- Dzięki. To jaka herbata?
- ZIELONA! - odpowiedzieli wszyscy, po czym ruszyli do salonu. Przygotowałam dzbanek herbaty i siedem kubków. Postawiłam wszystko na stole i usiadłam wśród nich.
- Nie wierzę, że wniosłaś tego choinka sama. - wyznał Rocky na widok nasz... mojego drzewka. Zachciało mi się płakać. Znowu.
- Bo nie zrobiłam tego sama... - szepnęłam.
- Rocky, tumanie! - Rydel grzmotnęła go poduszką w łeb. - Masz ty mózg, czy wielką dziurę?!
- Wiatrrr w niej hula jak w jaskini niedźwiedzia... - dodał Ell.
- W Tatrach - dokończył Riker. - Ogarnijcie się, chcielibyśmy dowiedzieć się czegoś nowego. Bo o tym, że IQ Rocky'ego wynosi -0 już wiemy.
- A twoje minus pół. NIE MA CZEGOŚ TAKIEGO JAK MINUS ZERO! - wkurzyła się Vanessa.
- Taaa jasne - odpysknął jej.
- Dobra, przymknijcie japy! - wrzasnęła Delly. - Lau, możesz coś opowiedzieć?
- Noo... Zaczęło się kiedy spotkałam go w parku... - zaczęłam a oni zaczęli się mi przypatrywać. - Płakałam na ławce, a on po prostu usiadł obok mnie i zaczął pocieszać. Kiedy zauważyłam, że to on nie mogłam uwierzyć, ale później było jeszcze dziwniej...
- Czemu? Nie poznał cię? - zdziwił się Ell.
- Ma amnezję. - wyjaśniłam.
- Kiepsko...
- No i potem...
***
- Czyli wyjaśnijmy sobie. Ross wierzy, że nazywa się Kyle Spencer, jak ten w AHS, w to, że ma dziewczynę imieniem Rachelle i właśnie u niej przebywa, bo ty powiedziałaś mu prawdę. - podsumowała Ness.
- Tak.
- I chciał mój autograf. - dodał Riker.
- Tak.
- I byliście razem na łyżwach i prawie się pocałowaliście pod jemiołą, a kilka dni później pocałowaliście się tu w tym o to salonie. - dopytywał Ellington.
- Tak.
- Pod tą jemiołą?
- Tak, pod tą o to. - westchnęłam.
- Pani Marano. - Riker wstał wyciągając rękę do mojej siostry. - Zapraszam pod tego półpasożyta.
- Ale po co? - zdziwiła się.
- Kurde bele, nie chcę być gorszy od mojego nic nie pamiętającego brata! On nawet z amnezją jest romantyczniejszy ode mnie!
- Prawda. - przytaknął Rocky. - I robi lepsze naleśniki.
- I omlety. - dołożył Ell.
- I włosy mu się wszędzie układają. - wymieniali dalej.
- I jest nie pokonany w Just Dance.
- I stawia kawy w Starbucksie...
- I powiedział, że kupi mi lampę z lawą...
- I czyta mi Grey'a na dobranoc...
- I nas nie pamięta...
- CZEMUUU?! - zaczęli ryczeć jak dzieci. - Ja chcę do mojego braciszka!
- I ja też!
- I jaaa! - dodał RyRy. Rydel też się popłakała, ja za nią, później dołączyła Ness, a Riker nas wszystkich przytulił. Siedzieliśmy tak, zbici w jednego wielkiego pączka z ludzi [nie wiem, skąd mi się to wzięło... - Iz] płacząc i wołając Rossa. Nie przyszedł, oczywiście.
Kiedy się już uspokoiliśmy i wypiliśmy herbatę postanowiliśmy się przejść.
Byliśmy w centrum, kiedy go zobaczyłam. Z nią.
Szli sobie jakby nigdy nic. Ja, z ciut większą watahą wyszliśmy im na przeciw. Wszyscy posłali smutne spojrzenia w kierunku Rossa/Kyle'a/Bóg wie kogo, który starał się unikać patrzenia na mnie. Ja znowu patrzyłam wrednie na Rachelle. Reszta podchwyciła cel moich spojrzeń i zaczęła gapić się na nią podobnie. Spanikowała i zaczęła ciągnąć blondyna gdzieś przed siebie. Podniósł wzrok i zatrzymał się na widok naszej bandy. Ominęliśmy ich, a Rydel zaczęła płakać w ramię Ellingtona. Ja chciałam pokazać blondynowi, że mi to różnicy nie robi i powstrzymywałam się przed zrobieniem podobnie jak blondynka. Poszliśmy sobie na kawę. Ryd piła ją pociągając nosem, a reszta Lynchów wyglądała na meeega smutnych. Ja z Vanessą siedziałyśmy przytulone do siebie.
Mimo wszystko kłamałabym, mówiąc, że było miło.
***
Święta. Kolejne bez niego.
Myślałam, że będzie już dobrze, że chociaż te spędzimy razem... Ale wszystko zepsułam. Nie chciałam tego.
- Co cię trapi, Lau? - czasami słyszałam jego głos. Tak po prostu. Ja już chyba oszalałam... - Będzie dobrze... - i zawsze zalewam się wtedy łzami i siadam na podłodze, czyli tak jak teraz.
- Lauraa? - do salonu zajrzała Van. Pokiwałam głową na "nie", a ona od razu przyszła i mnie przytuliła. - Będzie dobrze, zobaczysz. - później dołączyła Delly. Siedziałyśmy wszystkie przed drzewkiem wpatrując się w czerwono-złote bombki.
- Nie. Bierzemy czerwone. - zarządził.
- Ale ja wolę białe! - odpowiedziałam podobnym tonem..
- To bierzemy kurde zielone!
- Błeee!
- No właśnie. To jak?
- No mówię, że oba zestawy. - uśmiechnęłam się.
- Niech ci już będzie. - westchnął.
- Yay!- pisnęłam i go przytuliłam. - To teraz musimy brać dwa zestawy pozostałych ozdób.
- A ja dalej wolę czerwone. - mruczał pod nosem.
- Nie bądź taki! - zaczęłam potrząsać jego ramieniem. - Prooooszę!
- Też cię proszę, weźmy czerwone. Czy to nie jest twój ulubiony kolor?
Wspomnienie uderzyło mnie jak grom z jasnego nieba. I to bolało.
- Laura... - kontynuowały dziewczyny. - Jest dobrze... Wszystko jest dobrze...
- Nie jest, dziewczyny, nie jest. Powinnyście być na mnie wściekłe. To przeze mnie go tu nie ma, przeze mnie siedzi u tej całej...
- Kolacja! - krzyknął Riker wpadając do pokoju. Reszta chłopaków zaczęła się ślinić na widok wnoszonego jedzenia. Rydel trzasnęła kilka razy Rocky'ego po łapach, za dobieranie się do makowca. Podzieliliśmy się opłatkami, po czym zasiedliśmy do posiłku. Ich rozmowy odbiegały tak daleko od Rossa jak tylko się dało. Ale ja ciągle o nim myślałam. O tym, jak minęły nam te dni, zanim mu powiedziałam. Było pięknie. A ja to zepsułam.
Później miały być prezenty, ale ich nie było. Nie mieliśmy czasu ich kupić, ale nie mieliśmy za to żalu do siebie. Usiedliśmy po prostu i oglądaliśmy "Kevina" śmiejąc się dawniej. Nawet mi na chwilę wrócił humor. Później dostałam esemesa.
"Wesołych świąt. Pozdrów ode mnie swoją rodzinę."
- M-... Macie pozdrowienia. - zająknęłam się.- Taaak? - uśmiechnął się Riker. - Od kogo?
- Od... Kyle'a. - i od razu uśmiechy zniknęły z ich twarzy.
- Też... Go pozdrów... - szepnęła Delly.
"Też cię pozdrawiają"
"Jesteś zła?"
"Skądże. Przecież zostawiłeś mnie samą w kawiarni..."
"I za to się gniewasz?"
"Wybacz, ale nie chcę sobie przez ciebie zepsuć świąt. Przekaż "swojej dziewczynie", że jej nienawidzę i może sobie wsadzić kij od mopa gdzie światło nie sięga".
"Nie ucieszyła się"
"Co mnie to?"
Nie dostałam odpowiedzi. Albo się obraził, albo go zgasiłam, albo ona spuściła mu telefon w kiblu. Ewentualnie wyrzuciła przez okno. ALBO zjadła całego blondyna!
- Ahahahahaha! - Vanessa padła na widok naszej wymiany smsów.
- Czego rżysz? - Rydel również zagłębiła się w lekturze, po czym również zaczęła się śmiać. Chłopaki do nich dołączyli, kiedy już przeczytałam im wiadomości. Przewróciłam oczami i schowałam telefon.
Reszta wieczoru zleciała dość szybko.
***
Następny dzień od rana był dziwny.
No więc obudził mnie dzwonek do drzwi.
- NIKOGO NIE MA W DOMU! - wrzasnęłam, ale ten ktoś nie odpuścił. - Ygghhhh! Zgnijesz w Tartarze! - podpełzłam do drzwi, za którymi...
- Mam pierniczki! - krzyknął... nie wiem, nie widziałam. Wieczorem zdjęłam soczewki po raz pierwszy od jakichś dwóch miesięcy.
- Kim żeś je? - spytałam mrużąc oczy. - Listonoszem?
- Niee?
- Kyle, idziemy! - usłyszałam pisk.
- Kto morduje mysz? - do przed pokoju wleciała Rydel. - O nieee pani dziękujemy do widzenia. - na dokładkę pokazała osobnikowi środkowego palca.
- I co tym mopem? Mogłaś mi zrobić taki prezent... - jęknęłam, kiedy ogarnęłam kto stoi za drzwiami.
- Kyle! Idziemy! Teraz!
- Po co piekłem te pierniki?!
- Oddaj i spadaj. - wzięłam wypieki i wgryzłam się w pierwszy lepszy. - Mmm!
- Kto przy... TYYYY. - warknęła Vanessa, kiedy razem z Rikerem stanęła obok nas. Później chwyciła miotłę i zaczęła nią machać jak psychol. - Cho na solo! ZMIAAAŻDŻĘ CIĘ! - odpowiedzią był pisk, który obudził resztę.
- Ja p*kwak*le zabijcie to zanim złoży jaja! - mruknął Ellington.
- AHAHAHAHAHA! - wszyscy (z "listonoszem" włącznie) zaczęli się śmiać.
- A teraz won. - i zamknęłam drzwi.
- CZEKAJ! To jeszcze nie umarło! - krzyknęła Ness i zaczęła okładać miotłą drzwi wrzeszcząc przeraźliwie. Przestała dopiero wtedy, kiedy Rik zabrał jej miotłę i zaniósł do pokoju.
Na śniadanie zjedliśmy pierniki Rossa i resztki z kolacji.
Nikt nie wspominał o tym, co się działo rano.
***
Wybraliśmy się na rynek. Chcieliśmy pójść na lodowisko. Wszyscy oprócz mnie jeździli. Ja nie chciałam, chociaż już umiałam. To po prostu za bardzo mi się z nim kojarzyło...
- Jestem z tobą Lau... - znów usłyszałam gdzieś w głowie. - Zawsze byłem... I zawsze będę...
- Nie, nie ma cię... - szepnęłam, a kilka łez spłynęło z moich oczu na szal.
- Wszystko dobrze? -usłyszałam obok.
- Nie ma cię tu, nie ma... - płakałam coraz bardziej.
- Hej, ja tylko...
- Co ty robisz?! - usłyszałam wrzask Van i wzdychającego Rikera. - Pytam się ciebie, co ty robisz?
- Chciałem przeprosić za tę napaść, ale...
- No? Ale co, mądralo?
- Zobaczyłem, że Laura płacze, więc zrezygnowałem i...
- Zostawcie mnie. - warknęłam, chowając twarz między kolanami.
- Słyszysz? Zostaw ją. - warknęła Ness.
- Vanessa! - krzyknął Rik z wyrzutem. - Weź się od niego odczep, nic nie zrobił.
- Nic? NIC?! - wrzasnęła, ale Riker ją przytrzymał, - JASNE! TAK ŚWIĘTY, CO?!
- Zabiorę ją. - poinformował nas niosąc ją na tor.
- To... My też pójdziemy... Przecież liczą nam za to kasę... - mruknęła Rydel i z płaczem pociągnęła resztę.
- Więc... To jest twoja rodzina? - spytał siadając obok mnie. Odwróciłam głowę od niego. - Słuchaj, nie pojmuję, czemu jesteś zła.
- To pojmij - syknęłam.
- Laura, proszę... - jęknął. Nie zareagowałam. Mimo to dalej siedział i patrzył na ludzi jeżdżących na łyżwach.
- Czemu sobie nie pójdziesz? - spytałam smutno,
- Nie wiem. - Wzruszył ramionami.
- Więc lepiej idź, przecież jestem bardzo zła, nie można mi ufać i Rachelle miała pewnie co do mnie rację. - syknęłam.
- Skąd taki pomysł?
- Och, więc to nie były słowa które wypowiedziałeś wracając do niej?
- Boże, Lau, skończ już. Nie możesz być wiecznie zła.
- To nie jest złość. Tylko przeraźliwy smutek. Nie spodziewałam się, że mogą być święta gorsze od tych zeszło rocznych, ale chyba się myliłam... - wstałam i ruszyłam przed siebie. On za mną.
- Co masz na myśli? - dopytywał.
- Och, lepiej nie powiem szczerej prawdy, przecież ja oszalałam, co nie? - kontynuowałam.
- Boże, o to się gniewasz?
- Boga w to nie mieszaj. To twoje słowa. I to mnie to zabolało, nie pana u góry.
- Lau, skończ!
- Och, czemu? Ja dopiero się rozkręcam! Mogłabym ci wypominać rzeczy z teraźniejszości, a także z przeszłości. Chcesz usłyszeć?! No więc dziękuję za te piękne słowa w kawiarni teraz, za ukrywanie przede mną faktu, że masz dziewczynę kiedyś, za przyprowadzenie tej jędzy pod moje mieszkanie teraz, za to, że przyleciałeś do Cambridge, przez co masz tę durną amnezję kiedyś! Chcesz więcej?! Czy może jestem po*kwak*ną wariatką, która nie zasługuje na rozmawianie z tobą?! - opuścił wzrok. -Wybacz pasikoniku, ale nie mogę. - szepnęłam i odbiegłam od niego.
W domu zamknęłam się w łazience i płakałam. Nie reagowałam na słowa Lynchów i Ness kiedy wrócili do domu, po prostu płakałam.
Po jakimś czasie zabrakło mi w końcu łez. Przekroczyłam próg salonu, kiedy oni oglądali swoje stare filmiki z czasów R5TV. Rydel płakała jak nigdy, Vanessa pocieszała Rikera, który z resztą też płakał. Ell i Rocky nawzajem podawali sobie chusteczki, a Ryland z czerwonymi oczami kiwał się w przód i w tył gdzieś przy kaloryferze. Ze słuchawkami na uszach. Ciekawe, co usłyszał, nawet ich nie podpinając? Ja za to zgarnęłam koc i położyłam się na podłodze twarzą do choinki. I znów płakałam.
To bolało, po prostu bolało. Fakt, że on gdzieś tam jest, ale nie ze mną, nie przy mnie, nawet nie pamiętając, co było kiedyś...
To właśnie bolało najbardziej.
I teraz zrobiłabym wszystko, byle tylko Evan z Piper mogli się tu pojawić i zrobić to, co im się kiedyś nie udało...
*W TYM SAMYM CZASIE, NA JAKIMŚ ZADUPIU*
- Niech cię szlag, Peters!
- Zapomniałaś, że zmienialiśmy imiona?!
- Na ch*kwak*a nam to? Tu nie ma żywej duszy! Wysadził nas tutaj jak ostatni baran!
- Możesz się zamknąć? To boli moje komórki.
- Taaa... Moją też. - I nagle wyciągnęła telefon.
- CZEKAJ, skąd to masz?!
- Ten kolo powinien być ostrożniejszy i nie zostawiać telefonu w torbie na laptopa...
- Czyś ty zwariowała?! Wiesz, że telefony można namierzyć?!
- A wiesz, że można nimi sprowadzić pomoc? - warknęła Piper, na co Evan (teraz pod pseudonimem Peter Evans) zamilkł. Piper (Monic Hemmings) wystukała jakiś numer. - Haloo? No czeeeść. Tak, mam telefon. Tak, ukradłam. Słuchaj, to bezmózgie stworzenie załatwiło nam wysiadkę na jakimś totalnym zadupiu... Nie wiem, gdzie to, ale zero ludzi. Możesz nas znaleźć? Uff dzięki! Przyjedziesz, prawda? Co cię on? Zostaw w domu, zamknij drzwi, zawrzyj okna... PO PROSTU TU PRZYJEDŹ, DOBRA?! Dziękuję! Czekamy. Buziaczki! - rozłączyła się i schowała komórkę to kieszeni.- NO! Pomoc będzie za... nie wiem ile.
- Nazwałaś mnie bezmózgim stworzeniem - mruknął urażony.
- Idealnie pasuje, co nie? Dobra, nieśmieszne. Poczekamy trochę i się zobaczy - oznajmiła i usiadła na jezdni. On z nią. Siedzieli tak jakiś czas w ciszy.
- Do kogo tak właściwie dzwoniłaś? - spytał.
- Och, ten ktoś był dla mnie baaardzo ważny... Zanim rodzice się rozwiedli.
- Masz brata? - spytał.
- Lepiej. Siostrę.
______________________________
Amen!
Super rozdział :*
OdpowiedzUsuńCzekam na next <3
Cudowny! *.*
OdpowiedzUsuńNext:**
Rozdział mega. Z resztą tak samo jak poprzednie pełen zwrotów akcji. Po prostu niesamowity. Czekam na nexta z niecierpliwością!
OdpowiedzUsuńCoś mi się wydaje ,że siostra Piper jest Rachelle xD Ale to tylko moje myślenie :)
OdpowiedzUsuńKochane czekam na następny rozdział :**
Cudo *.*
~Meggi
też mam takie podejrzenia :*
Usuń❤ Cudny jak zwykle!
OdpowiedzUsuńBiedna Laura
OdpowiedzUsuńMega mega mega *,* Uwielbiam wasze rozdziały, co dalej co dalej? Ja chcem już wiedzieć. Powiedz że oni się zejdą, a on sobie przypomni. No błagam ;( Popieram Megg też mi się wydaje, że Piper i Rachelle mają ze sobą coś wspólnego ;> Czekam na nexta. ;)
OdpowiedzUsuńBuziaczki Mea ;*
+.+
OdpowiedzUsuńCo prawda dopiero teraz natknęłam się na tego bloga, ale jest na prawdę ciekawy i przyzwoicie pisany:) :) macie talent :) książki możecie pisać, hehe :) <3
OdpowiedzUsuń