#Laura#
Rano obudziłam się z poczuciem, że wolałabym skoczyć ze szpitalnego okna. Nie było lepiej, kiedy obok siebie zobaczyłam śpiącego Ross'a.
- AAAA! - pisnęłam. Obudził się i zleciał z łóżka.
- Co się dzieje?! - zerwał się z podłogi.
- Co ty robiłeś w moim łóżku?! - panikowałam.
- No chyba spałem? - zdziwił się.
- Ty deklu! - warknęłam. Już miałam ochotę wstać i coś mu zrobić, ale przypomniało mi się, że mam zakaz.
- Co jest?! - panikowała reszta.
- Ten idiota spał w moim łóżku!
- Sama mi pozwoliłaś!
- Niby kiedy?!
- W nocy!
- Uspokójcie się! - rozkazała Van.
- NIE! - wrzasnęłam i skuliłam się na łóżku. Usiadła obok mnie i przyłożyła rękę do czoła.
- Nie masz gorączki...
- No raczej, że nie!
- Połóż się.
- Przecież leżę!
- Dobra, mam dość! Niech ją ktoś uspokoi! - wrzasnęła moja siostra i zerwała się z łóżka. Ross wpatrywał się we mnie smutno. Nagle podszedł do mnie Evan.
- Lau, uspokój się... - położył mi rękę na ramieniu, a ja westchnęłam. Położyłam się normalnie na łóżku i posłałam mu szeroki uśmiech. - No widzisz? Grzeczna dziewczynka. Przemycę dla ciebie ciasto.
- Z galaretką!
- Więc będzie z galaretką.
- YAY! - klasnęłam i przytuliłam chłopaka. Spojrzałam na czerwonego Rossa. Zaciskał pięści i posyłał nam wkurzone spojrzenie. Puściłam Evana, a on poczochrał mi włosy. - Pewnie i tak wyglądam lepiej niż przed chwilą...
- Może troszeczkę. - odpowiedziała mi Rydel i usiadła na krześle obok. - Co sobie pani życzy? Warkocz? Kok?
- Hmm... NIC! - uśmiechnęłam się, a reszta się zaśmiała. Kiedy Rydel rozczesywała mi włosy ja patrzyłam na smutnego Rossa obracającego w palcach jakąś kartkę. Była lekko przypalona, ale i tak ją poznałam. Nie wiem, skąd się tu wzięła. Myślałam, że upuściłam ją razem z podaniem... Powinna spłonąć w domu, ale tak się nie stało. Pewnie Piper! Będę musiała jej podziękować...
Blondyn zauważył, że mu się przyglądam, bo posłał mi przepełnione bólem spojrzenie, od którego każdy miałby ochotę skoczyć z okna lub podciąć sobie żyły. Problem jest taki, że ktoś podciął mi moje usiłując mnie zabić, a okno było moim ratunkiem... I teraz sobie coś pomyślałam.
- Co się stało? Z domem? - spytałam, ale nie uzyskałam odpowiedzi. Każdy wpatrywał się w swoje buty.
- Laura... - odezwał się Ross.
- Co? - wkurzyłam się. - Czemu mi nie odpowiadacie?!
- Laura posłuchaj... - wstał i podszedł do mnie. - On... Już... Już go nie ma.
- Co? - jęknęłam.
- On... Spłonął.
- Ale... Ale całkiem?
- Przykro mi. - położył dłoń na mojej. Ale nie potrzebowałam teraz uścisnąć czyjejś ręki. Z płaczem rzuciłam się na niego i zaczęłam płakać mu w koszulkę. Przytulił mnie i pogłaskał po plecach. - Spokojnie...
- Ale... Gdzie my się teraz zatrzymamy? - spytałam lekko odsuwając się od blondyna. Jednak nie całkiem. Było mi dobrze. Ciepło i wygodnie. Czego chcieć więcej? A, no może SWOJEGO DOMU?
- Nie ma Vanessy, więc powiem ci ja. - oznajmił Riker. - Razem z twoją siostrą uzgodniliśmy, że zatrzymacie się u nas...
- Ale jak to? - zdziwiłam się.
- Zamieszkacie u nas. Jeśli będziecie chciały, to na stałe. - wytłumaczył mi, a ja spojrzałam na Rossa. W jego oczach tkwił ten sam błysk, co kiedyś. Czyli i on nie wiedział.
- To... To dobrze. Dziękuję. - odpowiedziałam i westchnęłam. - A nasze rzeczy?
- Hmm... Znając Rydel już wkrótce pójdzie z wami na zakupy...
- Szafa co najmniej! - wrzasnął Ellington. - Ja tego nie wnoszę!
- Ja pomogę! - zaoferował Ross.
- I ja! - odezwał się Riker.
- No i oczywiście Super RyRy! - krzyknął Ryland i zapozował w stylu Super Mana.
Jak jeden mąż wybuchnęliśmy śmiechem. Dalej siedziałam w ramionach blondyna. Nie przeszkadzało mi to.
- Poczekajcie, idę po ciasto. - oznajmił Evan. - Ktoś chce? Oprócz Laury?
- Ja! - rozbrzmiał zgodny wrzask, a po chwili wszyscy wykrzykiwali jakie to ciasto by zjedli.
- Okay, więc idę. - i wyszedł, czemu towarzyszyło zadowolona mina Rossa. Zaśmiałam się cicho. Całkiem zapomniałam, że Ross traktuje Evana jak pies kota.
Po chwili Ev wrócił z wózkiem ciast. Wszyscy się roześmiali, nawet Ross. Uznałam to za postęp. Evan zaczął rozdawać talerzyki. Ross był zmuszony mnie puścić, jednak dalej siedziałam na jego kolanach. Jedliśmy w "spokoju", czyli jak w domu. Wszyscy gadali i co jakiś czas wybuchali śmiechem. Tacy są najlepsi. Szczęśliwi i roześmiani. Po chwili Evan poszedł odnieść talerze, Riker do Vanessy. Rocky i Ell poszli do sklepu, a Rydel po ciuchy dla mnie. Ryland miał posprzątać dom przed naszym przybyciem. Piper usnęła.
Ross znów mnie tulił. Spojrzałam na niego, a on na mnie. Uśmiechał się.
Przecież kiedy to wszystko się działo, nie byliśmy parą. Kiedy mnie okłamywał nie byliśmy razem. Widać, że mu zależy, a ja go potrzebuję. Każdy przecież zasługuje na drugą szansę, a ja jej jeszcze Ross'owi nie dałam.
- Ross?
- Tak? - wciąż na mnie patrzył.
- Ja... Ja chyba jestem gotowa.
- Ale na co? - zdziwił się.
- Jestem gotowa, żeby... Żeby ci wybaczyć - uśmiechnęłam się lekko. Wytrzeszczył oczy.
- C-co? O Boże, naprawdę? - Na jego twarzy zaczął pojawiać się uśmiech.
- Tak - zaśmiałam się cicho.
Zaniemówił i przytulił mnie tak mocno, jak jeszcze nigdy mnie nie przytulał. Śmiałam się pod nosem. Czułam ulgę, że w końcu mu wybaczyłam, on pewnie też.
- Dziękuję, dziękuję! - cieszył się, ale ja uznałam, że muszę powiedzieć mu coś jeszcze.
- Ross... Tylko, że...
- Co?
- Ja... - jąkałam się. - Zostańmy przyjaciółmi.
Od razu zrzedła mu mina, chociaż starał się to ukryć.
- Przepraszam.
- W porządku. Lepsze to, niż nic - próbował się uśmiechnąć.
- Hej wam! - do sali wpadł Evan. - Sorry! Przeszkadzam?
- Nie. - odpowiedział Ross. - Nie przeszkadzasz. - zamurowało mnie.
- Uff... Dobrze. - odpowiedział ciemnowłosy. - Ale, stary, nie gniewasz się za nos?
- Ahahaha! - zaśmiał się blondyn. - Nie no, jest spoko. - odpowiedział, a Evan uśmiechnął się szeroko. Kurde, nie spodziewałam się tego!
- Ej chłopaki, bo się zazdrosna zrobię!
- O kogo? - spytali naraz.
- O was obu. - wyjaśniłam i strzeliłam "focha".
- Ahahahaha! - śmiali się.
- Spokojnie Lau, nie ukradnę ci go. - wyznał roześmiany Evan.
- I ja też się postaram. - dodał Ross.
- Jesteście świetni. - przyciągnęłam ich obu za szyje i przytuliłam.
- Miło z twojej strony. - odpowiedzieli naraz i przybili sobie piątkę.
- Jesteście...
- NIE NORMALNI! - wrzasnęli i zaczęli chichrać się na moim łóżku. Po chwili Evan z niego spadł. Ross zaraz po nim.
- Taak, a teraz cały szpital o tym wie. - do sali weszła Vanessa. - I jak? Już wiesz?
- Tak, twój jakże milutki chłopak mi powiedział.
- Wara od Rikera...
- Wiem, wiem. Tamci dwaj by mi nie pozwolili. - wskazałam na "nie normalnych", a oni przerwali śmiechy.
- Kto?
- My?
- Nieee
- Skądże...
Mówili na zmianę.
- No tak, wcale. - odpowiedziałam i puściłam im oczko. Odpowiedzieli tym samym.
- AU! MOJA SOCZEWKA! - pisnął Ev i złapał się za oko.
- To ty nosisz kontakty? - zdziwiłam się.
- Trochę długo cię nie było... - uśmiechnął się. Ross wstał i podszedł do mnie.
- Ja bym ci go wybił z głowy... - szepnął, a ja się zarumieniłam.
- Młotkiem! - dodał Evan, a Ross odwrócił się do niego i pokazał mu środkowego palucha. - Te! Koleś! Nie fikaj!
- Spadaj... - mruknął Ross z uśmiechem.
- Więc... Za ile wychodzę? - spytałam.
- Jakieś dwie godzinki...
- YAY! - rzuciłam się na nią i przytuliłam z całej siły.
- PLECY! - Evan rzucił się na Rossa. - Plecy się CHRONI! - darł się. - Plecy to CAŁE TWOJE ŻYCIE!
- Ja ci dam! - i zaczęli się tłuc.
- Boże... Za co? - spytałam, kiedy związywali sobie sznurówki.
- Ale co? - wstali i automatycznie się wywrócili.
- Ty deklu! - wrzasnął Ross.
- Ty patelnio! - odpowiedział mu Evan.
- Co? - spytałam.
- Ty skarpeto!
- Ty firanko!
- Ty staniku!
- Ej no, przesadzacie! - poinformowałam ich.
- Ty świnio!
- Ty Godżillo!
- Dobra, mam dość! - podeszłam do nich i zdjęłam Ross'a z Evana. - Uspokójcie się.
- Ale... - zaczął. Położyłam mu rękę na ustach, a on zamilkł. Po jakimś czasie zaczął mruczeć. Zdjęłam rękę, ale on nie przestał.
- Mijajcie szybciej, dwie godziny! - jęknęłam.
*DWIE GODZINY PÓŹNIEJ*
Byłam już gotowa. Ross stał obok mnie obejmując mnie ramieniem. Tłumaczył, że robi to "po przyjacielsku". Taak, ja już znam tą jego przyjacielskość...
W każdym razie uśmiechał się szeroko. Evan zmył się dwadzieścia minut temu. Vanessa musiała jeszcze zostać, ale przysięgła, że nie będę się nudzić. Zgodziłam się z nią.
Mój spokój zakłócili policjanci. Znowu pięciu, ale tym razem innych. Znaczy, był wredny łysol i troskliwy ojciec, ale reszta się zmieniła.
- Kto by pomyślał, że tak szybko się znów spotkamy, panno Lauro.
- Też się tego nie spodziewałam... - mruknęłam, a Ross mocniej mnie przytulił.
- Nie ma pani nic przeciwko, jeśli ponownie zadamy pani parę pytań?
- I pewnie znowu będę nagrywana?
- A i owszem. Więc?
- No dobrze. - usiadłam na łóżku, a oni na drugim.
- Przykro nam, ale pan Lynch musi wyjść.
- Ale... - zaczął mój przyjaciel.
- Ross... Wyjdź, proszę. - szepnęłam. Puścił mnie, pokiwał głową i wyszedł.
- Rozmawialiśmy już z pani siostrą i panem Rikerem...
- Yhm.
- Pani Vanessa podzieliła się z nami swoimi... Domyśleniami.
- A mianowicie?
- Według nas wszystko by się zgadzało. Ale najpierw proszę nam wszystko opowiedzieć. - Włączyli bodajże dyktafon.
- Nazywam się Laura Marie Marano, mam nie całe 19 lat, mieszkam w Los Angeles. Byłam aktorką. Ostatnio ktoś próbował mnie zabić.
- Dobrze. Odpowiedz zgodnie z prawdą. Co robiłaś siódmego sierpnia o godzinie 22:00?
- Więc. Siedziałam z przyjaciółką w domu. Rozmawiałyśmy, ale to raczej nie ważne. Nagle poczułyśmy taki... Smród. Jakby coś się paliło. Piper wyszła z mojego pokoju, a ja za nią. Cały korytarz się palił. Wszędzie był ogień.
- A nie zostawiła pani czegoś na kuchence? Włączonego żelazka, czy coś? - spytał ten łysol.
- A czy ja wyglądam na totalną idiotkę? W każdym razie. Piper poszła szukać wyjścia, a ja zadzwoniłam po straż. Później poszłam po moje podanie na studia, które wypisywałam zanim przyszła, a zostawiłam je na dole. Później wróciłam do mojego pokoju, bo musiałam wziąć coś jeszcze. Później poszłam szukać Piper. Nigdzie jej nie widziałam, za to zobaczyłam, że okno w salonie jest otwarte. Już miałam przechodzić, kiedy pojawiła się w drzwiach. Razem postanowiłyśmy wyjść, ale upuściłam moje papiery. Piper musiała je podnieść, bo mam je tu z powrotem... W każdym razie. Kiedy miałyśmy już wychodzić zobaczyłyśmy kogoś. Nie widziałam, kto to był, bo był odwrócony tyłem. Miał blond włosy i ubrany był na czarno. Później zniknął. Wyszłyśmy w końcu przez okno i wtedy przyjechała straż. Piper już zemdlała, a ja jeszcze kilka razy kaszlnęłam. Wtedy odleciałam.
- I jest pani pewna, że nie zna pani tego człowieka?
- Nie wiem, nie widziałam twarzy.
- Yhm... A zna pani podejrzenia pani siostry?
- Tak, znam, ale są tak idiotyczne, że po prostu...
- Zgadzają się z naszymi domysłami.
- Co...? - spytałam.
- Nie uważa pani, że dziwne jest to, że pan Ross już po chwili po zdarzeniu był u pani? Albo że osoba która była w pani domu miała blond włosy? Pani siostra powiedziała nam, że młody Lynch starał się o pani wybaczenie, ale nic z tego. Nie uważa pani, że jest do chociaż trochę podejrza...
- Ross by tego nie zrobił! - wrzasnęłam. - Jakby pan z nim porozmawiał... Zrozumiałby pan!
- I taki mam zamiar. Dziękuję, nie mam więcej pytań. - wyłączył urządzenie. - Do widzenia.
- Mam nadzieję, że nie, ale do widzenia. - i wyszli. Jestem pewna, że przesłuchiwać blondyna. Nie rozumiem jak moja siostra może go o coś takiego oskarżać!
Siedziałam tak jakiś czas, aż nagle na korytarzu usłyszałam krzyki. Krzyki Rossa.
Wstałam, podbiegłam do drzwi i otworzyłam je. Dalej go przesłuchiwali. Musieli wyjawić mu, co myślą.
- Laura! - krzyknął i podbiegł do mnie. W jego oczach błyszczały łzy. - Proszę, powiedz im. To nie ja, ja bym...
- Wiem, Ross, wiem. - przytuliłam go i posłałam policjantom wkurzone spojrzenie.
- No więc to chyba tyle. - warknął ten łysol. Wyłączyli sprzęt i zaczęli się zbierać. - Proszę poinformować rodzeństwo, że przyjdziemy do pańskiego domu, panie Lynch. - dodał. - Ich też trzeba przesłuchać... Do widzenia. - dodał jeszcze i wyszli. Ross stał jak sparaliżowany.
- Hej? - stanęłam przed nim. - Okay?
- Okay... - szepnął, ale po chwili się załamał. Usiadł pod ścianą i ukrył twarz w dłoniach. - Czemu wszyscy obwiniają mnie?!
- Ja nie. - usiadłam obok niego i złapałam go za rękę.
- No tak, ale...
- Twoje rodzeństwo pewnie też. A nawet jak tak, to ja im to wybiję z głowy.
- Młotkiem? - spytał, a ja cicho się zaśmiałam.
- Jak będzie trzeba... - podniosłam wzrok, przez co nasze spojrzenia się spotkały. Siedzieliśmy tak przez chwilę. Później wstał i podał mi rękę. Złapałam go, a on pomógł mi wstać.
- Trzymaj. - podał mi list od niego. Wzięłam go i zaczęłam kręcić pozginaną kartką. Później schowałam go do kieszeni.
- Wiesz, masz całkiem fajne piosenki. - wskazałam na wyciągany przez niego telefon.
- Tak myślałem, że słuchałaś... - uśmiechnął się, po czym wybrał numer do Delly i poinformował ją o przyszłej wizycie policji. Później się rozłączył i schował telefon do kieszeni. - Powiedziała, żebyśmy na razie nie wracali, bo jeszcze jest syf. No i skoro już nas przesłuchiwali...
- Lunch? - spytałam.
- Lunch. - odpowiedział i razem się zaśmialiśmy. - Gdzie idziemy?
- Nie wiem, ale teraz chyba ty wybierasz... - uświadomiłam mu.
- W takim razie... Coffee House?
- Okay. - odpowiedziałam. Wyszliśmy ze szpitala i ruszyliśmy w stronę kawiarni. Była ładna pogoda. Było ciepło i świeciło słońce, a blondyn był zmuszony nieść w rękach bluzę.
- Nienawidzę takich sytuacji... - warczał, a ja się śmiałam. - Takie śmieszne? Może chcesz ją ponieść? - zaproponował.
- A kto wtedy poniesie mnie?
- Hmm... Może... Twoje nogi?
- Spadaj! - pisnęłam i rzuciłam się mu na szyję.
- Jeśli chcesz, żebym się przewrócił i wylądował w szpitalu, to jesteś blisko.
- Oj nie... Nigdy więcej nie chcę tam być... - syknęłam, a on objął mnie ramieniem.
- Tak? - spytał, a ja trąciłam go w żebra. - No co? Przecież prędzej czy później coś się stanie. Znając Rocky'ego i Ellingtona... Wypadek murowany!
- Głupek z ciebie, wiesz? - spytałam.
- Dobrze. - uśmiechnął się i pocałował mnie w policzek.
- Ross!
- No co? To był zwykły, przyjacielski gest.
- Ja ci dam przyjacielski gest! - pogroziłam mu pięścią.
- Osz ty... - mruknął, a ja jak głupia zaczęłam przed nim uciekać. Biegałam tak dosyć długo, ale w końcu mnie dogonił. Złapał mnie w pasie i zaczął mną kręcić.
- Puść mnie! Ahahahaha! - śmiałam się i starałam się mu wyrwać. W końcu się zatrzymał. Był przeraźliwie blady. - Ross? Wszystko dobrze?
- Tak, tylko... Kręci mi się w głowie... Boże, zaraz zwymiotuje! - jęczał.
- Może lepiej wrócimy...
- Nie, jest okay... - faktycznie nabierał kolorów. - Uff... Już okay. - wstał. Znów wyglądał normalnie.
- Załóżmy, że ci wieżę. - uśmiechnął się i złapał mnie za rękę. Kontynuowaliśmy wyprawę i już po chwili byliśmy w kawiarni. Jak już mówiłam było ciepło, więc zamówiliśmy sobie lody. Ross wziął czekoladowe i waniliowe, a ja truskawkowe i śmietankowe. Usiedliśmy przy stoliku i zaczęliśmy jeść.
- Chcesz trochę? - spytał. Wzruszyłam ramionami. Nałożył trochę na swoją łyżeczkę i podał mi. Poczęstowałam się. - I jak?
- Mmm... Pycha! - ucieszyłam się. - Zgaduję, że teraz mam cię poczęstować swoimi.
- Jak chcesz... - mruknął. Nałożyłam więc trochę i dałam mu. Zjadł i odleciał.
- Mmm... Jakie to dobre... - oparł się na ręce. - Mam nadzieję, że wiesz, że podając sobie lody naszymi łyżeczkami przekazaliśmy sobie trochę naszego DNA?
- A idź... - uśmiechnęłam się lekko.
- Cieszysz się. Chcesz jeszcze?
- Nie, dzięki. Tyle twojego DNA mi wystarczy. - zaśmiał się i kontynuował spożywanie.
- Lau?
- No?
- Ubrudziłaś się.
- Gdzie? - spytałam.
- Czekaj... Weź rękę. - poprosił. Przysunął się i wytarł mi brodę. - Jesz jak świnka. Nos tez masz brudny.
- Zaufaj mi, dam radę sobie go wytrzeć.
- Ale ja chcę!
- To masz problem. - i starłam resztki deseru zanim on to zrobił.
- Foch! - jęknął.
- Jesteś peeeeeeewny? - szepnęłam i przysunęłam się do niego. - Bo wiesz... Jak co to bym poniosła ci bluzę... - nie zareagował. - Albo... Dałabym ci jeszcze trochę loda...
- Grrr... - warknął.
- Oj no Ross! Co mam zrobić, żebyś się odbraził?
- Ty dobrze wiesz, co. - spojrzał na mnie z nadzieją.
- Nie... - szepnęłam. - Tego nie.
-No to będę na ciebie obrażony.
- Nie zrobię tego!
- Czemu?
- Bo nie! Ross, zrozum to! - odwrócił głowę. - Proszę? - spytałam.
- Ygh... No dobra. - mruknął.
- Aww. - przytuliłam go.
- Dobra, chyba już poszli. Idziemy do domu.
Okazało się, że nie dojdziemy w spokoju. Już po chwili zerwał się wiatr, a słońce przysłoniły ciemne chmury. Miałam na sobie koszulkę bez rękawów i krótkie spodenki. Ross był ubrany jak zwykle, czyli w t-shirt i dżinsy. Objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Zrobiło mi się cieplej, ale tylko trochę. W końcu podał mi swoją bluzę. Założyłam ją, a on zapiął zamek.
- Dałabym sobie radę. - szepnęłam, ale zrozumiałam, czemu to zrobił. Nie uśmiechał się. Nic nie powiedział od momentu, w którym wyszliśmy z kawiarni. Smutek na jego twarzy był zaraźliwy. - Oj Ross... - szepnęłam, ale zaczęło grzmieć.
- Idziemy. - powiedział i pociągnął mnie w stronę domu. Byliśmy na miejscu. Otworzył drzwi, a jedyne co zauważyłam to różowy cień powalający Rossa na podłogę.
- TY IDIOTO! CZEMUŚ CHCIAŁ TO ZROBIĆ!? - darła się blondynka.
- Ale o co chodzi?! - piszczał.
- Czemu chciałeś ją zabić?!
WHAT?????????Tylko nie mówcie że on jest tym zabójcą bo nie uwierzę.Biedaczysko...Wszyscy go obwiniają
OdpowiedzUsuńA u jeszcze jedno piszcie szybciutko nexta bo nie wytrzymie.
UsuńRaura pogodzona!!!<3
Super rozdział:*
OdpowiedzUsuńEj no.. Czemu wszyscy na Rossa?
(To nie ma byc Ross. KPW? !!! )
Czekam NIECIEPRLIWIE na next <33
Ja już wiem kim jest ten zbrodniarz!!! :-)
OdpowiedzUsuńW wyniku dedykcji udało mi się ustalić, że to może być tylko jedna osoba :-) ale nwm czy mogę napisać....
Co do rozdziału to jest zarąbisty!!!
Nie mogę doczekać sié nexta i potwierdzenia moje tezy :P
Pisz mail'em xD
Usuńannabethgracexd@gmail.com
z niecierpliwością czekam na next ^^
OdpowiedzUsuńJejku, żeby to nie był Ross, proszę..
OdpowiedzUsuńWiecie, ta akcja z chłopakami mnie rozwaliła, a szczególnie ''PLECY! CHROŃ PLECY! PLECY TO CAŁE TWOJE ŻYCIE!'' - Skądś to znam! :D
No więc, wszyscy obwiniają Rossa, a ja cichutko trzymam kciuki, żeby to przypadkiem nie był on.. Prooooszę!
Jak można obwiniać własnego brata ;//
Czekam na następny rozdział, i tak jak mówiłam - trzymam kciuki za Rossa i jego niewinność :)
:**
ReZi rządzi! :D
Usuńjak można obwiniać własnego brata? co za debile! czekam z niecierpliwością! :)
OdpowiedzUsuńhttp://neverletmegiveup.blogspot.com