niedziela, 21 grudnia 2014

(II) Rozdział 15: "We lie beneath the stars at night, our hands gripping each other tight"

Rozdzialik z dedykacjo dla Clarisse. I WANNA SEE YOU SMILEEEEEEEEEEEEEEEEEEE
~Stupid Kartofel mua



#Laura#

Obudziłam się w jakimś ciemnym miejscu. Okna były pozasłaniane... Albo zabite deskami. Sama nie wiem, wzrok mi się jeszcze nie wyostrzył.
Starałam przypomnieć sobie, jak się tu znalazłam, ale pamiętałam jedynie to, że ktoś mnie złapał i otumanił śmierdzącą szmatką. Następne wspomnienie to to, w którym się tu budzę.
Czyli zostałam porwana? Super, po prostu genialnie!
Jak ja się stąd wydostanę? Czy moja rodzina wie, że mnie nie ma? Czy może są zbyt zajęci szukaniem Ross'a i jeszcze nie zauważyli? A może już mnie szukają? Muszę sprawdzić telefon...
UWAGA ODKRYCIE ROKU! Nie mam telefonu! I mam związane ręce! YAY!
A tak poważnie. Jest wkurzona. Bardzo. UWAGA, będę gryźć!
Nagle za drzwiami usłyszałam znajome głosy, ale za żadne skarby nie umiałam przypomnieć sobie do kogo należą.
- Jak myślisz, królewna się obudziła?
- Zamknij się.
- Ojej, straszne! Co ci? Nie cieszysz się? Jest blisko ciebie! Za ścianą!
- Powtarzam, zamknij się!
- A co mi zrobisz?! Cho na solo!
- Spadaj.
- FRAJER!
- Zamknąć japy! - chwila, czy to jest Rachelle?! Co ona do jasnej cholery tu robi?! - Nie drzyjcie się tak, bo zajarzy, że ona tu jest i nie będzie chciał współpracować.
- Nie obudził się jeszcze? - zdziwił się drugi kobiecy głos. Ten znajomy.
- Wyobraź sobie, że nie. Gdyby było inaczej, już byśmy z nim rozmawiali starając się dalej tłuc mu do głowy te pierdoły - warknęła RaRa [WRESZCIE mogę ją tak nazwać w internetach haha xD - Iz].
- Spokojnie, nie nerwowo. Jak myślisz, kiedy się obudzi? Chcę zobaczyć jego minę jak mnie zobaczy hehehe!
- Mogę się założyć, że zwymiotuje, a potem zacznie błagać o zabicie cie z zimną krwią. Chętnie wysłucham jego próśb - syknął drugi znajomy głos, tym razem męski.
- Taak, ja też cię kocham - odpowiedziała mu tajemnicza dziewczyna.
- Zamknijcie się, albo oboje myjecie piwnicę - zagroziła im Rachelle. Prychnęli, ale nic więcej nie mówili. - Ooo, obudził się! - zachichotała. - Jack, Mick, wprowadźcie go. Chcę z nim porozmawiać - oznajmiła. Nagle otworzyły się jakieś drzwi i wprowadzono na korytarz jeszcze kogoś.
- GDZIE JA JESTEM?! - o Boże, znam ten głos.
- Spokojnie Kyle, wszystko jest dobrze - odpowiedziała mu blondynka.
- ZAMKNIJ SIĘ! Nie jestem żaden Kyle, tylko...
- Hejka! - pisnął dziewczęcy, znajomy głos.
- PIPER?! - O BOŻE, NIE. Tylko tego brakowało! - EVAN?!
- Proszę, błagaj o zabicie tej okropności - jęknął. Jezu, co oni tu robią?! Przecież siedzieli zamknięci w więzieniu i... Chwila. Uciekli. Oni uciekli z paki. I są tutaj. I jest Rachelle.
Szlag.
- Co ja tu robię?! - krzyczał dalej Ross.
- Załóżmy, że zrobiłam ci wypad urodzinowy - prychnęła RaRa.
- CZEMU MNIE OKŁAMYWAŁAŚ?!
- Kto powiedział, że cię okłamywałam?
- Wmawiałaś mi, że jestem kimś innym, że jestem twoim chłopakiem, że...
- CHWILA CO?! - wrzasnęła Piper. - Przywłaszczałaś sobie MOJEGO faceta?! JESTEŚ MARTWA! - i z piskiem najprawdopodobniej się na nią rzuciła. Miałam ochotę krzyczeć i ją dopingować, ale koszmarny ból gardła mi na to nie pozwalał. Później usłyszałam kroki i huk.
- TY POKRAKO!
- Przynajmniej zdrowa na umyśle - kurde, chciałabym to widzieć.
- WYPUŚĆ MNIE! Muszę wracać do N.Y, do L...
- Nie. Zostaniesz tutaj.
- NIE!
- Nie masz wyboru. Chyba, że jej życie nie jest dla ciebie aż tak ważne.
- Nic jej nie zrobicie. Nie możecie! - krzyczał z rozpaczą niemal namacalną.
- O kim mówimy? - spytała Piper.
- O jego wielkiej miłości. O Laurze - odpowiedziała jej.
- Ale przecież ona t... mmfhmhfmhf! - ktoś chyba zasłonił jej usta.
- Co jej zrobiliście?! - panikował blondyn.
"Nic mi nie jest!" chciałam krzyczeć, ale nie mogłam. I to było najgorsze, ta bezsilność.
- Jeszcze nic, ale to zależy od ciebie. Będziesz współpracował? - spytała go.
- Nic dla was nie zrobię!
- Dobra. Jack, pokaż mu, co zrobimy z jego dziewczyną - zażądała. Po chwili można było słyszeć serię strzałów i rozpaczliwy krzyk Ross'a.
- Czego ode mnie chcecie?!
- Tylko tego, żebyś publicznie ogłosił, że jestem twoją dziewczyną. Zaraz po tym, jak powiesz, że żyjesz i wszystko pamiętasz.
- Nigdy!
- Wiesz, Jack nie może się doczekać odrobiny rozrywki...
- Odczepcie się od niej! Zabijcie mnie!
- Eh, to tak trochę minęło by się z celem posiadania cię na własność... A było tak fajnie... Zanim ją poznałeś.
- POZNAŁEM JĄ DWA LATA TEMU, JESZCZE SIĘ WTEDY NAWET NIE ZNALIŚMY!
- To zanim Kyle ją spotkał.
- NIE BYŁO ŻADNEGO KYLE'A!
- SŁUCHAJ NO! - wrzasnęła. - Mam już dość twoich humorów! A jeśli ci powiem, że mogę ją zabić nawet teraz? Co wtedy zrobisz?
- Co masz na myśli...?
- To, że jest bliżej niż myślisz. I to, że mogę nawet teraz kazać któremuś z moich kolegów kazać tam wparować i się jej pozbyć.
- JEŚLI NA GÓRZE JEST JAKIŚ BÓG, TO NIECH WIE, ŻE GO NIENAWIDZĘ! CZEMU MY DO CHOLERY?! ZNOWU!
- Przyznaję ci rację - mruknął Evan.
- TY SIĘ NIE ODZYWAJ! CHCIAŁEŚ JĄ SPALIĆ!
- Oj no, wkurzony trochę byłem, dobra? I jeszcze to zwierze mnie opętało.
- NO DZIĘKI! - oburzyła się Piper.
- Nie ma za co.
- ZAMKNĄĆ SIĘ! - wrzasnęła Rachelle. - Decyduj Lynch! Albo się zgadzasz, albo moi chłopcy zabijają twoją Laurę. Twój wybór.
- Nie masz prawa!
- MAM!
- JESTEŚ TAK SAMO RĄBNIĘTA JAK PIPER!
- Stary, one mają to rodzinne - jęknął Evan.
- CO?!
- Sisters... - jęknął ponownie.
- NIE! TO JEST JAKIEŚ FATUM NORMALNIE!
- Co? To, że nasza rodzina uważa, że jej się należysz, czy to, że chcemy zabić ci dziewczynę? - spytała Piper.
- Drugie. A co do pierwszego... COOO?! - pisnął.
- KONIEC TEGO! - krzyknęła RaRa ponownie. - ALBO SIĘ ZGODZISZ, ALBO PRZESTRZELĘ JEJ ŁEB NA TWOICH OCZACH!
- Ja... - jąkał się. - Ja... - przeczuwałam, że zaraz nie wytrzyma i albo się rozpłacze, albo wywrzeszczy jej kilka niecenzuralnych słów. - Zgoda - jęknął. - Zrobię to. Tylko nie rób jej krzywdy. Błagam... - płakał. Słyszałam to. I nie było to fajne. Sama miałam ochotę się rozpłakać.
- Wspaniale! Zobaczysz, będziemy się świetnie bawić! - pisnęła uradowana. - Ale teraz. Will, wrzuć go tam. Niech ma wyrzuty sumienia haha.
- Jasne... - usłyszałam kolejny głos. Will... O Boże, nie. on też...?
Usłyszałam kroki i jęk Ross'a, po czym drzwi znajdujące się po mojej prawej się otworzyły i wepchnęli do nich blondyna. "Niech ma wyrzuty sumienia"... Jezu, nie!
Drzwi zatrzasnęły się z hukiem, a chłopak opadł na podłogę. Płakał, słyszałam. Nie wiedziałam, co robić. Odezwać się, jak kazało serce, czy jak nakazywał umysł, milczeć żeby oszczędzić mu cierpień. Chociaż chwila, on i tak się dowie, Zauważy mnie w końcu i załamie się jeszcze bardziej.
Więc serce wygrało.
- Rossy... - szepnęłam. Ucichł na chwilę, po czym podniósł się tak szybko, jak tylko pozwalały mu związane ręce.
- La... Lau? - jęknął odwracając się w moją stronę. - Boże, to ty! - podpełzł do mnie i... cóż, przytulił w języku związanych ludzi. - Co się stało? Skąd się tu wzięłaś? - pytał szeptem.
- Szukaliśmy cię i... - miałam już łzy w oczach.
- Cii... Już dobrze, wszystko będzie dobrze... - zapewniał.
- Czy... Czyli pamiętasz...? - spytałam.
- Tak. Jak mogłem być taki głupi i ci nie uwierzyć? - pytał jakby sam siebie. - Jestem idiotą. Lau, nie zasługuję na ciebie.
- Nie mów tak, nie wmawiaj sobie kłamstw. Nie bądź jak ona... - prosiłam.
- Nigdy. Przepraszam cię... Bardzo! - spojrzał na mnie oczami pełnymi cierpienia. - Wybaczysz mi...?
- Oczywiście, że tak - uśmiechnęłam się do niego. - Tęskniłam za tobą - wyznałam wtulając się w niego.
- Poważnie Lau? - spytał ironicznie, a ja cicho się zaśmiałam. - Och, Jezu, jak ja kocham twój śmiech...
- Kurde, mam być zazdrosna? - mruknęłam pytająco, na co tym razem on się zaśmiał.
- Nie. Nie musisz - odpowiedział, po czym nachylił się i mnie pocałował. Ogarnęło mnie takie ciepło, że zaczęłam się bać, czy przypadkiem budynek się nie pali. Odwzajemniłam pocałunek, po czym bardziej przysunęłam się do blondyna. Tak mi przeszkadzały te związane ręce, że to chyba niemożliwe. Chciałam tylko móc go normalnie przytulić, czy to aż takie złe?
Chłopak oparł się o ścianę nadal nie przerywając pocałunku. Usiadłam mu na kolanach i miałam ochotę rozerwać te sznury, choćbym miała przez to stracić dłonie. On chyba też miał taką ochotę.
Kiedy w końcu się od siebie odsunęliśmy, byliśmy cali zdyszani, ale mimo wszystko uśmiechaliśmy się jakbyśmy wcale nie siedzieli w zamknięciu związani, tylko na podłodze w jego salonie, w kawiarni, w szafie, albo przed choinką. Odczucia te same, ale to chyba z tej tęsknoty. Teraz, kiedy pamięta, wszystko może być inaczej... Jednak nie. Uśmiech spełzł z mojej twarzy.
Nie będzie lepiej. Przecież Rachelle chce, żeby publicznie ogłosił, że ona jest jego dziewczyną. Inaczej mnie zabije. Szczerze? Wolę umrzeć, niż jeszcze kiedykolwiek widzieć go z nią.
- Lau? Co się stało? - spytał cicho trącając mnie nosem w czoło. Kąciki moich ust uniosły się, ale tylko na sekundę.
- Czemu świat jest taki... niesprawiedliwy? Czy my nigdy nie możemy być razem tak... normalnie? - marudziłam. Westchnął.
- Mi też się to nie podoba. Gdybym był niemiły, powiedziałbym, że czym byłoby życie bez odrobiny napięcia, ale nie chcę cię denerwowa... kurcze! - ogarnął się i zmarszczył nos, na co zachichotałam.
- Kocham cię, wiesz? - spytałam.
- Myślałem. że już nigdy tego od ciebie nie usłyszę... - przewróciłam oczami. - Poważnie. Kiedy Rachelle mi groziła, tam, na korytarzu rozważałem, co może się stać. I właśnie to było jedną z moich myśli. To, że już nigdy nie usłyszę, że mnie kochasz. Tak samo jak to, że już nigdy cię nie pocałuję i że już nigdy nie usłyszę, jak wypowiadasz moje imię. A kocham to słyszeć, bo... cóż, ja też cię kocham. Jak nigdy nikogo nie kochałem.
- Ross... - jęknęłam.
- Powiesz to jeszcze raz? Stęskniłem się za tym - wyznał.
- Ross, Rossy, Rossiu... Jak jeszcze? Pasikoniku? - szepnęłam mu do ucha. Zachichotał.
- Ale ładne bombki wybrałem, prawda?
- I teraz będziesz do mnie o bombkach? - oburzyłam się.
- No przepraszam - uśmiechnął się. - Ale musiałem to powiedzieć - pocałował mnie w czoło.
- Wiesz co mi powiedział Riker na twoim rzekomym pogrzebie? - spytałam, a on wyglądał, jakby miał wybuchnąć śmiechem. - No co, myśleliśmy, że nie żyjesz! - wziął głęboki wdech, po czym zaczął słuchać. - Bo wiesz, znalazłam twój dziennik i... Powiedziałam mu, że chciałeś doświadczyć cudu, a on powiedział, że doświadczyłeś.
- Bo to prawda - stwierdził. - Ty byłaś i zawsze będziesz największym cudem jaki kiedykolwiek mógł mnie spotkać.
- Aww... Jesteś kochany.
- Ale tylko dla ciebie - zarumieniłam się i opuściłam głowę. - Hej, nie rób tego. Według mnie wyglądasz uroczo, gdy się rumienisz - wyznał i znów pocałował mnie w czoło.
- Kocham cię Rossy.
- A ja ciebie Lau. I pamiętaj o tym, cokolwiek się wydarzy, okay? - spytał.
- Okay - odpowiedziałam.



________________________________

Padajcie na kolana!
Od teraz jestem waszym Cezarem!
Isabelle Cezar!
Mwhahahaha!
Napiszę Odę do Płonącego Miasta!
A może...
Odę do Pożeranego Piernika?
Taak, to lepsze!
Pozdrawiam was ziemniaki! :D
niedobly           |              dobly


choinka

(II) Rozdział 14: "Take my mind and take my pain like an empty bottle takes the rain, and heal, heal, heal, heal"

 NOTECZKA:
Rozdział będzie baaardzo krótki. Następny będzie... hm... tak trochę dłuższy XD



- Ell?
Przełknąłem cicho ślinę, a po chwili w słuchawce usłyszałem głos chłopaka.
- Kyle! - powiedział uradowany. - Co tam?
- Jestem Ross. Potrzebuję spotkania. Szybko. Jak najszybciej - mówiłem pośpiesznie. 
- Co się stało? - spytał z niepokojem. 
- Nie ma czasu. Bądź za chwilę w Starbucksie. Tam, gdzie ostatnio. Wytłumaczę ci. Pa.


~*~


- Nic ci nie powiedział? Nic?
- Nie.
- To trochę dziwne... Ale w sumie, nie wiem, czego można się spodziewać.
- Może spytamy się Laury?
Ellington i Rydel właśnie rozważali, co mógł mieć na myśli blondyn.
- Ej! - Ell na chwilę się zatrzymał z szalikiem w dłoni. - To, co było jeszcze dziwniejsze, to to, że kiedy zwróciłem się do niego 'Kyle', poprawił mnie i powiedział, że ma na imię Ross. Rydel, czy to...?
- Takkk! Czyli jednak ma ten dziennik! - Dziewczyna zaczęła płakać ze szczęścia i rzuciła się Ellingtonowi w ramiona. - A nie mówiłam?! Jezus Maria, on naprawdę chyba sobie przypomniał!
- Wziąłbym cię ze sobą na tę rozmowę, ale wiesz... Nie mogę. Napiszę ci później.
- Okej. - Podeszła do chłopaka, pocałowała go w policzek i pożegnała go powtarzając, żeby zjawił się w kawiarni jak najszybciej, zgodnie z poleceniem brata.
Rydel dalej była niesamowicie podekscytowana i miała wrażenie, że nic jej już dzisiaj nie popsuje humoru. W jakim niesamowitym błędzie była...


~*~


Ellington siedział w Starbucksie ponad 10 minut, a Ross wciąż się nie zjawiał. Napisał do niego z pytaniem, gdzie jest, ale nic nie odpisał. Był trochę zaniepokojony brakiem punktualności chłopaka, któremu z pewnością bardzo zależało na spotkaniu. Wybiła 16 i Laura właśnie kończyła pracę. Na dworze było już naprawdę ciemno. Dziewczyna odstawiła swój fartuch roboczy i podeszła do Ellingtona upijającego kolejny łyk frappuccino.
- Nie za zimno na frappuccino? - Laura uśmiechnęła się do niego i usiadła na krześle obok.
- I tak jest zimno - odpowiedział jej i się zaśmiał. - Poza tym, sama mi je robiłaś.
Nastąpiła chwila ciszy, którą przerwała dziewczyna mówiąc cicho:
- Jutro kończy 20 lat.
- Wiem. Ale on chyba nie.
- Kiedy miał się pojawić?
- 15 minut temu.
- Pisałeś?
- Tak.
- I co?
- Nie odpisał.
- A dzwoniłeś?
- Nie...
- To zadzwoń.
Zgodnie z prośbą Laury, Ratliff wyciągnął komórkę i wybrał numer Ross'a. Przyłożył telefon do ucha, a po chwili oświadczył dziewczynie:
- Sekretarka.
- Cholera. Pewnie Rachelle zabrała mu telefon i nie pozwoliła mu wyjść.
- Pewnie tak.
- Ale znając go, zaraz ucieknie i tu będzie. - Laura uśmiechnęła się lekko, na co Ellington odpowiedział tym samym. - Dobra, ja spadam. Jak przyjdzie, to napisz.
- Okej.
Minęło 30 minut.
35.
45.
Godzina.
A Ross'a dalej nie było.
Ellington poprosił Laurę o adres Rachelle, a następnie udał się tam z myślą, że zaraz go stamtąd wyciągnie albo chociaż porozmawia. Śniegu było coraz mniej, ale temperatura spadała i spadała. Wcisnęli mu do rąk gazetę z nagłówkiem: "ROSS LYNCH - MARTWY CZY ŻYWY?". Otworzył ją. Widniało tam zdjęcie Ross'a i Laury razem. Był jeszcze jakiś artykuł o tym, że widywano ich razem na ulicach Nowego Jorku, a że Laura o niczym jeszcze nikogo nie poinformowała. Okazało się, że każdy magazyn zainteresował się tematem, a dodatkowo nawet telebimy na Times Square.
Ellington przyśpieszył kroku i po pięciu minutach stał pod drzwiami mieszkania, w którym miała mieszkać Rachelle z Kyle'em Spencer'em. Zapukał, ale nikt mu nie otworzył. Drzwi jednak były lekko uchylone, więc zdecydował się zajrzeć.
- Halo? Ross? Rachelle?
Ale nie, nikogo nie było. Telefon Ross'a leżał na stole. Był wyłączony.
- Coś tu jest nie tak - pomyślał Ratliff i szybko opuścił mieszkanie. Natychmiast zadzwonił do Laury i poinformował ją o swoim 'odkryciu'.
- Trzeba go znaleźć...
- Laura, mam wrażenie, że on sobie przypomniał wszystko. Że on faktycznie ma ten dziennik.
- Po czym wnioskujesz?
- Kiedy do mnie zadzwonił, przywitałem go imieniem 'Kyle'. A on powiedział, że nazywa się Ross, a nie Kyle.
- Teraz mi to mówisz? O Jezu. Jezu. Chciałabym się ekscytować, ale go przecież nie ma.
- Powiadom wszystkich. Macie być w Central Parku za dziesięć minut. Będziemy go szukać.
- Okej. - W głosie Laury słychać było i przerażenie, i podekscytowanie. Dziewczyna nie za bardzo wiedziała, co ma myśleć o zaistniałej sytuacji.
Jednocześnie była bardzo szczęśliwa, a jednocześnie zaniepokojona. Co mogło mu się stać? 
Zdenerwowana zaczęła wysyłać smsy do całej rodziny prosząc o zebranie w Central Parku. Po uspokojeniu Rydel i wyjaśnieniu, że wszystkiego dowie się na miejscu sama ruszyła do parku. W jej głowie tłukły się myśli typu: "Boże, jak go znajdę, to zabiję" albo "Gdzie ty jesteś", albo jeszcze "On pamięta". Gdy dotarła czekali na nią wszyscy oprócz Rikera i Vanessy, którzy mieli dzisiaj "swój dzień". Kiedy i oni się ukazali Ratliff zaczął wszystkim opowiadać o swoim odkryciu, które bardzo zestresowało blondynkę. Zaczęła ciężko oddychać, a po chwili z jej oczu wypłynęła cała masa łez. W końcu najpierw jej braciszek przypomina sobie, kim jest, a później znika, jakby nigdy go nie było. Laura przytuliła ją, sama próbując się uspokoić. Do tego uścisku dołączyła się reszta. Po chwili jednak przerwali i postanowili rozpocząć poszukiwania. Podzielili się na małe grupy i razem przeczesywali różne części Nowego Jorku. Jednak nigdzie go nie było. Spotkali się ponownie, tym razem pod choinką na rynku. 
- Słuchajcie, nie mamy szans na znalezienie go - stwierdziła Laura. - Nie w grupach. Jeśli będziemy szukać w pojedynkę, mamy możliwość przeszukania większej części miasta.
- Proponujesz więc, żebyśmy się rozdzielili? Laura, jest późno i ciemno, a jeśli ktoś się straci to co wtedy? - panikowała Vanessa. Nie chciała się z nikim rozdzielać.
- Możesz iść z Rikerem jeśli się boisz - zaproponowała jej siostra. - Ale naprawdę, w mniejszych grupach przeszukamy więcej. 
- Masz rację. Ale może pójść z tobą? - spytał Rocky.
- Nie, poradzę sobie - odpowiedziała stanowczo młoda Marano. 
- Okay. Ja wezmę ze sobą Rydel - stwierdził Ell przyciągając do siebie wymienioną blondynkę. 
- Okay, więc my pójdziemy solo - powiedziała reszta. A później naprawdę się rozdzielili. 

***
Laura ruszyła w stronę jej domu i zaczęła przeszukiwać okolicę. Rocky zaglądał wszędzie na rynku (nawet pod choinkę), Ryland przeszukiwał Central Park. Ratliff z Rydel szukali dookoła domu Rachelle, a Vanessa z Rikerem w sklepach. Później pomyśleli: "to przecież sensu nie ma, po co miałby znikać w sklepie?" więc poszli zmienić się z Laurą, która jednak trochę lepiej znała miasto. Więc kiedy Rikessa szukała po całym osiedlu, Laura ruszyła w stronę tych gorszych części NY. Przypomniała sobie, że kiedyś ją tu przecież uratował.
Wołała go najpierw 'Kyle', aż w końcu zdecydowała się na jego prawdziwe imię.
Nie słyszała nic. Tylko cisza. A później pojawiły się kruki. I się darły. Bardzo.
Laura opatuliła się ramionami i szła dalej. Nagle usłyszała kroki za sobą. Odwróciła się i ujrzała mężczyznę idącego za nią. Przyśpieszyła, a on zrobił to samo. Przeraziła się i zaczęła biec. Kroki ciągle się zbliżały, ale teraz było ich więcej. Szli za nią, a ona uciekała. Jak ofiara. Bała się. Ba, była przerażona. Nagle zatrzymała się przed jakąś ścianą. "Nie, to nie może się tak skończyć" myślała. Już miała się odwrócić, ale jej prześladowca był szybszy. Zakrył jej twarz jakąś ścierą. O mocnym, specyficznym zapachu. Później film jej się urwał.



____________________________________

Dziękujemy ci, panno Isabelle za napisanie końcówki, bo ja nie dałabym rady ;;
Tak czy siak, jak już mówiłam, rozdział jest meeegakrótki, bo właśnie tak miał się skończyć, a nie miałam pojęcia, co mogłoby jeszcze być w środku xD.
Dooo zobaczonka :3

poniedziałek, 15 grudnia 2014

hehhehehehe to znowu ja xD

pamięta ktoś jak praprapraprapraprapra dawno Natka przekazała mi swoje blogi? I że był tam taki o Auslly?
No to ja o tym blogu.
Zacznę od tego, że wpadłam na TAKI POMYSŁ ŻE JAJA URYWA. Tyle że ja nie mam jaj, ojej :o
no aleeee.
Żeby nie zakładać NOWEGO bloga (bo jest ich już całkiem macz :o) postanowiłam wykorzystać tamten heheheheh.
Na razie są tylko bohaterowie, ale już piszę Prolog i mam nadzieję, że to ogarniecie xD

pozdrawiam

~izybefsztyk z kartoflem Natko kajśyam w GG XDD

p.s
aaaa może ja wam podam link do tego bloga :|||||
Writen in the Stars - Auslly

niedziela, 14 grudnia 2014

(II) Rozdział 13: "Beauty I've always missed, with these eyes before, just what the truth is I can't say anymore"

#narrator#

Laura wyszła do pracy, zostawiając Lynch'om klucze. Oni sami nie mieli żadnych planów na dzisiejszy dzień. Najprawdopodobniej będą się byczyć przed telewizorem oglądając różne programy muzyczne, lub przed komputerem molestując replay w YouTube. Wysłali Rikera do sklepu, bo on jedyny wiedział, gdzie jakiś jest. Wrócił po dwudziestu minutach z trzema wielkimi paczkami chipsów i dwoma torebkami popcornu do mikrofalówki. Odpalili pierwszy lepszy kanał. JEB, ulubiona piosenka Rossa. Kilk, nie ma. Następny kanał i... JEB! Reklama "Niezgodnej" aka ulubionego filmu Rossa. Klik, poszło. Kanał nr. 3 i co? NIC. Zaciął się aka "sprawdź połączenie z dekoderem". 
- Kuuu*kwak*. - wrzasnął Rocky. - Co my niby mamy robić?
- YouTube? - spytała Vanessa.
- Warto spróbować - stwierdził Riker. Urochomili więc komputer i dany serwis internetowy. Posłuchali kilka ich piosenek podśpiewując cicho, a przy Forget About You, kiedy kończyła się zwrotka Ellington krzyknął nieświadomie "Ross, teraz ty!", wywołując napad płaczu u swojej dziewczyny. Następnie mocno ją objął przeklinając w myślach swoją głupotę. Rocky wyłączył laptop i pogrążył się w zadumie. 
- Ej, jak myślicie, on tak nic a nic nie pamięta? - spytał po chwili.
- Laura mówiła, że coś sobie przypominał... - mruknęła Ness. 
- No właśnie. A jeśli później Lau mu powiedziała kim jest... Boże, jaki idiota, nie uwierzył... Jakbym to ja miał amnezję i znalazłby się ktoś, kto coś o mnie wie, uwierzyłbym mu we wszystko, nawet jeśli wmawiałby mi, że jestem Darth Vaderem... 
- ROCKY!
- No co? Aaa dobra. No więc skoro mu powiedziała, to chyba kojarzy, że gdyby to była prawda, to my bylibyśmy jego rodzeństwem...
- Do rzeczy ćwoku.
- No gdybyśmy go np. znaleźli i poprosili o rozmowę... Zgodziłby się chyba, nie? - dokończył myśl brunet.
- Rocky... - zaczął Riker. - Poraz pierwszy udowodniłeś, że mimo tego, że go nie widać, to jednak masz gdzieś ten mózg.
- DZIĘKI! - krzyknął zachwycony pochwałą starszego brata Rocky.
- Tylko problem w tym, że nie wiemy gdzie on jest... - mruknął RyRy.
- Ja chyba wiem. - szepnęła Ryd.
- JAK?! - zdziwił się najmłodszy.
- Jesteście moimi braćmi do cholery! Nie zauważyliście, że zawsze wiem gdzie idziecie, albo skąd wracacie?
- Ku*kwak* ona ma racje... - mruknął Rik.
- Noo coś w tym jest. 
- No shit Sherlock - wkurzyła się blondynka. - Więc moja siostrzana intuicja mówi, że znajdziemy szczyla na rynku, o! I... będzie bez Hanny Śmietany. 
- YAY!
- YAHOO!
- ZABIJE S*kwak*! - Vanessa przypomniała sobie swój ostatni atak.
- No i znowu to samo... - mruknął Rocky.
- Panie, uspokuj ją! - błagał Rikera Ell, na co blondyn wzruszył ramionami, przyciągnął do siebie dziewczynę i pocałował. 
"Tym to się w odróżnieniu od Raury układa..." pomyślała Ryd patrząc na całującą się parę. - Dobra - oznajmiła tym razem na głos. - Zbierać dupska, idziemy szukać tej szuji. - pogoniła chłopaków z kanapy, po czym pisnęła do ucha Rik'owi który natychmiast odskoczył od swojej dziewczyny i zaczął masować ucho.
- Za co to?!
- Było mnie słuchać, a nie przysysać się jak pijawka. - wzruszyła ramionami i poszła zrobić sobie "poranny makijaż". Po niej Vanessa. A dopiero po niej chłopcy mogli załatwić swoje potrzeby. 

Wyszli z domu pewni siebie, pełni wiary, że coś zdziałają. Przeszukali cały rynek, poszli na lodowisko, ale nie znaleźli tam swojego brata. Nadzieja zaczynała ich opuszczać, ale szukali dalej. Kiedy jednak i w żadnej kawiarni go nie znaleźli zrozpaczeni ruszyli do Central Parku. 
I proszę, weszli, przeszli kilka metrów i co? JEB, Ross na ławce. W Rydel się gotowało. Jednak uspokoiła się i wszyscy razem podeszli do blondyna. Ten wyczuł na sobie ich spojrzenia i podniósł wzrok. Na widok całej rodziny Laury trochę się zdziwił, ale nie chciał dać tego po sobie poznać. 
- Nie bijcie, jestem za młody by umierać. - mruknął tylko, a jego rodzeństwo prychnęło.
- Skąd taki pomysł? - spytał starszy blondyn.
- Cóż, Laura mnie nienawidzi, więc pewnie wy też... - wzruszył ramionami i znów zaczął wpatrywać się w buty. Usiedli obok niego. Poczuł się otoczony, ale nic nie mówił. 
- Przysłała was tu, prawda? - odezwał się jednak. 
- Kto?
- Lau... - szepnął, a Rydel zdziwił ten ból w jego głosie. Utwierdziła się w przekonaniu, że ten tu blondyn zakochał się Laurze po raz drugi. "Niesamowite" pomyślała, kiwając głową.
- Nie, Ross, ona nie...
- Jestem Kyle. - warknął.
- My też tak myśleliśmy - odpowiedział podobnym tonem Riker. 
- Jak myślisz, jest coś gorszego od tego, że twój brat cię nie pamięta? - dodał Rocky.
- Nie jestem waszym bratem. - kontynuował Ross/Kyle.
- I co, mimo tego, że ona ci to powiedziała, że my to powiedzieliśmy nadal nie będziesz się chciał czegoś na ten temat dowiedzieć? 
- Czemu się do mnie przyczepiliście?! - zerwał się z ławki posyłając im wszystkim wkurzone spojrzenia. - Ja nic nie zrobiłem! Nie jestem żadnym niezwykłym człowiekiem, czemu nie znajdziecie sobie nikogo innego z amnezją i jemu nie będziecie wmawiać tych bujd?!
- Bujd?! - Riker zerwał się z ławki. Ross mógł mu się przyjrzeć. Starszy, przewyższał go o kilka centymetrów... Ross o wiele od niego chudszy (od czasu "wypadku" mało je) nie dałby sobie rady, gdyby nagle rozpętała się bójka. - Skąd wiesz, że to bujdy? Nic nie pamiętasz człowieku! A ja ci pieluchy zmieniałem! 
- Riker, spokój... - wstała Rydel kładąc mu rękę na ramieniu. - Zaraz ja mu mordę wklepię! - już miała się rzucić na blondyna, kiedy Ell ją złapał. 
- Kochanie, pamiętasz jak o tym rozmawialiśmy? Nie warto stosować przemocy na braciach. Nie wolno.
- Jesteś Ellington, tak? - zapytał młodszy.
- Tak. Czy ja ci się przedstawiałem? - zdziwił się.
- Chyba nie... Ale dzięki. Wklepana twarz chyba nie jest fajna. 
- Phi, masz u mnie dług, pamiętaj. Żądam spotkania w Starbucksie, jutro o szesnastej. 
- Po co?
- Pogadać. 
- Okay?
- No. Więc ustalone. 
- CO TY ROBISZ?! - wrzasnęła na niego Delly.
- Nie ufasz mi? - spojrzał na nią podejrzliwie. Zarumieniła się. - Właśnie. To do zobaczenia R... Kyle. - pomachał do blondyna i zgarnął rodzinę z powrotem do domu, zostawiając chłopaka na środku parku. Ten jednak wiedział już, gdzie idzie.

***

Laura wycierała właśnie ladę, na którą Zoe przed chwilą wylała czyjąś kawę. Nagle zadzwonił dzwonek nad drzwiami i do środka wszedł Ross. Poznała go po czapce. Magia. 
- Duże latte - mruknął i podał jej pieniądze. Odebrała je i zaczęła przygotowywać chłopakowi kawę. - Wiesz, masz naprawdę psychiczną rodzinę...
- Wiem o tym. 
- Ten cały Riker wywrzeszczał mi na środku Central Parku, że rzekomo zmieniał mi pieluchy, Rydel chciała mi wklepać twarz, a Ellington chce się ze mną jutro widzieć w Starbucksie... Znaczy chyba tu. 
- Gadałeś z nimi? - spytała zdziwiona stawiając przed nim kubek. Upił łyk i spojrzał zdziwiony na napój.
- Nie wspominałem, że ma być karmelowe.
- A ja ci takie zrobiłam. Bo cię znam. Normalnego nie wypijesz. Ewentualnie waniliowe. - opuściła wzrok, a kilka luźnych kosmyków wysunęło jej się na twarz. Blondyn wyciągnął rękę i je poprawił, czym wywołał zdziwione spojrzenie brunetki. Pośpiesznie zabrał dłoń i zarumienił się lekko.
- Tak, rozmawiałem. Jeśli można tak to nazwać. - zamyślił się. - Przysyłałaś ich może?
- Nie.
- To dziwne. Też starali się wmówić mi, że jestem Rossem. 
- Durnie. Wytłumaczę im, że nie warto. 
- Nie rozumiem. 
- Przecież ty zawsze byłeś uparty. Wątpię, żeby jakiś głupi wypadek mógł to zmienić. - wyjaśniła.
- Znowu to samo? Znów ta gadka "ty zawsze byłeś..." którą starasz się mnie przekonać?
- Och, masz rację, to znowu ona. Mam do ciebie kilka próśb. Pierwsza: przekaż Rachelle, że jej nienawidzę. Druga: przywal sobie cegłą w ryj, może się ogarniesz. Trzecia: przestań obrażać moją rodzinę. Tylko jej członkowie mogą nazywać ich psychicznymi, a z tego co kojarzę, to przecież ty nie wierzysz, że jesteś z nimi spokrewniony, co automatycznie cię wyklucza. 
- Nie mam cegieł.
- To pustakiem.
- Tym bardziej nie mam.
- To nie wiem, zrzuć se na ryj PIANINO. 
- Tego też nie mam.
- A umiesz grać. Tak jak na gitarze. I bardzo ładnie grałeś na skrzypcach, mimo iż dopiero się uczyłeś. Śpiewasz też bosko. Wiesz jakby było fajnie, gdybyś sobie przypomniał i R5 mogłoby znów występować? Podziękuj Rachelle, a teraz wypad. Nie chcę ci więcej widzieć. Aaa no i Ell'owi też masz jutro podziękować. Nie zasługujesz na spotkanie z nim. - wywarczała i odwróciła się od niego, starając ukryć łzy.
- Czemu nie chcesz mnie widzieć? - spytał smutno. 
- Bo mnie to boli, Ross. I nie waż się mi przerywać i przekazywać dalej ten kit, który wcisnęła ci Rachelle. Najlepiej do niej idź i się poskarż jaka to ja jestem niedobra, jak ja cię obrażam i kłamię na prawo i lewo. Wyjdź. Teraz.
- To miejsce publiczne, a ja mogę w nim siedzieć ile tylko chcę.
- Ross, proszę. - jęknęła odwracając się do niego. Łzy płynęły po jej policzkach. - Idź. Teraz. - wstał więc i powoli ruszył do wyjścia. Za drzwiami spojrzał na swój kubek. "Ross/Kyle - twój wybór".

***

- JAK MOGLIŚCIE DO NIEGO IŚĆ?! - wrzasnęła Laura na powitanie. 
- Też miło cię widzeć siostrzyczko. - odpowiedziała Van.
- Czy wyście powariowali?! Riker! Na środku parku się nie wrzeszczy o pieluchach! Ryd! Wklepanie twarzy?! Poważnie?!
- No co? Wkurzył mnie. - tłumaczyła się.
- Oh, już lepiej nie patrzę na Ell'a... ALBO JEDNAK NIE! COŚ CIĘ W DUPĘ UGRYZŁO?! W STARBUCKSIE?! Z NIM?!  JUTRO?! PO*kwak*AŁO CIĘ DO RESZTY?! 
- Nie. Czy nikt w tym domu mi nie ufa? - spytał.
- Może.
- Słuchajcie, pogadam z nim, na spokojnie... Może coś sobie przypomni. Słuchaj, Lau, mówiłaś, że coś pisał. Masz to może przy sobie?
- N...Nie. Znaczy, miałam ale... Zawijał to zawsze w jedną z jego bluz, a teraz ani bluzy, ani zeszytu nie ma...
- ZABRAŁ ZE SOBĄ PO WYPROWADZCE! - podjarała się Rydel. - Laura, jest nadzieja! Może kiedyś zechce założyć tę bluzę i znajdzie zeszyt. Zacznie czytać i... Boże, o Boże. - zaczęła płakać. Na jej twarzy kwitł jednak coraz większy uśmiech. Laura zrozumiała jednak, o czym blondynka mówi i zareagowała podobnie. Po chwili wszyscy radowali się z tego dziwnego wydarzenia, a raczej z tego, co mogło nastąpić.


***

Ross siedział sobie w fotelu myśląc o różnych rzeczach. A głównie o tym, co powiedziała Laura. Czy ona naprawdę nie chce go widzieć? I o co chodziło z tym kubkiem? Czy ona go nienawidzi? Czy jest dla nich jeszcze jakaś szansa? 
Był tak zamyślony, że nie zauważył, kiedy Rachelle wróciła do domu.
- Hejka - uśmiechnęła się milutko, siadając mu na kolanach. - Co tam?
- Laura kazała mi przekazać, że cię nienawidzi. I podziękować. Nie wiem, za co, ale to Lau... 
- Miałeś z nią nie rozmawiać - upomniała go.
- Przepraszam, ale nie umiem. - jęknął. - Po za tym jej rodzina przyszła się ze mną zobaczyć. Zostałem nawet na jutro zaproszony do Starbucksa! - uśmiechnął się lekko. - Ten Ellington jest spoko. Obronił mnie przed Rydel, która chciała wklepać mi twarz, więc spłacam dług tym jutrzejszym wypadem. Więc nie możesz mnie zatrzymać. Wyjdę, choćbym miał wyskoczyć przez okno lub przeczołgać się przez wentylację. - zakończył swój monolog, a blondynka westchnęła.
- No dobrze, skoro to takie dla ciebie ważne... Nie mogę cię zatrzymać. Zresztą mnie samej nie będzie. 
- Dzięki. - powiedział szczerze. Rachelle zeskoczyła z jego kolan i zniknęła w kuchni robiąc kolację i herbatę.

*GDZIEŚ TAM*
- EVAAAAN!
- Ile razy mam ci powtarzać? Jestem Peter.
- Zamknij się Evan. Jest jakaś kiełbasa? Jeść mi się chce.
- To idź i se kup. 
- Tu nie ma sklepu.
- To siostrę poproś! Już i tak uwięziła nas w tej dziurze w której się wychowywałyście. 
- Ej! Kiedyś tu było fajnie. Kolory na ścianach trochę wyblakły... No i powywoziłyśmy pół mebli, a reszta sobie stoi... Nie ma wi-fi, ani telewizji... 
- Gazet też nie przynoszą. A chciałbym wiedzieć czy np. jesteśmy poszukiwani.
- Frajer. Nie należy się przejmować takimi sprawami, kiedy siedzi się w ślicznym domku na odludziu i jedyną odwiedzającą nas osobą jest moja siostra. W ogóle fuj, brzydko się przefarbowała. Nie pasuje jej ten kolor. 
- Marudzisz. Jest spoko.
- Nieeee.... Ohyda!
- Może się farbnęła, bo nie chciała cię przypominać? Ja na twoim miejscu też bym to zrobił, skoro udajemy, że nie jesteśmy sobą. Ja jestem zdolny to zrobić.
- Niby na jaki kolor?
- Blond.
- FUUUJ!
- Przypominam, że twój były też był blondynem.
- Jezu, więc wracaj do L.A po te perukę, w której podpalałeś Laurze dom. 
- Spie*kwak*laj. 
- Ja może bym się na... Rudo!
- Ale ty jesteś ruda.
- No nie pie*kwak*ol.
- Masz tę kiełbasę?
- A umiałbyś ją usmażyć?
- A jest jakaś w ogóle?
- A usmażysz?
- USMAŻĘ! A jest?
- Nie.

***

#Ross#

Do późna nie umiałem zasnąć, więc obudziłem się dopiero około 14:00. 
- O ku*kwak* - zerwałem  się z wyrka, prawie przy tym nie upadając. Odkąd się tu obudziłem po wypadku miewam dziwne zawroty głowy przy wstawaniu. Nie jest to fajne uczucie, gwarantuję wam. W każdym razie zostały mi dwie godziny na ubranie się, posprzątanie, zjedzenie śniadania i dotarcie do kawiarni... Kurde, Laura właśnie zaczyna pracę. On to zrobilł specjalnie! 
W każdym razie podszedłem do szafy i zacząłem wyciągać ciuchy. 
Spodnie, czarne classic, są. T-shirt, zwykły, biały jest. Bluza, czarna, z kapturem je... Co to? 
Rozwijałem bluzę, kiedy ze środka wypadł jakiś zeszyt. Pomyślałem, że może być Laury, więc szybko zakopałem go pod ubraniami, żeby Rachelle nie znalazła. Później zniknąłem w łazience ubierając przygotowane ciuchy. Stanąłem przed lustrem i nagle, jak grom z jasnego nieba napadło mnie wspomnienie.
Siedziałem w poczekalni. Chyba w szpitalu. Nie wiem skąd, ale wiedziałem kto leży za drzwiami przede mną. Bałem się. Boże, co ja gadam, byłem przerażony. Nie mogłem jej stracić. 
Ocknąłem się. Dalej wpatrywałem się w swoje odbicie, tylko teraz widać było przerażenie na mojej twarzy. To było straszne. I tak co jakiś czas. Wspomnienia atakowały z niemożliwą siłą, wręcz paraliżującą. 
Lecz nic nie mówiły o tym, kim naprawdę jestem. Utwierdzały mnie tylko w przekonaniu, że wcześniej znałem już Laurę. Ale to nie możliwę, bo gdyby tak było, to musiałaby mieć rację. 
Tylko czemu Rachelle miałaby mnie tak okłamywać?
Nie umiem w to uwierzyć. Przecież to ona była przy mnie, kiedy się obudziłem,
nie Laura.
Ale Lau myślała, że jej narzeczony nie żyje i przyjechała do N.Y tylko i wyłącznie w ucieczce przed wspomnieniami. 
Nigdy nie byłem aż tak zagubiony. Albo po prostu tego nie pamiętam, jedno z dwóch.
- JUŻ PIĘTNASTA?! - wrzasnąłem na widok godziny na zegarku. Zrezygnowałem nawet z rozczesania włosów, co Rachelle zawsze zaleca, biorąc pod uwagę, że zawsze mi się plączą i "źle to wygląda". 
A Lau tak nie robiła.
Boże, skąd ja to wiem? To tak jakbym przypominał sobie wszystko z nią związane. Może to mogłoby mi pomóc?
Mimo to na szybko zjadłem osobno kromkę chleba, osobno ser i masło tez osobno. 
Później pościeliłem łóżko i wybiegłem z domu, zgarniając po drodze buty i kurtkę. Zrezygnowałem z czapki. 
Padał śnieg. 
Co w L.A się raczej nie zdarzało.
BOŻE MÓZGU CO Z TOBĄ?!
W każdym razie biegłem, a biały puch zbierał mi się na kurtce (z pośpiechu nie zapiętej) i we włosach. Na miejscu byłem dziesięć minut po czasie, a Ellington już czekał. Była z nim Laura. Piękna jak zawsze. Włosy upięte w luźny warkocz, uśmiechnięta, wyraźnie zagadana. 
- Hej - mruknąłem siadając obok nich.
- O, hej R... Kyle! Co tak późno? Zdążyłem zamówić ci kawę - przywitał się. 
- Dzięki, ale... Skąd wiedziałeś jaką?
- Laura mi powiedziała - wskazał na uśmiechniętą brunetkę, a moje serce mocniej zabiło. Taka piękna...
- Ktoś tu chyba zaspał... - zaśmiała się i podeszła do mnie, rozczesując mi włosy palcami. - Tak, o tobie mowa, pasikoniku. 
- Jaaa... - jęknąłem. To moja wada. Czasami nie umiem się przy niej wysłowić. 
- Tyyy? - przedrzeźniała mnie, a Ellington chichotał. Starał się zakryć to ręką, ale trochę mu nie wychodziło. - Dobra chłopaki, przerwa mi się kończy. Do zobaczenia w domu, Ell. Kyle. - pomachała nam i odmaszerowała. Odprowadziłem ją wzrokiem. 
- Wyglądasz jak przerośnięty, podłysiały owczarek. - stwierdził, a ja odwróciłem się posyłając mu zdziwione spojrzenie. - Nie śliń się tak na jej widok. To jest praktycznie moja siostra, a ja mam prawo przylać ci w pysia za gapienie się na nią. 
- No dzięki - zaśmiałem się, na co on posłał mi szeroki uśmiech. Chwilę siedzieliśmy w ciszy, aż nagle odłożył kubek i zadał dziwne pytanie.
- Jak się czujesz? 
- Co? - ponownie mnie zdziwił.
- Zanim zakochałem się w perkusji chciałem zostać psychologiem. - przyznał, a mi kopara opadła. - Taaa, nikomu o tym nie mówiłem. Wszystkim opowiadałem, że zawsze chciałem grać na bębnach i stąd się to wzięło, ale naprawdę było tak, że zacząłem się na nich wyżywać, kiedy się wkurzałem. Aż nagle wkurzony zagrałem kawałek Nickelback'u. Wtedy stwierdziłem, że może TO jest fajniejsze. I faktycznie było. Teraz gram w zespole z fantastycznymi ludźmi i wcale nie żałuję - zakończył monolog uśmiechem, a ja dalej wpatrywałem się w niego rozszerzonymi oczami. - Ale wracając do mojego pytania. Jak się czujesz? 
- Ja...
- Spoko, nikomu nie powiem. Nie mogę. - puścił mi oko, a ja westchnąłem.
- Zagubiony. Inaczej nie mogę tego opisać - zacząłem. - Wszystko mi się miesza, wspomnienia atakują... A z nikim nie mogę o tym porozmawiać. Wcześniej była Lau, a teraz nie chce mnie znać.
- Pozwól, że ci przerwę, ale czy dzisiaj wyglądała jakby nie chciała cię znać? - spytał upijając kawę. - Mmm... Czekoladowe. Wszyscy mamy chyba słabość do latte. - zażartował. 
- W sumie... Chyba nie. Co z nią zrobiłeś? - spytałem podejrzliwie. 
- Porozmawiałem. 
- I ona wie?
- Nie. Im nic nie można mówić. Kobiety, znajdą się wśród swoich i rozgadają wszystko... A może tylko w tej rodzinie - zażartował ponownie. 
- Więc... O czym gadaliście?
- PHI! Myślisz, że ci powiem? Żaden psycholog o tym nie rozmawia - oburzył się.
- Dzięki - uśmiechnąłem się. - Przynajmniej wiem, że ta rozmowa zostanie między nami.
- Nie ma za co. Chcesz o coś zapytać?
- W sumie to tak. Czy Laura pisała kiedyś pamiętnik, czy coś takiego? - zapytałem.
- Pamiętnik? Laura? AHAHAHAHAHAHA! - wybuchnął gromkim śmiechem, a wszyscy odwrócili spojrzenia w naszą stronę. Po chwili patrzenia na popłakanego bruneta znudziło im się i wrócili do normalnych zajęć. - Nie osłabiaj mnie! Laura i pamiętniki? Niee, to do siebie nie pasuje. Ale Ross kiedyś pisał. Laura była uzależniona od tego dziennika. To właściwie ostatnia rzecz, która jej po nim została... Nam po nim pozostała. - w smutnym geście opuścił głowę, co wydawało mi się nie możliwe. Widziałem go niewiele razy, ale zauważyłem, że smutek do niego nie pasuje. Westchnął i poniósł głowę, na której widniał teraz sztuczny uśmiech. 
- Jakieś jeszcze pytania?
- Nie wiem, nie chcę znowu cię zdoło...
- Kyle. Nie dołujesz. To tylko wspomnienia. W każdym razie. Pytaj! Od tego jestem.
- Na serio rozmawiałeś z Ryd o tym, że ma nie stosować przemocy? 
- Och, Boże, gdyby tylko jeden raz...! Zliczyć bym tego nie umiał. I zawsze po tych rozmowach obrywałem w łeb więc... No ale tak, rozmawiałem. Czasem bywa dla nas naprawdę agresywna... - wzdrygnął się, a ja z nim. Usłyszałem głos owej blondynki w głowie: "ROSS SHOR LYNCH! MASZ PRZERĄBANE! NIKT, ALE TO NIKT NIE MYJE ZĘBÓW MOJĄ SZCZOTECZKĄ OPRÓCZ MNIE!". To było straszne. 
Ale czemu "Ross"? 
- Ell? Mogę tak na ciebie mówić?
- Jasne. Coś się stało? 
- Właśnie... Słyszałem głos Rydel w głowie... Krzyczała coś o szczoteczce do zębów. Do Rossa. I nie rozumiem, czemu ja to słyszę.
- Pamiętam to! Pędziłeś jak na biegu maratońskim! Boże, ahahahah! - tłukł głową w stół. - O kurczę, dobra, już przestaję. Sorry, nie chciałem powiedzieć w drugiej osobie liczby pojedynczej. Powinno być w trzeciej. Klasyczna pomyłka, zawsze byłem kiepski w dopasowywaniu osoby...
- Możesz przynajmniej nie kłamać? - poprosiłem, a on znów opuścił głowę.
- Przepraszam. To już tak jest. Po prostu niemożliwie go przypominasz... - wyjaśnił.
- Nie szkodzi. Mogę wręcz powiedzieć, że mi to nie przeszkadza. Bo tak jest. I tego nie rozumiem. - Schowałem twarz w dłoniach. - Pomożesz? 
- Postaram się. Ale tu nie wystarczy jedno spotkanie. 
- Rozumiem. Ale jeszcze jedno pytanie. Czy ten zeszyt może nie zaginął?
- Tak! A co? Wiesz coś o tym? 
- Nie. - skłamałem.
- Eh, szkoda. Laura się załamała jak odkryła, że go nie ma... - rozejrzał się. - Mogę się założyć, że myślała, że znów go straciła...
- W sensie Rossa?
- Tak. Podobnie się czuła, kiedy ją zostawiłeś. Ona cię kocha, wiesz?
- I wice wersa. - odwróciłem twarz w stronę brunetki, która właśnie z uśmiechem obsługiwała jakieś dziewczyny. - Wybacz, ale to jest silniejsze ode mnie. Nie mogę przestać o niej myśleć. I ciągle sobie przypominam. Coś związanego z nią. Zawsze myślałem, że ją znam, a ona mówiła, że nie. Ale teraz coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że tak było. 
- To takie słodkie! - zachwycał się. - Kochasz ją tak, jak Ross. On był w stanie zrobić dla niej wszystko, wiesz? Mimo to podejrzewali go o to, że chciał ją zabić. 
- Tak?
- Tak. A potem niewinny odsiedział jakiś czas za kratami. Okazało się, że to jej były i jej "przyjaciółka".
- Piper?
- Skąd wiesz?
- Nie wiem, kiedyś wymówiłem to imię podczas kłótni z Rachelle. Powiedziałem
dosłownie, że jest gorsza od Piper. I nie wiedziałem kto to. Jak myślisz, o co chodzi?
- A... Nie wiem, nie pomyślałeś o tym, żeby dowiedzieć się czegoś o nim
- Pytałem Laury. Powiedziała, że jesteśmy podobni, zarówno z wyglądu i charakteru.
- I na tym się skończyło? Nic więcej nie pytałeś?
- Niee? Myślałem, że sama powie jak będzie chciała...
- O Boże... Ja bym ci serio coś o nim powiedział, ale za... o ku*kwak*! Za pół godziny idę z Delly do kina! I muszę jeszcze po nią iść! Sorry stary, ale muszę lecieć. Fajnie się gadało.
- Racja. Dzięki. Miłej zabawy i... Nie wiem, powtórzymy to kiedyś?
- Jasne! Trzymaj mój numer. - podał mi karteczkę z napisem: "Ellington Lee Ratliff aka rąbnięty perkusista R5 (jakieś cyfry) Dostępny zawsze od dwunastej do dwudziestej drugiej, chyba że gram koncert". - To narka!
- Cześć - odpowiedziałem, a on wybiegł z krzykiem "Rydel, już pędzę!". Obejrzałem się na Laurę. Też na mnie patrzyła. I się uśmiechała. Do mnie. Postanowiłem podejść.
- Cześć Laaaa... - zawiesiłem się, kiedy spojrzenie jej pięknych oczu zatrzymało się na mnie. - Janusz Chytrus, mogę umierać... - szepnąłem, a ona zachichotała.
- Co tam?
- Eeeeeeaaaaaeee... - mruczałem, doprowadzając ją do śmiechu.
- Fajna bluza pasikoniku - uśmiechnęła się. "Ona wie" oznajmił mi umysł. "Ona już wie, że masz jego zeszyt".
- Dziękiiiii... - wpatrywałem się w nią zahipnotyzowany. 
- Lepiej usiądź - zaproponowała. - Chcesz coś może? Ja stawiam. - oparła
się o ladę zaraz naprzeciwko mnie. 
- Gorącą... Czekooooo... Wanilia... Kurde, te oczy... - jęczałem nieświadomie. A jej śmiech był taki piękny...
- Okay. - uśmiechnęła się i zabrała się do roboty. Po chwili oddała mi kubek z napisem "Pasikonik =)". Uśmiechnąłem się i upiłem łyk, kiedy ona wrzucała monety do kasy.
- Ile ci wiszę?
- Nic. Mówiłam, że...
- Ale ja nie chcę, żebyś za mnie płaciła - oznajmiłem, a ona westchnęła i podała mi paragon. Wyciągnąłem z portfela daną sumę. Uśmiechnęła się niemrawo, kiedy nasze ręce się spotkały, gdy oddawałem jej pieniądze. - Lau ja...
- Nic nie mów - poprosiła. Znów doprowadzałem ją do płaczu. I nienawidziłem się za to. - Miło się rozmawiało? - spytała. A ja milczałem. - Kyle? Haalooo? - ja dalej nic. - Ross? Rossy? - szepnęła, a mi serce się ścisnęło.

Schodziliśmy z Lau na śniadanie. Spytaliśmy, co jest smacznego. 
- Nale... Chwila, chwila - popatrzyła na nas Rydel.
- Co? - zdziwiła się brunetka.
- Wy... - wskazała na nas widelcem - Wy dwoje spędziliście razem całą noc? - wytrzeszczyła oczy.
- No... tak ja... Hej! Spokojnie, do niczego nie doszło - zapewniała ją.
- Rydel, gdyby było inaczej, Ross by już nie miał podłogi w swoim pokoju - odezwał się Ellington, a Rocky dodał:
- I łóżka.
Później obaj zaczęli się śmiać ze swoich żartów, a Lau rąbnęła ich w kokosy aka puste łby.

Wspomnienie się skończyło, a ja siedziałem przed Laurą cały spocony i przerażony. O co chodzi?! Teraz nie tylko Laura, ale też Rydel, Ellington i ten... Rocky chyba. Ale czemu?! 
- Ro... Kyle, coś się stało? - spytała z troską. 
- Jak... Co... Nie... Co? - jąkałem się.
- Mówiłam do ciebie, a ty nic! Myślałam, że jakiegoś ataku dostałeś! - pisnęła i mnie przytuliła. Od razu zrobiło mi się ciepło. Uspokoiłem się. Nic się nie stało, po prostu okazuje się, że osoba która się mną zajmowała mogła kłamać, ale co tam! 
- Lau... - szepnąłem mocniej ją do siebie przytulając. Ludzie w kolejce zrobili: "awww" a kilka lasek kajś tam z tyłu zaczęło piszczeć jak głupie. 
- Wiej - zaśmiała się.
- Nie chcę.
- Zjedzą cię - dalej się śmiała.
- Przynajmniej tu będziesz. 
- Mówiłam poważnie. Jest późno, ciemno, a to jest duże miasto. Pełne niebezpiecznych ludzi, a już kiedyś dostałeś w kokosa. - popukała mnie po głowie, na co się uśmiechnąłem. Ona już nie. - Idź. Proszę. 
- Powiedziałem, że nie. Takie niebezpieczne miasto i ty będziesz miała sama wracać? Mowy nie ma.
- Idź.
- Nie.
- Tak.
- A co mi zrobisz?
- Idź, bo będę gniewna.
- I co mi zro... - nie było mi dane skończyć, bo mnie pocałowała. Jezu, tak za tym tęskniłem... Już miałem odwzajemnić, kiedy mnie odepchnęła.
- A właśnie że tak.
- Tym bardziej nie.
- Ja pie*kwak*le Lyn... 
- Nonononono powiedz.
- Ch do domu!
- A zrobisz to jeszcze raz?
- NIE!
- Dobra, idę! - pisnąłem, zgarnąłem kurtkę i wybiegłem z kawiarni. W kieszeni znalazłem kartkę.
"Nieźle, Spencer... XD ~E-Rat"
"Idiota" pomyślałem śmiejąc się. Jak mogłem być tak durny? Nabrać się na kino! Przecież tę sztuczkę stosowaliśmy od pra dawna w mojej rodzinie. COOO?! W jakiej mojej rodzinie?! MÓZGU BOJĘ SIĘ CIEBIE!
W każdym razie w domu czekała Rachelle.
- Jak było? - spytała na powitanie.
- Fajnie. - odpowiedziałem zgodnie z prawdą. 
- Chwila chwila - przyjrzała mi się. - Ty masz błyszczyk na ustach? - wytarłem je w rękaw. Faktycznie. Oou, Houston, mamy problem! 
- Taak?
- Skąd?
- Co ty, nie słyszałaś? Teraz trwa taka moda wśród facetów, a że nie miałem swojego to Ell mi pożyczył! 
- Nie wkręcaj mnie. Byliście w Starbucksie. Myślisz, że nie wiem kto tam pracuje?
- Kilka ładnych dziewczyn i faceci z dziwnymi fryzurami...?
- Zostańmy przy dziewczynach. Mógłbyś mi wymienić jakieś?
- Myślisz, że zwracam uwagę na imiona na plakietkach? Nie! Może dla jaj się smarowaliśmy z Ellem? Może graliśmy w butelkę, dostałem zadanie i zapomniałem tego zetrzeć? A może chcieliśmy poczuć się jak laski z reklam AVON'u czy czegoś i pożyczyliśmy od Laury błyszczyk?
- MAM CIĘ!
- Oou.
- Masz prze-rą-bane! Lepiej zapoznaj się z podłogą, bo spędzisz z nią CAAAAAŁĄ noc, mój panie! 
- O nie, podłoga. Robiłem na niej gorsze rzeczy od spania.
- COOOO?!
- Ale nie AŻ TAK złe! Nie jestem Grey'em! 
- I TAK JESTEŚ MARTWY!
- Babciu? - jęknąłem.

_____________________
Skończyłam B) 
Kto skończył? JA ISABELLE! Czemu? BO CLARISSE SIE NIE CHCE, OT CO!
NASTEPNY PISZE ONA, NIE CHCE ZADNEJ PROSBY O ROZDZIAL
MOWY NIE MA
NIE
NIET
NO
NEIN
HET 
NAUCZCIE SIE TYCH SLOW ZIEMNIACZKI 
IDE NA L4 I SZYBKO Z NIEGO NIE WRACAM
I PAPAM 
~ja