*Ross*
To już dzisiaj.
Budzę się z tą myślą i pierwsze co zauważam, to wyprasowany garnitur
zawieszony na wieszaku przede mną. Dzisiaj się okaże, czy mnie zamkną, czy może
wypuszczą. O nie, nie mogą mnie zamknąć. Nie wytrzymam ani dnia więcej w tym piekle.
Jestem niewinny. A niewinnego nie mogą trzymać, prawda?
Wstałem i zorientowałem się, że w mojej celi nie było już nikogo. Wszyscy mnie
tu znają z mediów i wykorzystują to, gdy chcą mi jakoś dopiec. "Ross
Lynch, ten blondyn z R5... mordercą?" - i się śmieją. Już przestałem im
powtarzać, że jestem niewinny, bo zawsze wymyślają coś nowego na moją
odpowiedź.
Chwyciłem wieszak, poszedłem do łazienki i zawiesiłem go na haczyku. Wziąłem
prysznic mając w głowie najczarniejsze scenariusze - uznają mnie za winnego,
dostanę dożywocie i nawet nie dożyję trzydziestki, a Laura znajdzie sobie kogoś
innego. Szybko pozbyłem się tych myśli i wyszedłem. Spojrzałem na siebie w
lustrze - rany po pobiciach już się zagoiły. Umyłem zęby, twarz i włożyłem
garnitur. Wyglądałem zdrowo - nie tak, jak w ostatnich tygodniach.
Wyszedłem z łazienki i siedziałem na swoim łóżku jedząc chleb, który mi
przynieśli. Przypomniałem sobie dzień, w którym Laura odwiedziła mnie drugi
raz. Pamiętam, kiedy mówiła mi te wszystkie rzeczy... Czułem się jak
najszczęśliwsza osoba na świecie. Tak straszliwie ją kocham. Nawet nie wiem,
kiedy się w niej zakochałem, to było jak zasypianie - najpierw powoli, a
później szybko i całkowicie*. Wiem tylko, że bardzo chciałbym spędzić z nią
moje życie. Jest po prostu wspaniała.
Moje przemyślenia przerwało nagłe wejście strażnika do celi.
- To już czas? - spytałem, a on pokiwał twierdząco głową. Nadstawiłem
dłonie, aby mógł je skuć w kajdanki i wyszliśmy. Na korytarzu widziałem sporo
osób... To pewnie rodziny zmarłych. Patrzyli na mnie z pogardą, żalem i
obrzydzeniem. Pojechaliśmy do sądu, a tam zaprowadzili mnie do jakiegoś pomieszczenia i posadzili na
krześle.
- Słuchaj, Lynch, twoje rodzeństwo załatwiło ci cholernie dobrego adwokata.
Nie schrzań tego, masz szansę na wyjście stąd z kimś takim. Za 5 minut zaczyna
się rozprawa. Powodzenia - rzucił i wyszedł. A kto mi otworzy drzwi?
Do pomieszczenia weszli dwaj inni strażnicy, odrobinę lepiej zbudowani od
poprzedniego. Chwycili mnie za ramiona i popchnęli w stronę drzwi. Otworzyli
je, a moim oczom ukazała się spora sala rozpraw. Pierwsze, co zauważyłem to
sporo ludzi siedzących na ławkach, a następnie... Laura. Siedząca centralnie
naprzeciwko mnie. Patrzyła na mnie smutnym wzrokiem; wyglądała nieco niepewnie.
Usiadłem na swoim miejscu z pomocą strażników i nie spuszczałem z niej wzroku,
aż usłyszałem głos:
- Proszę wstać, sąd idzie!
Posłusznie wstałem, tak jak wszyscy w sali i wszedł sędzia. Był to facet po
pięćdziesiątce, może nawet nie. Zaczęli coś gadać, ale średnio ich słuchałem.
Zacząłem uważać dopiero wtedy, kiedy poprosili Laurę o ponowne złożenie zeznań.
Przedstawiła się i zaczęła opowiadać:
- Wtedy, kiedy ktoś podpalił dom, wychodząc widziałam... blondyna -
spojrzała na mnie smutno. - Ale nie wierzę, że to mógłby być Ross. A tego dnia,
kiedy miała miejsce strzelanina w tramwaju, ludzie ginęli co chwilę. Słyszałam
strzały i wrzaski. Nagle do moich uszu dotarł szept "Szukam Laury
Marano". Znałam ten głos skądś i... - spojrzała na mnie układając usta w
słowo "przepraszam" - To był głos Ross'a. Kiedy wstałam, zauważyłam
go, zamknęłam oczy i postrzelono mnie. Ale ja jestem pewna, że to nie był Ross.
- Ma pani może jakieś nagrania, dowody ze sobą? - spytał sędzia, a Laura
pokręciła głową.
- Niestety.
- Proszę wrócić na miejsce. - Usiadła z powrotem na krześle obok swojego
adwokata, kiedy nagle przypomniało mi się, że mam przecież własnego.
- Wyciągnij mnie stąd, błagam - szepnąłem mu do ucha.
- Zrobię co w mojej mocy, Lynch - odpowiedział.
Sędzia wezwał kolejnego świadka, a okazała się nim być Rydel. Ona też się
przedstawiła i zaczęła zeznawać. Nie było to nic, czego bym nie wiedział. Po
prostu była wtedy w tym tramwaju i opowiadała, co zobaczyła (widziała upadającą
Laurę na podłogę, a następnie zemdlała). Potem weszli moi bracia, Ellington i
Evan. Też nie mieli nic ciekawego do powiedzenia, aż pojawiła się Piper.
Stanęła przed sędzią i zaczęła opowiadać:
- Byłam z Laurą w chwili, kiedy on - wskazała na mnie - podpalił dom.
Wracając zauważyłam go. Jestem pewna w stu procentach, że to był Ross. Nie mam
co do tego wątpliwości.
Co?
Bez przesady.
To jest po prostu śmieszne.
To ona wszystko zaplanowała. Razem z Evan'em. A teraz tak po prostu kłamie
sobie w sądzie, żeby mnie wkopać?
Właściwie, to logiczne. Ale chore. Dajcie spokój, mogłaby się przyznać. W
sumie... Nie mogła. Groziłoby jej nawet dożywocie.
- Sprzeciw - odezwał się mój adwokat podnosząc się z miejsca. - Panna
Henderson nie ma żadnych dowodów na winę pana Lynch'a.
Siedziałem tam nie mogąc nic zrobić, nawet się odezwać, aż w końcu oddali
głos właśnie mnie. Powiedziałem prawdę. To, co usłyszałem.
*Laura*
W końcu przerwa. Ta rozprawa jest strasznie męcząca. Ross powiedział, że
słyszał rozmowę telefoniczną Evan'a z jakimiś kolesiami, ponoć planowali
zamach. Mówili o Piper. Potem opowiadał, że gdy usłyszał, w którym tramwaju i o
której godzinie mają być, pobiegł do domu po broń i od razu na przystanek. Nie
miał przy sobie telefonu, więc nie miał jak mnie zawiadomić. Przyznał się
jeszcze, że w tym tramwaju postrzelił jednego z zamachowców... Nie wiadomo, czy
żyje.
Po tych słowach powoli zaczęłam tracić nadzieję. A przecież nie mogę,
prawda? Muszę być pełna nadziei, bez niej nic się nie uda.
Spacerowałam po korytarzu pijąc wodę z butelki i wyciągnęłam telefon, żeby
sprawdzić godzinę. Za 5 minut kończyła się przerwa. Chciałam jeszcze pójść do
łazienki. Kiedy stałam przed drzwiami, usłyszałam znajome mi głosy - Piper i
Evan. Zdecydowałam się na małe podsłuchiwanie.
- Musisz jeszcze trochę nakłamać - powiedziała Piper.
- Ale co jeszcze? Przecież moja ciotka złożyła zeznania, powiedziała im, że
byłem w domu i pomagałem jej z ogrodem.
Ostrożnie i cicho otworzyłam drzwi włączając dyktafon w telefonie.
- Wiem, ale... No nie wiem, powiedz im, że nagle coś sobie przypomniałeś. Coś, czego nie powiedziałeś im, kiedy cię przesłuchiwali. Dajmy na to... Podsłuchałeś rozmowę Ross'a z jakimś kolesiem, że "chwalił się tym, co chce jej zrobić"...
- Całkiem sprytne.
- Nie możemy dopuścić do tego, żeby go wypuścili z aresztu. Chcę go tam zatrzymać. Na dożywocie.
- Wiem, Piper, ale to trochę nie w porządku w stosunku do Laury...
- Co nas obchodzi Laura? - spytała zirytowana Piper.
- Ona go kocha.
- No i co z tego? - zirytowała się jeszcze bardziej. - Ja miałam go pierwsza. Ona mi go zabrała. Chcę, żeby za to zapłaciła!
- Ciszej, usłyszą nas! - Evan uniósł dłoń.
- Mogą mnie usłyszeć! Już i tak uważają, że on jest winny! To tak, jakbyśmy wygrali, Ev!
W tej chwili zrobiłam jakiś hałas. Nie wiem, co to dokładniej było, ale usłyszeli. Spojrzeli w stronę drzwi i - nie licząc się z konsekwencjami, sama się wychyliłam. Zanim jednak to zrobiłam, schowałam telefon do torebki.
- Słyszę, że macie tu bardzo ciekawą rozmowę - zaczęłam. - Ale szczerze mówiąc, nie spodziewałam się tego po was.
Ukrywałam fakt, że trzęsły mi się ręce. Uświadomiłam sobie, że Ross miał rację. Nie kłamał. Faktycznie jest niewinny. Ale... Boże. Evan? Piper? Byli moimi przyjaciółmi... Cóż, najwyraźniej nieprawdziwymi.
- Podsłuchiwałaś? - spytała Piper.
- Niełatwo was nie usłyszeć - zaśmiałam się. Starałam się "przekazać" im, że mam nad nimi małą przewagę, chociaż wcale tak nie było.
- Skoro już tu jesteś, to zawsze możesz posłuchać dalszej części rozmowy - zaproponowała.
- Wiesz co? Bardzo chętnie. A może sami mi opowiecie, co robiliście przez te tygodnie?
- Z przyjemnością. Za tym pierwszym razem, kiedy ktoś cię pociął, wiesz, kto to był? - spytała z sarkastycznym uśmiechem na twarzy. Pokręciłam głową. - Ta dziewczyna - wskazała palcami na siebie. - Ja. Kiedy się dowiedziałam, że jednak przeżyłaś, nie załatwiałam ci ochrony, tylko dzwoniłam po Evan'a. Mój stary, dobry kumpel Evan.
Spojrzałam na niego. On się nie uśmiechał. Miał zdezorientowaną minę.
- Powiedziałam mu, żeby się tym zajął. Nie chciałam kolejny raz sama to wszystko robić, żeby nie było podejrzeń, dlatego specjalnie założył blond perukę i podpalił twój domek. Byłam wtedy z tobą nie przez przypadek. Żeby podejrzenia padły na Ross'a. I patrz, udało nam się! - zaśmiała się. - Potem, żeby tym razem nikt nie myślał, że to Evan - wskazała na niego - wynajęliśmy ludzi, którzy zrobiliby to za nas. Niestety, Ross podsłuchał rozmowę Evan'a. Ale, dzięki Tobie, nikt nas nie podejrzewał. - Znowu ten szyderczy śmiech. - W tym tramwaju szukali ciebie. O, jak ja się cieszyłam, gdy powiedzieli mi, że cię postrzelili! Myśleli, że jesteś martwa. Niestety, tak nie było. Ale widzisz? My zaplanowaliśmy tę strzelaninę! Nasze dzieło! Ci dwaj strzelcy, świetnie dali sobie radę. Zabili osiemnaście osób. I tak, to dalej nasze dzieło. Faktycznie, Ross postrzelił jednego z nich, ale nie przejmuj się, sąd chyba mu to wybaczy. W końcu samoobrona i tak dalej. Specjalnie sprawdzaliśmy, kiedy Ross'a nie ma w domu. Żeby wszystko szło na niego.
Chciałam się uśmiechnąć, ale zdecydowałam, że nie powinnam i pozwoliłam jej dalej mówić.
- A teraz, kochanie, twój chłopak pójdzie do pudła, a my wyjedziemy. Nie masz jak udowodnić tego, że to wszystko sprawa naszych rączek.
Uśmiechała się do mnie. Nieszczerze.
- Zapłacicie za to - powiedziałam do nich i wyszłam. Wychodząc, usłyszałam głos Evan'a: "Laura, zaczekaj! Przepraszam!", więc tylko pokazałam mu środkowy palec i wyszłam. Zaczęłam się cicho śmiać do siebie wyłączając dyktafon i pobiegłam w stronę sali rozpraw. Z pewnością przerwa już dobiegła końca, a ja zamiast poczekać, wbiegłam do środka.
- Mam dowód! - krzyknęłam. Spojrzałam przed siebie: sędzia przesłuchiwał właśnie jakąś kobietę. To była chyba ta, która prosiła mnie, żebym nie dzwoniła pod numer alarmowy. Wzrok wszystkich obecnych skupił się na mnie i nagle poczułam jakieś silne ręce na moich ramionach.
*Ross*
- Mam nagranie! Puśćcie mnie! Mam dowód na niewinność Ross'a Lynch'a!
Co ma? Dowód? Nagranie uniewinniające?
- PUŚĆCIE MNIE!
- Proszę puścić pannę Marano - odezwał się sędzia, a strażnicy posłusznie wykonali polecenie. Kobieta, która właśnie składała zeznania, usiadła na miejscu. Laura stanęła przed sędzią podając mu swój telefon. Podłączyli go do głośników i włączono nagranie.
-..."Za tym pierwszym razem, kiedy ktoś cię pociął, wiesz, kto to był? Ta dziewczyna. Ja"...
-..."My zaplanowaliśmy tę strzelaninę! Nasze dzieło! Ci dwaj strzelcy,
świetnie dali sobie radę. Zabili osiemnaście osób. I tak, to dalej nasze
dzieło"...
Laura spojrzała na mnie z tak szczerym uśmiechem, że grzechem byłoby go nie odwzajemnić. W tym momencie do sali weszli Piper i Evan. Kiedy usłyszeli swoje głosy na nagraniu, szybko udali się do drzwi, ale strażnicy byli szybsi. Zatrzymali ich i przytrzymywali ich tak, aż nagranie się skończyło. Sędzia chwilę się zastanowił.
- Zwracam honor, panie Lynch - powiedział do mnie.
- Dziękuję - powiedziałem cicho do Laury, a ona uśmiechnęła się jeszcze szerzej i usiadła na miejsce. Spojrzałem na twarz Piper - zrobiła się cała czerwona z wściekłości.
- To kłamstwo! To nagranie jest fałszywe! - darła się, ale sędzie nie miał wątpliwości. Zaczęli znowu przesłuchiwać Piper i Evan'a. Tylko Ev przejawiał skruchę, a Piper do niczego się przez jakiś czas nie przyznawała, aż w końcu powiedziała, że to prawda i "że nie żałuje".
- Zarządzam przerwę, w czasie której ustalimy wyrok. Proszę trzymać pannę Henderson i pana Peters'a.
I wyszli.
Ja przerwę miałem spędzić w tym ciemnym pomieszczeniu i zanim mnie do niego wysłali, usłyszałem kolejny wrzask Piper:
- POŻAŁUJESZ TEGO, LAURA!
I śmiech brunetki.
*
Po raz kolejny na tym krześle. Za chwilę miałem usłyszeć wyrok. "Proszę, oby uniewinniający... Jestem niewinny...", powtarzałem w myślach.
- ...blablabla... Sąd uznaje Ross'a Lynch'a za niewinnego...
TAK!
- ...i jednocześnie uznaje Piper Henderson za winną i skazuje ją na dwadzieścia pięć lat pozbawienia wolności. Uznaje również Evan'a Peters'a za winnego i skazuje go na dziesięć lat pozbawienia wolności.
- DWADZIEŚCIA PIĘĆ? - wydarła się Piper, ale chwilę później ją uciszyli.
Rozprawa się skończyła. Zawieźli mnie jeszcze raz do aresztu, żebym mógł wziąć swoje rzeczy, a wychodząc spotkałem rozpromienioną Laurę. Rzuciła się na mnie i uścisnęła tak mocno, że ciężko mi się oddychało.
- Udało się! - cieszyła się patrząc na mnie. Pocałowałem ją delikatnie w usta.
- Nic by się nie udało, gdyby nie ty - uśmiechnąłem się.
- Chciałeś powiedzieć "gdyby nie mój telefon".
Zaśmiałem się i chwyciłem jej dłoń. Wspólnie wyszliśmy na zewnątrz, gdzie roiło się od kamer i dziennikarzy. Zadawali nam różne pytania, ale powiedzieliśmy im tylko "wyrok uniewinniający" i weszliśmy do samochodu Laury. Pojechaliśmy do domu. Strasznie długo mnie tu nie było! Przekroczyliśmy próg domu, a w salonie na kanapie siedziało moje rodzeństwo i Ellington z Vanessą.
- Jesteście! - wrzasnęli chórem i od razu zerwali się z miejsc.
- Ross! Nareszcie! - przytulili mnie, a Laura odsunęła się na bok ze śmiechem.
- Zrobiłam ci naleśniki! - poinformowała mnie Delly i natychmiast krzyknąłem:
- GDZIE?! - i pobiegłem do kuchni. Buszowałem w poszukiwaniu naleśników, a po kilku sekundach zorientowałem się, że Laura stoi za mną. - Śledzisz mnie? - spytałem udając powagę.
- Oczywiście. To moja praca.
- Dziękuję.
- Za co?
Podszedłem do niej i oplotłem swoje ręce wokół niej wciąż patrząc w jej oczy.
- Za to, że mnie stamtąd wyciągnęłaś.
- Przecież ja też chciałam dowieść, że jesteś niewinny. I jakoś tak przez przypadek mi się udało... - uśmiechnęła się.
- Jesteś niesamowita. Kocham cię.
- Obiło mi się po uszy - odpowiedziała tak samo, jak wtedy tuż po wyjściu z szafy. Uśmiechnęliśmy się do siebie i znowu mnie pocałowała. Chwyciłem jej twarz w dłonie, a ona owinęła swoje wokół mnie.
- AWWW! - usłyszeliśmy po prawej stronie, ale nie przerwaliśmy pocałunku.
- FUUJ - stęknął Rocky z lewej strony. Wspólnie z Laurą zaśmialiśmy się i wtedy skończyliśmy. Spojrzałem na nią z bananem na twarzy, co odwzajemniła.
- Powiedzieliście jej o trasie? - spytałem patrząc na pozostałych.
- Emm... Tak.
- Więc jak, jedziesz z nami? - spytałem brunetkę podekscytowany.
- Ross... Nie mogę. - Patrzyła na mnie smutnym wzrokiem.
- Dlaczego?
Nie odpowiedziała mi. Spojrzałem na twarze pozostałych: niewiele różniły się od miny Laury.
- Laura?
Wzięła głęboki oddech i oznajmiła:
- Ja... Dostałam się na Harvard.
- Naprawdę? To wspaniale!
- No niby tak - na jej twarz pojawił się grymas. - To jest w Massachusetts. Trzy tysiące mil stąd.
Otworzyłem wpół usta nie wydając żadnego dźwięku. Bez słowa przyciągnąłem Laurę do siebie tak mocno, żeby nie musieć jej puszczać przez długi, długi czas. Położyłem swoją głowę na jej i zamknąłem oczy. Zaczęliśmy się kołysać na boki.
- Przepraszam... - szepnęła, ale ją uciszyłem.
- Nie musisz przepraszać. Jestem z ciebie bardzo, bardzo dumny - odpowiedziałem jej cicho.
______________________________________________
Więc... To chyba by było na tyle!
Dłuuugo męczyłam się z tym rozdziałem.
Przepraszam, że nie opublikowałam go wczoraj, ale chciałam pójść wcześniej spać, bo dzisiaj rano musiałam wstać o godzinie 8 :/
Tak czy siak, next za niedługo!
~C.
P.S. Dodałyśmy zakładkę "O nas", zapraszamy! : D
EDIT:
*cytat z "Gwiazd naszych wina" :)
Yeah, udało się.
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że Piper i Evan
Tylko, ma się jeszcze Raura ułożyć i będzie spoko.
Czekam i mam nadzieję że do końca tygodnia się pojawi Next.
Dzięki wam ten blog znów żyje.
Uwielbiam was za to.
Piszecie zajebiście.
OMG! Tak się cieszę, wiedziałam że to nie może być Ross! :D
OdpowiedzUsuńTylko szkoda, że Laura wyjeżdża.. może to jeszcze przemyśli?
Bardzo fajny rozdział, trzymał w napięciu. Jejku, jak ja kocham tego bloga.
Czekam na następny rozdział :)
Jeje:):Rossiak uniewinniony
OdpowiedzUsuńJeden problem z głowy ale teraz Lau wyjeżdża
Wiedziałam!!! :-) Po prostu wiedziałam!!!!! :-)
OdpowiedzUsuńRozdział jest zarąbisty!!!
Mój ulubiony :-) <3 <3
Dawaj szybko next!!!
P.S. Z czego wzięłyście ten cytat, bo jest * a nie ma przypisu :-)
OdpowiedzUsuńHaha, faktycznie! Dzięki za uwagę :)
UsuńPisałam ten moment wczoraj i zapomniałam dzisiaj dodać przypis. Post edytowany.
Cytat jest z książki "Gwiazd naszych wina" :)
Super rozdział :*
OdpowiedzUsuńRoss nie winny!! Jak on mógł być on?
Piper i Evan winni!! Buuu!! :D
Tylko szkoda, że Lau ma zamiar wyjechać :(
Czekam na next <333333
YEAH! W KOMENTARZU POD POPRZEDNIM ROZDZIAŁEM NAPISAŁAM PRAWIE TO SAMO, ALE POMYLIŁAM SIĘ CO DO EVANA, BO ON NIE BYŁ ZAZDROSNY O LAURĄ A PIPER O ROSSA TAK! YEAH! WOLNY!!!! KOCHAM SWOJE ŻYCIE <3 CZEKAM NA NEXT ^^ <3 :***
OdpowiedzUsuńWiedziałam, że niewinny ^^
OdpowiedzUsuńFajny rozdział ;)
Czekam z niecierpliwością na next :)
jestem usatysfakcjonowana i niezwykle szczęśliwa! Ross jest niewinny, w końcu może być z Laurą, miłość, ptaszki ćwierkają i tak dalej..... a tu nagle wpierdzielacie jakiś Harvard! czy nie możecie dać im świętego spokoju, ja się pytam? :c
OdpowiedzUsuńNIECH ONA NIE WYJEŻDŻA, BO SIĘ ZAŁAMIĘ!
no nic, mam nadzieję, że przemyślicie moją groźbę :D
http://neverletmegiveup.blogspot.com
Boże, uwielbiam Twój komentarz, haha "miłość, ptaszki ćwierkają i tak dalej... a tu nagle wpierdzielacie jakiś Harvard!" HAHAHA YOU MADE MY DAY :D
UsuńWiedziałam! Wiedziałam, że Ross uniewinnią! Och, cudowny rozdział! Ciekawe jak rozwinie się ta sprawa z studiami Laury. Czekam na nexta z niecierpliwością!
OdpowiedzUsuńTak wiedziałam że to nie on, nie mógłby zrobić tego Lau ;) czyli happy endzik ;) Ale teraz wyjazd Laury :( mam nadzieje że zmieni zdanie i zostanie. czekam na next :)
OdpowiedzUsuń> pozdrawiam Wierna Czytelniczka :)
Boski Kiedy dodasz nexta? Już nie mogę się go doczekac
OdpowiedzUsuńDawaj szybko nexta, bo umrę...
OdpowiedzUsuńZapraszam do mnie, dopiero zaczynam :)
http://forbidden-love-r5.blogspot.com/