planujemy powrót 12 KWIETNIA, czyli w rocznicę założenia bloga.
To tyle, na razie zapraszamy na nasze oddzielne blogi:
Is: another-love-raura.blogspot.com
Mój: im-the-next-supreme.blogspot.com
P.S. Dziękujemy również Natali i Jagodzie za zaufanie i za danie nam tej szansy.
ROZDZIAŁ Z DEDYKACJĄ DLA WSZYSTKICH ZIEMNIAKÓW, KTÓRE DOTRWAŁY Z NAMI DO KOŃCA TEJ HISTORII. KOCHAMY WAS BARDZO MOCNO ♥️
________________________________________
- Laura! - Z moich ust wydobył się wrzask. - Laura!
Znów spróbowałem się wyrwać z od mojego przeciwnika, tym razem skuteczniej. Podniosłem się na równe nogi, a następnie wymierzyłem mu cios w głowę, tuż po tym kopnąłem go z całej siły w brzuch. Wycelowałem w niego swoim rewolwerem i krzyknąłem krótko do Riker'a: "Pilnuj go!", a sam udałem się do wejścia do budynku.
Kiedy znalezłem się w środku, wszedłem do jedynego pokoju, w którym były uchylone drzwi. Był to ten sam, w którym zostawiliśmy Laurę. Spodziewałem się zobaczyć jej nieruchome i sztywne ciało na podłodze, ale tak nie było. Nie zastałem tutaj nikogo, a klapa w suficie była otwarta.
Ktoś musiał wziąć broń.
A Laura gdzieś tu musi być.
- Laura? - Nikt mi jednak nie odpowiedział. - Lau!
Zacząłem przeszukiwać pomieszczenie, ale nie - nigdzie jej nie było. Do "domu" nagle ktoś wszedł - a ja zamarłem w bezruchu. Lekko wychyliłem głowę na korytarz, aby zobaczyć, kto idzie - była to Rachelle. Trzymała jakiś spory pistolet, którego nazwy nawet nie znałem. Zakradała się w kierunku pomieszczenia, w którym aktualnie się znajdowałem, przynajmniej tak mi się wcześniej wydawało. Poszła jednak zupełnie gdzie indziej, a ja znów spanikowałem, że może szuka Laury. Nie może.
Wybiegłem zza ściany i rzuciłem się na jej plecy zwalając ją z nóg. Wrzasnęła głośno, ale zakryłem jej usta ręką. Ta natychmiast mnie ugryzła, co bolało jak cholera, ale trudno. Próbowała się wyrwać, ale nie dawałem jej na to szans.
- Puść mnie! - wysyczała wierzgając rękami i nogami na wszystkie strony.
- Nie dorwiesz się do niej - odpowiedziałem.
- Taki jesteś tego pewien? - spytała uśmiechając się złośliwie. Chciałem kiwnąć głową, ale nie zauważyłąby tego, bo tak się wyrywała. Zamiast tego powiedziałęm po prostu:
- Owszem - i chociaż dziewczyn się nie bije, ona była wyjątkowym osobnikiem, którego trzeba było ubić. - Pożałujesz za ten cały rok, który zmarnowałem! Mogłem być z nią!
- Ale patrz, jakos trafiłeś do mnie. Chcesz znać prawdę? - spytała i natychmiast oboje przestalismy się poruszać.
- O czym?
- Jak to się stało, że pochowali nie tego blondyna. Otóż - zaczęła, nie czekając na moją odpowiedź - na lotnisku pewien facet chciał ci ukraść dokumenty, bo sam nie miał, a uznał, że w sumie to jesteście podobni - zaśmiała się. - Próbowałeś się bronić i upadłeś, uderzając w coś metalowego. Akurat wracałam wtedy samolotem od Piper, a kiedy cię tam zobaczyłam, uznałam że to bardzo dobry moment na początek zemsty - znów uśmiechnęła się nieszczerze. - Biedaczek jednak zmarł w wypadku samochodowym, a zidentyfikowali go jako ciebie, bo przecież miał twoje dokumenty, co nie? A jego ciało było tak zmasakrowane, że nie byłoby innego sposobu. I ot, pozwolili mi cię do siebie wziąć, bo byłam pielęgniarką, a na dodatek powiedziałam im, że jesteś moim chłopakiem i że nie masz nikogo innego oprócz mnie.
- Jesteś chora - powiedziałem mocno wkurzony i znów się na nią rzuciłem. Próbowała we mnie strzelić, ale skutecznie unikałem strzałów. Wziąłem za to swój rewolwer i strzeliłem jej w stopę. Krzyknęła z bólu i chwyciła zranione miejsce. Zdecydowałem się ponowić poszukiwania Laury, cokolwiek miałyby dać. W krótkim czasie przeszukałem cały budynek, a dopiero w ostatnim pokoju znalazłem martwe ciało tego samego faceta, który wcześniej wszedł do budynku... Chwila... To musi znaczyć, że Laura go zabiła. A to znaczy, że żyje.
Z impetem wybiegłem z tego domu, a raczej ruiny, gdzie co chwilę słychać było strzały. Przyłączyłem się do pozostałych i wspólnie próbowaliśmy odeprzeć atak, co w sumie nie było takie trudne, chociaż Rocky'ego i Vanessy nie było. Ryland też gdzieś zniknął. Mick i Logan strzelali do Rydel chowającej się za drzewami i broniących jej (a przynajmniej starajacych się) Riker'a oraz Ratliff'a. Nagle zza rogu wybiegła Rachelle, a wraz z nią Ryland.
- RIKER! - wrzasnął najmłodszy. - KRYJ SIĘ!
W ostatnim momencie, pomyślałem. Rachelle trafiła tuż nad jego głową, w drzewo.
- Dzięki! - odkrzyknął Riker.
Strzelałem do Logan'a i jednocześnie obserwowałem całą sytuację. Po chwili jednak ani ja, ani mój aktualny przeciwnik, nie strzelaliśmy do siebie. Obok bowiem działo się coś o wiele ciekawszego i przerażającego w jednym - Riker usilnie próbujący odeprzeć atak Mick'a i Rachelle. Ratliff natomiast wspinał się na drzewo, ale mam wrażenie, że tylko ja to zauważyłem. Może chciał mieć lepszy widok, tak jak Evan i Will?
Właśnie, gdzie oni są?
- RIKER! - krzyknął Ryland, a starszy odwrócił się w jego stronę. Okazało się, że tym razem to Logan do niego strzelił, a młodszy... zasłonił go własnym ciałem.
- RYLAND, NIE! - ryknął Riker, gdy chłopak upadł bezwładnie na ziemię, z dziurą prosto w sercu. Sam do niego podbiegłem ze łzami w oczach. Nie mogę płakać, nie mogę płakać. Będę silny.
Ale przecież właśnie mój młodszy brat oberwał kulką w serce, do cholery!
I się zaczęło. Jedna samotna łza spływająca po moim policzku wywołała falę innych, spadających na twarz Ryland'a, kompletnie bez wyrazu. Jeszcze przez chwilę oddychał, a jego serce biło... Ale to było tylko chwilowe.
- Przepraszam, Ryland! - zawył Riker, a ja postanowiłem się odpłacić.
Zacząłem strzelać, gdzie popadnie, a zaraz potem dołączyło się do mnie kilka innych osób: Ellington, Evan, Will i Riker. Mimo naszej przewagi liczbowej, pokonanie tej trójki (parę sekund później dołączyła też Piper, chociaż ona kompletnie nie miała broni) było naprawdę trudne. Zza rogu nagle wyskoczyła... Laura, wyposażona w bardzo dobry karabin, mniej więcej taki, jaki miał np. Logan.
- LAURA! - uśmiechnąłem się nagle, ale ta nie była tym tak bardzo podekscytowana.
- Nie teraz! - krzyknęła i przyłączyła się do strzelanki.
Po minucie trochę się rozdzieliliśmy. Ja i Rachelle w lesie próbowaliśmy się nawzajem zabić. Z tego, co usłyszałem, Logan jest martwy, Ellington dostał kulką w biodro, Riker w ramię, Rydel w udo, a Mick gdzieś zniknął i polował na nich z ukrycia.
- Tym razem się przede mną nie ukryjesz - wrzasnęła Rachelle i zaczęła do mnie strzelać jakby miała zabić jakiegoś słonia w pancerzu.
Próbowałem z całych sił ją powstrzymać, ale za nic mi nie wychodziło. Absolutnie nie trafiałem ani w jej głowę, ani chociaż w brzuch - tylko drzewa. Usłyszałem w krzakach jakiś szelest i natychmiast przede mną zmaterializowała się Laura. Nie zdążyłem zareagować, bo chcąc ochronić ją przed Rachelle, strzeliłem do blondynki i tym razem trafiłem prosto w płuca. Myślałem, że to pewnie dzięki Laurze dostałem kopa i pewnie pomyślałbym jeszcze dłużej gdyby nie to, że to, co właśnie stało się Rachelle, wcale nie ochroniło Laury. Dziewczyna leżała na ziemi trzymając się za brzuch, cała jej ręka była czerwona od krwi. W tym samym momencie usłyszałem policyjne syreny i jeszcze więcej wrzasków i strzałów.
- Laura - wydukałem cicho i opadłem w dół, do niej. - Nie. Nie. Nie. Laura, nie zasypiaj, rozumiesz? Nie zasypiaj - wziąłem ją na ręce i jak najszybciej próbowałem wydostać się z lasu.
- Ross, jesteś - wyszeptała i uniosła swoją zakrwawioną rękę kładąc mi ją na policzek.
- Jestem i zawsze będę. Nie usypiaj.
*CHWILĘ WCZEŚNIEJ*
Planujemy powrót 12 KWIETNIA, czyli w rocznicę założenia bloga.
To tyle, na razie zapraszamy na nasze oddzielne blogi:
Is: another-love-raura.blogspot.com
Mój: im-the-next-supreme.blogspot.com
P.S. Dziękujemy również Natali i Jagodzie za zaufanie i za danie nam tej szansy.
ROZDZIAŁ Z DEDYKACJĄ DLA WSZYSTKICH ZIEMNIAKÓW, KTÓRE DOTRWAŁY Z NAMI DO KOŃCA TEJ HISTORII. KOCHAMY WAS BARDZO MOCNO ♥️
________________________________________
- Laura! - Z moich ust wydobył się wrzask. - Laura!
Znów spróbowałem się wyrwać z od mojego przeciwnika, tym razem skuteczniej. Podniosłem się na równe nogi, a następnie wymierzyłem mu cios w głowę, tuż po tym kopnąłem go z całej siły w brzuch. Wycelowałem w niego swoim rewolwerem i krzyknąłem krótko do Riker'a: "Pilnuj go!", a sam udałem się do wejścia do budynku.
Kiedy znalezłem się w środku, wszedłem do jedynego pokoju, w którym były uchylone drzwi. Był to ten sam, w którym zostawiliśmy Laurę. Spodziewałem się zobaczyć jej nieruchome i sztywne ciało na podłodze, ale tak nie było. Nie zastałem tutaj nikogo, a klapa w suficie była otwarta.
Ktoś musiał wziąć broń.
A Laura gdzieś tu musi być.
- Laura? - Nikt mi jednak nie odpowiedział. - Lau!
Zacząłem przeszukiwać pomieszczenie, ale nie - nigdzie jej nie było. Do "domu" nagle ktoś wszedł - a ja zamarłem w bezruchu. Lekko wychyliłem głowę na korytarz, aby zobaczyć, kto idzie - była to Rachelle. Trzymała jakiś spory pistolet, którego nazwy nawet nie znałem. Zakradała się w kierunku pomieszczenia, w którym aktualnie się znajdowałem, przynajmniej tak mi się wcześniej wydawało. Poszła jednak zupełnie gdzie indziej, a ja znów spanikowałem, że może szuka Laury. Nie może.
Wybiegłem zza ściany i rzuciłem się na jej plecy zwalając ją z nóg. Wrzasnęła głośno, ale zakryłem jej usta ręką. Ta natychmiast mnie ugryzła, co bolało jak cholera, ale trudno. Próbowała się wyrwać, ale nie dawałem jej na to szans.
- Puść mnie! - wysyczała wierzgając rękami i nogami na wszystkie strony.
- Nie dorwiesz się do niej - odpowiedziałem.
- Taki jesteś tego pewien? - spytała uśmiechając się złośliwie. Chciałem kiwnąć głową, ale nie zauważyłąby tego, bo tak się wyrywała. Zamiast tego powiedziałęm po prostu:
- Owszem - i chociaż dziewczyn się nie bije, ona była wyjątkowym osobnikiem, którego trzeba było ubić. - Pożałujesz za ten cały rok, który zmarnowałem! Mogłem być z nią!
- Ale patrz, jakos trafiłeś do mnie. Chcesz znać prawdę? - spytała i natychmiast oboje przestalismy się poruszać.
- O czym?
- Jak to się stało, że pochowali nie tego blondyna. Otóż - zaczęła, nie czekając na moją odpowiedź - na lotnisku pewien facet chciał ci ukraść dokumenty, bo sam nie miał, a uznał, że w sumie to jesteście podobni - zaśmiała się. - Próbowałeś się bronić i upadłeś, uderzając w coś metalowego. Akurat wracałam wtedy samolotem od Piper, a kiedy cię tam zobaczyłam, uznałam że to bardzo dobry moment na początek zemsty - znów uśmiechnęła się nieszczerze. - Biedaczek jednak zmarł w wypadku samochodowym, a zidentyfikowali go jako ciebie, bo przecież miał twoje dokumenty, co nie? A jego ciało było tak zmasakrowane, że nie byłoby innego sposobu. I ot, pozwolili mi cię do siebie wziąć, bo byłam pielęgniarką, a na dodatek powiedziałam im, że jesteś moim chłopakiem i że nie masz nikogo innego oprócz mnie.
- Jesteś chora - powiedziałem mocno wkurzony i znów się na nią rzuciłem. Próbowała we mnie strzelić, ale skutecznie unikałem strzałów. Wziąłem za to swój rewolwer i strzeliłem jej w stopę. Krzyknęła z bólu i chwyciła zranione miejsce. Zdecydowałem się ponowić poszukiwania Laury, cokolwiek miałyby dać. W krótkim czasie przeszukałem cały budynek, a dopiero w ostatnim pokoju znalazłem martwe ciało tego samego faceta, który wcześniej wszedł do budynku... Chwila... To musi znaczyć, że Laura go zabiła. A to znaczy, że żyje.
Z impetem wybiegłem z tego domu, a raczej ruiny, gdzie co chwilę słychać było strzały. Przyłączyłem się do pozostałych i wspólnie próbowaliśmy odeprzeć atak, co w sumie nie było takie trudne, chociaż Rocky'ego i Vanessy nie było. Ryland też gdzieś zniknął. Mick i Logan strzelali do Rydel chowającej się za drzewami i broniących jej (a przynajmniej starajacych się) Riker'a oraz Ratliff'a. Nagle zza rogu wybiegła Rachelle, a wraz z nią Ryland.
- RIKER! - wrzasnął najmłodszy. - KRYJ SIĘ!
W ostatnim momencie, pomyślałem. Rachelle trafiła tuż nad jego głową, w drzewo.
- Dzięki! - odkrzyknął Riker.
Strzelałem do Logan'a i jednocześnie obserwowałem całą sytuację. Po chwili jednak ani ja, ani mój aktualny przeciwnik, nie strzelaliśmy do siebie. Obok bowiem działo się coś o wiele ciekawszego i przerażającego w jednym - Riker usilnie próbujący odeprzeć atak Mick'a i Rachelle. Ratliff natomiast wspinał się na drzewo, ale mam wrażenie, że tylko ja to zauważyłem. Może chciał mieć lepszy widok, tak jak Evan i Will?
Właśnie, gdzie oni są?
- RIKER! - krzyknął Ryland, a starszy odwrócił się w jego stronę. Okazało się, że tym razem to Logan do niego strzelił, a młodszy... zasłonił go własnym ciałem.
- RYLAND, NIE! - ryknął Riker, gdy chłopak upadł bezwładnie na ziemię, z dziurą prosto w sercu. Sam do niego podbiegłem ze łzami w oczach. Nie mogę płakać, nie mogę płakać. Będę silny.
Ale przecież właśnie mój młodszy brat oberwał kulką w serce, do cholery!
I się zaczęło. Jedna samotna łza spływająca po moim policzku wywołała falę innych, spadających na twarz Ryland'a, kompletnie bez wyrazu. Jeszcze przez chwilę oddychał, a jego serce biło... Ale to było tylko chwilowe.
- Przepraszam, Ryland! - zawył Riker, a ja postanowiłem się odpłacić.
Zacząłem strzelać, gdzie popadnie, a zaraz potem dołączyło się do mnie kilka innych osób: Ellington, Evan, Will i Riker. Mimo naszej przewagi liczbowej, pokonanie tej trójki (parę sekund później dołączyła też Piper, chociaż ona kompletnie nie miała broni) było naprawdę trudne. Zza rogu nagle wyskoczyła... Laura, wyposażona w bardzo dobry karabin, mniej więcej taki, jaki miał np. Logan.
- LAURA! - uśmiechnąłem się nagle, ale ta nie była tym tak bardzo podekscytowana.
- Nie teraz! - krzyknęła i przyłączyła się do strzelanki.
Po minucie trochę się rozdzieliliśmy. Ja i Rachelle w lesie próbowaliśmy się nawzajem zabić. Z tego, co usłyszałem, Logan jest martwy, Ellington dostał kulką w biodro, Riker w ramię, Rydel w udo, a Mick gdzieś zniknął i polował na nich z ukrycia.
- Tym razem się przede mną nie ukryjesz - wrzasnęła Rachelle i zaczęła do mnie strzelać jakby miała zabić jakiegoś słonia w pancerzu.
Próbowałem z całych sił ją powstrzymać, ale za nic mi nie wychodziło. Absolutnie nie trafiałem ani w jej głowę, ani chociaż w brzuch - tylko drzewa. Usłyszałem w krzakach jakiś szelest i natychmiast przede mną zmaterializowała się Laura. Nie zdążyłem zareagować, bo chcąc ochronić ją przed Rachelle, strzeliłem do blondynki i tym razem trafiłem prosto w płuca. Myślałem, że to pewnie dzięki Laurze dostałem kopa i pewnie pomyślałbym jeszcze dłużej gdyby nie to, że to, co właśnie stało się Rachelle, wcale nie ochroniło Laury. Dziewczyna leżała na ziemi trzymając się za brzuch, cała jej ręka była czerwona od krwi. W tym samym momencie usłyszałem policyjne syreny i jeszcze więcej wrzasków i strzałów.
- Laura - wydukałem cicho i opadłem w dół, do niej. - Nie. Nie. Nie. Laura, nie zasypiaj, rozumiesz? Nie zasypiaj - wziąłem ją na ręce i jak najszybciej próbowałem wydostać się z lasu.
- Ross, jesteś - wyszeptała i uniosła swoją zakrwawioną rękę kładąc mi ją na policzek.
- Jestem i zawsze będę. Nie usypiaj.
*CHWILĘ WCZEŚNIEJ*
~Laura~
Szukając Ross'a natrafiłam na Evan'a i Piper, którzy (o dziwo) do siebie nie strzelali. Nie chciałam, żeby wyszło na to, że podsłuchuję, ale z drugiej strony nie chciałam się narażać Piper.
- Naprawdę tylko po to? - spytała dziewczyna.
- Tak - odpowiedział Evan po chwili zastanowienia. O czym oni mówili?
- Ojej, jakie to urocze - warknęła Piper.
- Nie rozumiem, jesteś zazdrosna? - Chłopak uniósł brwi ze zdziwienia, a ruda wypaliła:
- Jestem! Odkąd tylko poznaliśmy się w parku byłam zazdrosna o każdą!
- A Ross? Co z nim?
- Przecież wiesz - spojrzała na niego wymownie, a on powiedział cicho:
- Aaa, okej.
- A co z Laurą? - spytała Piper zgrzytając zębami.
- No a co miałoby być? Ona nic do mnie nie czuje. Przecież ona i Ross...
- Nie musisz kończyć - przerwała mu. Czy on...?
- Tak czy siak, przecież to dla niej uciekłem z więzienia... Żeby ją chronić. Ale już ktoś inny to za mnie robi.
I nagle usłyszałam strzał. A nawet dwa. To Evan dostał, ale nie wiem gdzie. Zrobił się blady i upadł na ziemię, a Piper zaczęła panikować.
- Kto to był?! - wrzasnęła, a ja zobaczyłam przez chwilę twarz Mick'a - stał na wysokiej gałęzi drzewa. Uciekł jednak, kiedy dziewczyna zaczęła strzelać we wszystkie strony - a ja wkroczyłam.
- Laura?! - warknęła Piper spoglądając na mnie znad ciała Evan'a. Miała łzy w oczach.
- Nie teraz - ucięłam i podbiegłam do chłopaka. - Evan, Evan! - klepałam jego policzki. - Hej, patrz na mnie! Nie umieraj, nie umieraj!
Otworzył lekko oczy i od razu się słabo uśmiechnął.
- Laura - szepnął, a ja spróbowałam zlokalizować miejsce, w którym dostał.
- Zostaw - mruknął chłopak, a Piper obserwowała tą scenę z przedziwnym wyrazen twarzy. - Sama nie dasz rady.
- Evan, nie usypiaj, błagam! - prosiłam, a jedna samotna łza wypłynęła z mojego oka.
- Już nie zdążycie, to nie ma sensu. Nie mam wam nic za złe - powiedział bardzo słabo i cicho. Spojrzał na mnie i Piper, ale ostatecznie jego wzrok zatrzymał się na moich oczach. Jeszcze więcej łez.
Nagle jego oczy zamarły, a klatka piersiowa przestała się unosić i opadać. Piper zaczęła płakać - jeszcze nigdy nie widziałam jej płaczącej. Zorientowałam się, że zanim Evan odszedł, chwycił mnie za rękę. To spowodowało, że i ja zaczęłam płakać i spróbowałam ją wyrwać, łamiąc przy tym parę jego kości. Zamazał mi się cały obraz i powróciłam do rzeczywistości dopiero wtedy, kiedy znowu ktoś strzelił. Szybko przetarłam oczy i zastałam leżącą na ziemi Piper. Na początku przeraziłam się myśląc, że to znowu Mick, ale wydawało mi się to być nielogiczne, skoro on działał razem z dziewczyną. Jednak wszystko stało się jasne, kiedy zauważyłam rewolwer w jej prawej dłoni i dziurę w jej głowie z prawej strony.
Nie, nie. Muszę stąd iść.
Chwiejnym krokiem skierowałam się prosto przed siebie, co w moim stanie było trochę niebiezpieczne, bo słychać było odgłosy lecących w bardzo szybkim tempie kul, a następnie lądujących albo w drzewach, albo w ciele. To tak, jak miał Evan. Nie, Evan.
Idąc przed siebie znalazłam kolejnego trupa. Wydałam z siebie stłumiony krzyk, kiedy okazał się nim być Will. Natychmiast do niego podbiegłam i szukając miejsca, gdzie dostał (myślałam, że może jest jeszcze szansa na ratunek, bo serce wciąż biło, choć słabo), znalazłam małą kartkę, jak się okazało - złożoną czterokrotnie z formatu A4. Chciałam przeczytać treść, ale łzy w oczach wszystko mi zamazały. Jedyne, co z trudem udało mi się rozczytać, to: "Kochana Lauro!". I wtedy zdecydowałam się jednak nie czytać dalej z dwóch powodów: nic nie widziałam i nawet nie chciałam znać reszty. Wiedziałam, że będę w jeszcze gorszym stanie niż aktualny.
Wstałam na nogi, schowałam kartkę do kieszeni spodni i przetarłam oczy. Zbliżałam się do odgłosów strzałów, kiedy zauważyłam, że to... Ross i Rachelle.
Nie, błagam, tylko nie Ross.
To mogę być ja. Ale proszę, niech Ross żyje. Nie wytrzymam, jeśli i on odejdzie.
Bez głębszego zastanowienia czy analizy sytuacji weszłam prosto przed niego, blokując go przed strzałem blondynki.
Tym razem to ja go ochroniłam. Przynajmniej tyle mogę dla niego zrobić.
*PÓŹNIEJ*
~Ross~
Już parę sekund później okazało się, że wraz z policyjnymi radiowozami przyjechały też dwa ambulanse. Do jednego wzięli Laurę, z którą pojechała Vanessa, a w drugim upchnęli Ellington'a, Rydel i Riker'a. Nie mogłem pojechać żadnym, więc po prostu stałem tam patrząc, jak odjeżdżają. Do moich oczu napłynęły łzy, dużo łez, których już nie potrafiłem powstrzymać. Już po wszystkim. Już mogę płakać.
Tak więc się rozryczałem. Podeszło do mnie kilku policjantów i Rocky.
- Są jakieś ofiary? - spytał jeden z funkcjonariuszy.
- Tak - mruknąłem.
Tak więc się rozryczałem. Podeszło do mnie kilku policjantów i Rocky.
- Są jakieś ofiary? - spytał jeden z funkcjonariuszy.
- Tak - mruknąłem.
Prowadząc ich do ciała Rachelle, natknęliśmy się na trzy inne trupy. Piper, Evan i Will. Niezbyt przepadałem za tą pierwszą, ale mimo wszystko przecież była kiedyś moją dziewczyną. A Evan i Will w pewnym sensie uratowali mi życie.
Okazało się po wstępnych oględzinach, że Piper popełniła samobójstwo.
W końcu doszliśmy do ciała jej siostry. Miała jeszcze otwarte oczy.
- Kto popełnił to morderstwo? - spytał jeden z funkcjonariuszy patrząc, jak ratownicy robią analizy.
- Ja - powiedziałem cicho. - To była samoobrona. Ona zastrzeliła Laurę - dodałem zgrzytając zębami. Znowu zachciało mi się płakać.
- I tak będziemy musieli każdego z was przesłuchać, takie mamy procedury.
Kiwnąłem głową i odszedłem. Już nie byłem im potrzebny, uznałem, że Rocky zaprowadzi ich do pozostałych ofiar, wśród których był też Ryland.
Natychmiast pojechałem do szpitala.
W poczekalni zastałem zapłakaną Vanessę. Bałem się jak cholera. Podbiegłem do niej natychmiast.
- Co z nią? - spytałem.
- Ciężko, bardzo... Wszystko się okaże... Za chwilę... - mówiła pomiędzy wybuchami płaczu. Nie, Lau nie może umrzeć. Nie. Zrobię wszystko, wszystko! To nie tak miało się skończyć, mieliśmy żyć długo i szczęśliwie, mieć gromadkę dzieci i razem się zestarzeć. A tymczasem...?
Najpierw moja szurnięta była dziewczyna, której nie kochałem, razem z byłym chłopakiem Laury chcą ją zabić. Później jest ten głupi wypadek, a ja nic nie pamiętam. Znajdujemy się na nowo, znów się zakochujemy... Potem nas porywają, a ta suka strzela do centrum mojego wszechświata. Dobrze zrobiłem, że zabiłem tego Zdzirowatego Trolla. Nie zasłużyła na to, żeby żyć.
Nagle drzwi się otwierają, a z sali wychodzi lekarz.
Już raz tak czekałem. Zresztą nie raz. Ale teraz jest najgorzej.
To, co mam usłyszeć jest najgorsze.
- Przykro mi - szepcze, a mój świat się rozlatuje.
Nie słyszę nic. Widzę tylko, że Vanessa rzuca się zapłakana w ramiona Rikera, którego wcześniej nie zauważyłem. Boże, nie. Niemożliwe.
To nieprawda.
Zaraz wypadnie z tej sali krzycząc, że to wszystko żart, będzie się śmiać, po czym rzuci mi w ramiona i pocałuje.
Nie.
Ruszam bez pytania w stronę sali. Nikt mnie nie zatrzymuję.
Nie.
Widzę ją. Leży blada, nieruchoma na tym łóżku. Słychać tylko jeden, długi, nieprzerwany pisk.
Nie.
Ona pewnie tylko śpi. To nieprawda.
Nie.
Podbiegam do niej.
- Laura - mówię. Nic się nie dzieje. - Lau, obudź się - rzucam cicho. - Lau... - głos mi się łamie. Łzy zaczynają cieknąć po mojej twarzy, a ja padam na kolana, łapię jej dłoń i szlocham.
Za co?
Krzyczę. Jest to głośny, przeraźliwy, przepełniony bólem krzyk. Nikt nie przychodzi.
Chwytam jej twarz w dłonie. Obudź się, błagam, obudź, obudź, obudź!
Ale nie budzi się. Moje łzy kapią na jej twarz. Wygląda to, jakby i ona płakała. Wycieram jej policzki, nachylam się i całuję. W czoło, w policzki, w czubek nosa, w usta. Nic się nie dzieje.
To boli.
Była dla mnie wszystkim.
A teraz wszystko straciłem.
Nie chcę już żyć, nie chcę, chcę być z nią, gdziekolwiek to będzie. Chcę cofnąć czas.
Chcę, żeby nigdy mnie nie poznała.
Bolesna myśl, ale to wszystko moja wina. Przecież od tego się wszystko zaczęło.
Poznaliśmy się.
I zakochaliśmy.
Ona nie może nie żyć.
- Lau, wróć do mnie - szepczę, ale nic się nie dzieje. - Kocham cię. Zawsze, Lau, rozumiesz? - powtarzam jak głupi. Idioto, ona cię nie słyszy!
- Lau... - szlocham jeszcze raz. - Moja Lau...
Moja Lau nie żyje.
***
Obudził mnie trzask otwieranych drzwi.
Skierowałem mój wzrok w tamtą stronę i zobaczyłem mocno podekscytowanego Rikera.
- Ross, wstawaj! Muszę was z kimś zapoznać! - wrzasnął i wybiegł, najprawdopodobniej w celu obudzenia reszty. Podniosłem się do pozycji siedzącej i przeczesałem palcami włosy.
Boże, co to był za sen...?
[EDIT: TAK, CALY BLOG TO SEN ROSS'A, Z KTOREGO ON SAM NIEWIELE PAMIETA. RIKER MOWIAC, ZE CHCE ICH Z KIMS ZAPOZNAC, MIAL NA MYSLI VANESSE. peace out]
_______________________________
Teraz moja kolej.
Aha, tu Isabelle xD
No więc chciałabym wam bardzo podziękować. Gdyby nie wy, ta historia nie miałaby sensu...
Dziękuję Clarisse za to, że prowadziła go ze mną, dziękuję Natce i Jagodzie, które nam zaufały i powierzyły ten blog. Dziękuję każdemu ziemniaczkowi za czytanie naszych wypocin, za komentowanie, za tyle wyświetleń... Jesteście najlepsi!
Mam nadzieję, że nie przesadziłam z tą końcówką...?
Och, i nie pozdrawiam Anabell, która nie przeczytała żadnego rozdziału, bo nie było "hepi endu"!
Masz happy end, kurwa!
Przepraszam, poniosło mnie.
Jak zwykle zresztą xD
Ale dobra. Jest tyle spraw o których chciałabym powiedzieć... Ale tego nie zrobię.
*płacze, bo The Scientist*
Clarisse, przytul mnie ;-;
Clarisse, może wyjaśnisz co robimy z TRZECIM SEZONEM...?
OKEJ!
W poczekalni zastałem zapłakaną Vanessę. Bałem się jak cholera. Podbiegłem do niej natychmiast.
- Co z nią? - spytałem.
- Ciężko, bardzo... Wszystko się okaże... Za chwilę... - mówiła pomiędzy wybuchami płaczu. Nie, Lau nie może umrzeć. Nie. Zrobię wszystko, wszystko! To nie tak miało się skończyć, mieliśmy żyć długo i szczęśliwie, mieć gromadkę dzieci i razem się zestarzeć. A tymczasem...?
Najpierw moja szurnięta była dziewczyna, której nie kochałem, razem z byłym chłopakiem Laury chcą ją zabić. Później jest ten głupi wypadek, a ja nic nie pamiętam. Znajdujemy się na nowo, znów się zakochujemy... Potem nas porywają, a ta suka strzela do centrum mojego wszechświata. Dobrze zrobiłem, że zabiłem tego Zdzirowatego Trolla. Nie zasłużyła na to, żeby żyć.
Nagle drzwi się otwierają, a z sali wychodzi lekarz.
Już raz tak czekałem. Zresztą nie raz. Ale teraz jest najgorzej.
To, co mam usłyszeć jest najgorsze.
- Przykro mi - szepcze, a mój świat się rozlatuje.
Nie słyszę nic. Widzę tylko, że Vanessa rzuca się zapłakana w ramiona Rikera, którego wcześniej nie zauważyłem. Boże, nie. Niemożliwe.
To nieprawda.
Zaraz wypadnie z tej sali krzycząc, że to wszystko żart, będzie się śmiać, po czym rzuci mi w ramiona i pocałuje.
Nie.
Ruszam bez pytania w stronę sali. Nikt mnie nie zatrzymuję.
Nie.
Widzę ją. Leży blada, nieruchoma na tym łóżku. Słychać tylko jeden, długi, nieprzerwany pisk.
Nie.
Ona pewnie tylko śpi. To nieprawda.
Nie.
Podbiegam do niej.
- Laura - mówię. Nic się nie dzieje. - Lau, obudź się - rzucam cicho. - Lau... - głos mi się łamie. Łzy zaczynają cieknąć po mojej twarzy, a ja padam na kolana, łapię jej dłoń i szlocham.
Za co?
Krzyczę. Jest to głośny, przeraźliwy, przepełniony bólem krzyk. Nikt nie przychodzi.
Chwytam jej twarz w dłonie. Obudź się, błagam, obudź, obudź, obudź!
Ale nie budzi się. Moje łzy kapią na jej twarz. Wygląda to, jakby i ona płakała. Wycieram jej policzki, nachylam się i całuję. W czoło, w policzki, w czubek nosa, w usta. Nic się nie dzieje.
To boli.
Była dla mnie wszystkim.
A teraz wszystko straciłem.
Nie chcę już żyć, nie chcę, chcę być z nią, gdziekolwiek to będzie. Chcę cofnąć czas.
Chcę, żeby nigdy mnie nie poznała.
Bolesna myśl, ale to wszystko moja wina. Przecież od tego się wszystko zaczęło.
Poznaliśmy się.
I zakochaliśmy.
Ona nie może nie żyć.
- Lau, wróć do mnie - szepczę, ale nic się nie dzieje. - Kocham cię. Zawsze, Lau, rozumiesz? - powtarzam jak głupi. Idioto, ona cię nie słyszy!
- Lau... - szlocham jeszcze raz. - Moja Lau...
Moja Lau nie żyje.
***
Obudził mnie trzask otwieranych drzwi.
Skierowałem mój wzrok w tamtą stronę i zobaczyłem mocno podekscytowanego Rikera.
- Ross, wstawaj! Muszę was z kimś zapoznać! - wrzasnął i wybiegł, najprawdopodobniej w celu obudzenia reszty. Podniosłem się do pozycji siedzącej i przeczesałem palcami włosy.
Boże, co to był za sen...?
[EDIT: TAK, CALY BLOG TO SEN ROSS'A, Z KTOREGO ON SAM NIEWIELE PAMIETA. RIKER MOWIAC, ZE CHCE ICH Z KIMS ZAPOZNAC, MIAL NA MYSLI VANESSE. peace out]
_______________________________
Teraz moja kolej.
Aha, tu Isabelle xD
No więc chciałabym wam bardzo podziękować. Gdyby nie wy, ta historia nie miałaby sensu...
Dziękuję Clarisse za to, że prowadziła go ze mną, dziękuję Natce i Jagodzie, które nam zaufały i powierzyły ten blog. Dziękuję każdemu ziemniaczkowi za czytanie naszych wypocin, za komentowanie, za tyle wyświetleń... Jesteście najlepsi!
Mam nadzieję, że nie przesadziłam z tą końcówką...?
Och, i nie pozdrawiam Anabell, która nie przeczytała żadnego rozdziału, bo nie było "hepi endu"!
Masz happy end, kurwa!
Przepraszam, poniosło mnie.
Jak zwykle zresztą xD
Ale dobra. Jest tyle spraw o których chciałabym powiedzieć... Ale tego nie zrobię.
*płacze, bo The Scientist*
Clarisse, przytul mnie ;-;
Clarisse, może wyjaśnisz co robimy z TRZECIM SEZONEM...?
OKEJ!
Więc - kompletnie nie mamy na niego pomysłu, więc WSZYSTKO ZALEŻY OD WAS!
W komentarzach piszie swoje propozycje na tematykę trzeciego sezonu. Taaa, obiecujemy, będzie happy end.
Prosimy, aby nie była to tematyka w stylu: nienawiść Raury, itd., ale coś oryginalnego. Możecie się czymś insprować: serialem, filmem, książką, grą. Być może specjalnie obejrzymy serial, film, przeczytamy książkę, zagramy w grę, aby lepiej się poznać z tematem.
Zrobimy wtedy ankietę - propozycja z największą ilością głosów wygrywa i pewnie z niej skorzystami pisząc trzeci sezon.
PISZCIE, BŁAGAM!