niedziela, 21 grudnia 2014

(II) Rozdział 15: "We lie beneath the stars at night, our hands gripping each other tight"

Rozdzialik z dedykacjo dla Clarisse. I WANNA SEE YOU SMILEEEEEEEEEEEEEEEEEEE
~Stupid Kartofel mua



#Laura#

Obudziłam się w jakimś ciemnym miejscu. Okna były pozasłaniane... Albo zabite deskami. Sama nie wiem, wzrok mi się jeszcze nie wyostrzył.
Starałam przypomnieć sobie, jak się tu znalazłam, ale pamiętałam jedynie to, że ktoś mnie złapał i otumanił śmierdzącą szmatką. Następne wspomnienie to to, w którym się tu budzę.
Czyli zostałam porwana? Super, po prostu genialnie!
Jak ja się stąd wydostanę? Czy moja rodzina wie, że mnie nie ma? Czy może są zbyt zajęci szukaniem Ross'a i jeszcze nie zauważyli? A może już mnie szukają? Muszę sprawdzić telefon...
UWAGA ODKRYCIE ROKU! Nie mam telefonu! I mam związane ręce! YAY!
A tak poważnie. Jest wkurzona. Bardzo. UWAGA, będę gryźć!
Nagle za drzwiami usłyszałam znajome głosy, ale za żadne skarby nie umiałam przypomnieć sobie do kogo należą.
- Jak myślisz, królewna się obudziła?
- Zamknij się.
- Ojej, straszne! Co ci? Nie cieszysz się? Jest blisko ciebie! Za ścianą!
- Powtarzam, zamknij się!
- A co mi zrobisz?! Cho na solo!
- Spadaj.
- FRAJER!
- Zamknąć japy! - chwila, czy to jest Rachelle?! Co ona do jasnej cholery tu robi?! - Nie drzyjcie się tak, bo zajarzy, że ona tu jest i nie będzie chciał współpracować.
- Nie obudził się jeszcze? - zdziwił się drugi kobiecy głos. Ten znajomy.
- Wyobraź sobie, że nie. Gdyby było inaczej, już byśmy z nim rozmawiali starając się dalej tłuc mu do głowy te pierdoły - warknęła RaRa [WRESZCIE mogę ją tak nazwać w internetach haha xD - Iz].
- Spokojnie, nie nerwowo. Jak myślisz, kiedy się obudzi? Chcę zobaczyć jego minę jak mnie zobaczy hehehe!
- Mogę się założyć, że zwymiotuje, a potem zacznie błagać o zabicie cie z zimną krwią. Chętnie wysłucham jego próśb - syknął drugi znajomy głos, tym razem męski.
- Taak, ja też cię kocham - odpowiedziała mu tajemnicza dziewczyna.
- Zamknijcie się, albo oboje myjecie piwnicę - zagroziła im Rachelle. Prychnęli, ale nic więcej nie mówili. - Ooo, obudził się! - zachichotała. - Jack, Mick, wprowadźcie go. Chcę z nim porozmawiać - oznajmiła. Nagle otworzyły się jakieś drzwi i wprowadzono na korytarz jeszcze kogoś.
- GDZIE JA JESTEM?! - o Boże, znam ten głos.
- Spokojnie Kyle, wszystko jest dobrze - odpowiedziała mu blondynka.
- ZAMKNIJ SIĘ! Nie jestem żaden Kyle, tylko...
- Hejka! - pisnął dziewczęcy, znajomy głos.
- PIPER?! - O BOŻE, NIE. Tylko tego brakowało! - EVAN?!
- Proszę, błagaj o zabicie tej okropności - jęknął. Jezu, co oni tu robią?! Przecież siedzieli zamknięci w więzieniu i... Chwila. Uciekli. Oni uciekli z paki. I są tutaj. I jest Rachelle.
Szlag.
- Co ja tu robię?! - krzyczał dalej Ross.
- Załóżmy, że zrobiłam ci wypad urodzinowy - prychnęła RaRa.
- CZEMU MNIE OKŁAMYWAŁAŚ?!
- Kto powiedział, że cię okłamywałam?
- Wmawiałaś mi, że jestem kimś innym, że jestem twoim chłopakiem, że...
- CHWILA CO?! - wrzasnęła Piper. - Przywłaszczałaś sobie MOJEGO faceta?! JESTEŚ MARTWA! - i z piskiem najprawdopodobniej się na nią rzuciła. Miałam ochotę krzyczeć i ją dopingować, ale koszmarny ból gardła mi na to nie pozwalał. Później usłyszałam kroki i huk.
- TY POKRAKO!
- Przynajmniej zdrowa na umyśle - kurde, chciałabym to widzieć.
- WYPUŚĆ MNIE! Muszę wracać do N.Y, do L...
- Nie. Zostaniesz tutaj.
- NIE!
- Nie masz wyboru. Chyba, że jej życie nie jest dla ciebie aż tak ważne.
- Nic jej nie zrobicie. Nie możecie! - krzyczał z rozpaczą niemal namacalną.
- O kim mówimy? - spytała Piper.
- O jego wielkiej miłości. O Laurze - odpowiedziała jej.
- Ale przecież ona t... mmfhmhfmhf! - ktoś chyba zasłonił jej usta.
- Co jej zrobiliście?! - panikował blondyn.
"Nic mi nie jest!" chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. I to było najgorsze, ta bezsilność.
- Jeszcze nic, ale to zależy od ciebie. Będziesz współpracował? - spytała go.
- Nic dla was nie zrobię!
- Dobra. Jack, pokaż mu, co zrobimy z jego dziewczyną - zażądała. Po chwili można było słyszeć serię strzałów i rozpaczliwy krzyk Ross'a.
- Czego ode mnie chcecie?!
- Tylko tego, żebyś publicznie ogłosił, że jestem twoją dziewczyną. Zaraz po tym, jak powiesz, że żyjesz i wszystko pamiętasz.
- Nigdy!
- Wiesz, Jack nie może się doczekać odrobiny rozrywki...
- Odczepcie się od niej! Zabijcie mnie!
- Eh, to tak trochę minęło by się z celem posiadania cię na własność... A było tak fajnie... Zanim ją poznałeś.
- POZNAŁEM JĄ DWA LATA TEMU, JESZCZE SIĘ WTEDY NAWET NIE ZNALIŚMY!
- To zanim Kyle ją spotkał.
- NIE BYŁO ŻADNEGO KYLE'A!
- SŁUCHAJ NO! - wrzasnęła. - Mam już dość twoich humorów! A jeśli ci powiem, że mogę ją zabić nawet teraz? Co wtedy zrobisz?
- Co masz na myśli...?
- To, że jest bliżej niż myślisz. I to, że mogę nawet teraz kazać któremuś z moich kolegów kazać tam wparować i się jej pozbyć.
- JEŚLI NA GÓRZE JEST JAKIŚ BÓG, TO NIECH WIE, ŻE GO NIENAWIDZĘ! CZEMU MY DO CHOLERY?! ZNOWU!
- Przyznaję ci rację - mruknął Evan.
- TY SIĘ NIE ODZYWAJ! CHCIAŁEŚ JĄ SPALIĆ!
- Oj no, wkurzony trochę byłem, dobra? I jeszcze to zwierze mnie opętało.
- NO DZIĘKI! - oburzyła się Piper.
- Nie ma za co.
- ZAMKNĄĆ SIĘ! - wrzasnęła Rachelle. - Decyduj Lynch! Albo się zgadzasz, albo moi chłopcy zabijają twoją Laurę. Twój wybór.
- Nie masz prawa!
- MAM!
- JESTEŚ TAK SAMO RĄBNIĘTA JAK PIPER!
- Stary, one mają to rodzinne - jęknął Evan.
- CO?!
- Sisters... - jęknął ponownie.
- NIE! TO JEST JAKIEŚ FATUM NORMALNIE!
- Co? To, że nasza rodzina uważa, że jej się należysz, czy to, że chcemy zabić ci dziewczynę? - spytała Piper.
- Drugie. A co do pierwszego... COOO?! - pisnął.
- KONIEC TEGO! - krzyknęła RaRa ponownie. - ALBO SIĘ ZGODZISZ, ALBO PRZESTRZELĘ JEJ ŁEB NA TWOICH OCZACH!
- Ja... - jąkał się. - Ja... - przeczuwałam, że zaraz nie wytrzyma i albo się rozpłacze, albo wywrzeszczy jej kilka niecenzuralnych słów. - Zgoda - jęknął. - Zrobię to. Tylko nie rób jej krzywdy. Błagam... - płakał. Słyszałam to. I nie było to fajne. Sama miałam ochotę się rozpłakać.
- Wspaniale! Zobaczysz, będziemy się świetnie bawić! - pisnęła uradowana. - Ale teraz. Will, wrzuć go tam. Niech ma wyrzuty sumienia haha.
- Jasne... - usłyszałam kolejny głos. Will... O Boże, nie. on też...?
Usłyszałam kroki i jęk Ross'a, po czym drzwi znajdujące się po mojej prawej się otworzyły i wepchnęli do nich blondyna. "Niech ma wyrzuty sumienia"... Jezu, nie!
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a chłopak opadł na podłogę. Płakał, słyszałam. Nie wiedziałam, co robić. Odezwać się, jak kazało serce, czy jak nakazywał umysł, milczeć żeby oszczędzić mu cierpień. Chociaż chwila, on i tak się dowie, Zauważy mnie w końcu i załamie się jeszcze bardziej.
Więc serce wygrało.
- Rossy... - szepnęłam. Ucichł na chwilę, po czym podniósł się tak szybko, jak tylko pozwalały mu związane ręce.
- La... Lau? - jęknął odwracając się w moją stronę. - Boże, to ty! - podpełzł do mnie i... cóż, przytulił w języku związanych ludzi. - Co się stało? Skąd się tu wzięłaś? - pytał szeptem.
- Szukaliśmy cię i... - miałam już łzy w oczach.
- Cii... Już dobrze, wszystko będzie dobrze... - zapewniał.
- Czy... Czyli pamiętasz...? - spytałam.
- Tak. Jak mogłem być taki głupi i ci nie uwierzyć? - pytał jakby sam siebie. - Jestem idiotą. Lau, nie zasługuję na ciebie.
- Nie mów tak, nie wmawiaj sobie kłamstw. Nie bądź jak ona... - prosiłam.
- Nigdy. Przepraszam cię... Bardzo! - spojrzał na mnie oczami pełnymi cierpienia. - Wybaczysz mi...?
- Oczywiście, że tak - uśmiechnęłam się do niego. - Tęskniłam za tobą - wyznałam wtulając się w niego.
- Poważnie Lau? - spytał ironicznie, a ja cicho się zaśmiałam. - Och, Jezu, jak ja kocham twój śmiech...
- Kurde, mam być zazdrosna? - mruknęłam pytająco, na co tym razem on się zaśmiał.
- Nie. Nie musisz - odpowiedział, po czym nachylił się i mnie pocałował. Ogarnęło mnie takie ciepło, że zaczęłam się bać, czy przypadkiem budynek się nie pali. Odwzajemniłam pocałunek, po czym bardziej przysunęłam się do blondyna. Tak mi przeszkadzały te związane ręce, że to chyba niemożliwe. Chciałam tylko móc go normalnie przytulić, czy to aż takie złe?
Chłopak oparł się o ścianę nadal nie przerywając pocałunku. Usiadłam mu na kolanach i miałam ochotę rozerwać te sznury, choćbym miała przez to stracić dłonie. On chyba też miał taką ochotę.
Kiedy w końcu się od siebie odsunęliśmy, byliśmy cali zdyszani, ale mimo wszystko uśmiechaliśmy się jakbyśmy wcale nie siedzieli w zamknięciu związani, tylko na podłodze w jego salonie, w kawiarni, w szafie, albo przed choinką. Odczucia te same, ale to chyba z tej tęsknoty. Teraz, kiedy pamięta, wszystko może być inaczej... Jednak nie. Uśmiech spełzł z mojej twarzy.
Nie będzie lepiej. Przecież Rachelle chce, żeby publicznie ogłosił, że ona jest jego dziewczyną. Inaczej mnie zabije. Szczerze? Wolę umrzeć, niż jeszcze kiedykolwiek widzieć go z nią.
- Lau? Co się stało? - spytał cicho trącając mnie nosem w czoło. Kąciki moich ust uniosły się, ale tylko na sekundę.
- Czemu świat jest taki... niesprawiedliwy? Czy my nigdy nie możemy być razem tak... normalnie? - marudziłam. Westchnął.
- Mi też się to nie podoba. Gdybym był niemiły, powiedziałbym, że czym byłoby życie bez odrobiny napięcia, ale nie chcę cię denerwowa... kurcze! - ogarnął się i zmarszczył nos, na co zachichotałam.
- Kocham cię, wiesz? - spytałam.
- Myślałem. że już nigdy tego od ciebie nie usłyszę... - przewróciłam oczami. - Poważnie. Kiedy Rachelle mi groziła, tam, na korytarzu rozważałem, co może się stać. I właśnie to było jedną z moich myśli. To, że już nigdy nie usłyszę, że mnie kochasz. Tak samo jak to, że już nigdy cię nie pocałuję i że już nigdy nie usłyszę, jak wypowiadasz moje imię. A kocham to słyszeć, bo... cóż, ja też cię kocham. Jak nigdy nikogo nie kochałem.
- Ross... - jęknęłam.
- Powiesz to jeszcze raz? Stęskniłem się za tym - wyznał.
- Ross, Rossy, Rossiu... Jak jeszcze? Pasikoniku? - szepnęłam mu do ucha. Zachichotał.
- Ale ładne bombki wybrałem, prawda?
- I teraz będziesz do mnie o bombkach? - oburzyłam się.
- No przepraszam - uśmiechnął się. - Ale musiałem to powiedzieć - pocałował mnie w czoło.
- Wiesz co mi powiedział Riker na twoim rzekomym pogrzebie? - spytałam, a on wyglądał, jakby miał wybuchnąć śmiechem. - No co, myśleliśmy, że nie żyjesz! - wziął głęboki wdech, po czym zaczął słuchać. - Bo wiesz, znalazłam twój dziennik i... Powiedziałam mu, że chciałeś doświadczyć cudu, a on powiedział, że doświadczyłeś.
- Bo to prawda - stwierdził. - Ty byłaś i zawsze będziesz największym cudem jaki kiedykolwiek mógł mnie spotkać.
- Aww... Jesteś kochany.
- Ale tylko dla ciebie - zarumieniłam się i opuściłam głowę. - Hej, nie rób tego. Według mnie wyglądasz uroczo, gdy się rumienisz - wyznał i znów pocałował mnie w czoło.
- Kocham cię Rossy.
- A ja ciebie Lau. I pamiętaj o tym, cokolwiek się wydarzy, okay? - spytał.
- Okay - odpowiedziałam.



________________________________

Padajcie na kolana!
Od teraz jestem waszym Cezarem!
Isabelle Cezar!
Mwhahahaha!
Napiszę Odę do Płonącego Miasta!
A może...
Odę do Pożeranego Piernika?
Taak, to lepsze!
Pozdrawiam was ziemniaki! :D
niedobly           |              dobly


choinka

(II) Rozdział 14: "Take my mind and take my pain like an empty bottle takes the rain, and heal, heal, heal, heal"

 NOTECZKA:
Rozdział będzie baaardzo krótki. Następny będzie... hm... tak trochę dłuższy XD



- Ell?
Przełknąłem cicho ślinę, a po chwili w słuchawce usłyszałem głos chłopaka.
- Kyle! - powiedział uradowany. - Co tam?
- Jestem Ross. Potrzebuję spotkania. Szybko. Jak najszybciej - mówiłem pośpiesznie. 
- Co się stało? - spytał z niepokojem. 
- Nie ma czasu. Bądź za chwilę w Starbucksie. Tam, gdzie ostatnio. Wytłumaczę ci. Pa.


~*~


- Nic ci nie powiedział? Nic?
- Nie.
- To trochę dziwne... Ale w sumie, nie wiem, czego można się spodziewać.
- Może spytamy się Laury?
Ellington i Rydel właśnie rozważali, co mógł mieć na myśli blondyn.
- Ej! - Ell na chwilę się zatrzymał z szalikiem w dłoni. - To, co było jeszcze dziwniejsze, to to, że kiedy zwróciłem się do niego 'Kyle', poprawił mnie i powiedział, że ma na imię Ross. Rydel, czy to...?
- Takkk! Czyli jednak ma ten dziennik! - Dziewczyna zaczęła płakać ze szczęścia i rzuciła się Ellingtonowi w ramiona. - A nie mówiłam?! Jezus Maria, on naprawdę chyba sobie przypomniał!
- Wziąłbym cię ze sobą na tę rozmowę, ale wiesz... Nie mogę. Napiszę ci później.
- Okej. - Podeszła do chłopaka, pocałowała go w policzek i pożegnała go powtarzając, żeby zjawił się w kawiarni jak najszybciej, zgodnie z poleceniem brata.
Rydel dalej była niesamowicie podekscytowana i miała wrażenie, że nic jej już dzisiaj nie popsuje humoru. W jakim niesamowitym błędzie była...


~*~


Ellington siedział w Starbucksie ponad 10 minut, a Ross wciąż się nie zjawiał. Napisał do niego z pytaniem, gdzie jest, ale nic nie odpisał. Był trochę zaniepokojony brakiem punktualności chłopaka, któremu z pewnością bardzo zależało na spotkaniu. Wybiła 16 i Laura właśnie kończyła pracę. Na dworze było już naprawdę ciemno. Dziewczyna odstawiła swój fartuch roboczy i podeszła do Ellingtona upijającego kolejny łyk frappuccino.
- Nie za zimno na frappuccino? - Laura uśmiechnęła się do niego i usiadła na krześle obok.
- I tak jest zimno - odpowiedział jej i się zaśmiał. - Poza tym, sama mi je robiłaś.
Nastąpiła chwila ciszy, którą przerwała dziewczyna mówiąc cicho:
- Jutro kończy 20 lat.
- Wiem. Ale on chyba nie.
- Kiedy miał się pojawić?
- 15 minut temu.
- Pisałeś?
- Tak.
- I co?
- Nie odpisał.
- A dzwoniłeś?
- Nie...
- To zadzwoń.
Zgodnie z prośbą Laury, Ratliff wyciągnął komórkę i wybrał numer Ross'a. Przyłożył telefon do ucha, a po chwili oświadczył dziewczynie:
- Sekretarka.
- Cholera. Pewnie Rachelle zabrała mu telefon i nie pozwoliła mu wyjść.
- Pewnie tak.
- Ale znając go, zaraz ucieknie i tu będzie. - Laura uśmiechnęła się lekko, na co Ellington odpowiedział tym samym. - Dobra, ja spadam. Jak przyjdzie, to napisz.
- Okej.
Minęło 30 minut.
35.
45.
Godzina.
A Ross'a dalej nie było.
Ellington poprosił Laurę o adres Rachelle, a następnie udał się tam z myślą, że zaraz go stamtąd wyciągnie albo chociaż porozmawia. Śniegu było coraz mniej, ale temperatura spadała i spadała. Wcisnęli mu do rąk gazetę z nagłówkiem: "ROSS LYNCH - MARTWY CZY ŻYWY?". Otworzył ją. Widniało tam zdjęcie Ross'a i Laury razem. Był jeszcze jakiś artykuł o tym, że widywano ich razem na ulicach Nowego Jorku, a że Laura o niczym jeszcze nikogo nie poinformowała. Okazało się, że każdy magazyn zainteresował się tematem, a dodatkowo nawet telebimy na Times Square.
Ellington przyśpieszył kroku i po pięciu minutach stał pod drzwiami mieszkania, w którym miała mieszkać Rachelle z Kyle'em Spencer'em. Zapukał, ale nikt mu nie otworzył. Drzwi jednak były lekko uchylone, więc zdecydował się zajrzeć.
- Halo? Ross? Rachelle?
Ale nie, nikogo nie było. Telefon Ross'a leżał na stole. Był wyłączony.
- Coś tu jest nie tak - pomyślał Ratliff i szybko opuścił mieszkanie. Natychmiast zadzwonił do Laury i poinformował ją o swoim 'odkryciu'.
- Trzeba go znaleźć...
- Laura, mam wrażenie, że on sobie przypomniał wszystko. Że on faktycznie ma ten dziennik.
- Po czym wnioskujesz?
- Kiedy do mnie zadzwonił, przywitałem go imieniem 'Kyle'. A on powiedział, że nazywa się Ross, a nie Kyle.
- Teraz mi to mówisz? O Jezu. Jezu. Chciałabym się ekscytować, ale go przecież nie ma.
- Powiadom wszystkich. Macie być w Central Parku za dziesięć minut. Będziemy go szukać.
- Okej. - W głosie Laury słychać było i przerażenie, i podekscytowanie. Dziewczyna nie za bardzo wiedziała, co ma myśleć o zaistniałej sytuacji.
Jednocześnie była bardzo szczęśliwa, a jednocześnie zaniepokojona. Co mogło mu się stać? 
Zdenerwowana zaczęła wysyłać smsy do całej rodziny prosząc o zebranie w Central Parku. Po uspokojeniu Rydel i wyjaśnieniu, że wszystkiego dowie się na miejscu sama ruszyła do parku. W jej głowie tłukły się myśli typu: "Boże, jak go znajdę, to zabiję" albo "Gdzie ty jesteś", albo jeszcze "On pamięta". Gdy dotarła czekali na nią wszyscy oprócz Rikera i Vanessy, którzy mieli dzisiaj "swój dzień". Kiedy i oni się ukazali Ratliff zaczął wszystkim opowiadać o swoim odkryciu, które bardzo zestresowało blondynkę. Zaczęła ciężko oddychać, a po chwili z jej oczu wypłynęła cała masa łez. W końcu najpierw jej braciszek przypomina sobie, kim jest, a później znika, jakby nigdy go nie było. Laura przytuliła ją, sama próbując się uspokoić. Do tego uścisku dołączyła się reszta. Po chwili jednak przerwali i postanowili rozpocząć poszukiwania. Podzielili się na małe grupy i razem przeczesywali różne części Nowego Jorku. Jednak nigdzie go nie było. Spotkali się ponownie, tym razem pod choinką na rynku. 
- Słuchajcie, nie mamy szans na znalezienie go - stwierdziła Laura. - Nie w grupach. Jeśli będziemy szukać w pojedynkę, mamy możliwość przeszukania większej części miasta.
- Proponujesz więc, żebyśmy się rozdzielili? Laura, jest późno i ciemno, a jeśli ktoś się straci to co wtedy? - panikowała Vanessa. Nie chciała się z nikim rozdzielać.
- Możesz iść z Rikerem jeśli się boisz - zaproponowała jej siostra. - Ale naprawdę, w mniejszych grupach przeszukamy więcej. 
- Masz rację. Ale może pójść z tobą? - spytał Rocky.
- Nie, poradzę sobie - odpowiedziała stanowczo młoda Marano. 
- Okay. Ja wezmę ze sobą Rydel - stwierdził Ell przyciągając do siebie wymienioną blondynkę. 
- Okay, więc my pójdziemy solo - powiedziała reszta. A później naprawdę się rozdzielili. 

***
Laura ruszyła w stronę jej domu i zaczęła przeszukiwać okolicę. Rocky zaglądał wszędzie na rynku (nawet pod choinkę), Ryland przeszukiwał Central Park. Ratliff z Rydel szukali dookoła domu Rachelle, a Vanessa z Rikerem w sklepach. Później pomyśleli: "to przecież sensu nie ma, po co miałby znikać w sklepie?" więc poszli zmienić się z Laurą, która jednak trochę lepiej znała miasto. Więc kiedy Rikessa szukała po całym osiedlu, Laura ruszyła w stronę tych gorszych części NY. Przypomniała sobie, że kiedyś ją tu przecież uratował.
Wołała go najpierw 'Kyle', aż w końcu zdecydowała się na jego prawdziwe imię.
Nie słyszała nic. Tylko cisza. A później pojawiły się kruki. I się darły. Bardzo.
Laura opatuliła się ramionami i szła dalej. Nagle usłyszała kroki za sobą. Odwróciła się i ujrzała mężczyznę idącego za nią. Przyśpieszyła, a on zrobił to samo. Przeraziła się i zaczęła biec. Kroki ciągle się zbliżały, ale teraz było ich więcej. Szli za nią, a ona uciekała. Jak ofiara. Bała się. Ba, była przerażona. Nagle zatrzymała się przed jakąś ścianą. "Nie, to nie może się tak skończyć" myślała. Już miała się odwrócić, ale jej prześladowca był szybszy. Zakrył jej twarz jakąś ścierą. O mocnym, specyficznym zapachu. Później film jej się urwał.



____________________________________

Dziękujemy ci, panno Isabelle za napisanie końcówki, bo ja nie dałabym rady ;;
Tak czy siak, jak już mówiłam, rozdział jest meeegakrótki, bo właśnie tak miał się skończyć, a nie miałam pojęcia, co mogłoby jeszcze być w środku xD.
Dooo zobaczonka :3

poniedziałek, 15 grudnia 2014

hehhehehehe to znowu ja xD

pamięta ktoś jak praprapraprapraprapra dawno Natka przekazała mi swoje blogi? I że był tam taki o Auslly?
No to ja o tym blogu.
Zacznę od tego, że wpadłam na TAKI POMYSŁ ŻE JAJA URYWA. Tyle że ja nie mam jaj, ojej :o
no aleeee.
Żeby nie zakładać NOWEGO bloga (bo jest ich już całkiem macz :o) postanowiłam wykorzystać tamten heheheheh.
Na razie są tylko bohaterowie, ale już piszę Prolog i mam nadzieję, że to ogarniecie xD

pozdrawiam

~izybefsztyk z kartoflem Natko kajśyam w GG XDD

p.s
aaaa może ja wam podam link do tego bloga :|||||
Writen in the Stars - Auslly

niedziela, 14 grudnia 2014

(II) Rozdział 13: "Beauty I've always missed, with these eyes before, just what the truth is I can't say anymore"

#narrator#

Laura wyszła do pracy, zostawiając Lynch'om klucze. Oni sami nie mieli żadnych planów na dzisiejszy dzień. Najprawdopodobniej będą się byczyć przed telewizorem oglądając różne programy muzyczne, lub przed komputerem molestując replay w YouTube. Wysłali Rikera do sklepu, bo on jedyny wiedział, gdzie jakiś jest. Wrócił po dwudziestu minutach z trzema wielkimi paczkami chipsów i dwoma torebkami popcornu do mikrofalówki. Odpalili pierwszy lepszy kanał. JEB, ulubiona piosenka Rossa. Kilk, nie ma. Następny kanał i... JEB! Reklama "Niezgodnej" aka ulubionego filmu Rossa. Klik, poszło. Kanał nr. 3 i co? NIC. Zaciął się aka "sprawdź połączenie z dekoderem". 
- Kuuu*kwak*. - wrzasnął Rocky. - Co my niby mamy robić?
- YouTube? - spytała Vanessa.
- Warto spróbować - stwierdził Riker. Urochomili więc komputer i dany serwis internetowy. Posłuchali kilka ich piosenek podśpiewując cicho, a przy Forget About You, kiedy kończyła się zwrotka Ellington krzyknął nieświadomie "Ross, teraz ty!", wywołując napad płaczu u swojej dziewczyny. Następnie mocno ją objął przeklinając w myślach swoją głupotę. Rocky wyłączył laptop i pogrążył się w zadumie. 
- Ej, jak myślicie, on tak nic a nic nie pamięta? - spytał po chwili.
- Laura mówiła, że coś sobie przypominał... - mruknęła Ness. 
- No właśnie. A jeśli później Lau mu powiedziała kim jest... Boże, jaki idiota, nie uwierzył... Jakbym to ja miał amnezję i znalazłby się ktoś, kto coś o mnie wie, uwierzyłbym mu we wszystko, nawet jeśli wmawiałby mi, że jestem Darth Vaderem... 
- ROCKY!
- No co? Aaa dobra. No więc skoro mu powiedziała, to chyba kojarzy, że gdyby to była prawda, to my bylibyśmy jego rodzeństwem...
- Do rzeczy ćwoku.
- No gdybyśmy go np. znaleźli i poprosili o rozmowę... Zgodziłby się chyba, nie? - dokończył myśl brunet.
- Rocky... - zaczął Riker. - Poraz pierwszy udowodniłeś, że mimo tego, że go nie widać, to jednak masz gdzieś ten mózg.
- DZIĘKI! - krzyknął zachwycony pochwałą starszego brata Rocky.
- Tylko problem w tym, że nie wiemy gdzie on jest... - mruknął RyRy.
- Ja chyba wiem. - szepnęła Ryd.
- JAK?! - zdziwił się najmłodszy.
- Jesteście moimi braćmi do cholery! Nie zauważyliście, że zawsze wiem gdzie idziecie, albo skąd wracacie?
- Ku*kwak* ona ma racje... - mruknął Rik.
- Noo coś w tym jest. 
- No shit Sherlock - wkurzyła się blondynka. - Więc moja siostrzana intuicja mówi, że znajdziemy szczyla na rynku, o! I... będzie bez Hanny Śmietany. 
- YAY!
- YAHOO!
- ZABIJE S*kwak*! - Vanessa przypomniała sobie swój ostatni atak.
- No i znowu to samo... - mruknął Rocky.
- Panie, uspokuj ją! - błagał Rikera Ell, na co blondyn wzruszył ramionami, przyciągnął do siebie dziewczynę i pocałował. 
"Tym to się w odróżnieniu od Raury układa..." pomyślała Ryd patrząc na całującą się parę. - Dobra - oznajmiła tym razem na głos. - Zbierać dupska, idziemy szukać tej szuji. - pogoniła chłopaków z kanapy, po czym pisnęła do ucha Rik'owi który natychmiast odskoczył od swojej dziewczyny i zaczął masować ucho.
- Za co to?!
- Było mnie słuchać, a nie przysysać się jak pijawka. - wzruszyła ramionami i poszła zrobić sobie "poranny makijaż". Po niej Vanessa. A dopiero po niej chłopcy mogli załatwić swoje potrzeby. 

Wyszli z domu pewni siebie, pełni wiary, że coś zdziałają. Przeszukali cały rynek, poszli na lodowisko, ale nie znaleźli tam swojego brata. Nadzieja zaczynała ich opuszczać, ale szukali dalej. Kiedy jednak i w żadnej kawiarni go nie znaleźli zrozpaczeni ruszyli do Central Parku. 
I proszę, weszli, przeszli kilka metrów i co? JEB, Ross na ławce. W Rydel się gotowało. Jednak uspokoiła się i wszyscy razem podeszli do blondyna. Ten wyczuł na sobie ich spojrzenia i podniósł wzrok. Na widok całej rodziny Laury trochę się zdziwił, ale nie chciał dać tego po sobie poznać. 
- Nie bijcie, jestem za młody by umierać. - mruknął tylko, a jego rodzeństwo prychnęło.
- Skąd taki pomysł? - spytał starszy blondyn.
- Cóż, Laura mnie nienawidzi, więc pewnie wy też... - wzruszył ramionami i znów zaczął wpatrywać się w buty. Usiedli obok niego. Poczuł się otoczony, ale nic nie mówił. 
- Przysłała was tu, prawda? - odezwał się jednak. 
- Kto?
- Lau... - szepnął, a Rydel zdziwił ten ból w jego głosie. Utwierdziła się w przekonaniu, że ten tu blondyn zakochał się Laurze po raz drugi. "Niesamowite" pomyślała, kiwając głową.
- Nie, Ross, ona nie...
- Jestem Kyle. - warknął.
- My też tak myśleliśmy - odpowiedział podobnym tonem Riker. 
- Jak myślisz, jest coś gorszego od tego, że twój brat cię nie pamięta? - dodał Rocky.
- Nie jestem waszym bratem. - kontynuował Ross/Kyle.
- I co, mimo tego, że ona ci to powiedziała, że my to powiedzieliśmy nadal nie będziesz się chciał czegoś na ten temat dowiedzieć? 
- Czemu się do mnie przyczepiliście?! - zerwał się z ławki posyłając im wszystkim wkurzone spojrzenia. - Ja nic nie zrobiłem! Nie jestem żadnym niezwykłym człowiekiem, czemu nie znajdziecie sobie nikogo innego z amnezją i jemu nie będziecie wmawiać tych bujd?!
- Bujd?! - Riker zerwał się z ławki. Ross mógł mu się przyjrzeć. Starszy, przewyższał go o kilka centymetrów... Ross o wiele od niego chudszy (od czasu "wypadku" mało je) nie dałby sobie rady, gdyby nagle rozpętała się bójka. - Skąd wiesz, że to bujdy? Nic nie pamiętasz człowieku! A ja ci pieluchy zmieniałem! 
- Riker, spokój... - wstała Rydel kładąc mu rękę na ramieniu. - Zaraz ja mu mordę wklepię! - już miała się rzucić na blondyna, kiedy Ell ją złapał. 
- Kochanie, pamiętasz jak o tym rozmawialiśmy? Nie warto stosować przemocy na braciach. Nie wolno.
- Jesteś Ellington, tak? - zapytał młodszy.
- Tak. Czy ja ci się przedstawiałem? - zdziwił się.
- Chyba nie... Ale dzięki. Wklepana twarz chyba nie jest fajna. 
- Phi, masz u mnie dług, pamiętaj. Żądam spotkania w Starbucksie, jutro o szesnastej. 
- Po co?
- Pogadać. 
- Okay?
- No. Więc ustalone. 
- CO TY ROBISZ?! - wrzasnęła na niego Delly.
- Nie ufasz mi? - spojrzał na nią podejrzliwie. Zarumieniła się. - Właśnie. To do zobaczenia R... Kyle. - pomachał do blondyna i zgarnął rodzinę z powrotem do domu, zostawiając chłopaka na środku parku. Ten jednak wiedział już, gdzie idzie.

***

Laura wycierała właśnie ladę, na którą Zoe przed chwilą wylała czyjąś kawę. Nagle zadzwonił dzwonek nad drzwiami i do środka wszedł Ross. Poznała go po czapce. Magia. 
- Duże latte - mruknął i podał jej pieniądze. Odebrała je i zaczęła przygotowywać chłopakowi kawę. - Wiesz, masz naprawdę psychiczną rodzinę...
- Wiem o tym. 
- Ten cały Riker wywrzeszczał mi na środku Central Parku, że rzekomo zmieniał mi pieluchy, Rydel chciała mi wklepać twarz, a Ellington chce się ze mną jutro widzieć w Starbucksie... Znaczy chyba tu. 
- Gadałeś z nimi? - spytała zdziwiona stawiając przed nim kubek. Upił łyk i spojrzał zdziwiony na napój.
- Nie wspominałem, że ma być karmelowe.
- A ja ci takie zrobiłam. Bo cię znam. Normalnego nie wypijesz. Ewentualnie waniliowe. - opuściła wzrok, a kilka luźnych kosmyków wysunęło jej się na twarz. Blondyn wyciągnął rękę i je poprawił, czym wywołał zdziwione spojrzenie brunetki. Pośpiesznie zabrał dłoń i zarumienił się lekko.
- Tak, rozmawiałem. Jeśli można tak to nazwać. - zamyślił się. - Przysyłałaś ich może?
- Nie.
- To dziwne. Też starali się wmówić mi, że jestem Rossem. 
- Durnie. Wytłumaczę im, że nie warto. 
- Nie rozumiem. 
- Przecież ty zawsze byłeś uparty. Wątpię, żeby jakiś głupi wypadek mógł to zmienić. - wyjaśniła.
- Znowu to samo? Znów ta gadka "ty zawsze byłeś..." którą starasz się mnie przekonać?
- Och, masz rację, to znowu ona. Mam do ciebie kilka próśb. Pierwsza: przekaż Rachelle, że jej nienawidzę. Druga: przywal sobie cegłą w ryj, może się ogarniesz. Trzecia: przestań obrażać moją rodzinę. Tylko jej członkowie mogą nazywać ich psychicznymi, a z tego co kojarzę, to przecież ty nie wierzysz, że jesteś z nimi spokrewniony, co automatycznie cię wyklucza. 
- Nie mam cegieł.
- To pustakiem.
- Tym bardziej nie mam.
- To nie wiem, zrzuć se na ryj PIANINO. 
- Tego też nie mam.
- A umiesz grać. Tak jak na gitarze. I bardzo ładnie grałeś na skrzypcach, mimo iż dopiero się uczyłeś. Śpiewasz też bosko. Wiesz jakby było fajnie, gdybyś sobie przypomniał i R5 mogłoby znów występować? Podziękuj Rachelle, a teraz wypad. Nie chcę ci więcej widzieć. Aaa no i Ell'owi też masz jutro podziękować. Nie zasługujesz na spotkanie z nim. - wywarczała i odwróciła się od niego, starając ukryć łzy.
- Czemu nie chcesz mnie widzieć? - spytał smutno. 
- Bo mnie to boli, Ross. I nie waż się mi przerywać i przekazywać dalej ten kit, który wcisnęła ci Rachelle. Najlepiej do niej idź i się poskarż jaka to ja jestem niedobra, jak ja cię obrażam i kłamię na prawo i lewo. Wyjdź. Teraz.
- To miejsce publiczne, a ja mogę w nim siedzieć ile tylko chcę.
- Ross, proszę. - jęknęła odwracając się do niego. Łzy płynęły po jej policzkach. - Idź. Teraz. - wstał więc i powoli ruszył do wyjścia. Za drzwiami spojrzał na swój kubek. "Ross/Kyle - twój wybór".

***

- JAK MOGLIŚCIE DO NIEGO IŚĆ?! - wrzasnęła Laura na powitanie. 
- Też miło cię widzeć siostrzyczko. - odpowiedziała Van.
- Czy wyście powariowali?! Riker! Na środku parku się nie wrzeszczy o pieluchach! Ryd! Wklepanie twarzy?! Poważnie?!
- No co? Wkurzył mnie. - tłumaczyła się.
- Oh, już lepiej nie patrzę na Ell'a... ALBO JEDNAK NIE! COŚ CIĘ W DUPĘ UGRYZŁO?! W STARBUCKSIE?! Z NIM?!  JUTRO?! PO*kwak*AŁO CIĘ DO RESZTY?! 
- Nie. Czy nikt w tym domu mi nie ufa? - spytał.
- Może.
- Słuchajcie, pogadam z nim, na spokojnie... Może coś sobie przypomni. Słuchaj, Lau, mówiłaś, że coś pisał. Masz to może przy sobie?
- N...Nie. Znaczy, miałam ale... Zawijał to zawsze w jedną z jego bluz, a teraz ani bluzy, ani zeszytu nie ma...
- ZABRAŁ ZE SOBĄ PO WYPROWADZCE! - podjarała się Rydel. - Laura, jest nadzieja! Może kiedyś zechce założyć tę bluzę i znajdzie zeszyt. Zacznie czytać i... Boże, o Boże. - zaczęła płakać. Na jej twarzy kwitł jednak coraz większy uśmiech. Laura zrozumiała jednak, o czym blondynka mówi i zareagowała podobnie. Po chwili wszyscy radowali się z tego dziwnego wydarzenia, a raczej z tego, co mogło nastąpić.


***

Ross siedział sobie w fotelu myśląc o różnych rzeczach. A głównie o tym, co powiedziała Laura. Czy ona naprawdę nie chce go widzieć? I o co chodziło z tym kubkiem? Czy ona go nienawidzi? Czy jest dla nich jeszcze jakaś szansa? 
Był tak zamyślony, że nie zauważył, kiedy Rachelle wróciła do domu.
- Hejka - uśmiechnęła się milutko, siadając mu na kolanach. - Co tam?
- Laura kazała mi przekazać, że cię nienawidzi. I podziękować. Nie wiem, za co, ale to Lau... 
- Miałeś z nią nie rozmawiać - upomniała go.
- Przepraszam, ale nie umiem. - jęknął. - Po za tym jej rodzina przyszła się ze mną zobaczyć. Zostałem nawet na jutro zaproszony do Starbucksa! - uśmiechnął się lekko. - Ten Ellington jest spoko. Obronił mnie przed Rydel, która chciała wklepać mi twarz, więc spłacam dług tym jutrzejszym wypadem. Więc nie możesz mnie zatrzymać. Wyjdę, choćbym miał wyskoczyć przez okno lub przeczołgać się przez wentylację. - zakończył swój monolog, a blondynka westchnęła.
- No dobrze, skoro to takie dla ciebie ważne... Nie mogę cię zatrzymać. Zresztą mnie samej nie będzie. 
- Dzięki. - powiedział szczerze. Rachelle zeskoczyła z jego kolan i zniknęła w kuchni robiąc kolację i herbatę.

*GDZIEŚ TAM*
- EVAAAAN!
- Ile razy mam ci powtarzać? Jestem Peter.
- Zamknij się Evan. Jest jakaś kiełbasa? Jeść mi się chce.
- To idź i se kup. 
- Tu nie ma sklepu.
- To siostrę poproś! Już i tak uwięziła nas w tej dziurze w której się wychowywałyście. 
- Ej! Kiedyś tu było fajnie. Kolory na ścianach trochę wyblakły... No i powywoziłyśmy pół mebli, a reszta sobie stoi... Nie ma wi-fi, ani telewizji... 
- Gazet też nie przynoszą. A chciałbym wiedzieć czy np. jesteśmy poszukiwani.
- Frajer. Nie należy się przejmować takimi sprawami, kiedy siedzi się w ślicznym domku na odludziu i jedyną odwiedzającą nas osobą jest moja siostra. W ogóle fuj, brzydko się przefarbowała. Nie pasuje jej ten kolor. 
- Marudzisz. Jest spoko.
- Nieeee.... Ohyda!
- Może się farbnęła, bo nie chciała cię przypominać? Ja na twoim miejscu też bym to zrobił, skoro udajemy, że nie jesteśmy sobą. Ja jestem zdolny to zrobić.
- Niby na jaki kolor?
- Blond.
- FUUUJ!
- Przypominam, że twój były też był blondynem.
- Jezu, więc wracaj do L.A po te perukę, w której podpalałeś Laurze dom. 
- Spie*kwak*laj. 
- Ja może bym się na... Rudo!
- Ale ty jesteś ruda.
- No nie pie*kwak*ol.
- Masz tę kiełbasę?
- A umiałbyś ją usmażyć?
- A jest jakaś w ogóle?
- A usmażysz?
- USMAŻĘ! A jest?
- Nie.

***

#Ross#

Do późna nie umiałem zasnąć, więc obudziłem się dopiero około 14:00. 
- O ku*kwak* - zerwałem  się z wyrka, prawie przy tym nie upadając. Odkąd się tu obudziłem po wypadku miewam dziwne zawroty głowy przy wstawaniu. Nie jest to fajne uczucie, gwarantuję wam. W każdym razie zostały mi dwie godziny na ubranie się, posprzątanie, zjedzenie śniadania i dotarcie do kawiarni... Kurde, Laura właśnie zaczyna pracę. On to zrobilł specjalnie! 
W każdym razie podszedłem do szafy i zacząłem wyciągać ciuchy. 
Spodnie, czarne classic, są. T-shirt, zwykły, biały jest. Bluza, czarna, z kapturem je... Co to? 
Rozwijałem bluzę, kiedy ze środka wypadł jakiś zeszyt. Pomyślałem, że może być Laury, więc szybko zakopałem go pod ubraniami, żeby Rachelle nie znalazła. Później zniknąłem w łazience ubierając przygotowane ciuchy. Stanąłem przed lustrem i nagle, jak grom z jasnego nieba napadło mnie wspomnienie.
Siedziałem w poczekalni. Chyba w szpitalu. Nie wiem skąd, ale wiedziałem kto leży za drzwiami przede mną. Bałem się. Boże, co ja gadam, byłem przerażony. Nie mogłem jej stracić. 
Ocknąłem się. Dalej wpatrywałem się w swoje odbicie, tylko teraz widać było przerażenie na mojej twarzy. To było straszne. I tak co jakiś czas. Wspomnienia atakowały z niemożliwą siłą, wręcz paraliżującą. 
Lecz nic nie mówiły o tym, kim naprawdę jestem. Utwierdzały mnie tylko w przekonaniu, że wcześniej znałem już Laurę. Ale to nie możliwę, bo gdyby tak było, to musiałaby mieć rację. 
Tylko czemu Rachelle miałaby mnie tak okłamywać?
Nie umiem w to uwierzyć. Przecież to ona była przy mnie, kiedy się obudziłem,
nie Laura.
Ale Lau myślała, że jej narzeczony nie żyje i przyjechała do N.Y tylko i wyłącznie w ucieczce przed wspomnieniami. 
Nigdy nie byłem aż tak zagubiony. Albo po prostu tego nie pamiętam, jedno z dwóch.
- JUŻ PIĘTNASTA?! - wrzasnąłem na widok godziny na zegarku. Zrezygnowałem nawet z rozczesania włosów, co Rachelle zawsze zaleca, biorąc pod uwagę, że zawsze mi się plączą i "źle to wygląda". 
A Lau tak nie robiła.
Boże, skąd ja to wiem? To tak jakbym przypominał sobie wszystko z nią związane. Może to mogłoby mi pomóc?
Mimo to na szybko zjadłem osobno kromkę chleba, osobno ser i masło tez osobno. 
Później pościeliłem łóżko i wybiegłem z domu, zgarniając po drodze buty i kurtkę. Zrezygnowałem z czapki. 
Padał śnieg. 
Co w L.A się raczej nie zdarzało.
BOŻE MÓZGU CO Z TOBĄ?!
W każdym razie biegłem, a biały puch zbierał mi się na kurtce (z pośpiechu nie zapiętej) i we włosach. Na miejscu byłem dziesięć minut po czasie, a Ellington już czekał. Była z nim Laura. Piękna jak zawsze. Włosy upięte w luźny warkocz, uśmiechnięta, wyraźnie zagadana. 
- Hej - mruknąłem siadając obok nich.
- O, hej R... Kyle! Co tak późno? Zdążyłem zamówić ci kawę - przywitał się. 
- Dzięki, ale... Skąd wiedziałeś jaką?
- Laura mi powiedziała - wskazał na uśmiechniętą brunetkę, a moje serce mocniej zabiło. Taka piękna...
- Ktoś tu chyba zaspał... - zaśmiała się i podeszła do mnie, rozczesując mi włosy palcami. - Tak, o tobie mowa, pasikoniku. 
- Jaaa... - jęknąłem. To moja wada. Czasami nie umiem się przy niej wysłowić. 
- Tyyy? - przedrzeźniała mnie, a Ellington chichotał. Starał się zakryć to ręką, ale trochę mu nie wychodziło. - Dobra chłopaki, przerwa mi się kończy. Do zobaczenia w domu, Ell. Kyle. - pomachała nam i odmaszerowała. Odprowadziłem ją wzrokiem. 
- Wyglądasz jak przerośnięty, podłysiały owczarek. - stwierdził, a ja odwróciłem się posyłając mu zdziwione spojrzenie. - Nie śliń się tak na jej widok. To jest praktycznie moja siostra, a ja mam prawo przylać ci w pysia za gapienie się na nią. 
- No dzięki - zaśmiałem się, na co on posłał mi szeroki uśmiech. Chwilę siedzieliśmy w ciszy, aż nagle odłożył kubek i zadał dziwne pytanie.
- Jak się czujesz? 
- Co? - ponownie mnie zdziwił.
- Zanim zakochałem się w perkusji chciałem zostać psychologiem. - przyznał, a mi kopara opadła. - Taaa, nikomu o tym nie mówiłem. Wszystkim opowiadałem, że zawsze chciałem grać na bębnach i stąd się to wzięło, ale naprawdę było tak, że zacząłem się na nich wyżywać, kiedy się wkurzałem. Aż nagle wkurzony zagrałem kawałek Nickelback'u. Wtedy stwierdziłem, że może TO jest fajniejsze. I faktycznie było. Teraz gram w zespole z fantastycznymi ludźmi i wcale nie żałuję - zakończył monolog uśmiechem, a ja dalej wpatrywałem się w niego rozszerzonymi oczami. - Ale wracając do mojego pytania. Jak się czujesz? 
- Ja...
- Spoko, nikomu nie powiem. Nie mogę. - puścił mi oko, a ja westchnąłem.
- Zagubiony. Inaczej nie mogę tego opisać - zacząłem. - Wszystko mi się miesza, wspomnienia atakują... A z nikim nie mogę o tym porozmawiać. Wcześniej była Lau, a teraz nie chce mnie znać.
- Pozwól, że ci przerwę, ale czy dzisiaj wyglądała jakby nie chciała cię znać? - spytał upijając kawę. - Mmm... Czekoladowe. Wszyscy mamy chyba słabość do latte. - zażartował. 
- W sumie... Chyba nie. Co z nią zrobiłeś? - spytałem podejrzliwie. 
- Porozmawiałem. 
- I ona wie?
- Nie. Im nic nie można mówić. Kobiety, znajdą się wśród swoich i rozgadają wszystko... A może tylko w tej rodzinie - zażartował ponownie. 
- Więc... O czym gadaliście?
- PHI! Myślisz, że ci powiem? Żaden psycholog o tym nie rozmawia - oburzył się.
- Dzięki - uśmiechnąłem się. - Przynajmniej wiem, że ta rozmowa zostanie między nami.
- Nie ma za co. Chcesz o coś zapytać?
- W sumie to tak. Czy Laura pisała kiedyś pamiętnik, czy coś takiego? - zapytałem.
- Pamiętnik? Laura? AHAHAHAHAHAHA! - wybuchnął gromkim śmiechem, a wszyscy odwrócili spojrzenia w naszą stronę. Po chwili patrzenia na popłakanego bruneta znudziło im się i wrócili do normalnych zajęć. - Nie osłabiaj mnie! Laura i pamiętniki? Niee, to do siebie nie pasuje. Ale Ross kiedyś pisał. Laura była uzależniona od tego dziennika. To właściwie ostatnia rzecz, która jej po nim została... Nam po nim pozostała. - w smutnym geście opuścił głowę, co wydawało mi się nie możliwe. Widziałem go niewiele razy, ale zauważyłem, że smutek do niego nie pasuje. Westchnął i poniósł głowę, na której widniał teraz sztuczny uśmiech. 
- Jakieś jeszcze pytania?
- Nie wiem, nie chcę znowu cię zdoło...
- Kyle. Nie dołujesz. To tylko wspomnienia. W każdym razie. Pytaj! Od tego jestem.
- Na serio rozmawiałeś z Ryd o tym, że ma nie stosować przemocy? 
- Och, Boże, gdyby tylko jeden raz...! Zliczyć bym tego nie umiał. I zawsze po tych rozmowach obrywałem w łeb więc... No ale tak, rozmawiałem. Czasem bywa dla nas naprawdę agresywna... - wzdrygnął się, a ja z nim. Usłyszałem głos owej blondynki w głowie: "ROSS SHOR LYNCH! MASZ PRZERĄBANE! NIKT, ALE TO NIKT NIE MYJE ZĘBÓW MOJĄ SZCZOTECZKĄ OPRÓCZ MNIE!". To było straszne. 
Ale czemu "Ross"? 
- Ell? Mogę tak na ciebie mówić?
- Jasne. Coś się stało? 
- Właśnie... Słyszałem głos Rydel w głowie... Krzyczała coś o szczoteczce do zębów. Do Rossa. I nie rozumiem, czemu ja to słyszę.
- Pamiętam to! Pędziłeś jak na biegu maratońskim! Boże, ahahahah! - tłukł głową w stół. - O kurczę, dobra, już przestaję. Sorry, nie chciałem powiedzieć w drugiej osobie liczby pojedynczej. Powinno być w trzeciej. Klasyczna pomyłka, zawsze byłem kiepski w dopasowywaniu osoby...
- Możesz przynajmniej nie kłamać? - poprosiłem, a on znów opuścił głowę.
- Przepraszam. To już tak jest. Po prostu niemożliwie go przypominasz... - wyjaśnił.
- Nie szkodzi. Mogę wręcz powiedzieć, że mi to nie przeszkadza. Bo tak jest. I tego nie rozumiem. - Schowałem twarz w dłoniach. - Pomożesz? 
- Postaram się. Ale tu nie wystarczy jedno spotkanie. 
- Rozumiem. Ale jeszcze jedno pytanie. Czy ten zeszyt może nie zaginął?
- Tak! A co? Wiesz coś o tym? 
- Nie. - skłamałem.
- Eh, szkoda. Laura się załamała jak odkryła, że go nie ma... - rozejrzał się. - Mogę się założyć, że myślała, że znów go straciła...
- W sensie Rossa?
- Tak. Podobnie się czuła, kiedy ją zostawiłeś. Ona cię kocha, wiesz?
- I wice wersa. - odwróciłem twarz w stronę brunetki, która właśnie z uśmiechem obsługiwała jakieś dziewczyny. - Wybacz, ale to jest silniejsze ode mnie. Nie mogę przestać o niej myśleć. I ciągle sobie przypominam. Coś związanego z nią. Zawsze myślałem, że ją znam, a ona mówiła, że nie. Ale teraz coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że tak było. 
- To takie słodkie! - zachwycał się. - Kochasz ją tak, jak Ross. On był w stanie zrobić dla niej wszystko, wiesz? Mimo to podejrzewali go o to, że chciał ją zabić. 
- Tak?
- Tak. A potem niewinny odsiedział jakiś czas za kratami. Okazało się, że to jej były i jej "przyjaciółka".
- Piper?
- Skąd wiesz?
- Nie wiem, kiedyś wymówiłem to imię podczas kłótni z Rachelle. Powiedziałem
dosłownie, że jest gorsza od Piper. I nie wiedziałem kto to. Jak myślisz, o co chodzi?
- A... Nie wiem, nie pomyślałeś o tym, żeby dowiedzieć się czegoś o nim
- Pytałem Laury. Powiedziała, że jesteśmy podobni, zarówno z wyglądu i charakteru.
- I na tym się skończyło? Nic więcej nie pytałeś?
- Niee? Myślałem, że sama powie jak będzie chciała...
- O Boże... Ja bym ci serio coś o nim powiedział, ale za... o ku*kwak*! Za pół godziny idę z Delly do kina! I muszę jeszcze po nią iść! Sorry stary, ale muszę lecieć. Fajnie się gadało.
- Racja. Dzięki. Miłej zabawy i... Nie wiem, powtórzymy to kiedyś?
- Jasne! Trzymaj mój numer. - podał mi karteczkę z napisem: "Ellington Lee Ratliff aka rąbnięty perkusista R5 (jakieś cyfry) Dostępny zawsze od dwunastej do dwudziestej drugiej, chyba że gram koncert". - To narka!
- Cześć - odpowiedziałem, a on wybiegł z krzykiem "Rydel, już pędzę!". Obejrzałem się na Laurę. Też na mnie patrzyła. I się uśmiechała. Do mnie. Postanowiłem podejść.
- Cześć Laaaa... - zawiesiłem się, kiedy spojrzenie jej pięknych oczu zatrzymało się na mnie. - Janusz Chytrus, mogę umierać... - szepnąłem, a ona zachichotała.
- Co tam?
- Eeeeeeaaaaaeee... - mruczałem, doprowadzając ją do śmiechu.
- Fajna bluza pasikoniku - uśmiechnęła się. "Ona wie" oznajmił mi umysł. "Ona już wie, że masz jego zeszyt".
- Dziękiiiii... - wpatrywałem się w nią zahipnotyzowany. 
- Lepiej usiądź - zaproponowała. - Chcesz coś może? Ja stawiam. - oparła
się o ladę zaraz naprzeciwko mnie. 
- Gorącą... Czekooooo... Wanilia... Kurde, te oczy... - jęczałem nieświadomie. A jej śmiech był taki piękny...
- Okay. - uśmiechnęła się i zabrała się do roboty. Po chwili oddała mi kubek z napisem "Pasikonik =)". Uśmiechnąłem się i upiłem łyk, kiedy ona wrzucała monety do kasy.
- Ile ci wiszę?
- Nic. Mówiłam, że...
- Ale ja nie chcę, żebyś za mnie płaciła - oznajmiłem, a ona westchnęła i podała mi paragon. Wyciągnąłem z portfela daną sumę. Uśmiechnęła się niemrawo, kiedy nasze ręce się spotkały, gdy oddawałem jej pieniądze. - Lau ja...
- Nic nie mów - poprosiła. Znów doprowadzałem ją do płaczu. I nienawidziłem się za to. - Miło się rozmawiało? - spytała. A ja milczałem. - Kyle? Haalooo? - ja dalej nic. - Ross? Rossy? - szepnęła, a mi serce się ścisnęło.

Schodziliśmy z Lau na śniadanie. Spytaliśmy, co jest smacznego. 
- Nale... Chwila, chwila - popatrzyła na nas Rydel.
- Co? - zdziwiła się brunetka.
- Wy... - wskazała na nas widelcem - Wy dwoje spędziliście razem całą noc? - wytrzeszczyła oczy.
- No... tak ja... Hej! Spokojnie, do niczego nie doszło - zapewniała ją.
- Rydel, gdyby było inaczej, Ross by już nie miał podłogi w swoim pokoju - odezwał się Ellington, a Rocky dodał:
- I łóżka.
Później obaj zaczęli się śmiać ze swoich żartów, a Lau rąbnęła ich w kokosy aka puste łby.

Wspomnienie się skończyło, a ja siedziałem przed Laurą cały spocony i przerażony. O co chodzi?! Teraz nie tylko Laura, ale też Rydel, Ellington i ten... Rocky chyba. Ale czemu?! 
- Ro... Kyle, coś się stało? - spytała z troską. 
- Jak... Co... Nie... Co? - jąkałem się.
- Mówiłam do ciebie, a ty nic! Myślałam, że jakiegoś ataku dostałeś! - pisnęła i mnie przytuliła. Od razu zrobiło mi się ciepło. Uspokoiłem się. Nic się nie stało, po prostu okazuje się, że osoba która się mną zajmowała mogła kłamać, ale co tam! 
- Lau... - szepnąłem mocniej ją do siebie przytulając. Ludzie w kolejce zrobili: "awww" a kilka lasek kajś tam z tyłu zaczęło piszczeć jak głupie. 
- Wiej - zaśmiała się.
- Nie chcę.
- Zjedzą cię - dalej się śmiała.
- Przynajmniej tu będziesz. 
- Mówiłam poważnie. Jest późno, ciemno, a to jest duże miasto. Pełne niebezpiecznych ludzi, a już kiedyś dostałeś w kokosa. - popukała mnie po głowie, na co się uśmiechnąłem. Ona już nie. - Idź. Proszę. 
- Powiedziałem, że nie. Takie niebezpieczne miasto i ty będziesz miała sama wracać? Mowy nie ma.
- Idź.
- Nie.
- Tak.
- A co mi zrobisz?
- Idź, bo będę gniewna.
- I co mi zro... - nie było mi dane skończyć, bo mnie pocałowała. Jezu, tak za tym tęskniłem... Już miałem odwzajemnić, kiedy mnie odepchnęła.
- A właśnie że tak.
- Tym bardziej nie.
- Ja pie*kwak*le Lyn... 
- Nonononono powiedz.
- Ch do domu!
- A zrobisz to jeszcze raz?
- NIE!
- Dobra, idę! - pisnąłem, zgarnąłem kurtkę i wybiegłem z kawiarni. W kieszeni znalazłem kartkę.
"Nieźle, Spencer... XD ~E-Rat"
"Idiota" pomyślałem śmiejąc się. Jak mogłem być tak durny? Nabrać się na kino! Przecież tę sztuczkę stosowaliśmy od pra dawna w mojej rodzinie. COOO?! W jakiej mojej rodzinie?! MÓZGU BOJĘ SIĘ CIEBIE!
W każdym razie w domu czekała Rachelle.
- Jak było? - spytała na powitanie.
- Fajnie. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. 
- Chwila chwila - przyjrzała mi się. - Ty masz błyszczyk na ustach? - wytarłem je w rękaw. Faktycznie. Oou, Houston, mamy problem! 
- Taak?
- Skąd?
- Co ty, nie słyszałaś? Teraz trwa taka moda wśród facetów, a że nie miałem swojego to Ell mi pożyczył! 
- Nie wkręcaj mnie. Byliście w Starbucksie. Myślisz, że nie wiem kto tam pracuje?
- Kilka ładnych dziewczyn i faceci z dziwnymi fryzurami...?
- Zostańmy przy dziewczynach. Mógłbyś mi wymienić jakieś?
- Myślisz, że zwracam uwagę na imiona na plakietkach? Nie! Może dla jaj się smarowaliśmy z Ellem? Może graliśmy w butelkę, dostałem zadanie i zapomniałem tego zetrzeć? A może chcieliśmy poczuć się jak laski z reklam AVON'u czy czegoś i pożyczyliśmy od Laury błyszczyk?
- MAM CIĘ!
- Oou.
- Masz prze-rą-bane! Lepiej zapoznaj się z podłogą, bo spędzisz z nią CAAAAAŁĄ noc, mój panie! 
- O nie, podłoga. Robiłem na niej gorsze rzeczy od spania.
- COOOO?!
- Ale nie AŻ TAK złe! Nie jestem Grey'em! 
- I TAK JESTEŚ MARTWY!
- Babciu? - jęknąłem.

_____________________
Skończyłam B) 
Kto skończył? JA ISABELLE! Czemu? BO CLARISSE SIE NIE CHCE, OT CO!
NASTEPNY PISZE ONA, NIE CHCE ZADNEJ PROSBY O ROZDZIAL
MOWY NIE MA
NIE
NIET
NO
NEIN
HET 
NAUCZCIE SIE TYCH SLOW ZIEMNIACZKI 
IDE NA L4 I SZYBKO Z NIEGO NIE WRACAM
I PAPAM 
~ja






sobota, 29 listopada 2014

One Shot by Isabelle #1

~To Love is To Destroy~


Tłum ludzi szedł powoli za czarnym karawanem. Właśnie umarł ktoś bardzo dla nich ważny. A była to bardzo młoda osoba, nie powiem. Dokładnie, był to niejaki Ross Lynch, który sam odebrał sobie życie.
Ale zacznijmy od początku.

***
Był listopad.
Rodzina Lynchów jechała właśnie na przyjęcie urodzinowe ich przyjaciółki, a dokładnie najlepszej przyjaciółki Rossa - Laury Marano.
Dziewczyna kończyła tego dnia dziewiętnaście lat. Wszyscy byli w szampańskich humorach, kiedy przekraczali próg.
Niedawno skończył się trzeci sezon serialu, w którym zarówno Ross jak i Laura grali, razem z ich przyjaciółmi: Calumem i Raini.
Dziewczyny (Laura, Raini oraz Vanessa, starsza siostra Laury, dziewczyna Rikera - brata Rossa) gadały sobie przy barze, pijąc przez słomki sok pomarańczowy. Alkohol dla Laury był i miał pozostać tematem tabu, więc najgorsze, co można było dzisiaj wypić to szampan "Picollo".
- Laura! - zawołał Ross machając do niej.
- Hej! - odpowiedziała, podbiegła do chłopaka i mocno go uściskała.
- Pff, bo mnie tu przecież nie ma! - burknęła Raini.
- Hej, Rai. - blondyn uśmiechnął się do oburzonej dziewczyny. Tak naprawdę, to ją zauważył. Problem był w tym, że był zakochany w Laurze, odkąd tylko ją poznał. Dlatego nie reagował na inne dziewczyny, a pierwszą zawsze zauważaną przez niego dziewczyną była właśnie Laura.
Następnie do budynku wszedł Calum. Och, zapomniałam dodać, że rodzice brunetki WYBYLI z domu po długich namowach dziewczyny.
No, wtedy impreza zaczęła się na dobre. Po odśpiewaniu "Happy Birthday" i pożarciu tortu zaczęły się różne, typowe dla paczki zawody, typu "kto dalej skoczy z kanapy", albo "kto szybciej wypije puszkę coli". W tym piciu zawsze wygrywał Rocky, lub Calum, a w skokach Ross.
Po jakimś czasie Vanessie i Rikerowi znudziły się klasyczne zabawy, bo przyssali się do siebie w kuchni. Wszyscy kontynuowali zabawę, do czasu, w którym praktycznie każdy zgłodniał i zamówili pizzę.
Kiedy zadzwonił dzwonek, a Laura otworzyła, Rossowi świat się zawalił, chociaż on nie miał o tym bladego pojęcia.
- Dobry wieczór. - przywitał się wysoki brunet, mniej więcej wzrostu Rocky'ego. Tylko jego włosy (w odróżnieniu od Lyncha) były krótkie.
- Hej. - odpowiedziała Laura, oczarowana dostawcą.
- Więc tak. Średnia margarita i duża hawajska. Do tego Sprite.
- Taaak...
- To będą 34 dolary i 15 centów. - solenizantka podała chłopakowi pieniądze, które ten przeliczył i uśmiechnął się szeroko. - Wszystkiego najlepszego.
- Skąd ty...?
- Zgadywałem. A tak poważnie, to ten wielki napis w holu cię zdradził. - puścił jej oczko, pożegnał się, wskoczył na skuter i odjechał. Brunetka jeszcze długo za nim patrzyła. Dopiero głos Rossa wybudził ją z zadumy.
- Hej, bo się nam pizza przeziębi. - śmiał się.
- Bardzo śmieszne Lynch. - mimo wszystko uśmiechnęła się do chłopaka i podała mu pudełka, sama niosąc tylko butelkę.
- No no no, niezłe ciacho! - zachwycała się damska część towarzystwa.
- Och, dziewczyny, nie przesadzajcie. Jeszcze się zarumienię! - mruczał Ross, a wszyscy się śmiali. Później podzielili się jedzeniem i spożyli je w niemiłosiernym hałasie.

***

Kilka dni później, kiedy Ross siedział u Laury i oglądał z nią "Kevina Samego w Domu" (który już zaczął lecieć w TV) znów zadzwonił dzwonek. Dziewczyna pełna nadziei podbiegła do drzwi i otworzyła je.
- Dzień... O, to ty. - brunet się uśmiechnął. - Zapomniałem, że to twój adres.
- Możesz go sobie zapisać.
- Aż tak lubisz pizzę?
- Nie, ale lubię poznawać nowych ludzi. Jestem Laura. - oznajmiła, wyciągając rękę w stronę chłopaka.
- Andrew. - odpowiedział i uścisnął jej dłoń. Stali tak kilka sekund, a później chłopak oprzytomniał. - Pizza. Jeszcze wystygnie. - puścił do niej oko, a ona znów się uśmiechnęła. Podał jej pudełka, a ona zapłaciła. Pożegnali się, a Laura wróciła do mieszkania.
- No nareszcie! Ile można czekać? - Ross pochylił się przez oparcie kanapy.
- Sorry, zagadałam się.
- Z dostawcą? Aaa, pewnie znowu ten "Boski kakaowy słodziak" o którym gadałyście na urodzinach?
- Może.
- Bożeeee
- Boga w to nie mieszaj. Co ci?
- Nic. -mruknął i opadł na kanapę. - Dawaj to, głodny jestem. - dodał, oblizując wargi, na co dziewczyna się zaśmiała. Usiadła obok niego i razem zaczęli jeść.
- Słuchaj, mogę cię o coś spytać? - powiedziała, przysuwając się do niego bliżej.
- Jasne. - wzruszył ramionami i rozsiadł się na kanapie.
- No bo... Piszesz piosenki, nie?
- Czasem.
- No. I kilka z nich to są takie jakby piosenki miłosne, nie?
- Nom.
- No to... Pewnie wiesz, jak to jest być zakochanym, prawda?
- Może. - wiedział. Bardzo dobrze to wiedział.
- No więc... Jak to jest?
- Jak to jest... Hmm, na pewno ta osoba ci się podoba. Zaczynasz widzieć same dobre cechy, zero wad. Na jej widok zaczyna ci szybciej bić serce, nie widzisz świata poza nią. Pocą ci się dłonie... Znaczy nie wiem, jak jest z dziewczynami, ale wiem też z opowieści Rikera, że dłonie się pocą. No i ten... Czujesz, jakby ta osoba była dla ciebie najważniejsza i chcesz, żeby ona myślała to samo o tobie, bo przecież nie możesz wiedzieć, co ona czuje, do póki ci tego nie powie i... - zatrzymał się. - A czemu pytasz?
- Z ciekawości...
- Mogłabyś przynajmniej nie kłamać. Myślałem, że wyjaśniliśmy sobie, że kiepsko ci to idzie...
- No dobra, to przez tego dostawce!
- Jak ty go nawet nie znasz!
- Ale poznam.
- Jak? Zamawiając pizzę na potęgę, w takich ilościach, że za niedługo będziesz budować sobie domki  z kartonów po niej?!
- A skąd taki pomysł?!
- Fakty, Lau, same fakty!
- Naprawdę, mówię ci, że go poznam.
- Dobra, to sobie poznawaj. Wiedz, że mnie przy tym nie będzie. - warknął, podniósł się i wyszedł.

***

Jakiś tydzień później do domu rodziny Lynch przyszła Vanessa z walizkami.
- Ja zaraz zeświruję... - tłumaczyła wszystkim chodząc nerwowo po salonie. Reszta patrzyła na jej machające wściekle ręce, tylko Riker na jej nogi. - Ona zamawia pizzę do czterech razy na dzień! Patrzcie, pizzę mam nawet w ubraniach. - skarżyła się, wysypując zawartość walizki nr. 1 na podłogę. Wyleciał jeden karton i około trzech kawałków pizzy. - Chce ktoś? Mam wrażenie, że to z dzisiaj... No, ewentualnie z wczoraj. - na te słowa Ellington i Rocky rzucili się na darmową dostawę jedzenia.
- Mówiłem jej... - mruczał pod nosem Ross. - Mówiłem, że nie warto...
- O co chodzi? - zdziwił się Ryland.
- Ona to robi dla faceta. - wyjaśnili Ross z Van. Ness była wkurzona, a Ross załamany.
- I co w tym złego?
- To nie ma sensu! - wrzasnął blondyn.
- Mówisz tak, bo się w niej zako...
- MILCZ! - odpowiedział mu blondyn, tłukąc go poduszką. - On na nią nie zasługuje, rozumiesz?! Nawet na jeden jej włos! Na jedno spojrzenie na nią!
- Przymknij się! Jak tak ci zależy, to do niej idź i jej powiedz, że ją kooo...
- ZAMKNIJ SIĘ! - blondyn dalej okładał młodszego brata, a Riker z tęsknotą wpatrywał w sylwetkę swojej dziewczyny.
- Chwila, bo nie rozumiem... - zaczęła Van.
- I nie musisz.
- ROSS KOCHA LAURĘ!
- MIAŁEŚ SIĘ ZAMKNĄĆ ZGREDZIE! - i znów go tłukł.
- Dobra, bo rozwalicie mamie tę poduszkę... - Rydel oderwała od siebie braci i sprzedała Rossowi z liścia. - Ogar młody! I tak by się wydało!
- HAAA!
- A ty, młodszy, do końca tygodnia myjesz gary. Specjalnie odłączę zmywarkę.
- To nie...
- Czyli Ross zakochał się w mojej siostrze, która próbuje poderwać dostawcę pizzy?!
- Tylko jej nie mów, błagam! - jęczał blondyn. - Zrobię wszystko, tylko jej nie mów!
- Wszystko?
- Wszystko.
- Więc ją przekonaj, żeby się ogarnęła. Wszystkie chwyty dozwolone. - poprosiła, a już po chwili Ross pędził do domu brunetki.

Zdążył akurat na łamiące serce widowisko.
Laura przytulała się do tego całego Andrew'a z uśmiechem, kiedy Rossa ostatnio przytulała na swoich urodzinach.
Chłopak podszedł do drzwi, które były otwarte, więc wszedł do domu.
- Laura?
- W salooooonieee! - krzyknęła. Ross ruszył do wymienionego pokoju i aż krzyknął na widok tego co się tam działo. Laura leżała pod stosem kartonów po pizzy i walających się osobno kawałkach, tuląc do siebie telefon.
- Co ci?
- Dał mi swój numer o Boże Boże Boże, muszę powiedzieć Raini - stwierdziła i wystukała esemesa. - No, a po co przyszedłeś?
- Wiesz, jest u nas Vanessa i...
- Boże, nie chcę o niej słuchać. Już mi zrobiła kazanie, że nie potrzebnie wydaję pieniądze za telefon.
- I wiesz... Chyba ma rację.
- Ale teraz już nie będę zamawiać pizzy, przecież mam jego PRYWATNY numer! - zachwycała się. - Jaki on jest boski... I miły, i zabawny i...
- Laura! Proszę, zrozum, to nie ma sensu. A co, jeśli zadajesz sobie tyle trudu na faceta, który np. jest zajęty, albo jest gejem?
-Nie jest. Rozmawialiśmy już raz ze sobą, kiedy spotkałam go przed...
- Och, poczekaj, niech zgadnę, pod pizzerią w której pracuje, kiedy skończył zmianę?
- TAK!
- Mam dość. Laura, on na ciebie nie zasługuje.
- Po czym wnioskujesz?
- TY zasługujesz na kogoś lepszego. Jesteś na niego za dobra, Lau.
- Nie prawda! Ja wiem, co czuję i do kogo czuję, więc łaskawie się nie wtrącaj!
- Dobra! Ale potem nie przychodź do mnie! - warknął i wyszedł z jej domu. Ona tylko rzuciła w drzwi kawałkiem pizzy i zaczęła wymyślać, co by tu napisać do swojej "wielkiej miłości".

***

Jakiś czas temu, Ross stracił chęci życiowe.
Nie je, nie wychodzi z pokoju. Jedynie pije i chodzi do łazienki. Ciągle słucha lub gra smutne piosenki, rysuje, ogląda zdjęcia, lub stare odcinki serialu w którym gra. W planach był czwarty sezon, ale Ross nie jest pewny, czy chce w nim grać. Niech zatrudnią Boskiego Andrew'a, przecież Laura go tak kocha...
No właśnie, Ross zaczął też płakać.
Zdarza mu się to dość często, odkąd tylko Laura go nie posłuchała.
No więc życie Rossa straciło sens.
A jeszcze bardziej, kiedy w odwiedziny przyszły siostry Marano, a Laura chwaliła się, jakiego to ma boskiego chłopaka...
Ross nie wierzył. po raz pierwszy będzie mu smutno w okresie świątecznym...
Cóż, był 18 grudzień.
I było coraz zimniej.

*20 GRUDNIA*

Śnieg prószył w Los Angeles, co jest dość niebywałe. 
Ross leżał na łóżku ze słuchawkami w uszach, kiedy do jego pokoju przyszła Rydel. Pomachała do niego, a on wyłączył muzykę.
- Mam dla ciebie obiad...
- Nie jestem głodny. - mruknął blondyn, przekręcając się na bok.
- Martwimy się o ciebie, braciszku. - usiadła obok niego - Słuchaj... Może poszedłbyś do Laury? Ona też się o ciebie martwi i...
- Och, więc nagle zrobiłem się bardziej interesujący od Boskiego Andrew'a? Nie, podziękuję. 
- Ross, proszę. Bo ją poproszę, żeby tu przyszła.
- Niech przychodzi! Kto powiedział, że ją wpuszczę?!
- Twoje serce, Ross. - położyła rękę na jego ramieniu. - Ty ją dalej kochasz. Kochasz. Nadszedł czas, żeby jej to powiedzieć.
- To nic nie zmieni. - rzucił niepewnie, a łzy zebrały się w jego oczach. - Nic... To właśnie ona do mnie czuje.
- Skąd wiesz? Może jeśli by wiedziała, co ty do niej czujesz, to zmieniła by zdanie? 
- Co robicie w święta? - spytał cicho.
- Idziemy do nich,
- Ja zostanę.
- Ross...
- Nie, Rydel, to nawet lepiej. Nawet, jeśli zaprosicie je tutaj, Laura przyjdzie z chłoptasiem, co jest równe z*kwak*niu mi świąt. Więc idźcie do nich i pozdrówcie dziewczyny, dobrze? 
- Niech ci będzie. Ale, jeśli będziesz czegoś potrzebował, to będziesz dzwonił. I przyjdziesz, jeśli będziesz chciał, dobrze? 
- Yhm.
- Pa, Rossy. - nachyliła się i pocałowała brata w czoło. Prychnął, a ona poklepała go po ramieniu i wyszła z jego pokoju.

*24 GRUDZIEŃ - WIGILIA*

Śniegu napadało jeszcze więcej i szurał pod butami Lynchów i Ratliffa śpieszących do domu sióstr Marano.
Przekraczając ich próg poczuli mnóstwo smakowitych zapachów i usłyszeli śmiech młodszej siostry, która z twarzą w mące wybiegła do przed pokoju. Za nią jej chłopak.
- Hej! - podeszła i uściskała wszystkich. Vanessa do niej dołączyła, tyle że starsza pozostała w ramionach Rikera. - Rossa nie ma? - zdziwiła się Laura.
- Macie od niego pozdrowienia. - westchnęła Delly.
- Dzięki! - odpowiedziały dziewczyny i Andrew.
- Ty nie Andrew. - warknęła, a Ratliff zachichotał, obejmując blondynkę w pasie.
- Hmm... No dobra! To ja pójdę się przebrać i zaczynamy świętowanie!

***

Około godziny dwudziestej Laura poszła odłożyć prezenty. Zobaczyła, że ekran jej telefonu się świeci. Ross nagrał jej się na pocztę. Chwyciła telefon w celu odsłuchania wiadomości, jednocześnie sprawdzając Twittera,

Hej Lau... Chciałbym życzyć ci wesołych świąt...

Uśmiechnęła się. Więc jednak się nie obraził. Znaczy,brzmiał jakoś tak smutno... No i życzenia na Twitterze całkiem aww.

Życzyłbym ci góry słodyczy, ale wiem, że jesteś na diecie, więc po prostu góry marchewek...

Zaśmiała się.

Dużo pieniędzy, żeby dobrze się wam wiodło na planie A&A...

Tu już ją zaskoczył. O co mu chodzi?

Pewnie cię zaskoczyłem. No więc... To wszystko składa się w jedną wielką całość. Gratulacje, znalazłaś chłopaka. Jako twój przyjaciel powinienem cieszyć się razem z tobą. Ale kłamałbym, mówiąc, że mnie to cieszy. Pewnie nie wiedziałaś, ale zawsze byłaś dla mnie kimś więcej niż przyjaciółką...

Laura dotarła do wiadomości na tt od Rossa, która brzmiała:

"Twitter zbyt mnie ogranicza. W jednej wiadomości nie dam rady opisać, co się we mnie tłucze, Lau, więc w skrócie... Kocham cię"

I kocham cię, Lau. Jak myślisz, jak się czuję, od naszej rozmowy, podczas której spytałaś się mnie, jak to jest być zakochanym? Moje serce krwawi, bo wszystko co mówiłem, było o tobie. To na twój widok moje serce szybciej bije, to ty jesteś dla mnie ideałem, to przy tobie cały świat znika, bo kocham cię. Bardziej niż cokolwiek na Ziemi. Jednak kiedy odsłuchasz tę wiadomość będzie już za późno. Przykro mi, ale nie mogę żyć na świecie, na którym moja kochana ma już kogoś innego... 

Łzy spływały po jej policzkach. Nie umiała złapać tchu.

Boże, jakie to jest obrzydliwe...

Dziewczyna potykając się o swoje nogi wybiega z pokoju i zbiega schodami na dół.

Lau, to boli... Tak piekielnie boli... 

Nie ma nic więcej. Sam szum. Dziewczyna się rozłącza.
- Laura?! Co się stało? - Andrew od razu do niej podbiegł.
- Zostaw mnie! Rydel! Riker! 
- Co się stało?!
- Ross... On... Boże, chodźcie! - z płaczem wyciągnęła ich z domu. Założyli tylko buty na resztę nie było czasu. Po drodze zadzwoniła po karetkę relacjonując w biegu, co usłyszała. Rydel słysząc to zaczęła przeraźliwie krzyczeć i płakać. Reszta starała się ich dogonić. 
Kiedy dotarli do domu, karetka już tam była. Drzwi były wyważone, a lekarze wynosili na noszach blondyna.
- Nie! - krzyknęła Laura i rzuciła się do przodu. Riker ją przytrzymał. 
- W którym szpitalu go znajdziemy? - spytał. 
- W głównym.
Zaraz po tych słowach karetka odjechała, a cała rodzina bez Andrew'a pojechała do szpitala. 

*31 GRUDNIA*

Tyle dni przesiedzieli w szpitalu.
Rossa wysłali na płukanie żołądka, a w między czasie odkryto, że potajemnie się ciął. 
Laura, załamana faktem, że wcześniej nie dostrzegła co blondyn do niej czuje obwiniała się o wszystko, mimo uspokajającej ją rodziny. 
Wieczorem, około 23:50 lekarz opuścił salę w której leżał chłopak, machając smutno głową. Rydel z Vanessą natychmiast zalały się łzami. Jednak do Laury to nie docierało. Spytała, czy może wejść. Po dłuższych namowach została wpuszczona na dziesięć minut. 
Weszła do środka i usiadła przy łóżku, na którym leżał blady Ross.
"Wygląda, jakby spał..." pomyślała Laura, przeczesując delikatnie jego włosy. 
- Ross... - szepnęła i dopiero wtedy dała się ponieść emocją. Rozpłakała się nad niebijącym sercem blondyna. 
Nad sercem, które za życia biło dla niej.
- Tak strasznie przepraszam.... - jęknęła, chwytając jego zimną dłoń. - Byłam taka głupia... Powinnam zauważyć... To moja wina... - położyła głowę na jego piersi. Zawsze takiej przyjemnie ciepłej, z tym uspokajająco bijącym sercem, teraz... zimną. Cichą. Jego serce miało już nigdy nie zabić, miał zostać tak pochowany z tym przeczuciem, że ona nigdy go nie kochała...
"Ale tak nie było" pomyślała, kiedy zegar wybił 23:59. "Ja zawsze go kochałam, tylko nie umiałam tego zobaczyć..." spojrzała na niego, a kiedy zegar wybił północ pochyliła się i pocałowała jego zimne, sztywne już wargi. Odsunęła się, kiedy zdała sobie sprawę, że płacze na jego twarz. 
- Kocham cię, Ross. Zawsze kochałam. I zawsze będę. - powiedziała jeszcze kładąc się obok niego. 
Przypomniała sobie wszystkie ich wspólne chwile. Kiedy się tulili - pierwszy raz,byli bardzo nie pewni. Następne szły im tak naturalnie, że to aż dziwne. A także ich pocałunki wymagane w serialu. 
Te próby, kiedy wychodziło im to nie tak, jak trzeba i musieli powtarzać, kiedy razem mówili: "a co tam, po prostu to zróbmy" lub kiedy w scenariuszu był "zwykły przytulas" a oni mimo to się pocałowali. Już wtedy powinna wiedzieć, że on coś do niej czuje, a ona powinna zrozumieć, że ona czuje coś do niego. 
Jednak nie zrozumiała.
I to właśnie go zabiło.
Jej głupota. 

*5 STYCZEŃ*


Jaki widzicie, historia ta nie jest aż tak długa. 
Mimo to:
Rodzeństwo blondyna, Ratliff, Vanessa i oczywiście Laura stoją teraz na wzgórzu, na cmentarzu, przed dołem wykopanym tylko po to, żeby móc włożyć tam trumnę z ciałem nieżyjącego Rossa. 
Trumna spoczęła w dole, a wszyscy zaczynają się modlić. Tylko Laura podchodzi i patrzy na drewniane wieko, pod którym leży jej ukochany. Tyle że, no właśnie, on umarł, bo nie wiedział, że ona również to coś do niego czuje...


Kilka dni później Laura samotnie idzie wśród tych wszystkich nagrobków i odnajduje ten nowy. 
Patrzy i zauważa, że między dniami jego narodzin i śmierci nie ma aż tak wielkiej różnicy.
29 Grudzień 1995 i 31 Grudzień 2014.
Ledwie dziewiętnaście lat. 
Za mało, by umierać. Ale to był jego wybór. On postanowił. 
Brunetka podeszła do nagrobka, wyciągając rękę z kieszeni. Zawartość ułożyła wśród stojących tam kwiatów i odeszła.

A kostka z logiem jego zespołu błyszczała czarno wśród sztucznych, kolorowych kwiatów.


(II) Rozdział 12: "If your heart was full of love, could you give it up?"

- Łaaaadnie tu masz! - stwierdziła Rydel, kiedy przekroczyliśmy próg.
- Dzięki. To jaka herbata?
- ZIELONA! - odpowiedzieli wszyscy, po czym ruszyli do salonu. Przygotowałam dzbanek herbaty i siedem kubków. Postawiłam wszystko na stole i usiadłam wśród nich.
- Nie wierzę, że wniosłaś tego choinka sama. - wyznał Rocky na widok nasz... mojego drzewka. Zachciało mi się płakać. Znowu.
- Bo nie zrobiłam tego sama... - szepnęłam.
- Rocky, tumanie! - Rydel grzmotnęła go poduszką w łeb. - Masz ty mózg, czy wielką dziurę?!
- Wiatrrr w niej hula jak w jaskini niedźwiedzia... - dodał Ell.
- W Tatrach - dokończył Riker. - Ogarnijcie się, chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś nowego. Bo o tym, że IQ Rocky'ego wynosi -0 już wiemy.
- A twoje minus pół. NIE MA CZEGOŚ TAKIEGO JAK MINUS ZERO! - wkurzyła się Vanessa.
- Taaa jasne - odpysknął jej.
- Dobra, przymknijcie japy! - wrzasnęła Delly. - Lau, możesz coś opowiedzieć?
- Noo... Zaczęło się kiedy spotkałam go w parku... - zaczęłam a oni zaczęli się mi przypatrywać. - Płakałam na ławce, a on po prostu usiadł obok mnie i zaczął pocieszać. Kiedy zauważyłam, że to on nie mogłam uwierzyć, ale później było jeszcze dziwniej...
- Czemu? Nie poznał cię? - zdziwił się Ell.
- Ma amnezję. - wyjaśniłam.
- Kiepsko...
- No i potem...

***

- Czyli wyjaśnijmy sobie. Ross wierzy, że nazywa się Kyle Spencer, jak ten w AHS, w to, że ma dziewczynę imieniem Rachelle i właśnie u niej przebywa, bo ty powiedziałaś mu prawdę. - podsumowała Ness.
- Tak.
- I chciał mój autograf. - dodał Riker.
- Tak.
- I byliście razem na łyżwach i prawie się pocałowaliście pod jemiołą, a kilka dni później pocałowaliście się tu w tym o to salonie. - dopytywał Ellington.
- Tak.
- Pod tą jemiołą?
- Tak, pod tą o to. - westchnęłam.
- Pani Marano. - Riker wstał wyciągając rękę do mojej siostry. - Zapraszam pod tego półpasożyta.
- Ale po co? - zdziwiła się.
- Kurde bele, nie chcę być gorszy od mojego nic nie pamiętającego brata! On nawet z amnezją jest romantyczniejszy ode mnie!
- Prawda. - przytaknął Rocky. - I robi lepsze naleśniki.
- I omlety. - dołożył Ell.
- I włosy mu się wszędzie układają. - wymieniali dalej.
- I jest nie pokonany w Just Dance.
- I stawia kawy w Starbucksie...
- I powiedział, że kupi mi lampę z lawą...
- I czyta mi Grey'a na dobranoc...
- I nas nie pamięta...
- CZEMUUU?! - zaczęli ryczeć jak dzieci. - Ja chcę do mojego braciszka!
- I ja też!
- I jaaa! - dodał RyRy. Rydel też się popłakała, ja za nią, później dołączyła Ness, a Riker nas wszystkich przytulił. Siedzieliśmy tak, zbici w jednego wielkiego pączka z ludzi [nie wiem, skąd mi się to wzięło... - Iz] płacząc i wołając Rossa. Nie przyszedł, oczywiście.
Kiedy się już uspokoiliśmy i wypiliśmy herbatę postanowiliśmy się przejść.
Byliśmy w centrum, kiedy go zobaczyłam. Z nią.
Szli sobie jakby nigdy nic. Ja, z ciut większą watahą wyszliśmy im na przeciw. Wszyscy posłali smutne spojrzenia w kierunku Rossa/Kyle'a/Bóg wie kogo, który starał się unikać patrzenia na mnie. Ja znowu patrzyłam wrednie na Rachelle. Reszta podchwyciła cel moich spojrzeń i zaczęła gapić się na nią podobnie. Spanikowała i zaczęła ciągnąć blondyna gdzieś przed siebie. Podniósł wzrok i zatrzymał się na widok naszej bandy. Ominęliśmy ich, a Rydel zaczęła płakać w ramię Ellingtona. Ja chciałam pokazać blondynowi, że mi to różnicy nie robi i powstrzymywałam się przed zrobieniem podobnie jak blondynka. Poszliśmy sobie na kawę. Ryd piła ją pociągając nosem, a reszta Lynchów wyglądała na meeega smutnych. Ja z Vanessą siedziałyśmy przytulone do siebie.
Mimo wszystko kłamałabym, mówiąc, że było miło.

***

Święta. Kolejne bez niego.
Myślałam, że będzie już dobrze, że chociaż te spędzimy razem... Ale wszystko zepsułam. Nie chciałam tego.
- Co cię trapi, Lau? - czasami słyszałam jego głos. Tak po prostu. Ja już chyba oszalałam... - Będzie dobrze... - i zawsze zalewam się wtedy łzami i siadam na podłodze, czyli tak jak teraz.
- Lauraa? - do salonu zajrzała Van. Pokiwałam głową na "nie", a ona od razu przyszła i mnie przytuliła. - Będzie dobrze, zobaczysz. - później dołączyła Delly. Siedziałyśmy wszystkie przed drzewkiem wpatrując się w czerwono-złote bombki.

- Nie. Bierzemy czerwone. - zarządził.
- Ale ja wolę białe! - odpowiedziałam podobnym tonem..
- To bierzemy kurde zielone!
- Błeee!
- No właśnie. To jak?
- No mówię, że oba zestawy. - uśmiechnęłam się.
- Niech ci już będzie. - westchnął.
- Yay!- pisnęłam i go przytuliłam. - To teraz musimy brać dwa zestawy pozostałych ozdób.
- A ja dalej wolę czerwone. - mruczał pod nosem. 
- Nie bądź taki! - zaczęłam potrząsać jego ramieniem. - Prooooszę!
- Też cię proszę, weźmy czerwone. Czy to nie jest twój ulubiony kolor?

Wspomnienie uderzyło mnie jak grom z jasnego nieba. I to bolało.
- Laura... - kontynuowały dziewczyny. - Jest dobrze... Wszystko jest dobrze...
- Nie jest, dziewczyny, nie jest. Powinnyście być na mnie wściekłe. To przeze mnie go tu nie ma, przeze mnie siedzi u tej całej...
- Kolacja! - krzyknął Riker wpadając do pokoju. Reszta chłopaków zaczęła się ślinić na widok wnoszonego jedzenia. Rydel trzasnęła kilka razy Rocky'ego po łapach, za dobieranie się do makowca. Podzieliliśmy się opłatkami, po czym zasiedliśmy do posiłku. Ich rozmowy odbiegały tak daleko od Rossa jak tylko się dało. Ale ja ciągle o nim myślałam. O tym, jak minęły nam te dni, zanim mu powiedziałam. Było pięknie. A ja to zepsułam.
Później miały być prezenty, ale ich nie było. Nie mieliśmy czasu ich kupić, ale nie mieliśmy za to żalu do siebie. Usiedliśmy po prostu i oglądaliśmy "Kevina" śmiejąc się dawniej. Nawet mi na chwilę wrócił humor. Później dostałam esemesa.
"Wesołych świąt. Pozdrów ode mnie swoją rodzinę."
- M-... Macie pozdrowienia. - zająknęłam się.
- Taaak? - uśmiechnął się Riker. - Od kogo?
- Od... Kyle'a. - i od razu uśmiechy zniknęły z ich twarzy.
- Też... Go pozdrów... - szepnęła Delly.
 "Też cię pozdrawiają"
"Jesteś zła?"
"Skądże. Przecież zostawiłeś mnie samą w kawiarni..."
"I za to się gniewasz?"
"Wybacz, ale nie chcę sobie przez ciebie zepsuć świąt. Przekaż "swojej dziewczynie", że jej nienawidzę i może sobie wsadzić kij od mopa gdzie światło nie sięga".
"Nie ucieszyła się"
"Co mnie to?"

Nie dostałam odpowiedzi. Albo się obraził, albo go zgasiłam, albo ona spuściła mu telefon w kiblu. Ewentualnie wyrzuciła przez okno. ALBO zjadła całego blondyna! 
- Ahahahahaha! - Vanessa padła na widok naszej wymiany smsów. 
- Czego rżysz? - Rydel również zagłębiła się w lekturze, po czym również zaczęła się śmiać. Chłopaki do nich dołączyli, kiedy już przeczytałam im wiadomości. Przewróciłam oczami i schowałam telefon. 
Reszta wieczoru zleciała dość szybko.

***

Następny dzień od rana był dziwny.
No więc obudził mnie dzwonek do drzwi.
- NIKOGO NIE MA W DOMU! - wrzasnęłam, ale ten ktoś nie odpuścił. - Ygghhhh! Zgnijesz w Tartarze! - podpełzłam do drzwi, za którymi...
- Mam pierniczki! - krzyknął... nie wiem, nie widziałam. Wieczorem zdjęłam soczewki po raz pierwszy od jakichś dwóch miesięcy. 
- Kim żeś je? - spytałam mrużąc oczy. - Listonoszem? 
- Niee?
- Kyle, idziemy! - usłyszałam pisk. 
- Kto morduje mysz? - do przed pokoju wleciała Rydel. - O nieee pani dziękujemy do widzenia. - na dokładkę pokazała osobnikowi środkowego palca.
- I co  tym mopem? Mogłaś mi zrobić taki prezent... - jęknęłam, kiedy ogarnęłam kto stoi za drzwiami.
- Kyle! Idziemy! Teraz!
- Po co piekłem te pierniki?!
- Oddaj i spadaj. - wzięłam wypieki i wgryzłam się w pierwszy lepszy. - Mmm! 
- Kto przy... TYYYY. - warknęła Vanessa, kiedy razem z Rikerem stanęła obok nas. Później chwyciła miotłę i zaczęła nią machać jak psychol. - Cho na solo! ZMIAAAŻDŻĘ CIĘ! - odpowiedzią był pisk, który obudził resztę. 
- Ja p*kwak*le zabijcie to zanim złoży jaja! - mruknął Ellington. 
- AHAHAHAHAHA! - wszyscy (z "listonoszem" włącznie) zaczęli się śmiać. 
- A teraz won. - i zamknęłam drzwi.
- CZEKAJ! To jeszcze nie umarło! - krzyknęła Ness i zaczęła okładać miotłą drzwi wrzeszcząc przeraźliwie. Przestała dopiero wtedy, kiedy Rik zabrał jej miotłę i zaniósł do pokoju. 
Na śniadanie zjedliśmy pierniki Rossa i resztki z kolacji.
Nikt nie wspominał o tym, co się działo rano.

***

Wybraliśmy się na rynek. Chcieliśmy pójść na lodowisko. Wszyscy oprócz mnie jeździli. Ja nie chciałam, chociaż już umiałam. To po prostu za bardzo mi się z nim kojarzyło...
- Jestem z tobą Lau... - znów usłyszałam gdzieś w głowie. - Zawsze byłem... I zawsze będę...
- Nie, nie ma cię... - szepnęłam, a kilka łez spłynęło z moich oczu na szal. 
- Wszystko dobrze? -usłyszałam obok.
- Nie ma cię tu, nie ma... - płakałam coraz bardziej.
- Hej, ja tylko...
- Co ty robisz?! - usłyszałam wrzask Van i wzdychającego Rikera. - Pytam się ciebie, co ty robisz?
- Chciałem przeprosić za tę napaść, ale... 
- No? Ale co, mądralo?
- Zobaczyłem, że Laura płacze, więc zrezygnowałem i...
- Zostawcie mnie. - warknęłam, chowając twarz między kolanami. 
- Słyszysz? Zostaw ją. - warknęła Ness.
- Vanessa! - krzyknął Rik z wyrzutem. - Weź się od niego odczep, nic nie zrobił. 
- Nic? NIC?! - wrzasnęła, ale Riker ją przytrzymał, - JASNE! TAK ŚWIĘTY, CO?!
- Zabiorę ją. - poinformował nas niosąc ją na tor. 
- To... My też pójdziemy... Przecież liczą nam za to kasę... - mruknęła Rydel i z płaczem pociągnęła resztę. 
- Więc... To jest twoja rodzina? - spytał siadając obok mnie. Odwróciłam głowę od niego. - Słuchaj, nie pojmuję, czemu jesteś zła. 
- To pojmij - syknęłam.
- Laura, proszę... - jęknął. Nie zareagowałam. Mimo to dalej siedział i patrzył na ludzi jeżdżących na łyżwach.
- Czemu sobie nie pójdziesz? - spytałam smutno,
- Nie wiem. - Wzruszył ramionami. 
- Więc lepiej idź, przecież jestem bardzo zła, nie można mi ufać i Rachelle miała pewnie co do mnie rację. - syknęłam.
- Skąd taki pomysł?
- Och, więc to nie były słowa które wypowiedziałeś wracając do niej? 
- Boże, Lau, skończ już. Nie możesz być wiecznie zła.
- To nie jest złość. Tylko przeraźliwy smutek. Nie spodziewałam się, że mogą być święta gorsze od tych zeszło rocznych, ale chyba się myliłam... - wstałam i ruszyłam przed siebie. On za mną.
- Co masz na myśli? - dopytywał.
- Och, lepiej nie powiem szczerej prawdy, przecież ja oszalałam, co nie? - kontynuowałam. 
- Boże, o to się gniewasz?
- Boga w to nie mieszaj. To twoje słowa. I to mnie to zabolało, nie pana u góry. 
- Lau, skończ!
- Och, czemu? Ja dopiero się rozkręcam! Mogłabym ci wypominać rzeczy z teraźniejszości, a także z przeszłości. Chcesz usłyszeć?! No więc dziękuję za te piękne słowa w kawiarni teraz, za ukrywanie przede mną faktu, że masz dziewczynę kiedyś, za przyprowadzenie tej jędzy pod moje mieszkanie teraz, za to, że przyleciałeś do Cambridge, przez co masz tę durną amnezję kiedyś! Chcesz więcej?! Czy może jestem po*kwak*ną wariatką, która nie zasługuje na rozmawianie z tobą?! - opuścił wzrok. -Wybacz pasikoniku, ale nie mogę. - szepnęłam i odbiegłam od niego.
W domu zamknęłam się w łazience i płakałam. Nie reagowałam na słowa Lynchów i Ness kiedy wrócili do domu, po prostu płakałam.
Po jakimś czasie zabrakło mi w końcu łez. Przekroczyłam próg salonu, kiedy oni oglądali swoje stare filmiki z czasów R5TV. Rydel płakała jak nigdy, Vanessa pocieszała Rikera, który z resztą też płakał. Ell i Rocky nawzajem podawali sobie chusteczki, a Ryland z czerwonymi oczami kiwał się w przód i w tył gdzieś przy kaloryferze. Ze słuchawkami na uszach. Ciekawe, co usłyszał, nawet ich nie podpinając? Ja za to zgarnęłam koc i położyłam się na podłodze twarzą do choinki. I znów płakałam. 
To bolało, po prostu bolało. Fakt, że on gdzieś tam jest, ale nie ze mną, nie przy mnie, nawet nie pamiętając, co było kiedyś... 
To właśnie bolało najbardziej.
I teraz zrobiłabym wszystko, byle tylko Evan z Piper mogli się tu pojawić i zrobić to, co im się kiedyś nie udało...


*W TYM SAMYM CZASIE, NA JAKIMŚ ZADUPIU*

- Niech cię szlag, Peters! 
- Zapomniałaś, że zmienialiśmy imiona?!
- Na ch*kwak*a nam to? Tu nie ma żywej duszy! Wysadził nas tutaj jak ostatni baran! 
- Możesz się zamknąć? To boli moje komórki.
- Taaa... Moją też. - I nagle wyciągnęła telefon.
- CZEKAJ, skąd to masz?!
- Ten kolo powinien być ostrożniejszy i nie zostawiać telefonu w torbie na laptopa...
- Czyś ty zwariowała?! Wiesz, że telefony można namierzyć?!
- A wiesz, że można nimi sprowadzić pomoc? - warknęła Piper, na co Evan (teraz pod pseudonimem Peter Evans) zamilkł. Piper (Monic Hemmings) wystukała jakiś numer. - Haloo? No czeeeść. Tak, mam telefon. Tak, ukradłam. Słuchaj, to bezmózgie stworzenie załatwiło nam wysiadkę na jakimś totalnym zadupiu... Nie wiem, gdzie to, ale zero ludzi. Możesz nas znaleźć? Uff dzięki! Przyjedziesz, prawda? Co cię on? Zostaw w domu, zamknij drzwi, zawrzyj okna... PO PROSTU TU PRZYJEDŹ, DOBRA?! Dziękuję! Czekamy. Buziaczki! - rozłączyła się i schowała komórkę to kieszeni.- NO! Pomoc będzie za... nie wiem ile. 
- Nazwałaś mnie bezmózgim stworzeniem - mruknął urażony.
- Idealnie pasuje, co nie? Dobra, nieśmieszne. Poczekamy trochę i się zobaczy - oznajmiła i usiadła na jezdni. On z nią. Siedzieli tak jakiś czas w ciszy. 
- Do kogo tak właściwie dzwoniłaś? - spytał.
- Och, ten ktoś był dla mnie baaardzo ważny... Zanim rodzice się rozwiedli.
- Masz brata? - spytał.
- Lepiej. Siostrę. 



______________________________
Amen!

piątek, 28 listopada 2014

(II) Rozdział 11: "And time goes by so slowly, time can do so much, are you still mine?"

- Co ty tu do cholery jasnej robisz? - usłyszałem za sobą czyjś głos. Od razu go rozpoznałem.
- A ty? - odwróciłem się.
- Próbuję zwiać. Nie będę tu siedziała kilkadziesiąt lat przez coś, co było konieczne do zrobienia - wyjaśniła, jakby to było oczywiste.
- Taaa... Bo zabójstwo przyjaciółki było twoim życiowym obowiązkiem - przewróciłem oczami. Piper podeszła do mnie bliżej.
- Słuchaj - wysyczała. - Ona na to zasługiwała, rozumiesz? Gdyby nie zabierała mi Ross'a, nigdy by się to nie stało.
- Ty może nie żałujesz tego, co się działo, ale ja tak. Uwierz, żałuję jak niczego innego w życiu.
- Och, Evan - Piper zaśmiała się ironicznie. - Zawsze już taki będziesz?
- Jaki? Normalniejszy od ciebie? Tak, chyba tak - warknąłem.
- Dobra, odsuń się. Mam zamiar stąd dzisiaj wyjść - oświadczyła.
- Po co? Żebyś mordowała jeszcze więcej ludzi?
- Nie zapominaj, że też brałeś w tym udział. - Od razu ucichłem. - Co za idiota nie daje kamer w kiblu, w którym są okna?
- Nie pozwolę ci wyjść - zaprotestowałem, ale Piper znowu zarechotała.
- Bo co?
- Zgłoszę to strażnikom.
- Wtedy ty też nie będziesz mógł uciec do swojej Lauruni, tak tylko przypominam - uśmiechnęła się złośliwie.
- Zawsze mogę po prostu zgłosić strażnikom, że chciałbym skorzystać z toalety, a ty mi przeszkadzasz.
- Zanim zdąży tu przyjść, ja będę już w drodze do jakiegoś dobrego SPA.
- Taaak? A z czyich pieniędzy będziesz się pławić w luksusach?
- Coś się zwinie - wzruszyła ramionami, jak gdyby nigdy nic.
- I co? Takie ci się to wydaje proste? - spytałem.
- Owszem.
Spojrzałem na nią. Kompletnie nie zmieniła się przez ten rok. Ciągle uparcie dążyła do tego, co wcześniej.
- Wiesz, jesteś głupia - powiedziałem do niej po chwili. Odwróciła się i spojrzała na mnie niewzruszona. - Ja rozumiem, że byłaś zazdrosna, ale czy to naprawdę doprowadziło do chęci zabójstwa własnej przyjaciółki?
- Ona nie była moją przyjaciółką. Zabrała mi chłopaka.
- Laura nawet nie wiedziała, że się umawiasz z Ross'em! Na pewno to wyglądałoby inaczej, gdybyś raczyła jej powiedzieć!
Piper prychnęła.
- To już jej sprawa, że się nie interesowała.
Uznałem, że bezsensowne będzie ciągnięcie tego tematu, skoro do Piper nic nie dociera. Podszedłem do niej, chwyciłem jej ubranie i siłą wyciągnąłem z łazienki. Wrzeszczała, ale zakryłem jej usta mówiąc:
- Zamknij się! Wtedy dowiedzą się o oknie!
Nie zareagowała, ale kiedy w końcu już jej tam nie było i zamknąłem drzwi, to przestało mieć jakiekolwiek znaczenie. Mogła sobie wrzeszczeć, ile chce.
Podszedłem do okna i spróbowałem je otworzyć. Aha. Już wiem, czemu tak po prostu je tu wstawili. O to chyba im chodziło. Było niemożliwe do otwarcia.
Ekhm, to po co tu je dawali? Może chodziło im tylko o oświetlenie pomieszczenia?
Wciąż uważam to za bezsensowne, skoro są tu lampy.
No i jak ja stąd teraz wyjdę? No właśnie, nie wyjdę.
A może po prostu wyciągnę to szkło? Eureka! Niech tylko znajdę śrubokręt... Aaaa, no pewnie, szkoda tylko, że nie mamy śrubokrętów. Trzeba wziąć coś innego...
Przydałaby się wsuwka... Piper powinna coś takiego mieć. Podszedłem znowu do drzwi i szybko je otworzyłem. Obok nich ciągle stała Piper oparta o ścianę.
- Ross umarł - powiedziałem prosto z mostu udając, że wcale mnie ten fakt nie obszedł. - Rok temu. Laura wyjechała. Pożycz mi wsuwkę.
- C-co? - spytała wytrzeszczając oczy. - Ross nie żyje?
- Ta - potwierdziłem znów starając się sprawić, aby myślała, że mam to gdzieś. A nie miałem. Ten facet uszczęśliwiał dziewczynę, która uszczęśliwiała mnie. - Jakiś wypadek samochodowy był. Laura mnie odwiedziła i powiedziała. Wychodzi na to, że teraz nie masz po co uciekać. Pożycz tę wsuwkę.
Piper powoli wyciągnęła z kieszeni wsuwkę do włosów i mi ją podała.
- Nie zgub jej. Nie wiedzą, że ją mam.
- Się wie - powiedziałem cicho i wróciłem do łazienki. Nie zauważyłem, że ona ciągle za mną szła. - Co ty robisz? - spytałem ją.
- Nie wiem - pokręciła głową i wyszła. Dziwne, pomyślałem. Podszedłem do okna i zgiąłem wsuwkę tak, aby w miarę zastąpiła mi śrubokręt. Zacząłem wykręcać śrubki z okna, chociaż nie było to takie łatwe. Ba, to było ogromnie trudne. Przez pół godziny próbowałem odkręcić jedną, a nie byłem nawet w połowie. Ogółem mam do wykręcenia 12 takich kurdupli. Spędzę tu wieczność. Najchętniej poprosiłbym o pomoc Piper, ale wtedy ona da mi warunek, że pomoże mi tylko, jeśli ja pomogę jej uciec. A nie mogę na to pozwolić. Nie mogę pozwolić, aby dalej mordowała niewinnych ludzi.
Spędziłem przy oknie parę godzin, aż nagle usłyszałem stukot ciężkich butów.
- Słuchaj, nie chcę cię martwić, ale chyba ktoś tu idzie. - powiedziała Piper.
- Poważnie? Nie gadaj! - spojrzałem na nią krytycznie i przyśpieszyłem tempo. - Tak właściwie to co ty tu jeszcze robisz?
- Czekam, aż to wykręcisz. - odparła. Westchnąłem. Jeszcze jedna śruba...
- Piper, wiem, że tego pożałuję, ale odwróć proszę ich uwagę. - spojrzałem na nią błagalnie.
- A co będę z tego miała? - założyła ręce, a kroki były coraz głośniejsze...
- Zostawię cię w spokoju. Zrobisz, co chcesz, a ja się nie będę wtrącał.
- Kuszące - zamyśliła się. - Dobra. Ale masz tu na mnie poczekać.
- Po co?
- Chyba jasne, że też idę! Ucieknę przed nimi. - rzuciła dumnie i wyszła z łazienki zamykając drzwi. - ZŁAAAAAAAAPCIE MNIE! AHAAHHAHAHAHA! - i zaczęła biec, a ci kolesie za nią. W każdym razie udało mi się wykręcić śrubę. Wyjąłem tę szybę, po czym podciągnąłem się na parapecie i wyszedłem na powietrze.
Było zimno, jak na grudzień przystało.
A ten kombinezon był cienki. Bardzo.
- Evan! - usłyszałem syk pod sobą. Odwróciłem głowę i zobaczyłem Piper wbiegającą do pokoju. - Dawaj wsuwkę! - podałem jej, a ona zablokowała nią drzwi. - A teraz mi pomóż.
Wahałem się. Bardzo. Nie chciałem jej zabierać, ale w końcu jej wybór...
Podałem jej rękę i wciągnąłem ją na górę.
- Tylko bądź cicho. Zwiejemy stąd - nakazałem, na co zasalutowała. Zaczęliśmy iść wzdłuż muru. Zobaczyliśmy bramę. Problem w tym, że obstawioną strażnikami. Piper podniosła jakiś kamień i rzuciła w stojący nieopodal śmietnik. Strażnicy odwrócili głowy, ale nic poza tym. Taa, tu będzie problem.
- Zadźgajmy ich wsuwką.
- A może ich potniesz? Aha, no tak, nie masz żyletki. No i zanim podejdziesz oni zdążą cię unicestwić.
- Nie mądrz się. Może ich spalisz?
- Przymknij się.
- I ty też. Może przez płot?
- Powodzenia. Jest pod napięciem.
- Jezuuu... To nie wiem. - odparła z rezygnacją. Nagle w środku zadzwonił jakiś dzwonek i strażnicy się ulotnili... Zostawiając pustą bramę. Złudzenie, czy to po prostu idioci? - Teraz! - zawołała i ruszyła biegiem. Ja za nią.
Kiedy minęliśmy bramę, było już lepiej. Znaleźliśmy jakiś kubeł Caritasu i wyciągnęliśmy z niego jakieś ciuchy. Operacja skomplikowana, ale udana.
- Co robimy? - spytała siadając pod drzewem w parku.
- Zwiewamy z miasta.
- Jak? - dopytywała się.
- Proponuję... Autostopem.
- Dobra! Jedźmy do Vegas!
- Niee... Za blisko. Proponowałbym... Nowy Jork?
- Eee tam, może być. Nie stać cię na coś lepszego?
- Aktualnie nie stać mnie na nic.
- Baddum, tss.
Dyskusja trwałaby dalej, ale jakiś pies zachciał na nas poszczekać i musieliśmy się ulotnić. Wędrowaliśmy jeszcze trochę, aż padaliśmy ze zmęczenia.
Tylko gdzie tu się wyspać?

~*~

- Co ja? - spytał zdezorientowany.
- Możesz uznać mnie za wariatkę, ale to ty nim jesteś.
- Ja jestem... Twoim narzeczonym? - rozszerzył usta. - Oszalałaś? - dodał szeptem.
- Nie! Nie oszalałam - powiedziałam stanowczo. - Mówię prawdę. Nie wiem, jak to się stało, że żyjesz, bo tak się składa, że byłam na twoim pogrzebie... To znaczy, myślałam, że twoim. Ale to nie byłeś ty. Nie mam pojęcia, kto to był - mówiłam szybko. - Ross. Ross Shor Lynch. To twoje prawdziwe nazwisko. Nie Kyle Spencer.
Patrzył na mnie przez dość długą chwilę, aż w końcu spoglądając prosto w moje oczy powiedział:
- Ty naprawdę oszalałaś.
- Nie! - krzyknęłam płacząc. - Nie zwariowałam! Ross! Nie pamiętasz?
- Ja jestem Kyle - skomentował. - To znaczy, tak mi powiedzieli. W dokumentach też mam Kyle. Kyle Spencer. Ja rozumiem, mam amnezję, ale jeśli próbujesz mi coś wmówić i myślisz, że ci się uda, to... To się mylisz - powiedział beznamiętnie.
- Ale ja nie żartuję! Nic nie próbuję ci wmówić! - broniłam się, a pojedyncza łza spłynęła po moim lewym policzku. Ross wstał z miejsca i zaczął się przechadzać.
- Wiesz... Przepraszam, że to mówię, ale... Ja ci nie wierzę. Choćbym nie wiem, jak bardzo chciał... Nie wierzę, Laura.
- Ale dlaczego? Co utwierdza cię w przekonaniu, że kłamię? - spytałam cicho.
- Gdyby to była prawda, powiedziałabyś mi wcześniej.
- Nie zrobiłam tego, bo nie byłam pewna, czy to na pewno ty! Miałam podejść, powiedzieć "Hej, jesteś Ross Lynch i jesteś moim narzeczonym"? Nie wydaje ci się to BARDZIEJ nienormalne?! - płakałam, a parę osób spojrzało w naszym kierunku.
- Może i tak, ale... Nie mówiłabyś mi tego tak późno. - Z powrotem usiadł na swoim miejscu. - Przez ten cały czas... Przez ten cały czas trzymałaś się tego, że wcześniej się nigdy nie znaliśmy... Unikałaś tych tematów. Zawsze mogło być tak, że nagle uznałaś, że mogę być ci do czegoś potrzebny... Skąd mogę wiedzieć, że ty po prostu nie próbujesz mnie w jakiś sposób wykorzystać? - dodał cicho.
- Nie ufasz mi? - spytałam z oczami pełnymi łez i spojrzałam prosto w jego.
- Teraz?... nie... Przepraszam. Kocham cię, ale ja po prostu nie wierzę. Nic nie pamiętam. To dla mnie trudne... Nawet, jeśli mówisz prawdę, to nie zmienia faktu, że przez ten cały czas mnie okłamywałaś co do tego, kim naprawdę jestem...
- Ross! Proszę... - mówiłam błagalnym tonem. Miałam wrażenie, że w jego głowie toczy się zacięta walka. - Naprawdę nie dasz rady sobie niczego przypomnieć? Nie pamiętasz tego dzien-...
- Laura, daj spokój. Muszę pomyśleć... Ja jestem Kyle. - Wstał z krzesła i wybiegł z kawiarni zabierając swoją kurtkę. Siedziałam tam z otwartymi ustami nie wiedząc, co mam zrobić. Po chwili znów zaczęłam płakać, tym razem ciszej. Nagle do stolika podszedł kelner i spytał krótko:
- Co podać?
Spojrzałam na niego zapuchniętymi oczami i pociągnęłam nosem. Pokręciłam lekko głową, powiedziałam cicho "Nic, dziękuję" i po prostu wyszłam.
Patrzyłam znów na te kolorowe światełka, które jeszcze przed chwilą wydawały mi się być takie piękne i zwiastujące coś niesamowitego, a teraz po prostu mnie niszczyły od środka. To znaczy, wszystko mnie niszczyło gdzieś głęboko i sama nie potrafiłam rozróżnić dobra od zła. Bo wszystko teraz było dla mnie złe. Ja sama, nawet Ross, który nie dał mi wytłumaczyć paru rzeczy, tylko po prostu odszedł, nawet śnieg spadający z nieba, bo przypominał mi tą zeszłoroczną Wigilię, którą spędziłam myśląc, że mój narzeczony jest martwy, i te durne światełka, o których myślałam parę godzin temu idąc z Ross'em nad rzekę. Myślałam, że już będziemy razem, ale moja nieskończona głupota zniweczyła te plany. Nie powinnam była mu mówić tak późno, chociaż z drugiej strony nie wiem, jak by to przyjął, gdybym mu powiedziała tuż po naszym "pierwszym" spotkaniu.
Ogarnij się, Laura, pomyślałam. On nie odszedł. Powiedział, że musi to przemyśleć. Przypomni sobie i wróci.
No właśnie, a co, jeśli nie wróci? Będę sama.
Przecież ta cała Rachelle nie pozwoli mu na...
Cholera! Rachelle!
Nagle zaczęłam biec z prędkością światła do swojego mieszkania. W głowie miałam aż natłok myśli, tych dobrych i złych. Przecież on... On jeszcze jej nie powiedział. O Boże, nie.
Wbiegłam do środka. Było ciemno i... dziwnie pusto. Chwilę potem zrozumiałam, czemu.
Nie było jego rzeczy. Wziął je. Przybiegłam za późno. Pewnie już siedzi u Rachelle i mówi jej, że miała rację co do mnie...
Nie powinnam była do tego dopuścić. Błagam, niech to będzie tylko sen. Uszczypnęłam się w rękę, ale to nie działało. Tępo patrzyłam się w podłogę i zaczęłam płakać. Nie umiałam się uspokoić. Próbowałam, ale marnie mi szło... Ze łzami ruszyłam do kuchni i zrobiłam sobie herbatę. Później ruszyłam do salonu w celu przeczytania jego dziennika, ale... no właśnie, zeszytu nie było!
Przekopałam wszystkie szafy, szukałam pod poduszkami, pod łóżkiem... wszędzie! Nie ma, zniknął!
Boże, straciłam jedyne co mi po nim pozostało...
Rozpłakałam się jeszcze bardziej. Usiadłam pod choinką i płakałam. Nagle przypomniało mi się, jak ją tu wnosiliśmy, jak ją ozdabialiśmy, jak się przed nią pocałowaliśmy.
Wszystko to wydawało mi się tak odległe... Mimo iż zdarzyło się całkiem niedawno.
Nie umiałam zrozumieć faktu, że straciłam go ponownie... Drugi raz.
Nagle zadzwonił mój telefon.
- Halo?
- Laura?! Brzmisz jak siedem nieszczęść, co się stało?
- Wiesz Delly, to dość długa historia...
- Chcesz nam ją opowiedzieć?
- Nie opłaca się dawać na głośnik... Może... Po prostu bym wróciła...
- NIE! Nawet o tym nie myśl! Za dziesięć minut, Central Park. Niespodzianka będzie czekać przed wejściem do Z.O.O.
- CZY TO JEST KOZA?! - usłyszałam gdzieś w słuchawce.
- Czy to był Rock...
- TAK! JAKBYŚ KOZY NA OCZY NIE WIDZIAŁ, KRETYNIE! Owszem, to on.
- Oglądacie kozy?
- Oni tak. Według mnie surykatki są przeboskie!
- Lemury lepsze! Oddaj to, nie potrafisz z nią rozmawiać... HEJ SIOSTRA!
- Hej, Van...
- Dells przesadziła. Masz dwadzieścia minut. Ruchy, ruchy! - i się rozłączyła. Taak, dam jej Oscara za rozmawianie ze mną. Wstałam z podłogi i wytarłam oczy. Super, bluzka do prania. Musiałam nakładać ten tusz, prawda?

***

Szłam powoli Central Parkiem. Dzieci biegały między drzewami, a ich rodzice szli za nimi powoli.
Poczułam ukłucie w sercu.
Z Rossem też byśmy tak mogli...
Nie, przecież on mnie nienawidzi. Zapomniałam. Nie rozumiałam, po co mnie tu ściągali. Rozumiem, oglądali gdzieś zwierzaki. I co,nie mogli zadzwonić później?
- LAAAAAURAAA! - zaatakowało mnie jakieś różowe tornado brzmiące jak Delly.
- Rydel?
- OMG ZNALAZŁAŚ JĄ! - Później nadleciał huragan Vanessa piszcząc jak molestowany zając. Następnie nadeszli Rocky z Ellingtonem ściskając w rękach pluszowe pandy, a za nimi uśmiechnięci Riker i Ryland. Wszyscy mnie uściskali. Znów zachciało mi się płakać. Dobrze, że darowałam sobie malowanie oczu...
- Skąd wyście się tu wzięli? Jak mnie znaleźliście?
- Świat jest mał... - zaczął Rik.
- Jest coś takiego jak internet. No wiesz, surfujesz, przeglądasz różne strony...
- Rocky, wiem, co to internet. - odpowiedziałam.
- Serio? - zdziwił się, na co wszyscy się zaśmialiśmy. Nawet mi się trochę poprawił humor.
- Lau, co się stało? - spytały dziewczyny.
- Pewnie nie uwierzycie, ale...
- Ross żyje i się spotkaliście i byliście na łyżwach, co wydaje się być dziwne, bo przecież ty nie umiesz jeździć i go znalazłaś i pewnie "poznałaś" na nowo i znów na nowo się zakochałaś. - wyrecytował ciągiem Riker.
- Eee.... - mruknęłam.
- Nie przejmuj się, on po prostu zwariował. Jedzie z takimi tekstami, od jakiegoś tygodnia... - poinformował mnie RyRy.
- Ale on ma rację.
- COOO?!
- TAAAAAAAAK! - wrzasnął na cały głos blondyn. - A NIE MÓWIŁEM?! A NIE MÓWIŁEM?! KTO JEST MISTRZEM?! RIKER! RIKER! WOOOO! YEAH! - darł się, a ludzie (z nami włącznie) patrzyli na niego jak na idiotę.
- Ale skoro to prawda, to... - zaczął Rocky.
- Gdzie on jest? - spytała Delly ze łzami radości. Za to w moich oczach pojawiły się łzy smutku. I złości. Na samą siebie. - Lau?
- To jest... Ta długa historia. - spojrzeli na mnie wyczekująco. - Chodźcie, pójdziemy do mnie, zrobię nam herbaty i wszystko opowiem.

_________________
Amen!
Pragniemy podziękować pani Isabelle za dokończenie rozdziału... A teraz zapraszam do spowiedzi w komentarzach.