środa, 27 sierpnia 2014

Rozdział 26: "It's so quiet here and I feel so cold, this house no longer feels like home" :(

WAŻNA INFORMACJA

Jeśli nie czytałeś/aś wersji smutniejszej, proszę zrób to, abyś mógł/mogła przeczytać ten rozdział.
Jest to prawdopodobnie przedostatni rozdział w sezonie pierwszym. Ja i Annabeth dałyśmy w nim z siebie najwięcej, jest więc nam najbliższy. To właśnie rozdział, nad którym starałyśmy się najbardziej.
Bardzo was proszę o przeczytanie go, a później napisanie niżej w komentarzu swojej opinii o nim, opinii o blogu i co wam się w nim najbardziej podobało. Baaaardzo proszę. Zależy mi na tym.
AAAAA, no i przeczytajcie notkę.
Z góry bardzo dziękuję, miłego czytania!

~*~

Co?
Nie.
Niemożliwe.
Nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie, nie. Nie.
Robią sobie ze mnie głupie żarty. Tak, na pewno. Ross zaraz tu będzie.
- Żartujecie, prawda? - spytałam. - Proszę. Błagam was. Powiedzcie, że to żart. Od razu wam mówię, że nieśmieszny. Proszę. Powiedzcie, że to żart.
Niestety. Ich miny wyrażały jedno. To nie żart.
Poczułam ucisk w żołądku. Upadłam na podłogę i wpatrzyłam się w dywan. Czułam tylko jedno: tak jakby skrajną agonię. Wszystkie narządy w moim ciele pozamieniały się miejscami, serce krwawiło, a mózg dalej nie wierzył. Czułam, jakbym właśnie umierała. Jakby to był koniec.
I faktycznie, to był koniec. Zaczęło mi się kręcić w głowie, zrobiło mi się słabo. Nie słyszałam nic. Miałam wrażenie, że głowa zaraz mi pęknie, a serce wykrwawi na śmierć.
Czuliście się kiedyś tak, że wiedzieliście, że cały świat właśnie wam się zawalił bezpowrotnie, a wy nie możecie zrobić nic, tylko patrzeć, jak umierasz? Niedosłownie, ale umierasz gdzieś głęboko. To uczucie nie do opisania. Tak właśnie teraz się czułam.
- Jechał na lotnisko... Był wypadek... - zaczął łkać Riker. - Przed chwilą do nas zadzwonili... On naprawdę... On naprawdę nie żyje.
Po jego słowach rozpłakałam się. Najpierw był to cichy płacz, który powoli przerodził się w przeraźliwe wycie. Nie potrafiłam tego powstrzymać. Wydawało się to ciągnąć godzinami, dniami, latami.
- Laura... Tak mi przykro... - podeszła do mnie prawdopodobnie Vanessa. Nie byłam pewna, bo w oczach miałam łzy i wszystko, co miałam przed sobą, było rozmazane.
- Z-zos... Zostaw... m-mnie... - załkałam kuląc się.
- Laura... On też był dla mnie ważny - powiedziała. - Dalej jest, zawsze będzie. Kochałam go jak m-młodszego brata.
Dziewczyna przytuliła mnie, chociaż nie odwzajemniłam tego gestu. Swoje ręce miałam oplecione wokół zgiętych kolan, a głowę ukryłam. Vanessa głaskała mnie po włosach cicho łkając.

- Obiecaj, że jeszcze się spotkamy.
- Obiecuję. Obiecuję też, że urządzimy taki ślub, że zapamięta go całe Los Angeles.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też.

- On... Obiecał mi, że się jeszcze zobaczymy... - szeptałam. - Powiedział mi, że urządzimy ślub... Wesele... Tak strasznie za nim tęsknię...
- Rozumiem, Lau. Wszyscy za nim tęsknimy, ale pewnie ty będziesz przeżywała to najgorzej z nas wszystkich... Tak strasznie mi przykro...
Znów zaniosłam się płaczem. Wstałam jednak z miejsca i poszłam chwiejnym krokiem na górę. Chciałam być sama. Z jakąś cząstką niego, w jego pokoju.
Rzuciłam się na łóżko i wrzasnęłam z bólu przeszywającego mnie od środka. Nie, nie, nie. To tylko sen. Niech to będzie tylko sen.
Uszczypnęłam się w rękę, ale sen się nie kończył. Spróbowałam jeszcze raz. I kolejny. I kolejny. Ale to wciąż nie działało. Krzyknęłam jeszcze raz. Tego nie dało się ubrać w słowa. To było po prostu nie do zniesienia. Gorzej. Ja tego nie znosiłam.
Czyli, że... Już nigdy go nie zobaczę? Nigdy nie usłyszę jego śmiechu, nie zobaczę go stojącego przed kościelnym ołtarzem ubranego w garnitur, nie poczuję jego ust na moich?... A on nigdy nie usłyszy po raz kolejny, kiedy mówię mu, że go kocham. Nie odpowie mi tym samym. Nie pójdziemy na lunch, nie obejrzymy razem filmu, a jedyne, co mi po nim zostało to wspomnienia, zdjęcia i ten pierścionek, na który gdzieś głęboko w środku niecierpliwie czekałam. Pierścionek, który w przyszłości miał być zamieniony na złotą obrączkę - taką samą, jaką on by nosił na serdecznym palcu lewej ręki. Nie wyszczerzy w uśmiechu swoich białych ząbków, nie zadzwoni do mnie tylko po to, żeby powiedzieć mi "Dobranoc" czy "Kocham cię". Nie będzie już trzymał mojej dłoni. Nie uratuje mi życia po raz kolejny.
Bo jego już nie ma. Odszedł wraz z tymi wszystkimi czynnościami, które wykonywane przez niego powodowały uśmiech na mojej twarzy. Zostały tylko wspomnienia. I moje uczucie do niego. Wciąż tak samo silne, jak parę miesięcy temu. Bo przecież...
"Miłość wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma. Miłość nigdy nie ustaje."
Zapłakałam jeszcze głośniej. Z kieszeni wypadł mi mały kamień. Wytarłam łzy i podniosłam go. Był to ten diament, który dostałam od Ross'a. Ciągle go przy sobie nosiłam. Nieświadomie stał się on jedną z tych niewielu rzeczy, które udało mi się wynieść z płonącego domu. Obracałam nim między palcami i jeszcze więcej łez napływało mi do oczu. Pamiętam tamten wieczór, kiedy wszedł przez mój balkon do mojego pokoju i mi go dał. Tak, żebym nie wiedziała. Nigdy z nim o tym nie rozmawiałam. Nigdy mu nawet nie podziękowałam. Zabrakło nam czasu.
Czasu, którego on mieć powinien zdecydowanie więcej. Miał tylko 19 lat. Powinien był żyć co najmniej trzy razy tyle, a tymczasem trafiło mu się trzy razy mniej. Powinien był być teraz tutaj. Ze mną.
Powinien był teraz trzymać mnie na swoich kolanach, głaskać po włosach i szeptać do mojego ucha, jak wyobraża sobie nasze wesele. Nauczyłby mnie, jak tańczyć, ja bym namówiła go do wypicia chociażby szklanki mleka i zapewne oboje szukalibyśmy jakiegoś domu, w którym spędzilibyśmy resztę naszego życia. Za parę lat myślelibyśmy nad imieniem dla dziecka, uczylibyśmy go mówić, chodzić i jak korzystać ze sztućców. Zaprowadzilibyśmy je do szkoły po raz pierwszy.
Tymczasem nie zdążyliśmy nawet zaplanować wesela. Bo śmierć go zabrała, tak jakby bez pytania. Zabrała mi go już bezpowrotnie.
Podniosłam się z miejsca i zaczęłam grzebać we wszystkich szufladach, półkach, szafkach... Chciałam znaleźć coś, co należało do niego aż do samego końca. Papierki po słodyczach, paczki chusteczek, ołówki, długopisy... Aż nagle...
Zajrzałam do szafy. Do tej szafy, w której siedzieliśmy w celu ukrycia się przed wszystkimi. 7 minut w niebie. Leżał tam jakiś kawałek materiału. Podniosłam go i spojrzałam na niego - była to kolejna z jego bluz. Z tego, co pamiętam, tę nosił wyjątkowo często. Wciąż nim pachniała. Był to tak słodki zapach, że mogłabym ją wąchać dniami i nocami. W porę się ogarnęłam i odłożyłam ją na bok, bo jego zapach powodował, że znowu moje oczy były pełne łez.
A to co?
Pod bluzą musiało coś leżeć. Podniosłam to coś, co okazało się być jakimś zeszytem. Otworzyłam go - pierwsza strona była pusta, ale druga była zapełniona. Rozpoznałam to pismo. Usiadłam z powrotem na jego łóżko i zaczęłam czytać.


Wpis 1

No dobra, zdaję sobie sprawę z tego, że pisanie takich rzeczy jest bardziej dla dziewczyn, ale co tam.
Zeszyt ten leży za długo w mojej szufladzie. Kilka lat. Więc pomyślałem: "Dobra, czemu nie?" i bam. Piszę. 
Nie wiem, co mogę powiedzieć. 
Na imię mam Ross, mam 18 lat i rąbnięte rodzeństwo sztuk cztery. Jest jeszcze Ratliff, ale on niby nie jest moim bratem, a to dziwne, bo pod względem psychiki jest taki sam jak Rocky, który moim bratem jest.
W sumie nie wiem, co jeszcze mogę napisać. Może to, co chciałbym w życiu osiągnąć, kim chciałbym być. 
Więc chciałbym, aby nasz zespół osiągnął sukces. To po pierwsze.
Chciałbym spotkać kogoś, kto będzie dla mnie najważniejszy. Kogoś, dla kogo mógłbym zrobić wszystko.
Chciałbym doświadczyć cudu.
Chciałbym spełnić wolę babci i przekazać jej pierścionek komuś, kto (jak już mówiłem) będzie dla mnie najważniejszy, lub (jak ujęła to babcia) najbliższy memu sercu, chociaż nie wiem, jak to możliwe, żebym mógł kogoś takiego znaleźć.


Wpis 2

Okay, nie było mnie dość długo. 
Może to dlatego, że Rydel umówiła mnie ze swoją kumpelą.
Na imię ma Piper i jest całkiem spoko. Jednak nie jest to raczej osoba, z którą chciałbym spędzić życie. Patrząc na nią chyba jej się podobam. Dzisiaj Delly wyciągała ją z transu przez dziesięć minut. A nic wtedy nie robiłem. Tylko sprawdzałem telefon. 


Wpis 3

Spotkałem się z Piper po raz kolejny. Jest nawet spoko, jeśli lubi się dziewczyny, które wpatrują się w ciebie z uwielbieniem. Rydel twierdzi, że do siebie pasujemy. Szczerze? Nie podzielam jej zdania.


Wpis 4

I znowu długa przerwa. Mamy maj, a ja i Piper jakimś magicznym cudem zostaliśmy parą. Wnioskuję, że obie (Pipes i Delly) są zadowolone/szczęśliwe. Szkoda, że moja rodzona siostra nie dostrzega tego, że ja nic do Pip nie czuję.
Jednak często zaprasza ją do nas na obiad, na noc... Najchętniej by ją do nas wprowadziła.
To dziwne, że mimo iż ze sobą jesteśmy, ja nic mocnego do niej nie czuję...


Wpis 5

Minął następny miesiąc, a ja dalej nie czuję nic specjalnego do Piper. Rydel nie odpuszcza. Ostatnio próbowała wymusić na mnie, żebym ją pocałował. Ale ja nie chcę. 
Dzisiaj Riker powiedział, że chce nam kogoś przedstawić. 
Około piętnastej zadzwonił dzwonek do drzwi, a biorąc pod uwagę, że Riker się stroił postanowiłem otworzyć. Za drzwiami stały dwie dziewczyny. Jedna starsza, druga młodsza. Większe wrażenie zrobiła na mnie młodsza, mimo iż nie była odstrzelona "na choinkę", czyli tak jak zazwyczaj Rydel. Nie miała na sobie nadmiaru biżuterii, ani tak zwanej tapety na twarzy. Wyglądała po prostu ładnie. Dobra, za mało. Pięknie. Starsza nazywała się Vanessa. W każdym razie przyszła do Rikera. Zawołałem go, a po chwili zjawił się i wpuścił je do środka. 
Dowiedziałem się, że Vanessa jest jego dziewczyną. Fajnie. Wreszcie się ustatkował. Ja niby też, ale czy to się liczy, kiedy jesteś z kimś, kogo nie kochasz? Później wszyscy się poznawaliśmy. Młodsza miała na imię Laura. Była w moim wieku i jak już mówiłem była bardzo ładna. W każdym razie Rockliff dołączyli je do rodziny w swoim stylu. 
Wszyscy zaczęli rozmawiać, a ja biorąc pod uwagę, że nie wiedziałem co mam mówić co chwilę łaziłem do siebie. Tam łaziłem w kółko i starałem się ułożyć jakieś logiczne dialogi. Nic nie przychodziło mi do głowy, więc przychodziłem tylko wtedy, kiedy mnie wołali. Piper co chwilę do mnie przychodziła, co było trochę denerwujące. Pytała, czy jest okej itp. Zbywałem ją krótkim: "Tak, jest w porządku, chcę pobyć sam". I wychodziła. A ja dalej się ogarniałem.
Później dziewczyny poszły, a ja dowiedziałem się, że przychodzą jutro na obiad.


Wpis 6

Wczoraj po raz pierwszy Laura z Vanessą przyszły do nas na obiad. 
Równo o piętnastej zadzwoniły do drzwi. Za drzwiami stały obie, ale ja patrzyłem głównie na Laurę, która znów wyglądała, jak wyglądała, czyli jak anioł, który musi truć się na ziemi. 
Przywitała mnie słowami: "Cześć Ross". Wtedy po raz pierwszy wymówiła moje imię. Mimo iż to było tylko imię, w dodatku moje, z jej ust brzmiało jak... Jak... Nie wiem, jak to opisać. 
Odpowiedziałem jej "cześć" i zaproponowałem wejście do środka. Van zaczęła wrzeszczeć o Rikera, więc odpowiedziałem, że poszedł po sok, a ona poleciała w stronę spożywczego. Laura weszła do środka, a ja odwiesiłem jej kurtkę. 
Zostaliśmy sam na sam, a ja znów nie wiedziałem, co mógłbym powiedzieć. 
Powiedziałem więc pierwsze słowa, jakie przyszły mi do głowy, a mianowicie: "Napijesz się czegoś?". Nie chciała. Zadała kilka pytań, a mianowicie czy jest ktoś w domu, czy jest Piper itd. Ciekawe, czemu pytała o Piper? 
Kiedy usiadła na kanapie i zaczęła przeglądać nasze płyty ja pobiegłem do kuchni i nalałem jej oranżady. "Dzięki, ale przecież mówiłam, że nic nie chcę" powiedziała. "Niegrzecznie by było nic ci nie dać, nie uważasz?" odpowiedziałem. Woo! Kilka słów jest! Mamy postęp! 
Uśmiechnąłem się do niej, a ona zrobiła to samo. Boże, jak ona się uśmiecha! 
Spytałem, czym się interesuje i otrzymałem kilka BARDZO WAŻNYCH INFORMACJI. Więc teraz je sobie tu zapiszę:
Gra na pianinie, trochę śpiewa, nałogowo ogląda "AHS". Jest mistrzynią świata we wkurzaniu Vanessy. 
Kilka pierwszych wspólnych zainteresowań jest. Wnioskuję, że też interesuje się muzyką, więc... 
Jej ulubionym kolorem jest czerwony. Słucha naszych piosenek. Oboje uwielbiamy "Niezgodną". Czytała trylogię. Robi zakłopotaną minę, kiedy przybijam jej piątkę. Nam obojgu nie podoba się fakt, że (uwaga, spoiler) Tris umarła. 
Załamałem się, kiedy Rydel zaczęła wrzeszczeć na Rikera. Później na mnie. Laura poklepała mnie po ramieniu, a ja poczułem takie dziwne coś... 
Podczas obiadu usiadłem obok niej, na co znowu zrobiła tę zakłopotaną minę. 
Później stało się coś... Dziwnego. Na raz wyciągnęliśmy rękę po bigos i nasze dłonie się spotkały. Zarumieniła się, a ja... Oprócz tego, że się do niej uśmiechnąłem... Poczułem to samo, co wtedy, kiedy poklepała mnie po ramieniu. Takie... Takie uczucie jakby kopnęła mnie prądem, ale bez prądu. Ciężko wyjaśnić. Wiem, że jeśli będę tak reagował na każdy jej dotyk to wyląduję w szpitalu z padaczką.
Reszta wieczoru minęła... Dziwnie. Postanowiłem popisać trochę z Piper, która nie została dziś zaproszona. Laura chyba chciała iść, bo Rydel wyrwała mi z ręki telefon. Oburzyłem się i głośnym: "EJ!" poinformowałem ją, co o tym myślę. 
Kazała mi ją odprowadzić. Zdziwiłem się, ale wyszedłem razem z nią. Nudziło jej się. Głupi ja! Mogłem zauważyć, prawda? Powiedziała, że nie wyglądałem, jakbym chciał, żeby mi przerwano, a ona nie chciała, żebym zareagował jak na Rydel. Miałem ochotę rąbnąć się w twarz. Nie chciałem, żeby tak myślała. Nie wiem, czemu, ale nie chciałem. 
Chciała iść, później schowała się w krzakach i miała ze mnie polew, bo jak głupi jej szukałem. Poprosiła mnie o pomoc ze wstaniem. Nie umiałem jej odmówić. Ja tak mam. Każda piękność mnie złamie. 
Podałem jej rękę (ten dreszcz!), później mnie przytuliła w podzięce. Myślałem, że oszaleję! Nie wiem, czy poczuła, ale myślałem, że moje serce wybije sobie drogę przez moje żebra i skórę, po czym odskoczy w świat. 
Właśnie tak czułem się za każdym razem, kiedy byłem za blisko niej.
Mimo to oderwała się ode mnie i uciekła.


Wpis 7

Poprzedni wpis był za długi, więc opowiem resztę wczorajszego wieczoru razem z wydarzeniami dzisiejszymi. 
Zacznijmy od tego, że wczoraj musiałem wracać się do domu po ich adres, później do Laury, spałem pod drzwiami jej pokoju, rano wyznałem jej, że nie znoszę mleka, a ona podała mi kolejny fakt o sobie. Kocha je [mleko]. Dodałem, że lubię wodę, a Vanessa zaleciła zmieszanie ich i utworzenie napoju Raury. Połączenie naszych imion. Czyli już wymyślają nam parringi? Boże, boję się ich mózgów! 
W każdym razie oszukałem ją. Powiedziałem, że nie mam dziewczyny. Nie wiem, czemu to zrobiłem. Źle się z tym czułem, ale starałem się nie zwracać na to uwagi. 
A, no i znowu złapałem ją za rękę. Kiedy odkładała na później naszą rozmowę, o jej ucieczce. Wczoraj.
Rano też zadzwoniła do mnie Piper, a kiedy powiedziałem jej, że jestem u Laury, strasznie się wkurzyła. Kazała mi wracać. Zazdrosna? Nie wiem.
Później dziewczyny starały się nas przestraszyć. 
Udało im się, ale chyba w innym sensie.
Zamiast bać się ICH baliśmy się O NIE. 
Poważnie, makijaż spływał po ich twarzach, a ich oczy były czerwone. Spojrzałem na Laurę i poczułem takie coś... MUSIAŁEM wiedzieć, co jej się stało. 
Okazało się, że tylko oglądały dramaty czy inne takie. 
Boże, nigdy się tak nie martwiłem o żadną dziewczynę! Nawet Piper nie przykuła mojej uwagi. Dlatego jej mina nie była zbyt zadowolona i po jakimś czasie sobie poszła. 
Laura też chciała iść, ale jej nie pozwoliłem. Zabrałem ją do siebie i postanowiłem jej coś zagrać. Zagrałem "I'm Yours". Nie wiem, co mnie tak wzięło. Późnej próbowałem ją namówić, aby i ona mi coś zaśpiewała, ale mi się nie udało. 
Później zjedliśmy i obie sobie poszły. Nie fair! Chciałem jeszcze coś z nią porobić! [Bez skojarzeń prosimy ;P ~A und C]


Wpis 8

Nie było mnie dość długo, nie? 
Znowu.
Nie moja wina! (Tylko Gwiazd Naszych Wina).
To przez Laurę. 
I Rikera. I Van. I to, że się spotkali. Nie no, nie mam im za złe! Przecież pasują do siebie, kochają się i jest oki, ale gdyby nie poznali mnie z Laurą nie przeżywałbym teraz kryzysu! 
Od dłuższego czasu spotykamy się z Laurą w różnych miejscach na lunch. Nie umiem tego skończyć, bo mnie do niej ciągnie. Mimo iż praktycznie codziennie tłukę się w łeb próbując wbić sobie w ten pusty łeb fakt, iż mam już dziewczynę! Jednak to nie pomaga, jak również fakt, że nic nie czuję do Piper. A Laura... Boże, nie mogę! 


Wpis 9

Alarm, alarm! Jest jeszcze gorzej! Boże, Boże, Boże! A może nie tak źle? Dobra, oficjalnie nienawidzę gołębi! 
Wracam właśnie z lunchu z Laurą... Czemu nienawidzę gołębi? BO JEDEN NAM PRZESZKODZIŁ! W czym? W POCAŁUNKU KURDE!
Już się do siebie nachylaliśmy, ja tego chciałem i ona chyba też. A tu... JEB! Gołąb w szybę! Odsunęła się ode mnie, więc co miałem zrobić? Też się odsunąłem. 
Pocieszające jest to, że ona też chyba tego chciała. Nie wiem, czemu, ale cały czas jest w moich myślach. Nie umiem zasypiać bez niej w głowie, jak się budzę, pierwsza myślą jest: "LAURA", nie umiem nawet w spokoju zjeść! Nie wytrzymuję normalnie! 
Później, jak wracaliśmy, zaczęło padać. Prawie nic nie było widać, więc złapałem ją za rękę. Dokładnie tak dobiegliśmy pod jej dom. Umówiliśmy się na wieczór do kina. 
Nie wiem czemu, ale nawet się cieszę. Wiecie, zaciemniona sala, ludzie patrzą tylko na film, my obok siebie... Dobra, koniec. Ross, masz za bujną wyobraźnię, Ale...

Wpis 10

Okay, to znowu się stało.
Poszliśmy do tego kina... Oczywiście wyglądała pięknie. 
Później do parku. 
Zaczęło się od takiej normalnej rozmowy o filmie. Usiedliśmy na ławce i omawialiśmy, porównywaliśmy itd. Zauważyłem jej kolczyki. Wyglądały jak kostki czekolady, więc zaczęliśmy się śmiać, że gdybym lubił plastik, to mógłbym je zjeść itd. Śmiałem się jak głupi, a ona wpatrywała się we mnie... Tylko nie wiem czemu. Podniosłem się i na nią spojrzałem. Odwróciła wzrok. Nie wiem czemu, ale naszła mnie nadzieja, że może ona FAKTYCZNIE coś do mnie czuje. Zaśmiałem się cicho i przysunąłem do niej. Odsunęła się, wiec przysunąłem się jeszcze bliżej. Czułem, że się odsunie, więc objąłem ją ramieniem. Poczułem takie ukłucie w sercu. Z nią było mi lepiej niż z Piper. TAK! WRESZCIE TO POWIEDZIAŁEM! W każdym razie wyznałem jej, że kolczyki pasują jej do oczu. Później zbliżyłem twarz do jej twarzy. Nie odsunęła się. Wręcz przeciwnie! Podniosła głowę do góry tak, że teraz wystarczyło się nachylić... Chciałem tego. Mimo, iż nawet nie całowałem się z Piper, a to znaczy, że na razie mam jeśli chodzi o pocałunki wolną kartę! Nachyliłem się jeszcze. Kilka milimetrów... Tak blisko... I wtedy MUSIAŁ zadzwonić ten DURNY TELEFON! Rydel chciała mnie w domu. Odprowadziłem Laurę do domu i... Boże, pocałowałem ją w policzek. Późnej poszedłem. Patrzę, okno otwarte. Czemu więc nie dać jej czegoś, co jest dla mnie dość ważne? Pogrzebałem trochę w kieszeni. Wyciągnąłem mały diament. Nikomu o tym nie mówiłem, ale kiedyś znalazłem go dorabiając u sąsiadów w ogrodzie. Pomagałem sąsiadowi przerobić ogród. Wykopać oczko wodne i kilka dziur na roślinki. Kiedy tak kopałem znalazłem coś błyszczącego. Wyjąłem z ziemi mały, błyszczący kamień. Wyglądał na cenny, więc schowałem go do kieszeni. Kilka dni później poszedłem do jakiegoś znawcy, który wycenił go na kilka milionów dolarów. Jak każdy z resztą. Nosiłem go więc przy sobie, a on przynosił mi szczęście. Teraz postanowiłem jej go dać. 
Wspiąłem się po drzewie i wlazłem do jej pokoju przez okno. Chyba trochę ją wystraszyłem. Pod pretekstem, że zapomniałem jej przytulić zbliżyłem się do niej i wsunąłem jej kamień do kieszeni. Potem wyskoczyłem przez balkon.
Tyle widziałem mój talizman.


Wpis 11

Jeśli miłość jest chorobą, to jestem na nią chory.
Nie wiem, jak to się stało, ale zrozumiałem, że Lau jest dla mnie bardzo ważna...
Kiedy dzisiaj leżała na kanapie bez ruchu i nie otwierała drzwi myślałem, że coś jej się stało. Tak się o nią martwiłem, że gdy tylko otworzyła wpadłem do jej domu i mocno ją uściskałem. Później długo się wygłupialiśmy. Położyłem się na jej łóżku i udałem, że śpię. Zachciało mi się pić, więc starałem się zwrócić jej uwagę, Stękałem jak głupi: "Pić" aż poszła i... Przyniosła mi mleko.
Powiedziałem jej, że wolę pić wodę z kibla. Nazwała mnie marudą, więc ja jej na to: "Twa ruda? Ruda może nie, ale twa jak najbardziej". Zakrztusiła się. Próbowałem jej pomóc i mruknąłem coś typu: "już wiesz, czemu nie lubię mleka". Oburzyła się i stwierdziła, że boję się mleka. Próbowała mnie do niego przekonać, ale jej się nie udało. Nikomu się to nie uda! 
Później poszliśmy do nas, gdzie bardzo fajnie się bawiliśmy. Vanessa z Rikerem przynieśli piwo i chyba coś jeszcze... W każdym razie niewiele pamiętam.
Rano kiedy wstałem nikogo nie było. Wszyscy spali. Strasznie się nudziłem. I byłem głodny. 
Później do salonu weszła Laura. Taka rozczochrana i w piżamce była jeszcze piękniejsza... 
Przywitała się, a ja podbiegłem do niej i mocno uściskałem. Powiedziałem jej, że jestem głodny i poszliśmy zrobić śniadanie. Laura weszła do kuchni, ja za nią, a później wyciągnąłem nóż. Zaczęła krzyczeć coś typu: "Chcesz mnie zabić?" a ja jej na to: "Oczywiście! Morderstwo to moje drugie imię!" i zacząłem ją gonić. Odłożyłem nóż. "UMRZESZ DZISIAAAAAAAJ!" nasza gonitwa zawędrowała do salonu. Dogoniłem ją i razem upadliśmy na dywan. Leżała na mnie. Wpatrywałem się w jej oczy, a ona w moje. Dzieliła nas tak mała przestrzeń... 


Błyskawicznie zatrzasnęłam zeszyt i odrzuciłam go na łóżko. Wybuchnęłam płaczem. Nie chciałam czytać dalej. Mogę się założyć, że pisał w nim do momentu, kiedy do mnie poleciał. A skończenie pisania dziennika w tym przypadku jest równoznaczne ze skończeniem życia. Nie mogłam dopuścić do siebie tej myśli.

___________________________________________________

Dziennik napisała Anna Befsztyk (dla nieogarniętych ziemniaków - Annabeth :D).
Spokojnie, w następnym rozdziale będzie więcej z dziennika i taki mały bonus :)
Btw, BARDZO WAŻNE PYTANIE!
Co mam zrobić z tą wersją?
Zostawić taką czy może jakoś wszystko odkręcić? :x
Jagoda mi dała za zadanie, abym tak to skończyła, ale szczerze? nieeeee podoba mi się takie zakończenie.
wiem, jest jeszcze to wesołe zakończenie, ale no... Kurczę.
Proszę o pisanie w komentarzach to, o co was prosiłam. Z góry dzięki!
Dobranoc, jest u mnie 2:27 <3
~C.
EDIT: Zapomniałam wam podziękować za te 10 tysięcy wyświetleń! Dziękuję, jesteście najlepsi! <3 ~C. i A.

wtorek, 26 sierpnia 2014

Uwaga XD

Natka z Jagodą były dzisiaj w Sinsay'u i widziały koszulki BARDZO nawiązujące do tego bloga!
Miałam to dodać w rozdziale, ale oczywiście zapomniałam ;;
Łapcie koszulinki, a ja lecę xD
Wow jest 1:33 tu u nas o.o
Pozdrowionka :D
~A

heh

Jak już pewni zauważyliście, są napisane dwa rozdziały 25, przy jednym jest uśmiechnięta, a przy drugim smutna minka. Otóż, jako że Natka i Jagoda chciały zabić Raurę na końcu, a nam jakoś się to nie spodobało, napisałyśmy też wesołą wersję.
Smutna minka: smutna wersja
Wesoła minka: wesoła wersja
to chyba zrozumiałe, prawda? xd
dobra, zmykam pisać rozdział 26 (smutny) xd
Skoro mam waszą uwagę, informuję, że BĘDZIE sezon 2.
~C.

Rozdział 25:"It's hard to say I miss you, since you've been gone it's not the same" :)

Co.
Nie. To nie może być prawda.
- Żartujesz sobie ze mnie? - powiedziałam po chwili milczenia. - Nie jest na tyle głupi, żeby...
- Poważnie? Na mój gust jest. - odparł Rocky.
- Ale co z wami? - spytałam.
- Nic. Zostawił zespół i pojechał. - odpowiedział Riker.
- Nie wierzę... - mruknęłam i schowałam twarz w dłoniach. - Jaki dureń... - pokiwałam głową z rezygnacją. - Dureń, dureń, dureń...
I nagle zadzwonił mój telefon. Aż podskoczyłam. Wyjęłam komórkę z kieszeni w celu rozpoznania dzwoniącego.
- Kto dzwoni? - spytała Rydel na widok mojej miny.
- Dureń, dureń, dureń... - mruknęłam wraz z Rockym. Posłałam mu mordercze spojrzenie.
- No co? - zdziwił się. - Nie tylko ty możesz tak na niego mówić.
Tak się zagadałam, że zapomniałam odebrać. Ugh. A co tam. Jak mu zależy, to zadzwoni znowu.
Nie myliłam się. Pięć minut później znów zadzwonił.
- Halo? - mruknęłam wkurzona i włączyłam głośnik.
- Hej! Wiesz, że mamy piękny dzień? - spytał. Ratliff zaczął się chichrać.
- Taak, bardzo piękny. - warknęłam.
- Co jest? Co się dzieje? - zapytał zdziwiony.
- Nic. Mam nadzieję, że w Cambridge nie będzie ci się nudzić. - syknęłam.
- Niespodzianka? - pisnął zdezorientowany.
- Niespodzianka? Niespodzianka?! Ja ci dam niespodziankę!
- Ej no, o co chodzi? Nie cieszysz się?
- Cieszyłabym się, gdybym tam była!
- A NIE JESTEŚ?! - zdziwił się. - W takim razie gdzie? - i w tym momencie Ellington wybuchnął śmiechem. Tarzał się po kanapie jak głupi. - Nie, nie mów...
- Tak. Jestem w L.A, kretynie.
- Ouuuu... - stęknął.
- Co ty na to?
- Pewnie bym cię teraz dusił w uścisku, ale od jakiegoś czasu siedzę w samolocie...
- To wyskocz.
- Tak! Jasne! Wyskoczę! Nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę, ale jestem w powietrzu!
- To co? Może spadniesz w jakieś siano, może do rzeki...
- Lecimy nad jakimś miastem. Bardzo ładne tu mają wieżowce...
- Boże... - mruknęłam i  wyłączyłam głośnik, po czym poszłam do kuchni. - Dobra. Kiedy masz lot z powrotem?
- Jakoś tak... Hmm... Może jutro.
- Masz być jutro, albo przysięgam, że pójdę na komisariat i wydobędę z niego Evana!
- PO CO?
- Bo mi się tak podoba!
- Dobra, będę jutro.
- Wspaniale. Czekam na ciebie.
- A możemy pogadać? - spytał z nadzieją.
- Nie teraz, Ross.
- Ale...
- Posłuchaj. Spytam cię o jedno. Czemu zostawiłeś resztę? Tuż przed świętami?
- Chciałem też być z tobą... Stęskniłem się.
- Aww... - uśmiechnęłam się lekko. - Ale wiesz, że to cię nie usprawiedliwia?
- Tak, rozumiem. - odpowiedział, a ja poczułam, że się uśmiecha. - Kocham cię Lau.
- Mam nadzieję. Jeśli będziesz gadał z jakąś laską... Tam, w Cambridge... Obiecuję powyrywać ci nogi i przyszyć do szyi, a ją rozstrzelać i zakopać w piaskownicy.
- Biedne dzieci...
- To nie jest śmieszne.
- Wiem, Lau, wiem. Nie znasz mnie? Nie zrobiłbym ci tego. W każdym razie nie po raz drugi... - mruknął, a mi uśmiech spełzł z twarzy. - Przepraszam. Niepotrzebnie to...
- Baw się dobrze, Ross. - mruknęłam i zakończyłam połączenie. Schowałam telefon do kieszeni i rozmasowałam sobie czoło. Głowa mnie od tego wszystkiego rozbolała.
- ALE POCZEKAJ! - wyrwało się Vanessie.
- Hmm? - spytałam nie do końca świadoma.
- Ty... Zrezygnowałaś?
- Tak. Uznałam, że to nie dla mnie, przecież już mówiłam.
- Zrezygnowałaś z Harvardu. Bo się za nami stęskniłaś?
- I dlatego, że nie było to to, co chciałam robić w życiu.
- Wow. - mruknęła. - To... Takie dziwne uczucie.
- Oj no weź. Nie wkurzaj się, tylko chodź się przytulić. - rozłożyłam ramiona i podeszłam do siostry. Po chwili dołączyła reszta. - Tęskniłam za wami.
- My za tobą też. - odpowiedzieli chórem.
- Ale wiesz, że Ross też będzie chciał to usłyszeć? - spytała roześmiana Rydel.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale nie mam zamiaru mu tego powtarzać. Jego wina, że nie mógł poczekać godziny.
- Nie prawda. Twoja wina. To ty łaziłaś po sklepach. - zauważył Ell, a ja wraz z dziewczynami spiorunowałyśmy go wzrokiem.
- Zakupy są częścią natury kobiet. - zaczęła Rydel.
- Kobieta bez zakupów, to jak facet bez... - kontynuowała Van.
- Jasne, zrozumieliśmy. - odpowiedzieli wszyscy, a my uśmiechnęłyśmy się tryumfalnie.
- I co? Z kobietami nie wygrasz.
- Na pewno znajdzie się coś, w czym faceci są lepsi od kobiet. - odpyskował Riker.
- Ach tak? - spytała Vanessa. - Na przykład?
- No nie wiem... My na przykład potrafimy...
- Byczyć się cały dzień przed telewizorem, kiedy kobiety latają i zajmują się domem. Gotują, sprzątają, a wy oglądacie "Top Gear'a". - dokończyłam.
- Nie prawda! "Top Gear" tylko wieczorami! - oburzyli się.
- No tak, a wcześniej mecze...
- Filmy...
- Por...
- Milcz. - warknął Riker, kiedy Van zabrała głos.
- Mówiłeś coś? - syknęła, a on odsunął się o dwa metry od niej. - Tak myślałam.
- Ndbjsndhzbdjzsvbd. - mruczał. - Kobiety... - dodał jeszcze.
- Dobra, pójdę zanieść te torby na górę. - uśmiechnęłam się i chwyciłam torby. Ruszyłam chodami na górę i otworzyłam drzwi. Odłożyłam siatki i podeszłam do szafki pełnej jego ciuchów. Bardziej przyciągały mnie jednak poustawiane na niej zdjęcia. Było ich mniej, niż ostatnio, ale były. Chwyciłam jedną ramkę. Zdjęcie zrobione przez Rydel. Przedstawiało ono klęczącego Ross'a i mnie ze zdziwioną miną. Uśmiechnęłam się na wspomnienie tego dnia. Odłożyłam zdjęcie i chwyciłam następne. Przedstawiało ono mnie i Ross'a wchodzących do domu po rozprawie. Na następnym przytulaliśmy się siedząc na drzewie u nich w ogrodzie.
- Dawaj Lau! Dasz radę! - krzyczał.
- Nie! To za wysoko! - spojrzałam w górę na gałąź na której siedział.
- Ja dałem radę, więc ty też sobie poradzisz! 
- Nie! Ross, ja nie chodzę po drzewach. 
- Pomogę ci. - zaproponował i wyciągnął rękę w moją stronę. Chwyciłam ją nie pewnie i złapałam się wystającej części pnia. Podciągnął mnie i po chwili siedziałam na górze w jego ramionach. Spojrzałam na jego twarz, na której tkwił szeroki uśmiech. Odwzajemniłam go i razem obejrzeliśmy zachód słońca. 
Zrozumiałam, że ktoś zrobił to zdjęcie, kiedy  my zapatrzeni przed siebie nie zwracaliśmy uwagi na nic.
Uśmiechnęłam się i odłożyłam je na półkę. Otworzyłam drzwiczki i wyjęłam pierwszą lepszą bluzę. Założyłam ją i wciągnęłam jego zapach, Ten którego tak mi brakowało... Znów spojrzałam na zdjęcia. Inne, na którym leżymy sobie na kanapie i jemy chrupki podczas oglądania "Gwiazd Naszych Wina" sprawiło, że łzy napłynęły mi do oczu. Zrozumiałam, jak bardzo za nim tęsknie. Potrzebuję go. Wyjęłam telefon z kieszeni i wybrałam numer. Nie odebrał. Napisałam więc wiadomość:
"Jesteś zły?"
Nie odpowiedział. Zaczęłam się niepokoić. Co jeśli jednak jest zły? Za to, że się rozłączyłam? Nie wiem.
- Hej. 
- AAA! - pisnęłam. Do pokoju wszedł Riker z moimi walizkami. Za nim Vanessa. Rydel chwyciła tylko siatki z jedzeniem i poszła do kuchni. 
- Sorrki. - powiedzieli. 
- Uznałem, że chciałabyś, żeby ktoś pomógł ci je wnieść. - powiedział blondyn i odstawił bagaże. 
- T... Tak. Dzięki. - uśmiechnęłam się lekko i otarłam oczy rękawem. 
- A ty znowu podkradasz mu ciuchy... - zaśmiała się Vanessa. 
- Radzę uważać. To jego ulubiona bluza. Jeśli ją ubrudzisz... 
- Zrozumie. - dokończyłam i skuliłam się na łóżku.
- Lau... Co się dzieje? - spytała Ness i razem ze swoim chłopakiem usiedli obok mnie. 
- Nic. - odpowiedziałam i spróbowałam się uśmiechnąć. - Wszystko jest okay, widzisz? 
- Nie. Widzę, że za nim tęsknisz. - odpowiedziała. 
- Przecież jasne jest, że do ciebie wróci. 
- Do was wszystkich wróci. - poprawiłam go. 
- Nie. Nas ma dość. Spędził z nami dwa miesiące i pewnie zrobiłby wszystko, byleby być z dala od nas. - mruknął Riker, a moja siostra złapała go za rękę. 
- Czemu miałby być na was zły? - zdziwiłam się. Dopiero teraz spojrzałam na ich dłonie. Na palcu mojej siostry zauważyłam coś błyszczącego. - O ja nie mogę... - zerwałam się z łóżka i spojrzałam na nich. - Czemu od razu mi nie powiedzieliście?! - wybuchłam. 
- Woleliśmy to zrobić, kiedy Ross wróci... - szepnęła Van.
- Ale czemu?! Miałabym być zła, bo się zaręczyliście?! - uśmiechnęłam się. - Gratuluję! - uśmiechnęli się szeroko. 
- Przynajmniej ty...
- Ale o co chodzi z Ross'em? - zdziwiłam się. 
- Kiedy... Kiedy później wróciliśmy do hotelu... - zaczęła Vanessa.
- Na początku wyglądał normalnie. Nawet się uśmiechał. - kontynuował Riker. - Gratulował, jak każdy, ale...
- Nie był to szczery uśmiech. - dokończyła. 
- Wróciliśmy do hotelu i wybuchł. 
- Wybuchł? - nie zrozumiałam.
- Zaczął się kłócić. Każdy, kto starał się go uspokoić, poznał niepokojącą prawdę o sobie... - wyjaśnił blondyn.
- My mieliśmy się najgorzej. - powiedziała Van. 
- Czekajcie chwile. Czyli wszystkich was obraził? - spytałam zdezorientowana. 
- Niestety tak.
- Co na przykład powiedział? 
- "Jak możecie?! Teraz?! Nie rozumiecie, jak mi ciężko?!" i wieeeele innych. - odpowiedziała Ness. 
- Pożałuje tego... - warknęłam. - Ale nie przez telefon. Jak przyjedzie. I tak nie odbiera. 
- Co? - zdziwił się Riker.
- Dzwoniłam do niego, ale nie odbiera. Napisałam do niego, ale nie odpi... - zrozumiałam, czemu Riker ma tak przerażoną minę. - Nie myślisz chyba, że coś...
- Że coś mogło się stać? - dodał przerażony. - Niestety, ale tak właśnie myślę. 
- Boże. - sięgnęłam po telefon i wybrałam numer. - Proszę, proszę, proszę... - znowu nie odebrał. Zaczęłam płakać. - Proszę, Riker, spróbuj ty! - wyciągnął telefon i z błyszczącymi oczami wybrał numer. Później jeszcze raz. I jeszcze. 
- Nic. - dodał załamanym wzrokiem. Złapałam się za głowę. Nie, wszystko jest okay. Pewnie robi sobie z nas żarty... 
- Delly! - krzyknęłam jednak i z płaczem zbiegłam na dół. 
- Co się...?! - zaczęła na mój widok. Zaczęłam jej tłumaczyć, ale mi przerwała. - Laura, proszę, uspokój się! Nie rozumiem, co mówisz! - wzięłam głęboki wdech i spróbowałam ponownie. 
- Ross nie odbiera. Dzwoniłam kilka razy, Riker też... Pisaliśmy do niego, ale nic. Nie ignorowałby nas chyba tak długo? 
- Poczekaj, spróbuję. - wróciła do kuchni po telefon. Kilka minut później wróciła, ale wnioskując z jej miny jej też nie udało się z nim połączyć. 

Leżałam na łóżku u niego w pokoju. Telefon milczał na szafce nocnej obok mnie. Jednak ja wpatrywałam się w sufit i nie umiałam zasnąć. Za bardzo się o niego martwiłam. Nagle mój telefon zadzwonił. Widząc, kto to, odebrałam po kilku sekundach.
- TY DURNIU! - wrzasnęłam na powitanie. - Ja tu od zmysłów odchodzę, a ty... Właśnie! Czemu nie odbierasz?! - darłam się, jednocześnie płacząc. 
- Lau, spokojnie! - uspokajał mnie. - Wyłączyłem sobie telefon, bo chciałem się zdrzemnąć. Włączyłem go przed chwilą i myślałem, że na zawał padnę, jak zobaczyłem ilość nieodebranych! Już się bałem, że coś się stało! - tłumaczył. - Przepraszam, tak strasznie przepraszam! 
- Nie... Nie szkodzi. - odpowiedziałam. 
- Ale za to dowiedziałem się czegoś. - poczułam, że się uśmiecha. 
- Mam nadzieję, że i mi się to spodoba. 
- Powinno. Za godzinę mam następny lot, więc może spotkamy się jutro rano... - otarłam oczy rękawem jego bluzy. 
- Świetna wiadomość! - ucieszyłam się. - Tylko pamiętaj spakować sobie jedzenie, nie łaź za daleko, nie spóźnij się...
- Zrozumiałem. - zaśmiał się cicho. - Kocham cię. 
- Ja ciebie też. - odpowiedziałam. 
- Boże, współczuję ci, jak przyjadę. - powiedział.
- Tak? A co mi zrobisz? 
- Tak cię wyściskam, że normalnie będę musiał robić ci później sztuczne oddychanie! 
- Miło. Tobie też współczuję. 
- Czemu?
- Nie myśl, że obrażanie mojej siostry, jak i moich przyjaciół uchodzi komukolwiek na sucho. 
- Więc już wiesz? - spytał. 
- Nie wiesz? Zgaduję! 
- Sorry... - mruknął. 
- Dobra, o tym pogadamy jutro. - stwierdziłam. - Teraz idź i kupuj żarcie. Na dwadzieścia minut przed odlotem masz być przy samolocie. - rozkazałam. - A, i uważaj na taką dziewczynę... Łazi tam taka ruda... I baaaardzo chętnie rozmawia z pasażerami. 
- Mówiąc z pasażerami masz na myśli siebie. - zauważył roześmiany. 
- Ej, ona jest dziwna! - powiedziałam, a on się roześmiał. Ten śmiech... Tak za nim tęskniłam... I znów się rozpłakałam. - Lau? Wszystko gra? 
- Tak. Jest okay. 
- To okay. 
- Wracaj szybko. - powiedziałam.
- Dobranoc Lau. Do zobaczenia jutro rano. 
- Będę o dziewiątej. 
- I bardzo dobrze. Będę czekał.
- Chyba ja. - poprawiłam go, na co zachichotał. 
- Dobranoooc. 
- Dzień doooobry. - odpowiedziałam.
- Lau...
- No dobra, idę spać. - odpowiedziałam.
- Dobranoc.
- Do jutra. - i się rozłączył. Z uśmiechem odłożyłam telefon i wybiegłam z pokoju. Jego bluza powiewała za mną niczym peleryna. Zbiegłam do salonu, gdzie wszyscy w spokoju zjadali resztki słodyczy kupionych przeze mnie.
- Co jest? - spytała Vanessa z buzią pełną pianek.
- Zadzwonił. - powiedziałam z uśmiechem.
- Nie gadaj! - Rydel zerwała się z fotela.
- Co mówił? - zapytał Riker.
- Za godzinę ma lot.
- A biorąc pod uwagę, że leci się jakieś siedem godzin...
- Będzie tutaj o mniej więcej dziewiątej.
- A mi wychodzi, że koło ósmej. - stwierdził Rocky.
- Znasz go. Pewnie pójdzie szukać żarcia, a później wciągnie go kibel. - uśmiechnęłam się na słowa Rydel.
- Taak, on potrafi zrąbać wszystko. - stwierdziłam.

*

O pierwszej w nocy Ross ponownie do mnie zadzwonił.
- Czekamy na ciebie o dziewiątej i ani godziny dłużej.
- Skąd wiedziałaś, że się spóźniłem?
- Bo cię znam. - odpowiedziałam z szerokim uśmiechem.
- Kocham cię. - odparł.
- A ja Ciebie. Tylko proszę, nie spóźniaj się więcej na samolot. - jęknęłam.
- Hahahaha! Nie ma problemu. Dla ciebie mogę zrobić wyjątek. - odpowiedział wesoło.
- Świetnie! - odparłam.
- To teraz już naprawdę dobranoc.
- Miłego lotu. - odpowiedziałam. Rozłączył się, a ja rozłożyłam się wygodnie. Wreszcie udało mi się zasnąć.

*

Obudziłam się rano z szerokim uśmiechem na twarzy. Prawie natychmiast wyskoczyłam z łóżka i podeszłam do szafy. Wyjęłam z niej czyste ubrania i pognałam do łazienki. Ubrałam się najszybciej jak umiałam i pobiegłam do kuchni. Zjadłam sobie dwa kubki go-gurtu i zaczęłam budzić wszystkich po kolei.
Zjedli śniadanie i razem pojechaliśmy na lotnisko. Mimo tego, że do przylotu zostało jakieś dziesięć minut musieli siłą mnie przytrzymywać, bo skakałam jak głupia piszcząc.
Kiedy przyleciał oczekiwany przez nas samolot rzuciłam się siostrze na szyję z wrzaskiem: "JEEEEST!". Ludzie powoli wysiadali, ale nie widziałam Ross'a. Wyszła między innymi dziewczyna, którą spotkałam na lotnisku w Cambridge. Pomachałam do niej, a ona odpowiedziała tym samym. Wysiedli wszyscy ale jego nie było. Zadzwoniłam. Nic. Wysłałam wiadomości. Zero odpowiedzi. Podeszłam do samolotu i pomachałam jednej ze stewardess, która właśnie usiadła w wyjściu.
- PRZEPRASZAM! - krzyknęłam. - ALE CZY JEST W ŚRODKU JAKIŚ...?!
- Tak! Wreszcie! - zeskoczyła. - Jakiś blondyn uderzył się w głowę podczas turbulencji i leży nieprzytomny w swoim fotelu. Nie budził się na krzyki i potrząsanie, ale oddycha. - wyjaśniła.
- To świetnie. Ja po niego. - poinformowałam ją, a ona westchnęła z ulgą.
- Zapraszamy. Jeśli chcesz wody lub orzeszków, to mam cały wózek.
- Nie trzeba. Przychodzę po śpiocha i znikam. - zostawiła mnie samą wśród foteli. Podeszłam do jedynego zajętego fotela i zobaczyłam śpiącą królewnę imieniem Ross.
- Ross. - potrząsnęłam nim. - Ross. - powtórzyłam czynność. - Ross! - dalej nic. - Dobra, moja cierpliwość zaczyna się kończyć. - mruknęłam i strzeliłam mu mocnego liścia w policzek.
- AAA! - pisnął. Spojrzał przed siebie zaspanym wzrokiem. - Ja umarłem? - spytał.
- Nie, ale jeśli zaraz stąd nie wyjdziesz, zadbam, by się to stało! - zagroziłam, a on zerwał się z fotela. Z jego bluzy wypadło kilka orzeszków. Potrząsnęłam głową ze zrezygnowaniem i chwyciłam blondyna za rękę.
- Też miło cię widzieć. - fuknął.
- Później. - odpowiedziałam takim samym tonem. Wyprowadziłam go z samolotu i odebrałam jego (na szczęście) nie duży bagaż. Później dołączyłam ze zgubą do reszty, Obskoczyli go i zaczęli wykrzykiwać, jak to się o niego martwili, że odchodzili od zmysłów, że normalnie chyba go zabiją, ale ich odpędziłam.
- Zostawcie go, bo ucieknie z powrotem. - podeszłam do niego i mooocno przytuliłam. Odwzajemnił gest.
- Tęskniłem za tobą. - szepnął.
- Ja za tobą też. - odpowiedziałam również szeptem. Spojrzeliśmy na naszych towarzyszy.
- Tak, możecie się pocałować. - mruknął Rocky.
- Yay! - krzyknął Ross, a później nie wiele pamiętam. Jedyne, co mi świta to to, że mnie pocałował.
____________________________________________
Annabeth dalej śmiecha z wersji ":(", a Clarisse jęczy "Awww" nad wersją ":)". Annabeth idzie teraz czytać w spokoju "Dary Anioła" lub grać na gitarze lol
Pozdrawiam oburzone i te nie ziemniaki 
~Annie Bell (Zły Dionizos, zły!)
P.S Smutna wersja pod spodem ;))

Rozdział 25: "It's hard to say I miss you, since you've been gone it's not the same" :(

- C-co? - zająknęłam się nie dowierzając.
- No... Porzucił zespół, zdecydował, że chcę być z tobą. Coś tam gadał, że nie wytrzyma bez ciebie i musi lecieć... - opowiadała Delly. - Próbowaliśmy go zatrzymać, powiedzieliśmy, że na pewno by się tobie to nie spodobało. A on powiedział, że to jedyny sposób, żebyście mogli być razem, bo on nie chciał, żebyś ty rezygnowała ze studiów.
- W-wow... Cóż, trochę za późno - skrzywiłam się. - Jakby nie mógł mieć tego lotu zaplanowanego na nawet parę godzin później albo wcześniej...
- A akurat jutro mieliśmy mieć koncert niedaleko... Właśnie dlatego jesteśmy teraz w domu - odezwał się Riker.
- Jezus Maria... Pewnie teraz nie odbierze, w końcu leci. Lot trwa około 7 godzin, czyli że będzie tam około... północy?
- Na to wychodzi - powiedział Ryland z grymasem na twarzy.
- Świetnie - mruknęłam. - Pomożecie mi zanieść walizki na górę? - spytałam chłopaków.
- Chwila, chwila... - Vanessa zaczęła się nad czymś głęboko zastanawiać.
- Co? - zapytałam zdezorientowana. - Mam coś na twarzy?
- Ty... Zrezygnowałaś ze studiów? - spytała.
- Tak, inaczej by mnie tu nie było - stwierdziłam, jakby to było oczywiste, ale ona spojrzała na mnie tak, jakbym była nieznajomą osobą, która właśnie weszła do jej domu bez pukania.
- Czy ty na głowę upadłaś?! Laura! Dostałaś się na jedną z najlepszych uczelni na całym świecie, a ty tak po prostu rezygnujesz, bo się za kimś stęskniłaś?! - zaczęła się drzeć, a ja tylko stałam tam jak słup soli i nic nie mówiłam. Van kontynuowała. - Wiesz, ilu ludzi chciałoby mieć tyle szczęścia, co ty?!
- Vanessa... Uspokój się... - spróbował Riker i już mógł tego żałować.
- "Uspokój się"?! CZY TY JESTEŚ ZDROWY?! - darła się po nim Nessa. Rik spojrzał na mnie, a ja ułożyłam usta w słowo "współczuję". Po chwili odwrócił wzrok i patrzył na moją siostrę, która była czerwona ze złości. - CZY W TYM DOMU KTOKOLWIEK JEST ZDROWY?!
- Vanessa, pamiętaj, że Laura zrobiła to też dla ciebie - powiedział Rocky, a brunetka spiorunowała go wzrokiem. - Gdyby nie rzuciła studiów, nie byłaby tu teraz z tobą. Przecież za tobą też się stęskniła - stwierdził, a moja siostra wypuściła powietrze z ust.
- W sumie racja - odpowiedziała. - Przepraszam, Lau.
- Nie szkodzi - uśmiechnęłam się do niej, podeszłam bliżej i przytuliłam. Zdezorientowałam ją nieco, ale odwzajemniła uścisk.
- Też za tobą tęskniłam - powiedziała cicho.
- Wszyscy za tobą tęskniliśmy - dodał Ratliff.
- Szczególnie Ross - dopowiedziała Rydel. - Niemal oszalał z tęsknoty. - Na jej twarzy pojawił się mały uśmiech, ledwo widoczny, jednak przepełniony czymś, czego nie potrafiłam określić.
Oderwałam się od Nessy i przytuliłam każdego po kolei.
- Tak w ogóle, to zrezygnowałam też dlatego, bo uznałam, że to po prostu nie dla mnie. Niezbyt wyobrażam sobie siebie samą siedzącą przy jakimś biurku doradzającą ludziom, co zrobić w razie, gdyby wynajęli sobie kolesia załatwiającego kłopoty, a potem facet znika.
- Tak, jak w "Trudnych Sprawach" - zaśmiał się Rocky.
- To było "Dlaczego ja?", nie "Trudne Sprawy" - skomentował Ellington i chłopaki zaczęli się kłócić. Uśmiechnęłam się mimowolnie.
- Dobra, to pomożecie mi z walizkami? - spojrzałam na Rikera i Ryland'a, a oni kiwnęli głowami jednocześnie. Chwycili bagaż, a ja wzięłam do rąk torby z zakupami. Weszliśmy po schodach na górę. Otworzyłam drzwi do pokoju Ross'a i wszyscy przekroczyliśmy próg. Jego pokój wydawał się być strasznie ponury - rolety były spuszczone w dół, szafy puste, a pościel najprawdopodobniej schowana. Na półkach nie było żadnych ramek ze zdjęciami, jak jeszcze trzy miesiące temu. No dobra, może i ramki były, ale nie było zdjęć. Położyliśmy bagaże przy szafie i zaczęłam się rozpakowywać. Podziękowałam chłopakom, a oni zostawili mnie samą. Teraz trzeba tylko jakoś tu ściągnąć Ross'a i w końcu będziemy szczęśliwi, pomyślałam. Uśmiechnęłam się do siebie wyciągając ubrania z walizki i układając je na półkach.

- Jeszcze chwilka, jeszcze chwilka... - patrzyłam na zegarek. Była 23:59.
- Do czego? - spytała Vanessa siedząca obok mnie na kanapie.
- Za chwilę Ross powinien być w Cambridge - wyjaśniłam jej, a ona pokiwała głową.
- I co? Czekasz, aż zadzwoni?
- Pewnie powie coś w stylu "Otwórz drzwi, jestem na dole".
- Co mu odpowiesz?
- Powiem mu przecież, że jestem w LA.
- Aaaa, no.
Spojrzałam znowu na zegarek, który wybijał równo północ.
- Zaraz powinien lądować - mruknęłam.

*PÓŁ GODZINY PÓŹNIEJ*

- Dobra. On nie dzwoni, to ja zadzwonię - stwierdziłam i wybrałam jego numer. Po czwartym sygnale usłyszałam jego głos w słuchawce.
- Cześć, Lau - przywitał mnie i chyba się uśmiechnął.
- Hej. Jesteś jeszcze na lotnisku? - spytałam prosto z mostu.
- Ni... Chwila... Jak to "na lotnisku"? - spytał zaskoczony.
- Ross, spokojnie. Wiem o wszystkim. Wracaj na lotnisko i leć z powrotem do Los Angeles.
- Ale dlaczego? Przyleciałem tu do ciebie.
- Ross... Chciałam zrobić to samo. I zrobiłam. Już tam nie studiuję - dodałam szybko, czego pożałowałam. - Przyleciałam do LA.
- ZREZYGNOWAŁAŚ?!
- No... Tak. To nie dla mnie. Poza tym, cholernie za wami tęskniłam. Proszę, wróć - jęknęłam, a on westchnął.
- Czy to oznacza, że już... Że już będziemy razem? - spytał z niedowierzaniem.
- No... Tak - odpowiedziałam mu. Uśmiechnęłam się tak szeroko, jak tylko potrafiłam, co chyba odwzajemnił.
- O Boże, Laura. Laura. Kocham cię. Tak bardzo cię kocham.
- Też cię kocham. A teraz wracaj, chcę cię wyściskać - zaśmiałam się.
- A wycałować to nie? - udał, że jest zawiedziony.
- To też - uśmiechałam się. - Sprawdź, o której masz następny lot.
- Okej. - Przez chwilę nie słyszałam nic w słuchawce oprócz "Mógłby pan z powrotem zawieźć mnie na lotnisko?", a później znowu się odezwał: - Za godzinę.
- No to widzimy się o dziewiątej, prawda?
- Prawda.
- Leć spokojnie. Wyśpij się w samolocie. Nie spóźnij się na pierwszy lot. Weź coś do jedzenia, ale bez przesady. Zapnij pasy.
- Spokojnie, Lau, pamiętam - zaśmiał się.
- Dobra. Czekam. Przylatuj jak najszybciej, błagam.
- W porządku. Dobranoc, Lau. Kolorowych snów. Kocham cię.
- Ja ciebie też.
I się rozłączyłam. Vanessa patrzyła na mnie wzruszona.
- Co? - spytałam.
- Jesteście uroczy - odpowiedziała wycierając łzy.
- Słyszałaś rozmowę?
- Tak, przecież siedzę tuż obok ciebie.
- On jest kochany - powiedziałam. - Może lepiej pójdę spać. O dziewiątej mam być po niego na lotnisku.
- Pojadę z tobą, jeśli chcesz - odpowiedziała Nessa uśmiechając się szczerze.
- Dziękuję - przytuliłam ją. - Dobra, idę spać. Dobranoc - rzuciłam i pobiegłam na górę, do jego pokoju. Wydawał się być mniej ponury, odkąd dowiedziałam się, że za niedługo do mnie wróci, że będzie ze mną i spędzimy razem dłuuugie lata.
Położyłam się na łóżku, wzięłam koc i poduszkę i usnęłam po kilkunastu minutach.

*

O siódmej trzydzieści obudził mnie budzik. Zeszłam z łóżka uradowana i podbiegłam do szafy. Wyciągnęłam z niej czyste ubranie i pobiegłam do łazienki z bananem na twarzy. Wzięłam szybki prysznic, umyłam zęby i ubrałam się. Nic mi dzisiaj nie zepsuje humoru. Ooo, nie. Nie dzisiaj.
Udałam się do pokoju Vanessy podskakując i zapukałam do drzwi. Nikt nie otwierał, więc sama weszłam do środka. Zastałam tam Vanessę i Riker'a leżących pod kołdrą.
- VANEEEESSAAAAAA! - wrzasnęłam, aż brunetka spadła z łóżka.
- Coooooooo... - jęknęła.
- Za godzinę Ross ląduje. A przecież pojedziesz ze mną, prawda?
- No jadę, jadę... Daj mi jeszcze pięć minut - i z powrotem położyła się obok swojego chłopaka. Pokręciłam głową uśmiechając się i zeszłam do kuchni, żeby zjeść śniadanie. Zastałam tam Ellingtona i Rocky'ego grzebiących w lodówce.
- Hej, chłopaki - przywitałam się.
- AAAAA! - wrzasnęli i płatki, które trzymali w dłoniach, rozsypały się na podłogę.
- ...O co chodzi? - spytałam zdziwiona.
- Nie mów Rydel! - szepnął do mnie Ell, a ja zmarszczyłam brwi.
- A to czemu?
- Nie pozwala nam jeść tych płatków... Twierdzi, że po nich wariujemy...
- Mówi jeszcze, że mają za dużo cukru, a cukier źle na nas działa.
- To akurat prawda - stwierdziłam.
- No niby tak, ale proszę, nie mów jej! - błagał Ratliff.
- No okej, nic nie powiem. Ale radzę wam posprzątać te płatki z podłogi, bo się zorientuje.
- Już, już!
Chłopaki kucnęły i zaczęły zbierać płatki, a ja otworzyłam lodówkę i wzięłam go-gurt. W następnej chwili zauważyłam Rydel stojącą przy blacie.
- Co wy tu robicie?! - spytała zezłoszczona Rydel patrząc na szatynów.
- My... Eee... Bo...
- Rozsypały mi się płatki - przerwałam im, a oni spojrzeli na mnie zdziwieni. - Zaczęłam je zbierać, ale potem oni się zjawili i powiedzieli, że posprzątają za mnie. Prawdziwi dżentelmeni - uśmiechnęłam się, a Rydel zmierzyła mnie wzrokiem. - No co?
- Nic. Idę spać. - I zniknęła.
- Dziękujemy, dziękujemy! Uratowałaś nam życia! - rzucili się na mnie z uściskami.
- Hej, spokojnie, spokojnie. Udusicie mnie, a chciałabym zobaczyć Ross'a chociaż raz jeszcze.
- Dobraaaaa - puścili mnie i znowu zaczęli zajadać się płatkami. Uśmiechnęłam się, a wtedy przede mną stanęła Vanessa.
- Jedziemy? - spytała, a ja kiwnęłam głową.
- Jedziemy.

Czekamy na Ross'a, a dokładniej na jego samolot. Ponoć ma lądować za 5 minut, więc Vanessa próbuje mnie uspokoić, bo strasznie się tym ekscytuję. "Zaraz go zobaczę, zaraz go zobaczę!", piszczałam, co nieco ją irytowało. "Daj spokój, nie widziałam go ponad dwa miesiące. Stęskniłam się."
Nagle zauważyłam, że jakiś samolot ląduje. Okazało się, że to właśnie ten samolot, więc podbiegłam do szyby. Zauważyłam, że ludzie wysiadają, więc odwróciłam się tyłem do samolotu i czekałam, aż zobaczę Ross'a przechodzącego przez bramki. Jakiś Arab... Matka z dzieckiem... Biznesmen... Nastolatki... Jakiś blondyn... Chwila, chwila... Aaaa, nie. To nie Ross. Następnie jakaś staruszka, młody chłopak i ta ruda dziewczyna, którą widziałam wtedy na lotnisku. Uśmiechnęłam się do niej, co odwzajemniła. Usiadła na miejscu, na którym wcześniej siedziałam ja i odłożyła swoją walizkę obok. Znów odwróciłam wzrok w stronę bramek, a obok mnie zmaterializowała się Vanessa.
- Widziałaś go? - spytała. Pokręciłam przecząco głową. - No to jeszcze poczekamy.

Tak, szkoda tylko, że czekamy ponad pół godziny, a jego jeszcze nie ma. Nikt już nie wychodzi, żaden samolot nie ląduje. Podeszłam do jakiegoś pracownika lotniska i spytałam, czy "wysiadał jakiś chłopak o blond włosach, który jeszcze nie przeszedł przez bramki".
- O kogo konkretnie chodzi? - spytał, a ja odpowiedziałam:
- Ross Lynch. Ten z R5.
- Aaaa, ten. Nie, nie wysiadał. Nie leciał tym samolotem.
- C-co? - zająknęłam się. - Powiedział mi, że właśnie tym samolotem będzie leciał.
- Przykro mi, nic nie mogę z tym zrobić.
- W porządku, dziękuję.
Jak to? Nie leciał? Chwila, chwila.
Wybrałam jego numer i zadzwoniłam. Nie odebrał. Próbowałam jeszcze kilka razy, wysłałam smsy, ale nic. Zero odpowiedzi.
- Vanessa? - Podeszłam powiedziałam zdziwiona. - Jego tu nie ma. Nie przyleciał.
- Dzwoniłaś?
- Tak. Nie odbiera, nie odpisuje.
- Hmm... To trochę dziwne - stwierdziła brunetka. - Czyli, że nie przyleci.
- Poczekajmy jeszcze chwilkę - poprosiłam.
- Ale po co? Nie miałoby to sensu. Jak wyląduje, zadzwoni. Może spóźnił się na pierwszy lot i dalej leci? Mówię ci, Laura, zadzwoni. Nie ma co czekać.
Kiwnęłam głową, ale nie byłam zbyt pewna co do tego, co mówiła.
- Chodź. Jeśli będzie potrzeba, przyjedziemy później.

Minęło parę godzin, a on dalej nie dzwonił. Leżałam na jego łóżku i co minutę sprawdzałam, czy czasem nie wysłał jakiegoś smsa. Ale nic nie było. Leżałam tak wpatrując się w sufit, kiedy usłyszałam na dole jakiś płacz. O co chodzi?
Wstałam z łóżka i wyszłam na korytarz. Usłyszałam ciche zawodzenie, łkanie. Spojrzałam w dół i zobaczyłam wszystkich Lynchów, Vanessę i Ratliffa siedzących na kanapie. Rydel schowała twarz w dłoniach płacząc, Vanessa wyglądała, jakby właśnie powiedzieli jej coś, w co nie wierzyła, a chłopcy starali się nie wtórować Rydel.
- O Boże... - powiedziała cicho Vanessa i zaczęła płakać. - Nie... To niemożliwe...
- Nie... - Głos Ellingtona się załamał. Usiadł na fotelu i zaczął ciężko oddychać. O co chodzi? Co się stało takiego strasznego, że wszyscy płaczą?
- Wiecie co... - powiedział przerażony Ryland, a jego głos przepełniony był smutkiem i żalem. - Jak my to powiemy Laurze?
- Nie mam pojęcia... Załamie się... - dodał Rocky, który z widocznie wielkim trudem powstrzymywał łzy.
Vanessa przetarła oczy rękawem, kilka razy wpuściła i wypuściła powietrze i powiedziała:
- Nie da rady.
Zeszłam szybko po schodach na dół. Co jest? Dlaczego miałabym się załamać?
- O co chodzi? - spytałam, a ich twarze zwróciły się w moją stronę. Kiedy Vanessa mnie zauważyła, znów zaniosła się płaczem. Robiło się to coraz bardziej niepokojące.
Zaraz, zaraz... Najpierw Ross nie wraca, nie odbiera telefonu, nie odpisuje... A teraz oni wszyscy płaczą, twierdzą, że się załamię...
- Laura... - podszedł do mnie Riker i mocno przytulił. Potem na mnie spojrzał i zaczął mówić: - Nie chcę ci tego mówić i uwierz, że mi z tym bardzo ciężko - pociągnął nosem, a jego oczy się zaszkliły. Po policzku spłynęły dwie pojedyncze łzy. - Ross...
Wziął głęboki oddech.
- On nie żyje.

_____________________________________________

nie zabijajcie mnie.
ja tylko wypełniam zadanie od Jagody i Natki.
jeśli chcecie je zabić, oto gadu Jagody: 49504527 i Natki: 50861230.

poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział 24: "Darling, hold me in your arms the way you did last night"

*DWA MIESIĄCE PÓŹNIEJ*

Od razu mówię.
Szkoła fajna, ludzie fajni, ale no bez przesady! Wszyscy mnie tu znają, a nie jest to zbyt wygodne, kiedy próbujesz skupić się przed testem. Z nauczycielami można czasem nawet normalnie pogadać, ale uczniowie... Pfff...
No i nie zapominajmy o tym, że cholernie tęsknię za tymi debilami.
Nigdy nie umiemy z Ross'em się zgadać i praktycznie zawsze ja śpię, kiedy on nie, albo ja się uczę, kiedy on ma czas, albo on ma koncert kiedy ja mogę gadać. Takie życie.
Jednak nie jest to miejsce dla mnie...
Zbliżają się święta i jeśli dobrze mi wiadomo, trasa R5 powoli się kończy. Zostało im kilka dni... Może półtorej tygodnia. Dawno nie rozmawiałam (przynajmniej sms-em) z Ross'em, co zaczyna mnie niepokoić.
A może... może... może mogłabym... Tak. Zrobię to.
To nie jest miejsce dla mnie.
Znaczy, owszem, jest fajnie, ale jeśli masz zamiar poświęcić życie prawu. Ale to nie dla mnie.
Założę się, że będzie to najgorsza podjęta przeze mnie decyzja w całym moim życiu, ale... przecież nic na siłę, prawda? A niestety, wydaje mi się, że to, co robię, JEST na siłę.
Ale tak właściwie, to kim chcę być w życiu? Przede wszystkim, chcę być Jego. Jeśli podejmę TĘ decyzję, uda się. Ale kim dokładnie? Może... Spróbować jeszcze raz? Ale czy to będzie dobry pomysł? Nie mam pojęcia.
Mam tyle pytań, a odpowiedzi na ŻADNE. To niezbyt przyjemne uczucie, prawda?
Jedyne, o czym ostatnio śnię, to widok pewnego blondyna ubranego w garnitur stojącego przed kościelnym ołtarzem. Niedaleko niego kolejny mężczyzna trzymający dwie złote obrączki. Na sali mnóstwo ludzi, których oczy są skierowane w stronę moją i... chwila... Kto idzie obok mnie? Nie potrafię dojrzeć twarzy, ale wiem, że to mężczyzna. Spoglądam w dół - mam na sobie długą, białą suknię, a w dłoniach trzymam kolorowy bukiet kwiatów.
Najwidoczniej muszę tego chcieć, skoro mi się to śni co noc. Ale jak sprawić, żeby to nie było już snem? Są dwa sposoby: skończyć studia lub je rzucić. A jak sprawić, żeby wydarzyło się to jak najszybciej?

*

Obudziłam się o 7.30 w swoim mieszkaniu. Było ono tak puste i ciche, że nie potrafiłam go znieść. Do teraz nie przyzwyczaiłam się do tej ciszy. Zwykle budziły mnie wrzaski dwóch brunetów, piski pewnej blondynki albo bieganie po domu.
Zeszłam z łóżka i jakimś cudem doczołgałam się do łazienki. Umyłam się, uczesałam, zrobiłam lekki makijaż i wyszłam, żeby zjeść śniadanie. Pierwsze, co przyszło mi do głowy - omlet. Święte danie! (Przynajmniej dla mnie i Ross'a.) Wyciągnęłam z szafek wszystkie potrzebne składniki, miskę i mikser. Zaczęłam mieszać ze sobą wszystko, co było potrzebne i po chwili już miałam gotową mieszankę. Wylałam ją na patelnię, a już parę minut później zajadałam się omletem, który jadłam zaledwie parę miesięcy temu po pierwszym pocałunku z (aktualnie) moim narzeczonym. To był właściwie początek wszystkiego. Gdyby nie on, zapewne dalej miałabym swój dom w Los Angeles. Ponoć Van walczyła o odszkodowanie, ale czy je dostała - nie wiem. Odłożyłam talerz do zmywarki i poszłam z powrotem do pokoju. Podeszłam do szafy; otworzyłam ją jednym ruchem ręki i zaczęłam się zastanawiać: spodnie czy legginsy?, sweter czy bluza?, tenisówki czy buty zimowe?, płaszcz czy kurtka?. Ostatecznie skończyło się na tym, że byłam ubrana w zwykłe rurki, tenisówki, płaszcz i sweter. Był dziś dzień wolny i dzień, w którym w końcu moje życie stanie się (w miarę) normalne. Chwyciłam plik kartek i szybko wyszłam z domu.
Dziesięć minut później znalazłam się pod ogromnym budynkiem, prawie pustym. Powoli zbierało się na deszcz, a chmury robiły się coraz ciemniejsze. Weszłam do środka i skierowałam się w stronę sali położonej na prawo ode mnie. Zapukałam, a gdy usłyszałam ciche "Proszę!", otworzyłam drzwi.
- Dzień dobry - przywitałam kobietę stojącą za biurkiem. Na nosie miała okulary, od których odbijał się ekran komputera, na którym pracowała.
- Tak? - spytała. - W czym mogę służyć, panno Marano?
- Ja... Chciałam złożyć rezygnację.

Siedziałam właśnie w taksówce jadącej na lotnisko. W bagażniku były wszystkie moje walizki, torby i potrzebne rzeczy. Wracałam właśnie do Los Angeles.
Mina sekretarki na uczelni - bezcenna.
- C-co? - zająknęła się. - Ty... rezygnujesz... z Harvardu?
- No... tak - kiwnęłam głową.
- Puknij się, kobieto! Masz jeszcze 5 minut na przemyślenie! Będziesz żałować, zobaczysz!
- Już wszystko dokładnie przemyślałam. To nie dla mnie, a w Los Angeles czekają na mnie przyjaciele, narzeczony i siostra, strasznie za nimi tęsknię. To aż nierealne, że można tak bardzo tęsknić za człowiekiem. Pewnie zabrzmi to banalnie, ale nie wytrzymam bez nich ani miesiąca dłużej - wytłumaczyłam.
Spojrzała na mnie wciąż z tym samym zaskoczeniem, z jakim patrzyła na mnie, gdy po raz pierwszy pojawiłam się tam na początku października. Nic nie odpowiadając chwyciła papiery, przejrzała je, a później - już nie byłam studentką Harvardu. Być może w przyszłości będę żałować, ale wtedy po raz kolejny spróbuję.
Nie chciałam nic mówić Lynch'om, Vanessie ani Ellingtonowi - to byłaby świetna niespodzianka, prawda? Spodziewali się mnie dopiero w święta, na dodatek miałabym zostać tylko na kilka dni. A tu bum!, jest początek grudnia, a ja przyjeżdżam z powrotem na całe lata. Może z Ross'em moglibyśmy zaplanować ślub?
Nie mogę się doczekać, aż w końcu ich zobaczę i wyściskam!
Po przyjeździe na lotnisko poznałam ból szukania żarcia. Nie wzięłam sobie nic swojego, co oznaczało tyle, że muszę pójść i poszukać jakiegoś sklepu/restauracji, a w nim/niej kupić i zjeść tyle żarcia, żeby starczyła na cały lot. Znalazłam sobie budkę i kupiłam hot-doga. Później frytki. I shake'a. A później szukałam kibla. I znowu kupiłam sobie jedzenie. Teraz rozumiem, czemu Ross tak długo łaził po tym lotnisku... I wyszło na to, że spóźniłam się na pierwszy lot. Wkurzona jak nigdy usiadłam na ławce i zaczęłam czytać książkę.
- Co czytasz? - spytała jakaś dziewczyna siadając obok mnie.
- Simon jest szczurem! Simon jest szczurem! - piszczałam wyrwana ze świata "Darów Anioła".
- Ooo! "Miasto Kości"! Kocham to! - odpowiedziała.
- Taaa... - mruknęłam.
- Czytałaś resztę? - kontynuowała.
- Jeszcze nie?
- Ou. No dobra. Mogę ci opowiedzieć, jeśli chcesz!
- Nie! Chcę tylko wiedzieć, czy...
- Czy według każdego Jace to taka sexi dupa? NIE!
- Eee... Wybacz, ale moja czeka na mnie w domu.
- Aww! Masz chłopaka?
- Narzeczonego bardziej, ale okay...
- AAA! - pisnęła. - Kocham, kiedy ludzie są zakochani! - machała rękami jak nienormalna.
- Piłaś coś?
- Red Bull'a, a co? - uśmiechnęła się szeroko.
- A nic. Właśnie widzę. - odpowiedziałam.
- I co? Lecisz do niego? - uśmiechnęła się jeszcze szerzej, co było dosyć dziwne.
- No tak. I do jego rodzeństwa. I mojej siostry. I Ratliffa.
- Kogo?
- Eee...
- No dobra, dobra. Wiesz co? Chyba czekasz na samolot do Los Angeles.
- No tak, a co?
- Nic. Właśnie przyleciał.
- Ooo. Dzięki. - wstała i zaczęła odchodzić. - A tak w ogóle to jestem Laura. - powiedziałam jeszcze.
- No wiem. - i tyle ją widziałam. Zniknęła w tłumie ludzi gnających do samolotów. Chwyciłam walizki i dołączyłam do tłumu. Kiedy wreszcie udało mi się zająć miejsce w maszynie rozsiadłam się wygodnie i sprawdziłam telefon. Sms od Ross'a. W końcu!
"Hejka :) Jak Ci mija dzień?"
Uśmiechnęłam się do ekranu i wystukałam krótką odpowiedź: 
"Ujdzie :) A tobie?"
Po chwili odpowiedział:
"Bosko"
Zdziwiłam się. Co mogło tak mu się spodobać, że dzień ten jest jakimś niezwykłym? 
"Czyżby banda modelek w bikini wpadła do twojego pokoju z naleśnikami?"
"Wolałbym Ciebie w bikini z naleśnikami, ale mamy grudzień, więc mogło by to wyglądać ciut dziwnie..."
"Ha ha ha"
"Wiem, zabawny jestem"
"Bardzo"
Jeszcze raz się uśmiechnęłam i schowałam telefon to torebki. Start i ziuuu jesteśmy w powietrzu. Spojrzałam na telefon. Ross nic nie napisał. Postanowiłam przełączyć się na tryb samolotowy i mieć wszystko i wszystkich gdzieś przez te kilka godzin. 

*

Sam lot minął spokojnie. Może oprócz obowiązkowych turbulencji. W trakcie jedyne co miałam przed oczami to twarz Ross'a i reszty. Kiedy wysiadłam z samolotu i odebrałam walizki ruszyłam po jakieś słodycze. Wzięłam pod uwagę, że teraz pewnie na nich śpią w salonie obżerając się i oglądając jakieś pierdoły. Mimo to weszłam do cukierni i kupiłam ciasto. Z galaretką. Mniam. 
Później poszłam kupić sobie "Miasto Popiołów", bo pierwsza część skończyła mi się w samolocie... 
W każdym razie jedna książka zamieniła się w cztery, dwa autografy i jedno zdjęcie. Nie zapominajmy o tym, że kupiłam sobie lakier do paznokci, który znając życie skończy mi się za tydzień, bo Delly się w nim zakocha (biedy Ell, taki zdradzony). Później ruszyłam (prawie) prosto do domu. No bo przecież co to za człowiek, który nie zatrzyma się na chwilę, by posłuchać ulicznego grajka? Wrzuciłam mu jakieś drobniaki, a on uśmiechnął się szczerze. Później odeszłam i ponownie spróbowałam skoncentrować się na dojściu do domu. Nie, nie mogę wejść do tego obuwniczego, bo wyjdę z połową zawartości sklepu...
Ross. Myśl o Rossie. Czeka na ciebie w domu, chociaż nie ma pojęcia, że przyjeżdżasz. 
Na jego wspomnienie uśmiechnęłam się i pobiegłam w stronę domu. Z uśmiechem pokonywałam następne ulice. Jeszcze trochę... Jeszcze tylko przejść przez ulicę. I nagle się zatrzymałam. Przypomniało mi się, jak Ross wyciągnął mnie spod rozpędzonego samochodu, zanim ponownie trafiłam do szpitala. Jak leżeliśmy na ziemi. Przypomniał mi się ten pocałunek... Nie, nie rozpłaczę się. Nie teraz, kiedy mogliby zobaczyć mnie przez okno. Otarłam oczy, pociągnęłam nosem i ruszyłam przed siebie. Prawie na miejscu... Sięgnęłam do torebki i wyciągnęłam klucze. Najciszej jak umiałam przekręciłam klucz w zamku i powoli weszłam do środka. Z salonu słyszałam dźwięki czołówki "Spongebob'a". Uśmiechnęłam się i ruszyłam przed siebie. Zdjęłam buty i wyjrzałam do salonu. Ratliff i Rocky siedzieli na kanapie zapatrzeni w ekran z tępymi uśmiechami. Rydel piłowała paznokcie, a Riker spał z głową na kolanach Vanessy, która przeglądała coś na telefonie. Wszyscy byli cicho, a ich miny nie były za wesołe. Brakowało Ross'a.
Ee tam. pomyślałam. Pewnie jest u góry. Usłyszy mnie i przybiegnie jak nienormalny...
Weszłam do pokoju, ale nikt nie zwrócił na mnie uwagi. 
- BUUU! - wrzasnęłam, a oni zaczęli się drzeć. 
- LAURA?! - pisnęła blondynka.
- CO TY TU ROBISZ?! - Van zerwała się z kanapy, przez co Riker walnął w nią głową i obudził się z głośnym: "CO JEST?!". 
- No stoję. - odpowiedziałam.
- Ale... Ale... Ty... - jąkała się blondynka, a bruneci wpatrywali się we mnie z szeroko otwartymi ustami.
- Co wam się... JEZUS LAURA MARIA! - wrzasnął Ryland wchodząc do pokoju ze szklanką wody. - Co ty tu robisz?!
- I znów to samo. Przyleciałam. Stęskniłam się za wami. No i uznałam, że to nie miejsce dla mnie. 
- Ale... Ale...
- A teraz wybaczcie, ale gdzie ta blond wiewióra? - warknęłam. 
- Eeee... - zaciął się Riker.
- On.... - zaczęła Rydel.
- On nooo... - kontynuowała Van.
- CZY KTOŚ WRESZCIE WYJAŚNI MI, GDZIE JEST ROSS?! - zaczęłam wrzeszczeć.
- Przyjechałaś, bo się za nami stęskniłaś? - spytał RyRy.
- No tak.
- Innymi słowy. Zachciało się Ross'a, tak? - dodał.
- Też.
- Nie spodoba mu się to... - mruknął najmłodszy z rezygnacją.
- Czemu? - zdziwiłam się lekko przerażona.
- Bo jakieś półgodziny temu poleciał do Cambridge. - dokończył. 

__________________________________________________
MUAHAHAHAHAHAHAHAHA!
Ale jestem zła XD
Poprawka. To Natka i Jagoda są złe xD
One to wymyśliły xD
W każdym razie jeśli chcecie nas/je zabić, prosimy informować pisemnie, najlepiej przez gadu :)
Pozdrawiam :D
~Annabefsztyk



sobota, 23 sierpnia 2014

Rozdział 23: "There's this girl, the one and only all around this world"

Uważnie przyjrzałam się własnemu odbiciu w lustrze. Miałam nieco potargane włosy; delikatnie przeczesywałam je palcami. Na jednym z nich był pierścionek, który zaledwie parę godzin otrzymałam od Ross'a.
Kiedy mi się oświadczył, z początku chciałam mu powiedzieć, że przecież znamy się krótko, ale nie miałam serca powiedzieć mu "Nie". Kochałam go i dalej kocham. Chciałabym spędzić z nim resztę życia, ale nigdy nie wiadomo, co się jeszcze wydarzy.
Parę minut później po całym zdarzeniu wytłumaczył mi wszystko.
- Po prostu... Wyjeżdżasz i boję się, że nasz związek mógłby tego nie przetrwać. Poza tym, to może być jedna z niewielu okazji. Ten pierścionek - chwycił moją dłoń i spojrzał na niego - jest tak jakby... znakiem. Znakiem, że już nie można nas rozdzielić, rozumiesz? Że jesteś moja. 
Uśmiechnęłam się do lustra. Faktycznie - miał rację. Zrobił dobrze.
- Chciałem ci się oświadczyć w Walentynki, ale... Chyba się tego dnia nie zobaczymy - zrzedła mu mina. - A to byłoby raczej dziwne oświadczyć się na Skypie, a pierścionek wysłać pocztą - zaśmiał się, a ja mu zawtórowałam. 
Wyciągnęłam z kieszeni telefon; dostałam powiadomienie. Odblokowałam go i spojrzałam na ekran - widniało na nim zdjęcie klęczącego przede mną Ross'a i mnie. To Rydel opublikowała je na Instagramie z podpisem "Powiedziała "tak"." Mimowolnie uśmiechnęłam się do ekranu. Ach, ta Rydel! Co byśmy bez niej zrobili? Jako jedyna pomyślała o zrobieniu zdjęcia.
- Wiesz, co? Dalej mam nadzieję, że jednak jakoś nam się uda być razem przez te pięć lat - stwierdził uśmiechając się smutno. - Jeśli tak się nie uda, w porządku. Ślub mógłby być nawet za pięć lat. Poczekam.
Wyszłam z łazienki przedtem przemywając twarz i zeszłam na dół. Było już cicho, wszyscy spali. Oprócz mnie oczywiście. Weszłam do kuchni i otworzyłam lodówkę - była pełna, co było dziwne. Dziwne, że chłopcy nie wyżarli całej zawartości. Wyciągnęłam karton mleka, odkręciłam korek i napiłam się. Wróciłam z powrotem na górę i zaczęłam się zastanawiać.
Co by było, gdybym nigdy ich nie poznała?
Cóż, z pewnością nie miałabym blizn na wewnętrznych stronach obu rąk, rany postrzałowej i dalej mieszkałabym w swoim domu. Ale... Nie miałabym ich wszystkich. Wspaniałych przyjaciół, trochę dziwnych, ale wspaniałych, kochającego chłopaka (teraz już narzeczonego), którego podejrzewano o próby zabójstwa MNIE i przeszczęśliwej siostry zakochanej w starszym bracie mojego narzeczonego. To znaczy, dalej miałabym siostrę, ale pewnie zamiast kogoś takiego, jak Riker, spotkałaby faceta mieszkającego z mamą, oglądającego Trudne sprawy i noszącego skarpetki z sandałami. Miłość nie wybiera, nikt nie wie, czy Vanessa nie zakochałaby się w kimś takim. Jesteśmy wielkimi szczęściarami.
Wspominając wszystko uśmiechałam się sama do siebie próbując zetrzeć łzy. (Wzruszenia.) (No i po części smutku.) Kiedy się w miarę ogarnęłam, weszłam do pokoju Ross'a, który leżał na łóżku odwrócony do ściany. Znowu wziął tylko jedną kołdrę, ale teraz to wydawało się być bardziej w porządku, odkąd jesteśmy zaręczeni. Przeszłam na palcach w stronę łóżka i odłożyłam mleko na stolik nocny. I tak za jakieś trzy godziny muszę wstać, żeby nie spóźnić się na samolot, więc nie powinno się zepsuć.
Wślizgnęłam się pod kołdrę starając nie obudzić Ross'a, co chyba mi się udało. Wtuliłam się w niego.
- Pamiętaj, jeśli jakiś facet by się do ciebie dobierał, od razu dzwoń, a ja mu porządnie skopię dupę. Zawsze możesz na mnie liczyć, pamiętaj.
Tak. Zawsze.

Obudziło mnie dzwonienie budzika. Zegar wskazywał równo 4. Ross leżący obok mnie właśnie przecierał oczy.
- Dzień dobry - powiedziałam, a on spojrzał na mnie śpiący.
- Jakie "dzień dobry"?! - spytał, a ja tylko popatrzyłam na niego ze zdziwieniem. - Kobieto, jest środek nocy!
- Tak właściwie to robi się już jasno - wskazałam palcem okno. - Nie musimy zapalać światła.
Ross spojrzał na mnie wzrokiem typu "czy ty sobie ze mnie żartujesz", a ja zachichotałam.
- No, dalej. Ubieraj się - ponaglałam go biorąc świeże ubrania. Ross zszedł z łóżka i ociągając się dotarł do szafy. W tym momencie wyszłam z jego pokoju i poszłam do łazienki. Myjąc dłonie zdjęłam pierścionek, przez co znów się w niego wpatrywałam, jakbym była zahipnotyzowana. 
- Myj się! - skarciłam siebie samą w myślach. Podziałało.
Zakręciłam kran i założyłam pierścionek z powrotem na palec. Ubrałam się i wyszłam z łazienki. Ross opierał się o próg pokoju i najwidoczniej spał na stojąco.
- Ross! - szepnęłam najgłośniej jak umiałam, prosto w jego ucho. Odskoczył jak poparzony i rąbnął w równoległą część drzwi.
- Cholera... - mruknął pod nosem.
- Ciapa z ciebie. - stwierdziłam i pociągnęłam go do kuchni.
Na dole zastaliśmy najdziwniejszy widok świata, a mianowicie Rydel śpiącą z twarzą w cieście. Obok niej siedziała Vanessa z dłonią w kanapce, a Riker leżał pod stołem mrucząc cicho: "moje ciastka... tylko moje...". Ross starał się nie wybuchnąć śmiechem, ja za to chwyciłam rozkrojonego arbuza i założyłam siostrze na głowę. Jest szansa, że po przebudzeniu odechce się jej ciągle mi go zjadać...
W każdym razie zrobiliśmy jajecznicę i zjedliśmy w ciszy. W tym czasie Riker całkiem głośno chrapnął, Vanessa wgryzła się w arbuza, a Rydel umazała sobie drugą część twarzy.
Kiedy zjedliśmy postanowiliśmy już jechać. Ross wziął moją walizkę i wsadził do bagażnika.
- ROOOOOOOOOOOOOOOOCKYYYYYYYYYYYY! - usłyszeliśmy wrzask wewnątrz domu.
- Jedź, jedź, jedź, jedź! - piszczałam, a Ross odpalił silnik i odjechał z piskiem opon. Idealnie się wyrobiliśmy, bo po chwili Rydel wypadła z domu z twarzą całą w bitej śmietanie i śliwkach.
- Uff... - sapnęłam i spojrzałam na Ross'a. Patrzył w skupieniu na drogę. - Tylko mnie nie wywieź do jakiegoś lasu. - pokiwałam na niego palcem, a on cicho się zaśmiał. Jednak po chwili stracił humor. - Zatrzymaj się.
- Co? - zdziwił się.
- Nie umiem patrzeć na ciebie, kiedy się smucisz. - szepnęłam.
- To co? Może najpierw dojedziemy?
- A może najpierw się uśmiechniesz? - uśmiechnął się sztucznie. - Ross, ja mówię poważnie.
- Ja też.
- Nic nie mówisz, to po pierwsze.
- Ha ha. - zjechał na pobocze.
- Dziękuję. A teraz chodź, i mnie przytul. - przyciągnęłam go do siebie i mocno przytuliłam. Odwzajemnił uścisk i westchnął. Powtórzyłam. Siedzieliśmy tak jakieś dwie minuty.
- Laura, ja... - zaczął. - Nie chcę, żebyś wyjeżdżała...
- Wiem, Ross, wiem. Ja też nie chcę. Wolałabym być w tym czasie z tobą, z wami. Z moimi idiotami. - łzy zaczęły napływać mi do oczu.
- Lau, nie mów tak. To dla ciebie ważne. Powinnaś jechać.
- Ja wiem, ale...
- Cii... Przecież jeszcze się zobaczymy prawda? - uśmiechnął się lekko i pocałował mnie w czoło, po czym znowu skupił się na drodze. Zamiast patrzeć przez okno, co robię zawsze kiedy jestem w aucie i jest mi smutno, patrzyłam na niego. Chciałam po prostu jak najlepiej zapamiętać jego twarz. Jego oczy, włosy... Wszystko.
W końcu dojechaliśmy na lotnisko. Ross wyciągnął z bagażnika moją walizkę, zawiózł ją pod ławkę, gdzie sama usiadłam, a on poszedł po coś do jedzenia.
Minęła minuta. Dobra, spoko, może poszedł gdzieś daleko. Pięć minut. Okay, pewnie są kolejki. Dziesięć. Może po prostu poszedł daleko, była kolejka i musi jeszcze wrócić? Napisałam do niego. I nic. Zero odpowiedzi. Przyjechali Lynchowie (I Ratliff i Van). Zadzwoniłam do niego. "Czemu nie odbierasz frajerze?!" - myślałam sobie. Zadzwoniłam jeszcze raz. Nic. Później każdy dzwonił po kolei. NIC. Zaczęłam serio się martwić. Miałam ochotę iść go poszukać, ale nie miałam pojęcia, gdzie mogłabym iść. A może się gdzieś zgubił? Nie, wszystko będzie dobrze. Tak, jasne, za pięć minut mam być w samolocie!
Nie przyszedł. Chwyciłam walizkę, po czym (pożegnawszy się uprzednio z resztą rodziny) ruszyłam w stronę bramki.
- LAURA! - usłyszałam gdzieś za sobą. Odwróciłam się i zobaczyłam biegnącego w moją stronę Ross'a. Puściłam walizkę i podbiegłam do blondyna. Po raz kolejny mocno się przytuliliśmy.
- Gdzie ty byłeś?! - krzyczałam. - Ja tu od zmysłów odchodzę, a ty sobie łazisz jakby nigdy nic! - nie umiałam się uspokoić. Łzy płynęły po moich policzkach, a blondyn starał się mnie uspokoić. Na nic. Dalej przeraźliwie wrzeszczałam. W końcu przyciągnął mnie do siebie i pocałował. Momentalnie zapomniałam o wszystkim. Że byłam na niego zła, że za chwilę wyjeżdżam, że nie zobaczymy się naprawdę długo... Nic się nie liczyło. Byliśmy tylko my.
Z tego transu wybudził mnie głos z megafonu ogłaszający, że pasażerowie mojego samolotu mają wchodzić na pokład.
- Więc? - spytał cicho. - Do zobaczenia. Prędzej czy później się zobaczymy.
- Tak. Wiem. - stanęłam na palcach i pocałowałam go. - Do zobaczenia, Ross.
- Nie wiem kiedy, ale będziemy mieć odjechany ślub.
- Śluby są wzruszające. Wesela mogą być odjechane.
- I noce poślubne. - mruknął cicho.
- Ha ha ha, uśmiałam się.
- I o to chodziło. - spojrzał na samolot, a ja za nim. - Leć już.
- Widzę, że mamy tu demona żartów! A tak poważnie, naprawdę tego chcesz?
- Chcę dla ciebie jak najlepiej i wiem, że zawsze o tym marzyłaś. - znów spojrzał na maszynę. - Idź już, zanim się popłaczę. - zaśmiał się pod nosem. - Słyszysz? Nie będą na ciebie czekać.
- Mają problem! - krzyknęłam i rzuciłam się mu na szyję. Za nami Rydel wypłakiwała litry łez na koszulkę Ratliff'a, a moja siostra smarkała w czapkę swojego chłopaka, którego mina nie była zbyt szczęśliwa, jednak mam wrażenie, że rozumiał.
- Kochanie, idź. Spóźnisz się. - odepchnął mnie delikatnie. - Chodź. - objął mnie ramieniem i odprowadził do bramki. Przeszłam przez nią. Nie było odwrotu. - Biegnij. Zaraz startują.
- Obiecaj, że jeszcze się spotkamy.
- Obiecuję. Obiecuję też, że urządzimy taki ślub, że zapamięta go całe Los Angeles.
- Kocham cię. - rzuciłam jeszcze.
- Ja ciebie też. No, idź! Śmiało! - ruszyłam przed siebie powoli puszczając jego rękę. Uśmiechał się, jednak nie był to jednak całkowicie szczery uśmiech.
Macham do nich i uśmiecham się sztucznie. Ross to zauważa. Wyciąga telefon, a po chwili dostaję sms-a. Odblokowuję ekran i czytam wiadomość:
"Nie odwracaj się. Po prostu idź przed siebie"
Spoglądam na autora tekstu który powoli odchodzi od barierki. Przyglądam mu się uważniej i widzę łzy w jego oczach. 
Wchodzę pośpiesznie do samolotu i zajmuję miejsce przy oknie. Spoglądam przez nie i widzę Ross'a próbującego przepchnąć się przez barierki. W końcu mu się to udaje. Patrzę na niego zdziwiona, kiedy podbiega pod moje okno i zaczyna machać. I płakać.
- Tak, nie musisz wstydzić się tych łez. Nie przy mnie. - myślę sobie i również do niego macham. Przyciskam czoło do szyby. I wtedy odpalają silniki. Ross odbiega na kilka metrów, jednak dalej stara się patrzeć mi w oczy. Teraz i ja płaczę. Wyciągam telefon i wystukuję szybko wiadomość:
"Kocham cię, wiesz?"
Po chwili odpisuje:
"Wiem."


__________________________

Co z tego, że krótki, grunt, że jest! :D 
Clarisse śpi, a ja mam za zadanie ją obudzić ;;
A nie jest to zadanie łatwe ;;
Więc wy łapcie rozdział i czekajcie na następny, chyba, że się wam znudzimy xD
Pozdrawiam.
~Ann


niedziela, 17 sierpnia 2014

Rozdział 22: "Put your open lips on mine and slowly let them shut, for they’re designed to be together"

*NASTĘPNY DZIEŃ*

*Laura*

Siedziałam na kanapie w salonie z laptopem na kolanach. Szukałam właśnie jakiegoś mieszkania w Cambridge. Trochę bałam się mieszkania w akademiku z innymi studentami. Ross siedział obo mnie oglądając telewizję i co jakiś czas zerkał do mojego komputera i pytał, czy coś znalazłam. Bardzo nie podobała mu się wizja mojego wyjazdu. Przecież w końcu mogliśmy być razem... Ale w końcu to Harvard. Druga najlepsza uczelnia w Stanach Zjednoczonych. Rozumiał moją decyzję, chociaż było mu z nią ciężko. Rozumiałam go, bo mi też nie podobało się, że będziemy musieli się rozstać. Pomyśleliśmy, że może wprowadziłby się do mnie po trasie, ale potem okazało się to być złym pomysłem. Nie potrafiłabym się skupić na nauce, a poza tym R5 mają przygotowywać nowy album. Nie zrobiliby zbyt dużo bez Ross'a.
Tak więc będziemy w związku na odległość. Wiem, to będzie strasznie trudne, ale mamy nadzieję, że damy radę. [to możliwe, z góry mówię! Moja kuzynka studiuje w Anglii, a jej chłopak w Polsce, są razem od czasów liceum do dzisiaj :p ~C.] Będziemy się starali jak najczęściej siebie odwiedzać i spędzać dużo czasu, którego i tak mamy mało.
Nagle znalazłam całkiem niezłą ofertę. Niewielkie mieszkanie, tylko 400 dolarów miesięcznie.
- Ross? - Odwrócił głowę w moją stronę. - A te?
Przyjrzał się, a ja pokazałam mu zdjęcia. Było naprawdę ładne + świetna lokalizacja. Wszędzie blisko, na uniwersytet miałabym pięć, może dziesięć minut drogi piechotą.
- Fajne - skomentował uśmiechając się smutno.
Odstawiłam laptopa na bok i mocno go przytuliłam. Odwzajemnił uścisk i położył głowę na moim ramieniu.
- Nie chcę, żebyś wyjeżdżała, Lau - powiedział szeptem.
- Też tego nie chcę, Ross - odpowiedziałam mu, a on westchnął.
- Ale musisz. Rozumiem to.
- Przepraszam.
- Nie masz za co przepraszać. Dostałaś ogromną szansę na bycie kimś wielkim. Nie zmarnuj jej, proszę. Naprawdę możesz być z siebie dumna.
Pocałował mnie w czoło i spojrzał mi w oczy.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też. - Pocałowałam go delikatnie w usta i ponownie wzięłam do rąk laptopa. - Zadzwonię, popytam.
Wyciągnęłam z kieszeni telefon i wpisałam numer podany na stronie. Po trzech sygnałach usłyszałam w słuchawce głos należący do kobiety:
- Halo?
- Witam, dzwonię w sprawie mieszkania. Czy oferta dalej jest aktualna? - spytałam.
- Oczywiście. Czyli, że jest pani zainteresowana?
- Tak. Czy mogłabym przyjechać pod koniec tygodnia i obejrzeć mieszkanie?
- Pewnie.
- Jeśli chodzi o dokładną datę, to ja jeszcze zadzwonię, dobrze?
- W porządku. - Mam wrażenie, że kobieta uśmiechnęła się do słuchawki. - A jak się pani nazywa?
- Laura Marano.
- Dziękuję, zapiszę sobie. Pani numer telefonu też?
- Tak, proszę.
Rozmawiałyśmy jeszcze chwilkę, aż w końcu zakończyłam rozmowę i spojrzałam na Ross'a.
- Załatwione. Polecisz ze mną do Cambridge? - spytałam nagle, co trochę wytrąciło go z równowagi. Patrzył na mnie przez moment, aż w końcu powiedział:
- Jeśli tego chcesz...
- Oczywiście, że chcę - uśmiechnęłam się, co odwzajemnił.

Zostaliśmy w domu sami. Rocky z Ellingtonem poszli kupić jeszcze więcej słodyczy (na polecenie Delly pilnował ich Riker), Rydel z Vanessą na zakupy, a Ryland wyszedł gdzieś ze swoją nową dziewczyną. Też mieliśmy z Ross'em w planach coś robić, bo z nim w ciągu tych paru miesięcy spędziłam najmniej czasu. Nie wiedzieliśmy jednak, co. Na lunch jest za późno (była już czwarta po południu), a w kinie nie było nic, co nas zaciekawiło. Jak na razie siedzimy u Ross'a w pokoju i rozmawiamy. Nagle Ross zaczął:
- Laura?
- Tak?
Westchnął ciężko.
- Wiem, że pewnie nie będziesz chciała o tym rozmawiać, ale ja muszę. Muszę powiedzieć ci całą prawdę, bo mam wielki ciężar na sercu.
- O co chodzi? - zaniepokoiłam się.
- O... O tą sprawę z Piper. Nie chodzi mi tu o Piper i Evan'a, tylko samą Piper. Mam nadzieję, że wiesz, o czym mówię.
Pokręciłam wolno głową.
- Ech... Chodzi mi o to całe zamieszanie. Że byłem z nią wtedy, kiedy z tobą.
- Ross... Musimy o tym rozmawiać? - spytałam cicho. - Mamy bardzo fajne popołudnie.
- Tak, musimy, Lau. Ja muszę.
- Uh... Mów.
- Ja... Ta sytuacja była taka dlatego, że... Z Piper nie układało nam się. Spędzaliśmy coraz mniej czasu, więcej się kłóciliśmy,... Lubiłem ją. Ale nigdy nie zdążyłem pokochać, rozumiesz? Wtedy pojawiłaś się ty. Z początku ignorowałem cię tylko dlatego, że bałem się w tobie zakochać. Nie dlatego, że bałem się miłości. Czekałem na nią. I w końcu się doczekałem, ale nie chciałem sobie tego uświadomić. Pomyślałem sobie, że muszę być wierny Piper. Ale, jak widzisz, nie udało się. Może to i lepiej. - Na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. - Kiedy między nami dochodziło do czegoś więcej, uznałem, że muszę jakoś zakończyć związek z Piper. Nie wiedziałem, jak, poza tym bałem się, że zniszczyłbym waszą przyjaźń. To nieco zawiłe, ale na pewno zrozumiesz.
- To nie zmienia faktu, że to tak, jakbyś nas obie oszukiwał.
- Wiem, Laura, ale... Zerwałem z nią, wiesz? Tego dnia, kiedy poszliśmy na miasto. Dzień przed tym, jak do mnie przyszłaś i mówiłaś, że się dowiedziałaś. Nie wiem, czemu wtedy ci nie powiedziałem wszystkiego.
- Ross... To kochane, ale proszę, nie rozmawiajmy o tym więcej. Nie roztrząsajmy tego, co się wydarzyło w przeszłości. Żyjmy teraźniejszością. Patrz, jesteśmy razem - chwyciłam go za rękę. - Nareszcie możemy.
Uśmiechnął się smutno i opadł na łóżko.
- Nie na długo - szepnął. Położyłam się obok niego wciąż trzymając jego dłoń.
- To, że wyjeżdżam nie oznacza, że to koniec.
Odwrócił głowę w moją stronę i spojrzał na mnie.
- Będziemy razem na długo. Na bardzo, bardzo długo. Aż do samego końca, rozumiesz? Dopóki śmierć nas nie rozłączy.
Uśmiechnął się szeroko słysząc ostatnie zdanie. Zamknął oczy i zamyślił się na chwilę.
- Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest - odezwał się po chwili. - Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą.
- Nie jest bezwstydna, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego - dokończyłam, a jego uśmiech rozszerzył się jeszcze bardziej (o ile to w ogóle możliwe).
- Cieszę się, że cię mam - wyszeptał, a ja się w niego wtuliłam tak, żeby nigdy nie musiał mnie puścić.

*

Tak spędziliśmy cały ten tydzień. Chodziliśmy na lunch, do parku, nad jezioro, a czasem wszyscy w salonie oglądaliśmy głupie programy telewizyjne (czyt. ulubione seriale Rocky'ego i Ratliff'a). Dzisiaj mieliśmy wylecieć do Massachusetts, żeby obejrzeć mieszkanie, ale potem wrócić (w końcu muszę wziąć swoje rzeczy). Wylot miał być o 9, więc wstaliśmy o 4 rano, aby zdążyć na samolot. W półtorej godziny się zebraliśmy i pożegnali nas wszyscy Lynchowie+Ratliff i Vanessa. Około 6 rano byliśmy na lotnisku. Po załatwieniu wszystkich formalności, weszliśmy do samolotu.
- Właśnie to będę robiła za parę dni - powiedziałam smutno do Ross'a siedzącego obok mnie.
- Co?
- Odlatywała. W tym samym kierunku.
- Nie mów już o tym, proszę - spojrzał na mnie.
- Ale to i tak nas nie ominie, Ross. To nadejdzie za niedługo.
Usiadł wygodniej w fotelu, kiedy zaczął się lot.
- Wooo! Mamo, my lecimy! - krzyknął jakiś dzieciak za nami, a my zaśmialiśmy się cicho.
- Też tak zareagowałem, jak leciałem pierwszy raz - szepnął mi do ucha Ross.
- Naprawdę? - wyszczerzyłam zęby.
- Tak, miałem tylko 8 lat i fascynowały mnie samoloty - odpowiedział z uśmiechem.
I, jak zwykle, małe turbulencje. Przyzwyczaiłam się już do tego, chociaż za każdym razem ogarnia mnie mały niepokój, strach. Chwyciłam mocno rękę blondyna i już po jakimś czasie byliśmy w powietrzu.
- Może obejrzymy jakiś film? - spytał.
- Tak, jak w "Gwiazd naszych wina"? - spytałam śmiejąc się.
- Czemu nie? - odpowiedział uśmiechając się szeroko.
Sprawdziliśmy co możemy obejrzeć na ekraniku na fotelach przed nami.
- Laura? - odezwał się Ross po chwili.
- Tak?
- Zgadnij, co znalazłem.
Spojrzałam na jego ekranik. "Zbuntowana".
- O Boże, od razu mi się przypomina tamten dzień - zaśmiałam się.
- Mi też. A jeszcze bardziej to, co wydarzyło się PO seansie.
Skończyło się na tym, że obejrzeliśmy właśnie "Zbuntowaną", a potem "Gwiazd naszych wina". Oczywiście płakałam jak bóbr, a Ross musiał mnie uspokajać. Prawie obudziłam te osoby, które jakoś zasnęły podczas lotu. Na szczęście "prawie".
Po obejrzeniu filmu położyłam głowę na jego ramieniu i usnęłam.

*

Stanęło na tym, że kupiłam mieszkanie. Nie mieliśmy nic do roboty, a Ross marudził, że nie chce tam zostać. Wróciliśmy więc do domu. Zastaliśmy tam całą rodzinkę oglądającą spokojnie... Ale chwila. Oni robią coś SPOKOJNIE? Coś tu nie gra.
- Hej wam? - odezwałam się.
- Ciiiicho! - pisnęła Rydel.
- Co wam jest? - spytał mój towarzysz.
- Rockliff śpi! - wyjaśniła szeptem Van. 
- Aaa...
- To my idziemy świętować tą niesamowitość na górze. - dodałam. 
- Tylko bez szaleństw. - oznajmił Riker, a dziewczyny zachichotały.
- Spokojnie bracie, przecież mnie znasz! - uspokajał go mój chłopak. Chłopak? Taa, chyba chłopak.
- No właśnie, znam cię! - odpowiedział mu starszy, a Ross cały poczerwieniał. Dosłownie. - Oj spokojnie, mam nadzieję, że łózko wytrzyma.
- I podłoga. - dodał rozbudzony Ratliff, a Rocky odpowiedział mu piątką i śmiechem.
- Brawo, właśnie zaliczyłeś...
- Ross! Tak brzydko? Nie ładnie, braciszku, nie ładnie. - Rocky machał na niego palcem.
- Zabierzcie mnie stąd, zanim ten dureń straci zęby. - warknął blondyn.
- Zobaczymy się w sądzie! - oznajmił brunet.
- PRZEGIĄŁEŚ! - Ross rzucił się na niego. W odpowiednim momencie go zatrzymałam, bo Rocky zamiast twarzy miałby mielonkę. - PUŚĆ MNIE, LAU, PUŚĆ MNIE! - wyrywał się.
- Nie.
- Nie?!
- Tak, nie.
- To w końcu tak, czy nie?
- Twój pokój.
- OOOO! - wrzasnęła reszta skacząc po kanapie z głupimi minami przyklejonymi yo twarzy.
- Zgoda. - i już go nie było.
- Dobra, zanim powiem wam, co dzisiaj robiłam. Musicie?! Rocky, myślałam  że masz przynajmniej trochę mózgu! Musisz mu przypominać? Wy nie lepsi. Wiecie, że teraz o wiele szybciej się denerwuje. 
- No wiemy, ale... - zaczął Riker.
- To tylko głupie żarty! - dokończył Ellington.
- Dobra, to ja też się pobawię w głupie żarty. Za cholerę nie umiesz grać na perkusji. Ta dam! Miło było?
- Nie, ale i tak wiem, że to żarty. - mruknął.
- No właśnie. Jemu nie jest teraz łatwo. Postarajcie się zrozumieć, zanim wyruszycie w trasę. Bo wiecie, założę się, że nie chcecie go wtedy wkurzyć.
- Może trochę. - na górze Ross albo rozwalał co leci, albo robił spontaniczne przemeblowanie.
- Dobra, idę do niego, zanim rozwali całkiem ten pokój...

*

Zastałam blondyna tłukącego właśnie... Fletnię Pana? [Ojojoj, Pan się obrazi :/ ~A].
- Hej, spokojnie. - chciałam do niego podejść, ale prawie zabiłam się o rozwaloną gitarę. - Co ci odbiło?!
Nie wiem, czy musiał się odzywać. Trzęsły mu się ręce, a w oczach szalał gniew. W pokoju panował istny chaos. 
Porozwalane instrumenty były wszędzie. Poszłam jeszcze dalej, ale wywróciłam się na nagrodzie za pierwsze miejsce w hokeju. - Ross! - wrzasnęłam, kiedy zrobiłam unik przed lecącą harmonijką. - Tę gitarę ci wybaczę, ale za harmonijkę masz...! - nie skończyłam bo musiałam schować się przed krzesłem. - Chcesz mnie zabić?! - wrzasnęłam, a blondyn jęknął i zaczął tłuc głową o ścianę. - Rossy... - wreszcie udało mi się do niego dotrzeć. Położyłam mu rękę na ramieniu, a on odwrócił głowę w moją stronę. Gniew wyparował z jego cudownych oczu, ale zastąpił go ból. Właśnie zrozumiałam, co się stało... - Boże, Ross, przepraszam! - rzuciłam i przytuliłam się do blondyna. A raczej do jego pleców. 
- Jest... 
- Tylko nie mów Okay. - poprosiłam.
- Okay, nie mówię. - odpowiedział z lekkim uśmiechem.
- Ha ha ha. Bardzo śmieszne. - założyłam ręce i spojrzałam spod byka na blondyna.
- Nie jesteś na mnie zła. - uśmiechnął się szerzej.
- Ani trochę, ty morderco ty. - odwzajemniłam uśmiech.
- Ha ha. Uśmiałem się. - syknął.
- Nie jesteś na mnie obrażony. - zauważyłam. 
- Nope. - wyciągnął do mnie ręce. Złapałam je, a on mocno mnie przytulił. Poczułam przyjemne ciepło. Jak zawsze, kiedy mnie przytulał. Inaczej z pocałunkami. Wtedy jest mi po prostu GORĄCO.
Nagle poczułam chłód na ręce. Spojrzałam w dół, ale zobaczyłam tylko rękę blondyna. 
- Nie masz zimnych rąk. - stwierdziłam.
- Nie, ale to co w nich trzymam JEST zimne. - uśmiechnął się i zniżył głowę czułam jego oddech na twarzy. Miałam ochotę przytulić go i nigdy już nie puszczać. 
- A co trzymasz? - spytałam. 
- Pamiętasz zakończenie naszej... więziennej rozmowy? - przedostatnie słowo wypowiedział z lękiem. Zawsze tak robił, a mnie zawsze bolało to, że musiał tam siedzieć. Jego uszczerbki fizyczne zdążyły się zagoić, ale pod względem psychicznym nie jest z nim najlepiej. 
- Tak, spytałeś się mnie wtedy, co powiedziałabym jakbyś... - i wtedy do mnie dotarło. - Nie gadaj. - zachichotał, co uznałabym za urocze, gdyby nie powaga chwili. - Żartujesz sobie ze mnie.
- Może i nie mam pierścienia z diamentem rozmiarów budki z lodami, ale o ile twoja odpowiedź  brzmi jak poprzednio...
- Robisz sobie ze mnie jaja. Nie pozwalam ci wydawać na mnie kasy! Cokolwiek kupiłeś... ile kosztowało?
- Za mało.
- A dowiem się, co to?
- Zanim mnie zjesz... Mam nadzieję, że... No, mnie nie zjesz. 
- A mogę udusić? Pociąć? Podpalić? Postrzelić?
- Nie. Nie, przykro mi. Nie, współczuję. Nie, jestem idiotą, bo cię nie zasłoniłem.
- Dobra, do rzeczy. - fuknęłam.
- Okay... Więc... Proszę. - i wyciągnął coś, czego się nie spodziewałam. Nie marudzę, po prostu się tego nie spodziewałam. Wisiorek z kostką, taki, jakie nosi całe R5, tyle że tu logo było pomarańczowe, a na odwrocie tym samym kolorem napis...
- Raura? Tak nas nazywają? - potwierdził skinieniem głowy. - Dziękuję.
- Podoba się? - spytał z nadzieją. 
- Jest piękny. - odpowiedziałam szczerze i przytuliłam blondyna. 
- Szczerze liczyłem na coś więcej niż przytulas... - prychnął. Zaśmiałam się cicho, złapałam go za szyję, przyciągnęłam do siebie i pocałowałam. I znowu to samo... Robi mi się gorąco. Mam wrażenie, że się topię. Złapałam go więc i drugą ręką. Objął mnie rękami w pasie i podniósł lekko do góry. Przeczesałam mu palcami włosy, na co mruknął gardłowo. 
- Jesteśmy sami... - szepnął. - Reszta na dole... Nie zorientują się...
- Nie zaczynaj casanowo. Najpierw musiałbyś ustalić to ze mną.
- Raz dwa trzy czas minął.
- Jestem na nie.
- A ja na tak. Co teraz zrobimy? 
- Darujemy sobie, a ty zapniesz mi wisiorek. - zdjęłam ręce z jego karku i odwróciłam do niego tyłem. Założył mi naszyjnik i zapiął go na mojej szyi. No tak, przecież nie na stopie. 
- Kocham cię. - szepnął mi do ucha. 
- Ja ciebie też. - odpowiedziałam. 

*Dziesięć minut później*
Schodziliśmy właśnie na dół, kiedy nagle Ross klęknął. Nie zauważyłam tego na początku i poszłam dalej, ale zatrzymałam się po jego: "Lau? Zatrzymasz się na chwilę?".
- Co jest? Boli cię coś? - pytałam.
- Nie, ale mam do ciebie pytanie.
- Masz do mnie pytanie. Fajnie, ale może wstaniesz?
- Po co? Na klęcząco będzie lepiej. - stwierdził.
- Emm... Okay?
- Więc... Zacznę od tego. - sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej małe pudełeczko. Otworzył je, a mym oczom ukazał się... - Widzisz ten pierścionek? - pokiwałam głową. - Kiedyś, kilka lat temu, dała mi go babcia. Kazała mi ofiarować go wybrance mojego serca. Zadam ci więc pros...
- Ross? Co ty odpierniczasz? - dołączyła do nas Rydel.
- Siostra! Przerywasz mi! - syknął. - Więc. Proste pytanie zadawane przez mężczyzn w stronę kobiet od wieków. Niby proste słowa, jednak znaczą wiele. Mimo iż znamy się krótko, a nasza znajomość mogłaby zostać uznana jako definicja słowa: "pokręcona" i ja postanowiłem wypowiedzieć te słowa. - zauważyłam, że obok mnie stał teraz tłum gapiów w postaci Lynchów i Ratliffa. - Czy ty, Lauro Marie Marano uczynisz mi ten zaszczyt i wyjdziesz za mnie?
- O kurde. - szepnęli chłopcy, a dziewczyny wstrzymały oddech. Wpatrywałam się w blondyna z zaskoczeniem na twarzy.
- Jaaa... - nie umiałam się wysłowić. Szczerość w jego oczach odebrała mi mowę. - Jaa... Ja... Tak.

_____________________________________
W końcu! 
Wyrobiłyśmy się przed końcem tygodnia... Uff!
Druga połowa rozdziału napisana przez befsztyka (wybłagałam ją o dokończenie!)
I mam do was pytanie:
 Co ma zrobić Lau?
  • Porzucić HARVARD (tak tylko mówię, że to druga najlepsza uczelnia w USA...) i zostać z Lynchami? (szczerze, średnio mi się podoba ten pomysł ale ok xd)
  • Zostać na Harvardzie, postudiować 5 lat, a potem wrócić do Lynchów?
  • Może zmienić uczelnię na Stanford w Kalifornii (godzina drogi samolotem)?
Jak macie własne propozycje, błagam, piszcie!

~C. i ~A.