Dosłownie, myślałam, że zemdleję, co minęło by się z celem, biorąc pod uwagę, że miałam zamiar wstać i zacząć dzień. Ross/Kyle spał sobie obok, a ja znowu miałam wielką ochotę go pocałować.
Już mam tego dość. Ciągle się hamować...
W każdym razie postanowiłam nie zostawiać go samego.
Jeszcze się z okna rzuci czy coś...
Leżałam więc dalej bawiąc się telefonem. Kiedy już mi się to znudziło obróciłam się w jego stronę i przeżyłam szok.
Leżał sobie po prostu i wpatrywał się we mnie. Zaśmiał się na widok mojej miny.
- Dzień dobry. - podniósł się i pocałował mnie w policzek. Zarumieniłam się.
- Hej. - odpowiedziałam.
- Jakieś plany na dzisiaj? - spytał i się przeciągnął.
- Nie wiem. Moglibyśmy…
- Byśmy. Nie mogłabyś tylko my moglibyśmy… Podoba mi się to. - wyznał z uśmiechem, a ja znów się zarumieniłam.
- Noo… moglibyśmy pójść do sklepu i kupić jakieś ozdoby… W końcu zbliżają się święta i…
- Genialny pomysł! - uśmiechnął się. - Kiedy idziemy?
- Spokojnie pasikoniku. - zgasiłam jego entuzjazm. - Może najpierw jakieś śniadanie?
- Okay. - wstał i poszedł do kuchni.
- Hej! - ruszyłam za nim. - Poczekaj! - ale on już się rozkręcał. Wyciągał miskę i składniki. - Ymm… Naleśniki? - spytałam.
- Dokładnie. - potwierdził i kontynuował.
- Może pomóc? - zaproponowałam.
- Poradzę sobie.
- Nie wątpię. Jednak nie zmienia to faktu, że chcę ci pomóc. - stanęłam obok niego i zasalutowałam. - Jestem gotowa!
- Hah. - odparł i obsypał mnie mąką.
- Ej! - oburzyłam się.
- Przykro mi, ale w kuchni trzeba się poświęcać. - westchnął, po czym się uśmiechnął.
- Ja ci dam poświęcenie! - rzuciłam się na niego i zaczęliśmy obrzucać się białym proszkiem. Śmialiśmy się przy tym jak wariaci, no i oczywiście zapomnieliśmy całkiem o naszym śniadaniu.
Ocknęliśmy się dopiero wtedy, kiedy poślizgnęłam się, a on mnie złapał.
- Zdradziecka mąka. Nie sądziłam, że można się na niej… - przerwałam na widok jego miny. Wpatrywał się we mnie zachwycony. - Kyle? - nie przerwał. Zamiast tego znów zaczął się zbliżać. Nie zareagowałam. No bo, czemu? To nie ma sensu. Skoro tego chcę to czemu po prostu tego nie zrobię? Zamiast tego zaczęłam powoli mrużyć oczy. On też. Po chwili jednak się zatrzymał. Pokiwał głowa i znów się odsunął. Teraz byłam oburzona, ale nie dawałam tego po sobie poznać. Kurde, facet! Zdecyduj się! Wczoraj chciałeś, przedwczoraj chciałeś… A dzisiaj już nie?!
- Przepraszam… Zapomniałem. - szepnął i wrócił do robienia śniadania. Ja stałam tak ze zdziwioną miną i wpatrywałam się w jego plecy. C’mon dude!
- Nie… Ja… Ty… Nieważne. - opadłam na krzesło z westchnieniem.
- Placków sześć, ty je zjesz. - podał mi talerz. - Ja mam pięć, zjem je też. - uśmiechnął się siadając naprzeciwko mnie. - Gniewasz się?
- Skądże. - odparłam dźgając naleśnik. - Jest okay.
- Nie wygląda na to. - wyciągnął do mnie rękę. Złapałam ją i westchnęłam. - Wszystko gra? Masz mnie dość, prawda?
- Co? Nie! Czemu tak myślisz?! - piszczałam.
- Pewnie cię wkurzam. - stwierdził i spojrzał w talerz. Następnie zaczął jeść. Zrobiłam więc to samo. Po raz pierwszy zjedliśmy w milczeniu. Kiedy skończyliśmy wziął talerze i zaczął je myć. Wstałam, podeszłam do niego i mocno go przytuliłam. Następnie pocałowałam go w policzek.
- Nie wkurzasz mnie. - szepnęłam i odbiegłam. Chwyciłam wybrane ubrania i pobiegłam do łazienki. Po drodze minęłam blondyna, który stał tak, jakby miał coś powiedzieć. Oczywiście nie dałam mu takiej możliwości, bo zniknęłam w kibelku.
Kiedy jednak wróciłam, on siedział już ubrany na pościelonym łóżku i wpatrywał się w przestrzeń.
- Ekhm. - odkaszlnęłam, a on odwrócił się w moją stronę. Wstał i stanął naprzeciw mnie. Musiałam podnieść głowę, przecież był wyższy ode mnie.
- Lau, ja…
- Nic nie mów. Mieliśmy iść do sklepu, pamiętasz? - uśmiechnęłam się lekko, a on pokiwał głową. - Nie smuć się, bo mi też będzie smutno. - przysunęłam się do niego i przytuliłam.
- Nienawidzę tego. - szepnął w moje włosy i również mnie przytulił. Staliśmy tak przez chwilę, a kiedy odsunęłam się od niego i znów podniosłam wzrok patrzył na mnie z uśmiechem.
- Od razu lepiej, pasikoniku. - rzuciłam, a on zaśmiał się cicho.
- Nawzajem, owieczko.
- Baranku.
- Dobra, chodź. - złapał mnie za rękę i wyciągnął do przedpokoju.
***
- Co myślisz o tych? - pokazałam blondynowi zestaw biało-złotych bombek.
- Dalej uważam, że te czerwone w złote są lepsze. - fuknął.
- To weźmiemy i te, i te, i w praniu wyjdzie, które założymy, okay? - zaproponowałam.
- Nie. Bierzemy czerwone. - zarządził.
- Ale ja wolę białe! - odpowiedziałam podobnym tonem.
- To bierzemy kurde zielone!
- Błeee!
- No właśnie. To jak?
- No mówię, że oba zestawy. - uśmiechnęłam się.
- Niech ci już będzie. - westchnął.
- Yay! - pisnęłam i go przytuliłam. - To teraz musimy brać dwa zestawy pozostałych ozdób.
- A ja dalej wolę czerwone. - mruczał pod nosem.
- Nie bądź taki! - zaczęłam potrząsać jego ramieniem. - Prooooszę…!
- Też cię proszę, weźmy czerwone. Czy nie jest to twój ulubiony kolor?
- Ale ja… och. - zarumieniłam się. - Rozumiem. - przecież złoty to tak jakby żółty… - No dobrze. Czerwone. - uśmiechnęłam się do niego, a on zrobił zwycięską minę. - Już się tak nie pusz. - pokazałam mu język, a on się cicho zaśmiał. Odłożyłam więc białe bombki i kontynuowaliśmy zakupy.
***
Kiedy wyszliśmy ze sklepu obładowani siatkami z ozdobami na choinkę postanowiliśmy iść kupić jakieś świeczki i serwetki. Zakupiliśmy złote świeczki i czerwone serwety, po czym zrobiliśmy sobie przerwę na kawę.
- Pozwól, że zamówię. - oznajmił.
- Ależ proszę, panie Spencer.
- Mówiłem, że masz tak do mnie nie mówić! - warknął.
- Spokojnie pasikoniku, przecież tylko sobie żartuję. - szturchnęłam go lekko. - Zajmę jakieś miejsca, okay?
- Okay. Weźmiesz? - spytał, a ja przejęłam niesione przez niego siatki. On podszedł do lady, a ja w tym czasie szukałam miejsca. Zajęłam jedno na takiej fajnej kanapie… Usiadłam i odłożyłam siaty. Odprężałam się, a kiedy poczułam, że kanapa po mojej prawej się obciąża uśmiechnęłam się. Otworzyłam lekko oko i zobaczyłam baranka.
W przenośni, oczywiście.
- Kawa dla pani. - podał mi mój kubek.
- Dzięki. - uśmiechnęłam się i odebrałam napój. Wciągnęłam zapach pysznego, waniliowego latte.
- Mmm karmelowe… - wymruczał, a ja cicho zachichotałam. - Może chcesz trochę?
- Poproszę. - uśmiechnęłam się i upiłam łyk. - Pysz… - przerwałam na widok napisu na kubku.
- Co? - zdziwił się.
- Nic… Nie rozumiem, czemu…
- Taki napis na kubku? - nerwowo zaczesał włosy do tyłu. - Nie wiem czemu, ale kiedy się spytała to podałem to imię, a później było za późno by je zmienić, więc… - przerwał. - Nie przeszkadza ci to, prawda?
- Czemu by miało? - zaśmiałam się nerwowo. - To przecież twoja kawa, nie?
- Nie o to chodzi.
- A o co?
- Przecież to imię twojego… Ekhm. - spuścił wzrok i spojrzał na swoje buty.
- Nie ważne. Jak chcesz, to mogę cię nawet tak nazywać. - szturchnęłam go znowu, a on uśmiechnął się lekko. - Powiedz mi, jakiej pasty używasz, albo własnoręcznie powyrywam ci zęby i przerobię na sztuczną szczękę dla mnie. - skuliłam się na siedzisku.
- Uwierz mi, nie pamiętam jaką myłem wcześniej, ale teraz korzystam z twojej. - przysunął się bliżej. - Chyba ci to nie przeszkadza?
- O ile korzystasz ze swojej szczoteczki. - wyjaśniłam, na co zaśmiał się pod nosem.
- O to się nie martw. - objął mnie ramieniem, a ja uśmiechnęłam się lekko i położyłam głowę na jego ramieniu. Było w miarę jak dawniej. Siedzieliśmy przytuleni i popijaliśmy kawę. Było dobrze. Po raz pierwszy od bardzo dawna było mi dobrze. I to się liczyło.
Nie przeszkadzało mi również to, że czułam się obserwowana.
Jednak kiedy poczułam, że blondyn zaczyna się spinać otworzyłam oczy.
- Coś nie tak? - spytałam.
- Hannah Montana na drugiej… - warknął. Odwróciłam się i zobaczyłam Rachelle. Podniosłam się lekko, ale tylko trochę, bo ruchy blokowało mi ramię blondyna.
- Spójrzcie, ktoś zatęsknił. - warknął Ross/Kyle.
- Uwierz, nie. - odpowiedziała mu “jego dziewczyna”.
- Więc co tu robisz? Bo w gadkę, że rozmawiasz z każdą osobą w każdej kawiarni raczej nie uwierzę…
- Zobaczyłam cię, więc postanowiłam podejść. - wyjaśniła.
- Czyli jednak się stęskniłaś, hmm? Szkoda, bo ja za tobą nie. - westchnął. - Wybacz, ale niszczysz nam dzień. Więc ziut, obrocik i do domu. - zarządził, a ja chichotałam w jego kurtkę. Blondynka była cała czerwona i wpatrywała się we mnie z czystą nienawiścią. Udałam, że puszczam jej całuska, a ona się odwróciła i wyszła trzaskając drzwiami.
- Uff… - westchnął i zsunął się niżej po kanapie. - Ta się zawsze przyczepi…
- Hmm… - zamyśliłam się.
- Co?
- Nic. Nie że coś, ale dobrze, że ją pogoniłeś. Inaczej sama bym to zrobiła, tylko bardziej brutalnie. - znów się o niego oparłam, a on zaśmiał się szczerze.
- Kochana jesteś.
- Miło to słyszeć. Bo w sumie trochę minęło od ostatniego razu… - znów pogrążyłam się w zadumie, a on jęknął i mocno mnie przytulił. - Ty też.
- Ale co? - spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Jesteś kochany. - wyjaśniłam. - Tak się martwisz… Chociaż nie masz o co. Poradziłabym sobie.
- Powiedziałbym, że nie warto żyć przeszłością, ale nie mogę, bo sam nic o niej nie wiem. - wyznał.
- Widzisz. Pasujemy do siebie. Dwa takie biedaki… Jeden co to nic nie pamięta, a druga nie umie zapomnieć…
- Hah. Może masz racje. - uśmiechnął się. - No. Pamiętaj, że mamy jeszcze trochę do kupienia. Co na liście?
- Choinka na pewno…
- I jemioła.
- Po co?
- A po co na święta jemioła? Pomyśl troszkę.
- Ale…
- Oj no weź, będzie śmiesznie! - zaczął podskakiwać na kanapie podekscytowany. - Proszę!
- Ale…
- Plooosie… - zrobił wielkie oczy kota w butach. No i jak tu odmówić…?
- A niech ci będzie…
- Hurra! - rzucił się by mnie wyściskać, ale się odsunęłam. Zdziwił się.
- Lepiej - zaczęłam ze śmiechem. - jeśli już pójdziemy do tego sklepu.
- No dobra… - fuknął i wstał. Ja za nim. Wyrzuciłam kubek i ukradkiem oka zarejestrowałam, że blondyn swój chowa do kieszeni kurtki. - Więc… Wolisz drzewko sztuczne, czy prawdziwe?
- Prawdziwe są fajne, bo ładnie pachną, ale krócej wytrzymują i strasznie sypią igły. Sztuczne wytrzymują dłużej i nie bałaganią, ale nie oddają tego świątecznego charakteru… - wymieniałam.
- Więc bierzemy żywą choinę. - stwierdził. Już po chwili szukaliśmy ładnego, jednak nie za dużego drzewka.
***
- No wchodź! - wrzeszczał blondyn przeciskając choinkę przez próg. - A mówiłem ci, żebyśmy wzięli tę mniejszą!
- Ona byłą za mała! - oburzyłam się. - Ta jest idealna!
- Będzie, jeśli uda mi się ją wnieść! - zbulwersował się Ross/Kyle.
- Pomóc ci?
- Nie trzeba. - sapnął. - Właź do…!
- Nie wyżywaj się na niej! To tylko drzewo!
- Ona wyżywa się na mnie, więc mam prawo!
- Zostaw ją w spokoju!
- Czemu mówimy o choince jak o żywej osobie?!
- Dobra, jeszcze trochę… Wspaniale! - pisnęłam, kiedy roślina stanęła w mieszkaniu. - Zaniesiesz ją do salonu, prawda?
- Jasne, ale chcę w nagrodę kubek herbaty. Z miodem. Bez cytryny. - sapnął i zaczął przenosić nasze drzewko. - Chociaż najpierw możesz przygotować jakiś stojak, czy coś…
- Chwilka! - pobiegłam po wiaderko i poduszki. - Dobra, wstawiaj ją! - kiedy udało nam się umiejscowić drzewo w wiadrze umocniliśmy je poduszkami i wstawili w dodatku do kartonu, w którym też umocniliśmy wszystko poduszkami… No po prostu taka sytuacja.
Później blondyn zdyszany opadł na kanapę.
- A teraz herbata… - sapnął i zamknął oczy dalej dysząc. Ruszyłam więc robić mu herbatkę. Zrobiłam więc i wróciłam do niego. - Dzięki. - mruknął.
- Nie ma za co. Czegoś jeszcze potrzebujesz? - spytałam z troską kładąc się obok niego.
- Może jakiegoś kanału muzycznego… I będzie git.
- Okay. - chwyciłam pilota i włączyłam mu upragniony kanał. Wpatrywał się w niego popijając herbatę. - A ty - zrobił przerwę na łyk. - Sobie nie zrobiłaś? - zdziwił się.
- Nie chciałam.
- To napij się mojej. - podał mi naczynie, a ja uśmiechnęłam się do niego. Napiłam się trochę i oddałam mu kubek. Dalej powoli sączył habatę a ja słuchałam tego programu…
Polegał na tym, że ludzie głosowali na swoje ulubione piosenki o tematyce świątecznej, a później były one puszczane dla innych.
Lecz kiedy usłyszałam, co usłyszałam po prostu oniemiałam.
Nie sądziłam, że mogą to puścić. Już miałam przełączyć, ale blondyn wyrwał mi pilota.
- Zostaw. - poprosił. Skuliłam się więc i postanowiłam nie patrzeć. Nie zmieniło to faktu, że kiedy usłyszałam jego głos to po prostu się rozpłakałam. Jak dziecko. On jednak nic nie zrobił. Wpatrywał się urzeczony w ekran. - Jak to było dawno… - szepnął, ale ja go usłyszałam.
- Co?! - podniosłam głowę patrząc na niego.
- Mówiłem coś? - zdziwił się. - Sorry, wiesz, że ostatnio zdarza mi się coś mówić nie panując nad tym…
- Nie ważne. - mruknęłam.
- Hej, nie płacz. - objął mnie ramieniem. - A jeśli musisz, to możesz w moje ramię. Nie obrażę się. - uśmiechnął się, ale ja nie zareagowałam. - Ej. Jesteś zła?
- Nie. - warknęłam.
- Proszę, nie gniewaj się. Powiedziałem coś nie tak? - zdziwił się.
Nie. Powiedziałeś coś, bardzo TAK. Ale to, że o tym nie pamiętasz, że o tym nie mówisz jest nie tak - niee, tego nie mogłam mu raczej powiedzieć. Więc siedziałam cicho dalej skulona. A on lekko mną kołysał.
- Dobra, dość. - wstałam. - Mamy choinkę. I mnóstwo ozdób do powieszenia na niej.
- Okay… - mruknął i również się podniósł. Odstawił kubek i pomógł mi wyciągnąć pudełka z siatek. Później wieszaliśmy ozdoby. Podśpiewywaliśmy przy tym piosenki z telewizji. Kiedy słyszałam jego głos miałam ochotę zemdleć. Ale tego nie zrobiłam. Kiedy skończyliśmy zapaliliśmy lampki. Za oknem było już ciemno, więc po zgaszeniu światła wyglądało to ślicznie.
- Pięknie, prawda? - spytał obejmując mnie ramieniem.
- Owszem. - wtuliłam się w niego, a on objął mnie też druga ręką. - Przepraszam, że nic nie mówiłam.
- Rozumiem. Przecież możesz. - poczochrał mi włosy.
- UGH! JESTEŚ MARTWY! - krzyknęłam, a on zaczął uciekać. Skakaliśmy przez stolik, biegaliśmy po kanapie i staraliśmy się nie przewrócić choinki. Nagle potknął się o jakieś pudełko, a ja o niego, więc leżeliśmy tak na podłodze. Ja na nim, on pode mną cały spłakany.
- Co jest? - spytałam.
- Skąd to się hahaha tam wzięło? - zdziwił się patrząc na sufit. Obróciłam głowę i zobaczyłam... gałązkę jemioły.
- Nie wiem. Ja tam tego nie dawałam. Może samo wyrosło…
- Hahahahaha
- Ty to tam dałeś?!
- Skąd miałem wiedzieć, że akurat TU się potknę? - spojrzał na mnie. Ja na niego. Leżeliśmy tak taksując się spojrzeniami, aż nagle przemówił - Wiesz, teraz wszystko zależy od ciebie.
- Co?
- No wiesz… To, czy zachowamy tradycję, czy to olejemy. W końcu nikt nie patrzy i nie będzie mógł nam robić o to wyrz… - nie powiedział nic więcej, bo nachyliłam się do niego tak, że stykaliśmy się nosami.
- Nie tylko ode mnie. - uśmiechnęłam się lekko.
- Ale przecież…
- Nie wiem czy zauważyłeś, ale jakoś rano nie miałam nic przeciwko…
- Czyli…? - jego zdziwiony głos był tak uroczy, że nie sposób było się opanować. Powoli opuściłam głowę łącząc nasze wargi.
“O Jezu…” było pierwszym, o czym tylko pomyślałam. Nic się nie zmieniło. Nadal było tak, jak zawsze, tylko uderzyło mnie to tak, jak za pierwszym razem…
Odwzajemnił pocałunek. Serce waliło mi jak oszalałe, a ja nawet nie miałam już sumienia się hamować. Wplotłam palce w jego włosy i pogłębiłam pocałunek. Jakoś tak się stało, że znalazłam się pod nim, a on podpierając się na łokciach mruczał cicho, kiedy ciągnęłam lekko za jego kudły. Tak za tym tęskniłam…
Jego mruczenie przechodziło powoli w ciche posapywanie. Rozumiałam, mi też zaczynało brakować powietrza. Nie miałam jednak zamiaru przestawać. Musiałam jednak, więc lekko się od niego odsunęłam i od razu starałam się uspokoić oddech i zapanować nad moim oddechem. On wydawał podobne dźwięki, więc po chwili zrezygnowałam. Uśmiechnął się, a ja zrobiłam to samo.
- Więc… - mruknął dalej dysząc. - Mam to uznać za prezent na święta?
- Och, broń cię Boże. - trąciłam go lekko nosem. - Na święta dostałbyś ich o wiele więcej, ale mam inny pomysł na prezent dla ciebie. - pocałowałam go lekko, a on uśmiechnął się przez pocałunek.
- Wiesz co? - spytał odsuwając się ode mnie.
- Powiedz, zanim ciekawość mnie zeżre… - mruknęłam.
- Chyba cię kocham. - szepnął mi do ucha.
- Och R… Kyle. - łzy zaczęły powoli spływać z moich oczu. - Skoro tak, to ja ciebie chyba też. - przytuliłam go, a on usiadł i przyciągnął mnie do siebie mocniej. Teraz płakałam tak jak wtedy, kiedy zobaczyłam ich w telewizji.
- Spokojnie… - kołysał mną lekko. - Spokojnie, Lau. Jestem.
- Wiem. - oparłam się na jego klacie, a on zaczął bawić się moimi włosami.
- Pozwól, że się powtórzę, ale kocham cię. I nienawidzę, kiedy płaczesz.
- Ale to są łzy szczęścia. - wyjaśniłam z uśmiechem. - Te łzy mówią: “Ależ Kyle, ja też cię kocham, mimo iż czasem nie mogę się z tobą dogadać. Jesteś wspaniały jaki jesteś, a ja kocham cię, wariacie.”
- I teraz zebrało ci się na rymy, hm? - mruknął, ale widać było, że jest zadowolony. Ja też byłam.
- Ja przynajmniej nie rymuję o naleśnikach, pasikoniku. - pocałowałam go w policzek.
- Och, nie ważne, miałem wenę. - machnął ręką lekceważąco.
- Cóż, więc ja miałam wenę teraz. - kontynuowałam.
- To może po prostu pójdziesz do łazienki i przebierzesz się w piżamę, ja rozścielę łóżko i znajdę nam jakiś film, hm?
- Może być. - wstałam, a on za mną. Ja poszłam do łazienki, a on został.
Stanęłam przed lustrem i zaczęłam się uśmiechać do odbicia. Później wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w piżamę. W salonie zastałam widok na jaki czekałam te miesiące.
Ross (to Kyle sobie dodajcie) leżał spokojnie pod kołdrą i czekał. Na mnie.
Jak kiedyś.
- Więc… Znalazłem magiczny kanał, który jak na życzenie postanowił puścić TFIOS’a… Więc?
- Oczywiście, że tak. - położyłam się obok niego, a on natychmiast mnie przykrył. Przytuliłam się do niego, po czym zaczęliśmy oglądać.
Po filmie od razu położyliśmy się spać, nie gasząc nawet choinki.
Mi to nie przeszkadzało. Przynajmniej mogłam widzieć jego oczy, kiedy patrzył na mnie zanim zasnęłam…
Leżał sobie po prostu i wpatrywał się we mnie. Zaśmiał się na widok mojej miny.
- Dzień dobry. - podniósł się i pocałował mnie w policzek. Zarumieniłam się.
- Hej. - odpowiedziałam.
- Jakieś plany na dzisiaj? - spytał i się przeciągnął.
- Nie wiem. Moglibyśmy…
- Byśmy. Nie mogłabyś tylko my moglibyśmy… Podoba mi się to. - wyznał z uśmiechem, a ja znów się zarumieniłam.
- Noo… moglibyśmy pójść do sklepu i kupić jakieś ozdoby… W końcu zbliżają się święta i…
- Genialny pomysł! - uśmiechnął się. - Kiedy idziemy?
- Spokojnie pasikoniku. - zgasiłam jego entuzjazm. - Może najpierw jakieś śniadanie?
- Okay. - wstał i poszedł do kuchni.
- Hej! - ruszyłam za nim. - Poczekaj! - ale on już się rozkręcał. Wyciągał miskę i składniki. - Ymm… Naleśniki? - spytałam.
- Dokładnie. - potwierdził i kontynuował.
- Może pomóc? - zaproponowałam.
- Poradzę sobie.
- Nie wątpię. Jednak nie zmienia to faktu, że chcę ci pomóc. - stanęłam obok niego i zasalutowałam. - Jestem gotowa!
- Hah. - odparł i obsypał mnie mąką.
- Ej! - oburzyłam się.
- Przykro mi, ale w kuchni trzeba się poświęcać. - westchnął, po czym się uśmiechnął.
- Ja ci dam poświęcenie! - rzuciłam się na niego i zaczęliśmy obrzucać się białym proszkiem. Śmialiśmy się przy tym jak wariaci, no i oczywiście zapomnieliśmy całkiem o naszym śniadaniu.
Ocknęliśmy się dopiero wtedy, kiedy poślizgnęłam się, a on mnie złapał.
- Zdradziecka mąka. Nie sądziłam, że można się na niej… - przerwałam na widok jego miny. Wpatrywał się we mnie zachwycony. - Kyle? - nie przerwał. Zamiast tego znów zaczął się zbliżać. Nie zareagowałam. No bo, czemu? To nie ma sensu. Skoro tego chcę to czemu po prostu tego nie zrobię? Zamiast tego zaczęłam powoli mrużyć oczy. On też. Po chwili jednak się zatrzymał. Pokiwał głowa i znów się odsunął. Teraz byłam oburzona, ale nie dawałam tego po sobie poznać. Kurde, facet! Zdecyduj się! Wczoraj chciałeś, przedwczoraj chciałeś… A dzisiaj już nie?!
- Przepraszam… Zapomniałem. - szepnął i wrócił do robienia śniadania. Ja stałam tak ze zdziwioną miną i wpatrywałam się w jego plecy. C’mon dude!
- Nie… Ja… Ty… Nieważne. - opadłam na krzesło z westchnieniem.
- Placków sześć, ty je zjesz. - podał mi talerz. - Ja mam pięć, zjem je też. - uśmiechnął się siadając naprzeciwko mnie. - Gniewasz się?
- Skądże. - odparłam dźgając naleśnik. - Jest okay.
- Nie wygląda na to. - wyciągnął do mnie rękę. Złapałam ją i westchnęłam. - Wszystko gra? Masz mnie dość, prawda?
- Co? Nie! Czemu tak myślisz?! - piszczałam.
- Pewnie cię wkurzam. - stwierdził i spojrzał w talerz. Następnie zaczął jeść. Zrobiłam więc to samo. Po raz pierwszy zjedliśmy w milczeniu. Kiedy skończyliśmy wziął talerze i zaczął je myć. Wstałam, podeszłam do niego i mocno go przytuliłam. Następnie pocałowałam go w policzek.
- Nie wkurzasz mnie. - szepnęłam i odbiegłam. Chwyciłam wybrane ubrania i pobiegłam do łazienki. Po drodze minęłam blondyna, który stał tak, jakby miał coś powiedzieć. Oczywiście nie dałam mu takiej możliwości, bo zniknęłam w kibelku.
Kiedy jednak wróciłam, on siedział już ubrany na pościelonym łóżku i wpatrywał się w przestrzeń.
- Ekhm. - odkaszlnęłam, a on odwrócił się w moją stronę. Wstał i stanął naprzeciw mnie. Musiałam podnieść głowę, przecież był wyższy ode mnie.
- Lau, ja…
- Nic nie mów. Mieliśmy iść do sklepu, pamiętasz? - uśmiechnęłam się lekko, a on pokiwał głową. - Nie smuć się, bo mi też będzie smutno. - przysunęłam się do niego i przytuliłam.
- Nienawidzę tego. - szepnął w moje włosy i również mnie przytulił. Staliśmy tak przez chwilę, a kiedy odsunęłam się od niego i znów podniosłam wzrok patrzył na mnie z uśmiechem.
- Od razu lepiej, pasikoniku. - rzuciłam, a on zaśmiał się cicho.
- Nawzajem, owieczko.
- Baranku.
- Dobra, chodź. - złapał mnie za rękę i wyciągnął do przedpokoju.
***
- Co myślisz o tych? - pokazałam blondynowi zestaw biało-złotych bombek.
- Dalej uważam, że te czerwone w złote są lepsze. - fuknął.
- To weźmiemy i te, i te, i w praniu wyjdzie, które założymy, okay? - zaproponowałam.
- Nie. Bierzemy czerwone. - zarządził.
- Ale ja wolę białe! - odpowiedziałam podobnym tonem.
- To bierzemy kurde zielone!
- Błeee!
- No właśnie. To jak?
- No mówię, że oba zestawy. - uśmiechnęłam się.
- Niech ci już będzie. - westchnął.
- Yay! - pisnęłam i go przytuliłam. - To teraz musimy brać dwa zestawy pozostałych ozdób.
- A ja dalej wolę czerwone. - mruczał pod nosem.
- Nie bądź taki! - zaczęłam potrząsać jego ramieniem. - Prooooszę…!
- Też cię proszę, weźmy czerwone. Czy nie jest to twój ulubiony kolor?
- Ale ja… och. - zarumieniłam się. - Rozumiem. - przecież złoty to tak jakby żółty… - No dobrze. Czerwone. - uśmiechnęłam się do niego, a on zrobił zwycięską minę. - Już się tak nie pusz. - pokazałam mu język, a on się cicho zaśmiał. Odłożyłam więc białe bombki i kontynuowaliśmy zakupy.
***
Kiedy wyszliśmy ze sklepu obładowani siatkami z ozdobami na choinkę postanowiliśmy iść kupić jakieś świeczki i serwetki. Zakupiliśmy złote świeczki i czerwone serwety, po czym zrobiliśmy sobie przerwę na kawę.
- Pozwól, że zamówię. - oznajmił.
- Ależ proszę, panie Spencer.
- Mówiłem, że masz tak do mnie nie mówić! - warknął.
- Spokojnie pasikoniku, przecież tylko sobie żartuję. - szturchnęłam go lekko. - Zajmę jakieś miejsca, okay?
- Okay. Weźmiesz? - spytał, a ja przejęłam niesione przez niego siatki. On podszedł do lady, a ja w tym czasie szukałam miejsca. Zajęłam jedno na takiej fajnej kanapie… Usiadłam i odłożyłam siaty. Odprężałam się, a kiedy poczułam, że kanapa po mojej prawej się obciąża uśmiechnęłam się. Otworzyłam lekko oko i zobaczyłam baranka.
W przenośni, oczywiście.
- Kawa dla pani. - podał mi mój kubek.
- Dzięki. - uśmiechnęłam się i odebrałam napój. Wciągnęłam zapach pysznego, waniliowego latte.
- Mmm karmelowe… - wymruczał, a ja cicho zachichotałam. - Może chcesz trochę?
- Poproszę. - uśmiechnęłam się i upiłam łyk. - Pysz… - przerwałam na widok napisu na kubku.
- Co? - zdziwił się.
- Nic… Nie rozumiem, czemu…
- Taki napis na kubku? - nerwowo zaczesał włosy do tyłu. - Nie wiem czemu, ale kiedy się spytała to podałem to imię, a później było za późno by je zmienić, więc… - przerwał. - Nie przeszkadza ci to, prawda?
- Czemu by miało? - zaśmiałam się nerwowo. - To przecież twoja kawa, nie?
- Nie o to chodzi.
- A o co?
- Przecież to imię twojego… Ekhm. - spuścił wzrok i spojrzał na swoje buty.
- Nie ważne. Jak chcesz, to mogę cię nawet tak nazywać. - szturchnęłam go znowu, a on uśmiechnął się lekko. - Powiedz mi, jakiej pasty używasz, albo własnoręcznie powyrywam ci zęby i przerobię na sztuczną szczękę dla mnie. - skuliłam się na siedzisku.
- Uwierz mi, nie pamiętam jaką myłem wcześniej, ale teraz korzystam z twojej. - przysunął się bliżej. - Chyba ci to nie przeszkadza?
- O ile korzystasz ze swojej szczoteczki. - wyjaśniłam, na co zaśmiał się pod nosem.
- O to się nie martw. - objął mnie ramieniem, a ja uśmiechnęłam się lekko i położyłam głowę na jego ramieniu. Było w miarę jak dawniej. Siedzieliśmy przytuleni i popijaliśmy kawę. Było dobrze. Po raz pierwszy od bardzo dawna było mi dobrze. I to się liczyło.
Nie przeszkadzało mi również to, że czułam się obserwowana.
Jednak kiedy poczułam, że blondyn zaczyna się spinać otworzyłam oczy.
- Coś nie tak? - spytałam.
- Hannah Montana na drugiej… - warknął. Odwróciłam się i zobaczyłam Rachelle. Podniosłam się lekko, ale tylko trochę, bo ruchy blokowało mi ramię blondyna.
- Spójrzcie, ktoś zatęsknił. - warknął Ross/Kyle.
- Uwierz, nie. - odpowiedziała mu “jego dziewczyna”.
- Więc co tu robisz? Bo w gadkę, że rozmawiasz z każdą osobą w każdej kawiarni raczej nie uwierzę…
- Zobaczyłam cię, więc postanowiłam podejść. - wyjaśniła.
- Czyli jednak się stęskniłaś, hmm? Szkoda, bo ja za tobą nie. - westchnął. - Wybacz, ale niszczysz nam dzień. Więc ziut, obrocik i do domu. - zarządził, a ja chichotałam w jego kurtkę. Blondynka była cała czerwona i wpatrywała się we mnie z czystą nienawiścią. Udałam, że puszczam jej całuska, a ona się odwróciła i wyszła trzaskając drzwiami.
- Uff… - westchnął i zsunął się niżej po kanapie. - Ta się zawsze przyczepi…
- Hmm… - zamyśliłam się.
- Co?
- Nic. Nie że coś, ale dobrze, że ją pogoniłeś. Inaczej sama bym to zrobiła, tylko bardziej brutalnie. - znów się o niego oparłam, a on zaśmiał się szczerze.
- Kochana jesteś.
- Miło to słyszeć. Bo w sumie trochę minęło od ostatniego razu… - znów pogrążyłam się w zadumie, a on jęknął i mocno mnie przytulił. - Ty też.
- Ale co? - spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Jesteś kochany. - wyjaśniłam. - Tak się martwisz… Chociaż nie masz o co. Poradziłabym sobie.
- Powiedziałbym, że nie warto żyć przeszłością, ale nie mogę, bo sam nic o niej nie wiem. - wyznał.
- Widzisz. Pasujemy do siebie. Dwa takie biedaki… Jeden co to nic nie pamięta, a druga nie umie zapomnieć…
- Hah. Może masz racje. - uśmiechnął się. - No. Pamiętaj, że mamy jeszcze trochę do kupienia. Co na liście?
- Choinka na pewno…
- I jemioła.
- Po co?
- A po co na święta jemioła? Pomyśl troszkę.
- Ale…
- Oj no weź, będzie śmiesznie! - zaczął podskakiwać na kanapie podekscytowany. - Proszę!
- Ale…
- Plooosie… - zrobił wielkie oczy kota w butach. No i jak tu odmówić…?
- A niech ci będzie…
- Hurra! - rzucił się by mnie wyściskać, ale się odsunęłam. Zdziwił się.
- Lepiej - zaczęłam ze śmiechem. - jeśli już pójdziemy do tego sklepu.
- No dobra… - fuknął i wstał. Ja za nim. Wyrzuciłam kubek i ukradkiem oka zarejestrowałam, że blondyn swój chowa do kieszeni kurtki. - Więc… Wolisz drzewko sztuczne, czy prawdziwe?
- Prawdziwe są fajne, bo ładnie pachną, ale krócej wytrzymują i strasznie sypią igły. Sztuczne wytrzymują dłużej i nie bałaganią, ale nie oddają tego świątecznego charakteru… - wymieniałam.
- Więc bierzemy żywą choinę. - stwierdził. Już po chwili szukaliśmy ładnego, jednak nie za dużego drzewka.
***
- No wchodź! - wrzeszczał blondyn przeciskając choinkę przez próg. - A mówiłem ci, żebyśmy wzięli tę mniejszą!
- Ona byłą za mała! - oburzyłam się. - Ta jest idealna!
- Będzie, jeśli uda mi się ją wnieść! - zbulwersował się Ross/Kyle.
- Pomóc ci?
- Nie trzeba. - sapnął. - Właź do…!
- Nie wyżywaj się na niej! To tylko drzewo!
- Ona wyżywa się na mnie, więc mam prawo!
- Zostaw ją w spokoju!
- Czemu mówimy o choince jak o żywej osobie?!
- Dobra, jeszcze trochę… Wspaniale! - pisnęłam, kiedy roślina stanęła w mieszkaniu. - Zaniesiesz ją do salonu, prawda?
- Jasne, ale chcę w nagrodę kubek herbaty. Z miodem. Bez cytryny. - sapnął i zaczął przenosić nasze drzewko. - Chociaż najpierw możesz przygotować jakiś stojak, czy coś…
- Chwilka! - pobiegłam po wiaderko i poduszki. - Dobra, wstawiaj ją! - kiedy udało nam się umiejscowić drzewo w wiadrze umocniliśmy je poduszkami i wstawili w dodatku do kartonu, w którym też umocniliśmy wszystko poduszkami… No po prostu taka sytuacja.
Później blondyn zdyszany opadł na kanapę.
- A teraz herbata… - sapnął i zamknął oczy dalej dysząc. Ruszyłam więc robić mu herbatkę. Zrobiłam więc i wróciłam do niego. - Dzięki. - mruknął.
- Nie ma za co. Czegoś jeszcze potrzebujesz? - spytałam z troską kładąc się obok niego.
- Może jakiegoś kanału muzycznego… I będzie git.
- Okay. - chwyciłam pilota i włączyłam mu upragniony kanał. Wpatrywał się w niego popijając herbatę. - A ty - zrobił przerwę na łyk. - Sobie nie zrobiłaś? - zdziwił się.
- Nie chciałam.
- To napij się mojej. - podał mi naczynie, a ja uśmiechnęłam się do niego. Napiłam się trochę i oddałam mu kubek. Dalej powoli sączył habatę a ja słuchałam tego programu…
Polegał na tym, że ludzie głosowali na swoje ulubione piosenki o tematyce świątecznej, a później były one puszczane dla innych.
Lecz kiedy usłyszałam, co usłyszałam po prostu oniemiałam.
Nie sądziłam, że mogą to puścić. Już miałam przełączyć, ale blondyn wyrwał mi pilota.
- Zostaw. - poprosił. Skuliłam się więc i postanowiłam nie patrzeć. Nie zmieniło to faktu, że kiedy usłyszałam jego głos to po prostu się rozpłakałam. Jak dziecko. On jednak nic nie zrobił. Wpatrywał się urzeczony w ekran. - Jak to było dawno… - szepnął, ale ja go usłyszałam.
- Co?! - podniosłam głowę patrząc na niego.
- Mówiłem coś? - zdziwił się. - Sorry, wiesz, że ostatnio zdarza mi się coś mówić nie panując nad tym…
- Nie ważne. - mruknęłam.
- Hej, nie płacz. - objął mnie ramieniem. - A jeśli musisz, to możesz w moje ramię. Nie obrażę się. - uśmiechnął się, ale ja nie zareagowałam. - Ej. Jesteś zła?
- Nie. - warknęłam.
- Proszę, nie gniewaj się. Powiedziałem coś nie tak? - zdziwił się.
Nie. Powiedziałeś coś, bardzo TAK. Ale to, że o tym nie pamiętasz, że o tym nie mówisz jest nie tak - niee, tego nie mogłam mu raczej powiedzieć. Więc siedziałam cicho dalej skulona. A on lekko mną kołysał.
- Dobra, dość. - wstałam. - Mamy choinkę. I mnóstwo ozdób do powieszenia na niej.
- Okay… - mruknął i również się podniósł. Odstawił kubek i pomógł mi wyciągnąć pudełka z siatek. Później wieszaliśmy ozdoby. Podśpiewywaliśmy przy tym piosenki z telewizji. Kiedy słyszałam jego głos miałam ochotę zemdleć. Ale tego nie zrobiłam. Kiedy skończyliśmy zapaliliśmy lampki. Za oknem było już ciemno, więc po zgaszeniu światła wyglądało to ślicznie.
- Pięknie, prawda? - spytał obejmując mnie ramieniem.
- Owszem. - wtuliłam się w niego, a on objął mnie też druga ręką. - Przepraszam, że nic nie mówiłam.
- Rozumiem. Przecież możesz. - poczochrał mi włosy.
- UGH! JESTEŚ MARTWY! - krzyknęłam, a on zaczął uciekać. Skakaliśmy przez stolik, biegaliśmy po kanapie i staraliśmy się nie przewrócić choinki. Nagle potknął się o jakieś pudełko, a ja o niego, więc leżeliśmy tak na podłodze. Ja na nim, on pode mną cały spłakany.
- Co jest? - spytałam.
- Skąd to się hahaha tam wzięło? - zdziwił się patrząc na sufit. Obróciłam głowę i zobaczyłam... gałązkę jemioły.
- Nie wiem. Ja tam tego nie dawałam. Może samo wyrosło…
- Hahahahaha
- Ty to tam dałeś?!
- Skąd miałem wiedzieć, że akurat TU się potknę? - spojrzał na mnie. Ja na niego. Leżeliśmy tak taksując się spojrzeniami, aż nagle przemówił - Wiesz, teraz wszystko zależy od ciebie.
- Co?
- No wiesz… To, czy zachowamy tradycję, czy to olejemy. W końcu nikt nie patrzy i nie będzie mógł nam robić o to wyrz… - nie powiedział nic więcej, bo nachyliłam się do niego tak, że stykaliśmy się nosami.
- Nie tylko ode mnie. - uśmiechnęłam się lekko.
- Ale przecież…
- Nie wiem czy zauważyłeś, ale jakoś rano nie miałam nic przeciwko…
- Czyli…? - jego zdziwiony głos był tak uroczy, że nie sposób było się opanować. Powoli opuściłam głowę łącząc nasze wargi.
“O Jezu…” było pierwszym, o czym tylko pomyślałam. Nic się nie zmieniło. Nadal było tak, jak zawsze, tylko uderzyło mnie to tak, jak za pierwszym razem…
Odwzajemnił pocałunek. Serce waliło mi jak oszalałe, a ja nawet nie miałam już sumienia się hamować. Wplotłam palce w jego włosy i pogłębiłam pocałunek. Jakoś tak się stało, że znalazłam się pod nim, a on podpierając się na łokciach mruczał cicho, kiedy ciągnęłam lekko za jego kudły. Tak za tym tęskniłam…
Jego mruczenie przechodziło powoli w ciche posapywanie. Rozumiałam, mi też zaczynało brakować powietrza. Nie miałam jednak zamiaru przestawać. Musiałam jednak, więc lekko się od niego odsunęłam i od razu starałam się uspokoić oddech i zapanować nad moim oddechem. On wydawał podobne dźwięki, więc po chwili zrezygnowałam. Uśmiechnął się, a ja zrobiłam to samo.
- Więc… - mruknął dalej dysząc. - Mam to uznać za prezent na święta?
- Och, broń cię Boże. - trąciłam go lekko nosem. - Na święta dostałbyś ich o wiele więcej, ale mam inny pomysł na prezent dla ciebie. - pocałowałam go lekko, a on uśmiechnął się przez pocałunek.
- Wiesz co? - spytał odsuwając się ode mnie.
- Powiedz, zanim ciekawość mnie zeżre… - mruknęłam.
- Chyba cię kocham. - szepnął mi do ucha.
- Och R… Kyle. - łzy zaczęły powoli spływać z moich oczu. - Skoro tak, to ja ciebie chyba też. - przytuliłam go, a on usiadł i przyciągnął mnie do siebie mocniej. Teraz płakałam tak jak wtedy, kiedy zobaczyłam ich w telewizji.
- Spokojnie… - kołysał mną lekko. - Spokojnie, Lau. Jestem.
- Wiem. - oparłam się na jego klacie, a on zaczął bawić się moimi włosami.
- Pozwól, że się powtórzę, ale kocham cię. I nienawidzę, kiedy płaczesz.
- Ale to są łzy szczęścia. - wyjaśniłam z uśmiechem. - Te łzy mówią: “Ależ Kyle, ja też cię kocham, mimo iż czasem nie mogę się z tobą dogadać. Jesteś wspaniały jaki jesteś, a ja kocham cię, wariacie.”
- I teraz zebrało ci się na rymy, hm? - mruknął, ale widać było, że jest zadowolony. Ja też byłam.
- Ja przynajmniej nie rymuję o naleśnikach, pasikoniku. - pocałowałam go w policzek.
- Och, nie ważne, miałem wenę. - machnął ręką lekceważąco.
- Cóż, więc ja miałam wenę teraz. - kontynuowałam.
- To może po prostu pójdziesz do łazienki i przebierzesz się w piżamę, ja rozścielę łóżko i znajdę nam jakiś film, hm?
- Może być. - wstałam, a on za mną. Ja poszłam do łazienki, a on został.
Stanęłam przed lustrem i zaczęłam się uśmiechać do odbicia. Później wzięłam szybki prysznic i przebrałam się w piżamę. W salonie zastałam widok na jaki czekałam te miesiące.
Ross (to Kyle sobie dodajcie) leżał spokojnie pod kołdrą i czekał. Na mnie.
Jak kiedyś.
- Więc… Znalazłem magiczny kanał, który jak na życzenie postanowił puścić TFIOS’a… Więc?
- Oczywiście, że tak. - położyłam się obok niego, a on natychmiast mnie przykrył. Przytuliłam się do niego, po czym zaczęliśmy oglądać.
Po filmie od razu położyliśmy się spać, nie gasząc nawet choinki.
Mi to nie przeszkadzało. Przynajmniej mogłam widzieć jego oczy, kiedy patrzył na mnie zanim zasnęłam…
Jeju mega!! słodki rozdział Raura Forever :D jacy oni są kochani <3 Choinka żywą osobą to było takie śmieszne hahah :3 rozdział napisany jest przepięknie trzeba mieć wielki talent żeby napisać takie cudo zresztą jak poprzednie rozdziały Które też zwalają z nóg Kocham tego bloga <3 i nigdy go nie opuszcze Z niecierpliwością czekam na takie wspaniałe nexty jak zawsze KOCHAM KOCHAM!!!!! ^ . ^
OdpowiedzUsuńSuper rozdział :*
OdpowiedzUsuńRaura <3
Nie no ja chcę aby Ross coś pamiętał, więcej niż obecnie xD
Czekam na next <3
Raura<33333Wreszcie:)Jak się cieszę
OdpowiedzUsuńTen pocałunek pod jemiołą so sweet<3
Myślałam że może po pocałunku sobie coś przypomni ,ale mówi się trudno
Nie powie mu wreszcie prawdę zanim zrani go za bardzo tymi kłamstwami!!
OdpowiedzUsuńRozdział super i nareszcie pocałunek :D Yey, uwielbiam tą scenę<3
Czekam na szybki next!
HALLELUJAH! Doczekałam się KISSA!! AVE WAM!
OdpowiedzUsuńDziewczynki wy moje! Kocham Was. Ach za co? Ach za ten piękny pocałunek Raury/Kyury (?) <33
To było takie piękne...Jeju, Wasz blog jest moim ulubionym. Przyznam się Wam, że nie przepadam za Raurą i wgl, ale dla tego opowiadania zrobiłam wyjątek i zaczęłam czytać.
Grzechem by było nie wejść i nie przeczytać ani jednego Waszego rozdziału. Blog jest CFBHETYJEAKJFHGET i jeszcze DFEHRYfBETJRHHSZJYJTK!! hahahah :D
Jeju, ja już chcę święta! Ten zapach żywej choinki, wieszanie bombek...ten cały rodzinny nastrój OMG!
No to ten...czekam na next ;**
Zapraszam do siebie. Wczoraj dodałam nowy rozdział i mam wielką, wielką nadzieję, że obydwie wpadniecie...i ocenicie
i-just-need-one-last.dance.blogspot.com
Całuki ;**
~Wasza wierna fanka <3
Next Now :*
OdpowiedzUsuńWOOOOOOOOOOOW *-*
OdpowiedzUsuńRaura Kiss :)
Wreszcie Kiss jestem Wam za to ogromnie wdzięczna. :) Jeszcze niech Ross wszystko sobie przypomni i bedzie git! :D Tak tak wiem marzenia :) Tak czy siak czekam z niecierpliwością na następny rozdział, który mam nadzieję pojawi się niedługo ! :)) :*
OdpowiedzUsuńSuperowy rozdział tylko błagam żeby Ross pamięć odzyskał byłoby jeszcze lepiej ;)
OdpowiedzUsuńczekam na next'a :)
Niech juz sobie wszystko przypomni. No.
OdpowiedzUsuń