poniedziałek, 25 sierpnia 2014

Rozdział 24: "Darling, hold me in your arms the way you did last night"

*DWA MIESIĄCE PÓŹNIEJ*

Od razu mówię.
Szkoła fajna, ludzie fajni, ale no bez przesady! Wszyscy mnie tu znają, a nie jest to zbyt wygodne, kiedy próbujesz skupić się przed testem. Z nauczycielami można czasem nawet normalnie pogadać, ale uczniowie... Pfff...
No i nie zapominajmy o tym, że cholernie tęsknię za tymi debilami.
Nigdy nie umiemy z Ross'em się zgadać i praktycznie zawsze ja śpię, kiedy on nie, albo ja się uczę, kiedy on ma czas, albo on ma koncert kiedy ja mogę gadać. Takie życie.
Jednak nie jest to miejsce dla mnie...
Zbliżają się święta i jeśli dobrze mi wiadomo, trasa R5 powoli się kończy. Zostało im kilka dni... Może półtorej tygodnia. Dawno nie rozmawiałam (przynajmniej sms-em) z Ross'em, co zaczyna mnie niepokoić.
A może... może... może mogłabym... Tak. Zrobię to.
To nie jest miejsce dla mnie.
Znaczy, owszem, jest fajnie, ale jeśli masz zamiar poświęcić życie prawu. Ale to nie dla mnie.
Założę się, że będzie to najgorsza podjęta przeze mnie decyzja w całym moim życiu, ale... przecież nic na siłę, prawda? A niestety, wydaje mi się, że to, co robię, JEST na siłę.
Ale tak właściwie, to kim chcę być w życiu? Przede wszystkim, chcę być Jego. Jeśli podejmę TĘ decyzję, uda się. Ale kim dokładnie? Może... Spróbować jeszcze raz? Ale czy to będzie dobry pomysł? Nie mam pojęcia.
Mam tyle pytań, a odpowiedzi na ŻADNE. To niezbyt przyjemne uczucie, prawda?
Jedyne, o czym ostatnio śnię, to widok pewnego blondyna ubranego w garnitur stojącego przed kościelnym ołtarzem. Niedaleko niego kolejny mężczyzna trzymający dwie złote obrączki. Na sali mnóstwo ludzi, których oczy są skierowane w stronę moją i... chwila... Kto idzie obok mnie? Nie potrafię dojrzeć twarzy, ale wiem, że to mężczyzna. Spoglądam w dół - mam na sobie długą, białą suknię, a w dłoniach trzymam kolorowy bukiet kwiatów.
Najwidoczniej muszę tego chcieć, skoro mi się to śni co noc. Ale jak sprawić, żeby to nie było już snem? Są dwa sposoby: skończyć studia lub je rzucić. A jak sprawić, żeby wydarzyło się to jak najszybciej?

*

Obudziłam się o 7.30 w swoim mieszkaniu. Było ono tak puste i ciche, że nie potrafiłam go znieść. Do teraz nie przyzwyczaiłam się do tej ciszy. Zwykle budziły mnie wrzaski dwóch brunetów, piski pewnej blondynki albo bieganie po domu.
Zeszłam z łóżka i jakimś cudem doczołgałam się do łazienki. Umyłam się, uczesałam, zrobiłam lekki makijaż i wyszłam, żeby zjeść śniadanie. Pierwsze, co przyszło mi do głowy - omlet. Święte danie! (Przynajmniej dla mnie i Ross'a.) Wyciągnęłam z szafek wszystkie potrzebne składniki, miskę i mikser. Zaczęłam mieszać ze sobą wszystko, co było potrzebne i po chwili już miałam gotową mieszankę. Wylałam ją na patelnię, a już parę minut później zajadałam się omletem, który jadłam zaledwie parę miesięcy temu po pierwszym pocałunku z (aktualnie) moim narzeczonym. To był właściwie początek wszystkiego. Gdyby nie on, zapewne dalej miałabym swój dom w Los Angeles. Ponoć Van walczyła o odszkodowanie, ale czy je dostała - nie wiem. Odłożyłam talerz do zmywarki i poszłam z powrotem do pokoju. Podeszłam do szafy; otworzyłam ją jednym ruchem ręki i zaczęłam się zastanawiać: spodnie czy legginsy?, sweter czy bluza?, tenisówki czy buty zimowe?, płaszcz czy kurtka?. Ostatecznie skończyło się na tym, że byłam ubrana w zwykłe rurki, tenisówki, płaszcz i sweter. Był dziś dzień wolny i dzień, w którym w końcu moje życie stanie się (w miarę) normalne. Chwyciłam plik kartek i szybko wyszłam z domu.
Dziesięć minut później znalazłam się pod ogromnym budynkiem, prawie pustym. Powoli zbierało się na deszcz, a chmury robiły się coraz ciemniejsze. Weszłam do środka i skierowałam się w stronę sali położonej na prawo ode mnie. Zapukałam, a gdy usłyszałam ciche "Proszę!", otworzyłam drzwi.
- Dzień dobry - przywitałam kobietę stojącą za biurkiem. Na nosie miała okulary, od których odbijał się ekran komputera, na którym pracowała.
- Tak? - spytała. - W czym mogę służyć, panno Marano?
- Ja... Chciałam złożyć rezygnację.

Siedziałam właśnie w taksówce jadącej na lotnisko. W bagażniku były wszystkie moje walizki, torby i potrzebne rzeczy. Wracałam właśnie do Los Angeles.
Mina sekretarki na uczelni - bezcenna.
- C-co? - zająknęła się. - Ty... rezygnujesz... z Harvardu?
- No... tak - kiwnęłam głową.
- Puknij się, kobieto! Masz jeszcze 5 minut na przemyślenie! Będziesz żałować, zobaczysz!
- Już wszystko dokładnie przemyślałam. To nie dla mnie, a w Los Angeles czekają na mnie przyjaciele, narzeczony i siostra, strasznie za nimi tęsknię. To aż nierealne, że można tak bardzo tęsknić za człowiekiem. Pewnie zabrzmi to banalnie, ale nie wytrzymam bez nich ani miesiąca dłużej - wytłumaczyłam.
Spojrzała na mnie wciąż z tym samym zaskoczeniem, z jakim patrzyła na mnie, gdy po raz pierwszy pojawiłam się tam na początku października. Nic nie odpowiadając chwyciła papiery, przejrzała je, a później - już nie byłam studentką Harvardu. Być może w przyszłości będę żałować, ale wtedy po raz kolejny spróbuję.
Nie chciałam nic mówić Lynch'om, Vanessie ani Ellingtonowi - to byłaby świetna niespodzianka, prawda? Spodziewali się mnie dopiero w święta, na dodatek miałabym zostać tylko na kilka dni. A tu bum!, jest początek grudnia, a ja przyjeżdżam z powrotem na całe lata. Może z Ross'em moglibyśmy zaplanować ślub?
Nie mogę się doczekać, aż w końcu ich zobaczę i wyściskam!
Po przyjeździe na lotnisko poznałam ból szukania żarcia. Nie wzięłam sobie nic swojego, co oznaczało tyle, że muszę pójść i poszukać jakiegoś sklepu/restauracji, a w nim/niej kupić i zjeść tyle żarcia, żeby starczyła na cały lot. Znalazłam sobie budkę i kupiłam hot-doga. Później frytki. I shake'a. A później szukałam kibla. I znowu kupiłam sobie jedzenie. Teraz rozumiem, czemu Ross tak długo łaził po tym lotnisku... I wyszło na to, że spóźniłam się na pierwszy lot. Wkurzona jak nigdy usiadłam na ławce i zaczęłam czytać książkę.
- Co czytasz? - spytała jakaś dziewczyna siadając obok mnie.
- Simon jest szczurem! Simon jest szczurem! - piszczałam wyrwana ze świata "Darów Anioła".
- Ooo! "Miasto Kości"! Kocham to! - odpowiedziała.
- Taaa... - mruknęłam.
- Czytałaś resztę? - kontynuowała.
- Jeszcze nie?
- Ou. No dobra. Mogę ci opowiedzieć, jeśli chcesz!
- Nie! Chcę tylko wiedzieć, czy...
- Czy według każdego Jace to taka sexi dupa? NIE!
- Eee... Wybacz, ale moja czeka na mnie w domu.
- Aww! Masz chłopaka?
- Narzeczonego bardziej, ale okay...
- AAA! - pisnęła. - Kocham, kiedy ludzie są zakochani! - machała rękami jak nienormalna.
- Piłaś coś?
- Red Bull'a, a co? - uśmiechnęła się szeroko.
- A nic. Właśnie widzę. - odpowiedziałam.
- I co? Lecisz do niego? - uśmiechnęła się jeszcze szerzej, co było dosyć dziwne.
- No tak. I do jego rodzeństwa. I mojej siostry. I Ratliffa.
- Kogo?
- Eee...
- No dobra, dobra. Wiesz co? Chyba czekasz na samolot do Los Angeles.
- No tak, a co?
- Nic. Właśnie przyleciał.
- Ooo. Dzięki. - wstała i zaczęła odchodzić. - A tak w ogóle to jestem Laura. - powiedziałam jeszcze.
- No wiem. - i tyle ją widziałam. Zniknęła w tłumie ludzi gnających do samolotów. Chwyciłam walizki i dołączyłam do tłumu. Kiedy wreszcie udało mi się zająć miejsce w maszynie rozsiadłam się wygodnie i sprawdziłam telefon. Sms od Ross'a. W końcu!
"Hejka :) Jak Ci mija dzień?"
Uśmiechnęłam się do ekranu i wystukałam krótką odpowiedź: 
"Ujdzie :) A tobie?"
Po chwili odpowiedział:
"Bosko"
Zdziwiłam się. Co mogło tak mu się spodobać, że dzień ten jest jakimś niezwykłym? 
"Czyżby banda modelek w bikini wpadła do twojego pokoju z naleśnikami?"
"Wolałbym Ciebie w bikini z naleśnikami, ale mamy grudzień, więc mogło by to wyglądać ciut dziwnie..."
"Ha ha ha"
"Wiem, zabawny jestem"
"Bardzo"
Jeszcze raz się uśmiechnęłam i schowałam telefon to torebki. Start i ziuuu jesteśmy w powietrzu. Spojrzałam na telefon. Ross nic nie napisał. Postanowiłam przełączyć się na tryb samolotowy i mieć wszystko i wszystkich gdzieś przez te kilka godzin. 

*

Sam lot minął spokojnie. Może oprócz obowiązkowych turbulencji. W trakcie jedyne co miałam przed oczami to twarz Ross'a i reszty. Kiedy wysiadłam z samolotu i odebrałam walizki ruszyłam po jakieś słodycze. Wzięłam pod uwagę, że teraz pewnie na nich śpią w salonie obżerając się i oglądając jakieś pierdoły. Mimo to weszłam do cukierni i kupiłam ciasto. Z galaretką. Mniam. 
Później poszłam kupić sobie "Miasto Popiołów", bo pierwsza część skończyła mi się w samolocie... 
W każdym razie jedna książka zamieniła się w cztery, dwa autografy i jedno zdjęcie. Nie zapominajmy o tym, że kupiłam sobie lakier do paznokci, który znając życie skończy mi się za tydzień, bo Delly się w nim zakocha (biedy Ell, taki zdradzony). Później ruszyłam (prawie) prosto do domu. No bo przecież co to za człowiek, który nie zatrzyma się na chwilę, by posłuchać ulicznego grajka? Wrzuciłam mu jakieś drobniaki, a on uśmiechnął się szczerze. Później odeszłam i ponownie spróbowałam skoncentrować się na dojściu do domu. Nie, nie mogę wejść do tego obuwniczego, bo wyjdę z połową zawartości sklepu...
Ross. Myśl o Rossie. Czeka na ciebie w domu, chociaż nie ma pojęcia, że przyjeżdżasz. 
Na jego wspomnienie uśmiechnęłam się i pobiegłam w stronę domu. Z uśmiechem pokonywałam następne ulice. Jeszcze trochę... Jeszcze tylko przejść przez ulicę. I nagle się zatrzymałam. Przypomniało mi się, jak Ross wyciągnął mnie spod rozpędzonego samochodu, zanim ponownie trafiłam do szpitala. Jak leżeliśmy na ziemi. Przypomniał mi się ten pocałunek... Nie, nie rozpłaczę się. Nie teraz, kiedy mogliby zobaczyć mnie przez okno. Otarłam oczy, pociągnęłam nosem i ruszyłam przed siebie. Prawie na miejscu... Sięgnęłam do torebki i wyciągnęłam klucze. Najciszej jak umiałam przekręciłam klucz w zamku i powoli weszłam do środka. Z salonu słyszałam dźwięki czołówki "Spongebob'a". Uśmiechnęłam się i ruszyłam przed siebie. Zdjęłam buty i wyjrzałam do salonu. Ratliff i Rocky siedzieli na kanapie zapatrzeni w ekran z tępymi uśmiechami. Rydel piłowała paznokcie, a Riker spał z głową na kolanach Vanessy, która przeglądała coś na telefonie. Wszyscy byli cicho, a ich miny nie były za wesołe. Brakowało Ross'a.
Ee tam. pomyślałam. Pewnie jest u góry. Usłyszy mnie i przybiegnie jak nienormalny...
Weszłam do pokoju, ale nikt nie zwrócił na mnie uwagi. 
- BUUU! - wrzasnęłam, a oni zaczęli się drzeć. 
- LAURA?! - pisnęła blondynka.
- CO TY TU ROBISZ?! - Van zerwała się z kanapy, przez co Riker walnął w nią głową i obudził się z głośnym: "CO JEST?!". 
- No stoję. - odpowiedziałam.
- Ale... Ale... Ty... - jąkała się blondynka, a bruneci wpatrywali się we mnie z szeroko otwartymi ustami.
- Co wam się... JEZUS LAURA MARIA! - wrzasnął Ryland wchodząc do pokoju ze szklanką wody. - Co ty tu robisz?!
- I znów to samo. Przyleciałam. Stęskniłam się za wami. No i uznałam, że to nie miejsce dla mnie. 
- Ale... Ale...
- A teraz wybaczcie, ale gdzie ta blond wiewióra? - warknęłam. 
- Eeee... - zaciął się Riker.
- On.... - zaczęła Rydel.
- On nooo... - kontynuowała Van.
- CZY KTOŚ WRESZCIE WYJAŚNI MI, GDZIE JEST ROSS?! - zaczęłam wrzeszczeć.
- Przyjechałaś, bo się za nami stęskniłaś? - spytał RyRy.
- No tak.
- Innymi słowy. Zachciało się Ross'a, tak? - dodał.
- Też.
- Nie spodoba mu się to... - mruknął najmłodszy z rezygnacją.
- Czemu? - zdziwiłam się lekko przerażona.
- Bo jakieś półgodziny temu poleciał do Cambridge. - dokończył. 

__________________________________________________
MUAHAHAHAHAHAHAHAHA!
Ale jestem zła XD
Poprawka. To Natka i Jagoda są złe xD
One to wymyśliły xD
W każdym razie jeśli chcecie nas/je zabić, prosimy informować pisemnie, najlepiej przez gadu :)
Pozdrawiam :D
~Annabefsztyk



9 komentarzy:

  1. Jej Laura wróciła:):)!!!!!
    Oni to mają szczęście. Minęli się

    OdpowiedzUsuń
  2. Scena jak w dobrej telenoweli.
    Tak, jak znów ona wróci Cambridge, a on do LA, to nie wiem, co wam zrobię.
    Annabeth mam jeszcze prośbę do Ciebie.
    Napisz Natce, że ją pozdrawiam. A i dla Ciebie.
    I wpadnijcie do mnie rauraeasylove.blogspot.com

    Proszę :-) <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Hahaha xd Ross w Cambrige a ona w LA :D Już myślałam, że powiedzą, żeby nie wchodziła mu do pokoju a ona tam wchodzi a tam on i jakaś laska ten tego... OMG XD Czekam na next, mam nadzieję, że będzie szybko ^^
    Wpadnijcie: http://laura-vanessa-r5-i-reszta.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  4. O ja cie :P
    Ale akcja na koniec!
    Dawajcie szybko next!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. hahahah, wiedziałam, że coś będzie nie tak! a później Ross przyjedzie i będzie niczym w Austinie i Ally! oooo <3
    piszcie szybko następny!
    #neverletmegiveup

    OdpowiedzUsuń
  6. Co za akcja ;D Tak coś przeczuwałam, że ona wróci, a on do niej poleci ^^ Tylko proszę was... Mają mi się teraz zobaczyć, a nie znowu się minąć ! Bo zabije oby dwie ! <3 Piszcie szybko ;*

    OdpowiedzUsuń
  7. OMG! Nie no, ale się zrobiło.. Niech on szybko wraca! RIGHT NOW! ;-;

    OdpowiedzUsuń
  8. hahahahahahaha xD
    To było świetne, ta cała akcja na koniec i wog :D
    Teraz już wiemy co oznaczało "Bosko" napisane przez Rossa w sms xD Pewnie leciał do niej ;)
    Ciekawe kim była ta dziewczyna co zagadała do Lau na lotnisku? Pewnie jakaś fanka ;)
    Co tu dużo mówić wszystko śliczne, ładnie ale pozwólcie żeby Raura się spotkała oki? To taka prośba ode mnie :*
    Pozdrawiam i weny życzę ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Super rozdział :*
    No to Rossy wracaj z powrotem do LA, bo tam właśnie jest Lau
    Czekam na next <3

    Zapraszam- http://r5andmaranosistersandourfriend.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń