niedziela, 3 sierpnia 2014

Rozdział 10: "Just take what you need and be on your way and stop crying your heart out"


Z Evanem gadało mi się świetnie, chociaż zastanawiałam się, co robi teraz Ross. Wiem, że pewnie jest zazdrosny, ale nic na to nie poradzę. Jedyne, co robiłam, to rozmawiałam z moim przyjacielem, nie obściskiwałam się z nim, nawet go nie przytuliłam. Poza tym, Ross nie jest moim chłopakiem. Być może kiedyś zostaniemy przyjaciółmi.
Przyjaciółmi... Możliwe, że nie wytrzymam friendzone'a. Nawet teraz bym go nie wytrzymała gdybym nie miała wystarczająco dużo silnej woli.
Z Evan'em nadrabialiśmy zaległości. Jak mi powiedział, ma zamiar zacząć studiować psychologię. Evan jako psycholog? Zaśmiałam się, gdy mi to powiedział, nigdy nie wyobrażałam sobie Evan'a pomagającego innym ludziom z zwalczaniu problemów. Zazwyczaj to on był osobą, która je sprawiała.
- Muszę jeszcze złożyć podanie. Mam czas do soboty - powiedział, a wtedy złapałam się za głowę. Podanie! Bez podania przecież nie dostanę się na żadne studia.
- Cholera! Ja nawet go jeszcze nie napisałam... - W tym momencie do sali wpadła Vanessa.
- Policja zaraz tu będzie - wydyszała. - Będą przesłuchiwali wszystkich, nawet Ellingtona. Najpierw przesłuchają ciebie, więc na chwilę, Evan, będziesz musiał wyjść i poczekać na korytarzu.
- Policja? Po co policja? - spytałam.
- Laura, przecież ktoś próbował cię zabić! Muszą wszcząć śledztwo - wyjaśniła, a ja pokiwałam głową. 
- W porządku - powiedział spokojnie Evan. - Już wychodzę. Wrócę później - uśmiechnął się i wyszedł.

*NARRATOR*
Na korytarzu siedział Ross, a obok niego usiadł Evan. Ross nie był z tego zbytnio zadowolony, ale nie mógł na to nic poradzić. Nagle z windy wysiadło kilku policjantów, którzy ruszyli w stronę sali Laury.
- O co chodzi? - spytał Ross, chociaż nie chciał odpowiedzi. Nienawidził, kiedy ktoś kogo nie zna wiedział więcej niż on.
- No tak, ty nie wiesz... Przyszli przesłuchać Lau. Nas wszystkich z resztą... - odpowiedział mu Evan. W Rossie się już gotowało. Przecież on nie ma prawa jej tak nazywać! No właśnie ma. To Ross ją skrzywdził. To Evan jest jej przyjacielem, a nie on. To blondyn ją skrzywdził i to on nie ma do niej praw. Ale co może zrobić? Teraz nic. Może tylko modlić się o wybaczenie...
***
Laura siedziała właśnie na łóżku kiedy do sali wpadło pięciu policjantów. Aż pięciu?, pomyślała.
- Dzień dobry, jesteśmy z policji i chcieliśmy panią przesłuchać. - Dziewczyna przytaknęła, a policjanci usiedli naokoło niej. Wyciągnęli jakieś teczki i notatniki, a jeden z nich położył obok dyktafon.
- Będziecie to nagrywać? - zdziwiła się Laura wskazując palcem na przedmiot.
- Tak. Jest z tym jakiś problem?
- Eee... Nie, jest okej.
- Super - odparł bez entuzjazmu.
- Zacznijmy... Niech się pani przedstawi i powie coś o sobie.
- Więc... - zaczęła Laura, ale niezbyt wiedziała, co ma mówić. - Nazywam się Laura Marie Marano, mam niecałe 19 lat, mieszkam w Los Angeles, chociaż do czasu ukończenia szkoły mieszkałam w Miami. Byłam aktorką, raz zagrałam w filmie z George'em Clooney'em, nominowano mnie do Oscara. Śpiewam. Mam starszą siostrę Vanessę. Czy tyle wystarczy? - spytała zirytowana.
- Tak. Teraz odpowiadaj na nasze pytania zgodnie z prawdą. Co robiłaś 3 sierpnia o godzinie 13?
- Byłam w domu. Siedziałam całymi dniami w pokoju od dłuższego czasu. Nie wychodziłam, chyba żeby do kuchni.
- Co było powodem pozostawania w domu? - przerwał jej jeden z policjantów, łysy i nieco przy sobie.
- To już są moje prywatne sprawy. Nie interesujcie się.
- Te informacje pomogą nam w śledztwie.
- Niekoniecznie.
- Słuchaj - wkurzył się ten łysol i nagle Laurę rozbawiła jego mina. - Masz nam powiedzieć, tak jak wcześniej zadeklarowałaś.
Westchnęła. Już chciała im powiedzieć, że nic nie deklarowała, ale się powstrzymała.
- Powiem wam tylko, jeśli wyłączycie to coś - wskazała na dyktafon, a najmłodszy z nich go wyłączył.
-  Co ty robisz? - naskoczył na niego policjant z blizną na twarzy.
- Nie powie nam, nieważne, jaki nacisk na niej wywrzemy, jeśli dyktafon będzie włączony - odpowiedział, a Laura klasnęła w dłonie kilkukrotnie.
- Teraz mogę powiedzieć. Wcześniej nie chciałam mówić, bo zawsze to nagranie mogło trafić do mediów i bylibyśmy skończeni.
- Jak to "skończeni"? A nie "skończona"?
- Ech... - westchnęła. - Znacie Ross'a Lynch'a?
- To ten z R5? - Spytał policjant około czterdziestki, a Lau kiwnęła głową. - Moje córki uwielbiają ten zespół. Ciebie zresztą też - uśmiechnął się.
- Chętnie je poznam - powiedziała, a uśmiech na jego twarzy przerodził się w coś bardziej... Specjalnego. Tak czy siak, uśmiechnął się jeszcze szerzej.
- Nazywają się... - zaczął, ale łysol mu przerwał zezłoszczony.
- Tak, tak, wiemy, Elaine, Evelyn i Allyson. Ale nie wiem, czy pamiętasz, że to przesłuchanie.
- Wracając do tematu, ja... - zaczęła zastanawiać się, co by im odpowiedzieć, aż w końcu zdecydowała się na małe kłamstwo. - Strasznie się z nim pokłóciłam, a bardzo mi na nim zależy. Już nie rozmawiamy tak jak wcześniej, nie rozmawiamy prawie w ogóle.
- I to ma być powód, dla którego mielibyście być "skończeni"? Jeśli świat się dowie, że się pokłóciliście, to chyba nic specjalnego się nie wydarzy.
- Dobra... - powiedziała Laura. - Może źle to ujęłam. On będzie zniszczony. Nie ja.
- Hmm... Proszę kontynuować.
- Nagle usłyszałam jakiś hałas, wyszłam z pokoju, a potem dostałam w głowę i zemdlałam. To wszystko, co pamiętam.
- Czy ma pani jakichś wrogów? - spytał ten z blizną.
- Nie.
- Nie mamy więcej pytań. Życzę szybkiego powrotu do zdrowia. - Łysy policjant wstał, wziął swoje rzeczy i wszyscy wyszli - oprócz tego czterdziestolatka. Podszedł do Laury i wręczył jej swoją wizytówkę, na której widniało jego nazwisko, numer telefonu i adres.
- Prosiłbym o kontakt w sprawie córek, to znaczyłoby dla mnie bardzo wiele - powiedział uśmiechnięty. Laura chwyciła papierek, powiedziała "Z pewnością się odezwę" i policjant wyszedł.
Policjanci zaczęli przesłuchiwać wszystkich, nawet Evan'a i wydawało się, że końca przesłuchań nie było widać. Wszystko skończyło się jednak o godzinie 21, ale Evan siedział u Laury od 15, odkąd skończyli przesłuchiwać jego samego. Ross siedział na korytarzu i patrzył przez okno na tę dwójkę śmiejących się przyjaciół. "To kiedyś byłem ja. Gdybym nie spieprzył, to ja bym tam teraz siedział", pomyślał Ross.
***
Było koło dziewiętnastej, kiedy Evan oświadczył, że musi już iść. Na pożegnanie przytulił Laurę i ledwo pomachał Rossowi - jednym z niewielu obecnych. Laura siedziała zdenerwowana. Męczyło ją poczucie winy, że nakłamała policji. Nie wiedziała, jakie mogą być tego skutki, ale nie chciała się zwierzać policjantom. Strasznie zamartwiała się tym, co mógł powiedzieć im Ross, ale jeśli powiedziałby prawdę pewnie już by u niej siedzieli i wymagali przyznania się do wszystkiego itp. Wtedy w jej głowie zaświeciło się czerwone światełko - alarm. Wiedziała, że musi to zrobić, chociaż nie miała na to żadnej ochoty. Mimo to zdecydowała się zawołać blondyna, który po kilku sekundach stał w progu jej sali.
- Coś się stało? - spytał z wyraźną troską, co tylko zabolało brunetkę. No bo co może boleć bardziej od przepełnionego troską głosu swojego... Hm... Niedoszłego chłopaka. Tak, to chyba dobre określenie.
- Nie, znaczy... Muszę cię o coś zapytać. - odpowiedziała.
- Ach tak... No. To mów. - zachęcił ją.
- Ech... Usiądziesz? - zaproponowała.
- Okay. - odpowiedział i padł na krzesło obok jej łóżka. Wpatrywał się w nią z zaciekawieniem, troską, szczęściem, bólem i chyba miłością, jednak ona starała się nie dostrzec tego ostatniego. - To o co chodzi?
- Rozmawiałeś z policją? - spytała prosto z mostu.
- No tak. Jak każdy chyba...
- I co ci powiedzieli?
- Kazali mi mówić, co wiem.
- I co powiedziałeś?
- Nie pamiętam dokładnie, ale było chyba coś na nasz temat...
- A co dokładnie? Co oni ci powiedzieli?
- Powiedzieli, że już z tobą rozmawiali i powiedziałaś, że dość mocno się pokłóciliśmy. Pomyślałem sobie, że to prawda, ale też, że mogłaś jakoś to rozwinąć...
- I co? Co im powiedziałeś?
- Postanowiłem, że wiesz co robisz i ciągnąłem twój plan z "dosyć sporą kłótnią". Po jakimś czasie dali mi spokój, więc chyba uwierzyli...
- Nie rozumiesz. Pytam, co im tak dokładnie powiedziałeś.
- A co ja, dyktafon? - prawie krzyknął, a mi przypomniała się sytuacja w której to zapewniał mnie w mojej kuchni, że nie ma dziewczyny. Chyba na widok mojej miny i kilku łez w oczach zrezygnował. - Przepraszam.
- Nie szkodzi. Masz rację, za dużo od ciebie wymagam...
- Powiedziałem, że pokłóciliśmy się na kilka dni przed zdarzeniem. - zaczął. - Wyjaśniłem, że przez ten czas mało cię widywałem, a raczej wcale. Z tego co wiedziałem siedziałaś cała w pokoju ledwo co schodząc na posiłki. Ja się o ciebie martwiłem, więc w końcu nie wytrzymałem i do ciebie poszedłem. I dalej już wiesz. - dokończył. Więc to im powiedział? W sumie byłoby to całkiem wiarygodne, jeśli osoba nie znałaby całej prawdy...
- Dzięki. - odpowiedziałam prawie szeptem i zanim zdążyłam ugryźć się w język powiedziałam coś, czego później będę żałować. - Kochany jesteś.
- Ach tak?
- No... Siedzisz tu praktycznie cały czas. Bez sensu, skoro i tak rzadko rozmawiamy...
- Dla rozmowy z tobą mogę czekać do końca świata. - szepnął, nachylił się i pocałował mnie w czoło. - Dobranoc Lau. Wyśpij się za mnie. - uśmiechnął się, wstał i zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć wyszedł z sali. Powoli przetwarzałam wspomnienia z przed kilku sekund.
Jego wyjaśnienia. Moje "wyznanie". "Pocałunek". Miłe słowa. Wyjście. Nic wielkiego. Mogłam się jednak odezwać. Odpowiedzieć przynajmniej "dobranoc" czy coś, ale głoś ugrzązł mi w gardle i wydostaje się dopiero teraz, a brzmi jak mieszanka jęku, westchnięcia i szlochu. Nic ciekawego, jednak na tyle by zwrócić uwagę pielęgniarki. - Nie nie, wszystko jest okay. Tak, jestem pewna, że nie muszę skorzystać z toalety. Nie, nie chce mi się pić. Mam jeszcze wodę. - owszem, niektórzy ludzie tutaj są dziwni i denerwujący, ale wiem, że bez nich wszyscy byśmy pozdychali na pierwszą lepszą grypę. Lekarze są nam potrzebni, a im potrzebne są pielęgniarki, czyli główny powód mojego zirytowania. Nie ma nic bardziej wkurzającego od babki wyglądającej na przerośniętą pięciolatkę z szerokim, białym uśmiechem i denerwującym głosikiem. Jednak muszę to zrobić, a zarazem zrozumieć, że jest to teraz praca mojej siostry. Będzie siedzieć dłużej z obcymi ludźmi, chorymi na różne paskudztwa niż ze mną. I chyba to własnie mnie boli. Będę sama. Vanessa pójdzie do roboty. Lynchowie prędzej czy później wyjadą w jakąś trasę. Evan nie będzie siedział tu wiecznie. Zostaje Piper, ale wizja w której spędzam czas z dziewczyną, która z mojej winy straciła chłopaka nie cieszy mnie zbyt bardzo. Oczywiście, później pójdę na studia i tyle z tego będzie. Będę kuć, kuć i kuć, a to tylko dla tego, że porzuciłam moje marzenia z przeszłości i spojrzałam realnie na świat, który bez tych różowych okularów wydał się takie nudny, pozbawiony smaku. Nie m to jednak dla mnie znaczenia, bo już po chwili wybrałam sobie nowy cel w życiu, który Ev ocenił jako nudę. Może ma rację? Może powinnam spróbować jeszcze raz? Chociaż. Gdzie teraz znajdzie się jakiś dobry casting? I kto o zdrowych zmysłach przyjmie do roboty dziewczynę "po próbie samobójczej"? Przecież jasne, że nikt. Muszę zapomnieć o tym. Podjęłam decyzję i nie mam serca jej zmienić.
Tak samo, jak nie mam serca wybaczyć Rossowi.
No właśnie, jest jeszcze on. Pamiętam, jakiego go poznałam. Wesołego, pogodnego i roześmianego chłopaka, który co chwilę musiał poprawiać grzywkę, bo opadała mu na oczy. Miłośnika wody i największego wroga mleka na ziemi. Kłodę pod drzwiami mojej sypialni. Teraz mogę to stracić, wybierając to ponure, nudne życie. Jednak z tym, które sobie wymarzyłam też nie byłoby łatwo. On jeździł by z zespołem po świecie, kiedy ja nagrywałabym przeróżne role. Jak się spotkać, to nie na długo.
Przypominam sobie, jak siedzieliśmy w kawiarni. Kiedy już mieliśmy się pocałować gołąb uderzył w szybę. Może to nie był przypadek? Najpierw gołąb, później telefon. Nic nie szło po naszej... Przynajmniej mojej myśli. Później przypominam sobie nasz pierwszy pocałunek. Nie był moim ogólnie pierwszym, ale jednym z najlepszych. Jest jeszcze ten następny, w kawiarni. Ta cudowna chwila zapomnienia wśród tych wszystkich ludzi. Na wspomnienie jego ust na moich serce przyśpiesza. Mam wrażenie, że z piersi przeniosło się do gardła. Mam problem z oddychaniem. Kiedy już udaje mi się wciągnąć gwałtownie tlen wybucham płaczem. I to nie takim zwykłym typu: "ojeju, jest mi smutno rozpłaczę się", tylko prawdziwym, głośnym, przeraźliwym szlochem. Żałuję, że go nie zatrzymałam. Siostra przyjdzie tu dopiero rano. Evan niedawno wyszedł. Ross też. Rydel i reszta nie mogą wchodzić bez pozwolenia lekarza. Po chwili zaczynam zastanawiać się, czym Ross i Evan sobie zasłużyli. Ross pewnie tym, że to on zadzwonił po karetkę, to on mnie znalazł i to on starał się jak mógł, żebym nie wykrwawiła się na śmierć, co w jakimś sensie jednak się stało. Ale przeżyłam. Nie wiem czemu, na mój gust lepiej by było, jakbym umarła. Wszyscy mieli by spokój. Znaczy jakiś czas by zajęło, zanim by się pozbierali, ale później ilość prac codziennych odsunęła by ich myśli z dala ode mnie, a ja na zawsze zostałabym sama w mojej małej nieskończoności...
Nikt nie wie, co będzie po śmierci. Grecy wieżą w bogów i krainę Hadesu, do której trafiają zmarli. Rzymianie widzą to podobnie, tylko że ich bóg nazywa się inaczej. Według Egipcjan dusza musi przejść jakieś specjalne sądy, które zadecydują o jej losie. Chrześcijanie wieżą, że po śmierci trafią do czyśćca, a z niego do Nieba lub Piekła. Nikt nie wie, jak wyglądają te miejsca. Możemy się tylko domyślać. Czy Niebo znajduje się w chmurach i wszystko w nim stworzone składa się właśnie z nich? Budynki, fontanny... O ile coś takiego mogło by istnieć. Jednak ja na miejsce zamieszkania Boga muszą tam być jakieś luksusy. A Piekło. Niby rządzi nim Szatan, ale dla mnie to po prostu bardzo zagubiona dusza. O, spójrzcie, Laura [Annabeth :P] obala politykę kościoła. Ale tak według mnie właśnie jest. Czy w piekle jest pełno ognia i lawy, wszystko jest ciemne, a dusze nieszczęśliwe? Czy faktycznie to Niebo jest tym, do czego dążą ludzie? Na mój gust raj można stworzyć sobie samemu, jeszcze za życia. Trzeba tylko wybrać tych, którzy będą ci w nim towarzyszyć. Ja jeszcze nie wybrałam, ale mam wrażenie, że nie zajmie mi to długo. W każdym razie dla mnie życie po śmierci nie istnieje. Żyjemy określoną ilość czasu której nie zna nikt. Ani my, ani Kościół, ani Bóg, jeśli takowy istnieje. Na mój gust w momencie śmierci która wygląda mniej więcej tak, jak wspominam to ja film nam się urywa i koniec. Na wieczność leżymy w tej samej pozycji. Bez ruchu. I nikt nie może się spodziewać, że nagle zaczniemy mrugać, podniesiemy się i poślemy temu komuś szeroki uśmiech, bo takiej sposobności nie będzie. Po prostu dla nas życie się skończy, a dla kogoś innego zacznie. Codziennie giną ludzie, jednak codziennie rodzą się nowi. Nie wiem, co ten krótki wykład który właśnie przedstawiłam miał wam uświadomić i czy w ogóle cokolwiek miał. Obrałam taki właśnie nie pasujący do niczego temat, który zafascynował mnie na tyle, że mogłabym o nim mówić cały czas. Mówiłam, że chciałabym umrzeć. To fakt, ale po moich rozmyślaniach zrozumiałam, że dobrze się stało. Ja nie stworzyłam dla siebie raju, chociaż już czułam jego smak. On to zepsuł, a teraz stara się naprawić. Stara się jak tylko może, ale ja nie umiem mu wybaczyć. Dotknęło mnie to za bardzo. Za bardzo zabolało.
Jest takie porównanie człowieka do szklanki.
Weź do ręki szklankę, a następnie ją upuść.
Szklanka się rozbiła. Czy kiedykolwiek uda się ją naprawić? Bez żadnych szkód? Bez śladu, po wyrządzonej jej krzywdzie?
To ja jestem szklanką. Nie które rany się goją, ale zostają po nich blizny, których nie da się pozbyć. Ten wybryk pozostawił w moim sercu ogromną bliznę, która nigdy nie zniknie. Nawet, jeśli wszystko wróci do normy i znowu stworzymy jako taką relację blizna będzie o sobie przypominać. Nigdy do końca mu nie wybaczę, nawet, jeśli bardzo bym chciała. To było by dla mnie za dużo...


______________________________________
Pisany od... No przynajmniej przeze mnie od piątej rano, ale jest!
Mój jakże długi wykład o świecie po śmierci może się komuś znudzić, to fakt.
Nie wiem, czemu wzięło mnie na takie przemyślenia. 
Może dlatego, że Clarisse śpi, a ja miałam wreszcie szansę napisać coś od serca?
No bo przecież życie po śmierci, cierpienie i ból to idealne tematy dla zadumanej dziewczyny, prawda?
Ja to wiem. I myślę, że wy też to zrozumiecie, ale jest taka sytuacja, że Natce się pogarsza. Ma potworną depresję, z resztą Jagoda też...
Martwimy się o nie i staramy pocieszać, mimo iż dzieli nas... Dużo kilometrów. 
Więc proszę, moglibyście coś zrobić? Piszcie do nich i pocieszajcie je.
Wszystko znajdziecie w zakładce kontakt
Pozdrawiam i przypominam o zadawaniu pytań do naszego Q&A ^ ^
~AnnabethGrace : )

1 komentarz: