sobota, 9 sierpnia 2014

Rozdział 19: "I loved you when I first saw you, I vowed to never let you get away"

*Kilka dni później*

Wczoraj spotkałam się z córkami tego policjanta. Były przeurocze. Kiedy mnie zobaczyły, tak się cieszyły, że nie potrafiły opanować swojego podekscytowania. Jedna z nich zaczęła nawet płakać, a za nią pozostałe - zaśmiałam się wtedy. Nie miałam więcej kontraktu z Ross'em, co po części mnie cieszy. Po części, bo może być w tak złym stanie, by nie umieć zadzwonić.
W każdym razie opowiedziałam Vanessie i reszcie całą rozmowę z nim (pomijając fakt, że mój numer jako pierwszy przyszedł mu do głowy - powiedziałam: "nie wiem, czemu"), a oni uznali, że nie ma się czym przejmować. Wkurzyłam się, bo wyznał przecież, że codziennie obrywa, a oni potraktowali to co najmniej jakby mucha przeleciała im koło ucha. Wtedy też roztrzaskałam szklankę, którą miałam w ręce i resztę dnia spędziłam w szafie.
Jednak jest dzień dzisiejszy i na razie nie dzieje się nic godnego uwagi. Aż Riker przychodzi z pocztą.
Był cały blady, a jego szeroko otwarte oczy wydawały się być pozbawione źrenic. Rzucił garść listów na stół i schował twarz w dłoniach. Vanessa malowała sobie paznokcie, a ja słuchałam R5 na YouTubie. Bo jak lepiej móc go widzieć?
- Co jest Riky? - spytała moja siostra zakręcając flakonik z lakierem.
- Przyszło... Zawiadomienie z sądu... - szepnął.
- CO?! - zerwałam się z miejsca, aż spadły mi słuchawki.
- Jest... Rozprawa w sądzie...
- Ale po co?!
- Ty... - wskazał na mnie. - Poszkodowana... Ross... Oskarżony. - załamał się i zaczął płakać. - Ja wiem, że jest winny, ale to mój braciszek...
- NIEEE! - do kuchni wleciał Rockliff i Ryland. - NIE MÓJ BRACISZEK! - wrzeszczał Rocky. - NIE ZAMKNĄ GO! NIEEEEE!
- Ale... Z kim ja się będę kłócił o frytki? - spytał Ryland. - Ja... Ja nie pozwolę!
- Chłopaki, ja wiem, że jest wam smutno, ale Ross musi odpowiedzieć, za to, co zrobił... - wytłumaczyła im Ness.
- Dzięki, więc jestem chłopakiem. - mruknęłam.
- Laura, ja wiem. - szepnęła siostra kładąc rękę na mojej dłoni.
- Nie pozwolę! - wrzasnęli wszyscy.
- Ja zaleję tę salę! - wrzasnęłam, a wszyscy przytaknęli. - Nie dam rady! Zwłaszcza, jeśli posadzą mnie naprzeciw niego!
- Boże, Laura ogarnij się! - wrzasnęła moja siostra. - GOŚĆ CHCIAŁ CIĘ ZABIĆ!
- MAM TO W DUPIE! - i zaczęłyśmy się kłócić.
- Lau? Wiem, że nie pomagam, ale Van ma... - zaczął Rik.
- Nie mów, że ma rację! Może i chciał, ale ja... Ja... Ja nie mogę... - usiadłam i zaczęłam płakać. Ja bardzo chciałabym być na niego zła, chciałabym zapomnieć, ale nie mogę. To boli. Myśl, że ktoś kogo kocham... Może kochałam chciał mnie zabić. Rozum każe mi o nim zapomnieć, ale serce się nie zgadza.
- Uspokój się siostra, albo...
- Co mi zrobisz? - z powrotem wstałam. - Słucham, co mi zrobisz?
- No nie wiem, mogę cię zagłodzić. - stwierdziła.
- VAN! - krzyknął Rik.
- No co? Jej wybór. To nie moja wina, że czuję się jak w telenoweli. - wyjaśniła.
- To się nie wtrącaj! Wiesz co? Szczerze mnie nie interesuje, czy będziesz mi w tym pomagać! Możesz sobie być i mnie głodzić, ale to nie moja wina, że jest jak jest, a ty jako starsza siostra masz obowiązek mi pomagać, prawda? Kiedy rodzice umarli, to tak nie marudziłaś! Ja ci pomagałam, ty pomagałaś mi i było git! Teraz się czepiasz. W dodatku w momencie, kiedy cię potrzebuję. A ty straszysz mnie głodówką! Co z ciebie za siostra?!
- Więc sobie idź!
- Mam taki zamiar! - wstałam i ruszyłam do przedpokoju. Założyłam buty, zdjęłam z wieszaka bluzę (nie moją, w dodatku kilka rozmiarów za dużą) i wyszłam. Skierowałam się w stronę szpitala, bo chciałam pogadać z Rydel. Od kilku dni można było z nią normalnie rozmawiać, więc nie bałam się, że nagadam się na marne. Do Piper wolę nie iść. Może dlatego, że ona BYŁA z Rossem, a jakbym zaczęła jej pierdzielić, jak to jestem w nim do dupy zakochana mogłaby zmiażdżyć mi łeb łopatą...
Weszłam do szpitala i skierowałam się do sali blondynki.
Delly leżała na łóżku i bawiła się sznurkiem. Różowym, oczywiście.
- Hej Delciak. - przywitałam się i podeszłam przytulić blondynkę.
- O, hej, nie zauważyłam cię... - mruknęła.
- Może dlatego, że właśnie weszłam. - uspokoiłam ją.
- Uff... Bo już myślałam, że ze mną gorzej... - usiadłam obok niej.
- Spokojnie, za niedługo cię wypuszczą. - poklepałam ją po ramieniu.
- Mam nadzieję... W każdym razie. Będę musiała koniecznie zabrać was na zakupy! - zawołała, a jej oczy zalśniły dawnym blaskiem wiecznie wesołej zakupoholiczki o garderobie większej od pokoju. A i tak potrzebowała jeszcze dwóch szaf w pokoju.
- Zgadzam się. Potrzebny mi odpoczynek... - mruknęłam.
- Wiem, przebywanie trzy razy w ciągu miesiąca w szpitalu nie jest fajne. - uśmiechnęła się szeroko.
- No to też.
- Ooo... Masz problem. Słucham, mów. - zachęciła mnie, a ja opowiedziałam jej o sprawie z Ross'em, o tym, co do niego najprawdopodobniej czuję, o jego telefonie, o rozprawie, o Vanessie... O wszystkim.
- O nie, nie będą mi bić Goldenka! - podniosła się z łóżka, po czym od razu usiadła. - Tak mówiła na niego babcia.
- Aww. Wiesz, będę musiała to wykorzystać. - mrugnęłam do niej.
- Jeśli będziesz miała kiedy. Grozi mu wieeeelee lat za kratkami.
- Oj wiem... I jeszcze ta rozprawa... Ja nie wiem, co mogę zrobić. Mają nagrania, więc nie opłaci się kłamanie. Jeśli powiem wszystko... To już go nie odzyskam... - szepnęłam i zaczęłam płakać. - Ja go potrzebuję, rozumiesz? Nie ma go kilka dni, a ja straciłam chęć do życia...
- To dlatego masz na sobie jego bluzę? - spytała. Fakt, bluza była jego. Codziennie chodziłam w którejś z jego szafy. Po prostu... Tak było mi łatwiej. - Lau, nie przejmuj się. Przecież jeszcze się zobaczycie...
- A jeśli nie? Jeśli dadzą mu dożywocie? Jeśli nie przeżyje więzienia? Ja się o niego po prostu martwię...
- Ja też. Jest przecież moim małym braciszkiem... Mam ich kilku, ale jakbym go straciła to bym się chyba zabiła...
- A w twoje ślady poszedł by Ellington. - stwierdziłam. - A w jego Rocky. Później Riker, a za nim Vanessa. Później pewnie ja.
- Więc postaramy się go odzyskać. Nie pozwolimy gatunkowi Lynchów i Ratliffów wymrzeć!
- Dokładnie! - dodałam, a po chwili razem chichrałyśmy się jak głupie.
- My jesteśmy nienormalne! - stwierdziła, a ja jej przytaknęłam.
- Masz stuprocentową rację. - uśmiechnęła się na moje słowa.
- Słuchaj, skombinujesz mi coś do picia?
- A co?
- Nie wiem, wińsko.
- Żartujesz, prawda?
- Jasne, że nie, przecież już mogę. - na widok mojej miny zrezygnowała. - Przecież to chyba oczywiste! Załatw mi jakiś sok, albo herbatę... Ale wolę sok.
- Dobra, daj mi kilka minut. - powiedziałam i ruszyłam do bufetu. Postałam w kolejce... Dziesięć minut, później się zgubiłam, więc w sali blondynki byłam po jakichś trzydziestu minutach.
- Kurde, myślałam, że cię kto zabił. - powiedziała.
- Jakby to powiedział Riker: "Nie ma już kto". - powiedziałam cicho i podałam jej butelkę.
- Nie martw się. Jak przyjdę, to tak im w dupska nakopię, że do rozprawy będą jeść, spać i srać na stojąco!
- Ahahaha! Dzięki. - przytuliłyśmy się. - Ty to wiesz, jak poprawić człowiekowi humor.
- Wrodzony talent. - machnęła lekceważąco ręką.
- Więc ja mam wrodzony talent do wybierania niewłaściwych chłopaków. - stwierdziłam.
- Gdzie tam! Mój brat jest spoko, tylko okazałam się być psycholem i zamknęli go w areszcie.
- Rydel?
- Taaaaaaak?
- A jeśli to faktycznie nie był on?
- I znów go bronisz.
- Ja nie...
- Lau. Najpierw kiedy było podejrzenie, że spalił ci dom. Broniłaś go, więc mu darowali. Teraz już nie mogli. Był tam, miał broń, ty go widziałaś i ja też. Na prawdę mi przykro, ale tak po prostu jest...
- Wiem. Po za tym, nie mogę uwierzyć, że Piper i Evan mogliby coś takiego zrobić. Piper była ze mną, kiedy podpalili dom. Później leżała w szpitalu. Z Evanem skontaktowałam się dopiero kiedy wyszłam pierwszy raz ze szpitala, więc on nie mógł mnie pociąć. Podpalić też nie mógł, bo nie jest blondynem. A co do strzelaniny... On ma śmiertelny lęk przed bronią.
- Tak? Czemu, jeśli mogę spytać?
- Bo... Jego ojciec, alkoholik. Kiedyś wrócił z baru... I zaczął kłócić się z jego mamą na oczach Eva. Nagle jego tata wyjął pistolet i zastrzelił jego matkę. On to widział. Kiedy miał strzelić i w niego Evan rzucił w niego patelnią. Ten psychopata zdążył wystrzelić i trafił mu w ramię. Ev pobiegł na górę i zadzwonił po policję. Później się schował. Kiedy ojciec go znalazł myślał, że już po nim, ale staruszka obaliła policja. Zamknęli go, a facet ześwirował za kratkami. Od tamtego czasu Eva wychowywała babcia. A teraz przeniósł się tutaj.
- O kurde... Nie wiedziałam...
- Spoko. Nie ma problemu. Powiedział, że mogę o tym mówić. To go nie wkurza. Prosi tylko, żeby go nie pocieszać.
- Dobra.
- Właśnie dlatego uważam, że nigdy by nikogo nie zabił. To nie ten typ. On widział śmierć na własne oczy, wie, jakie to straszne... Jeszcze straszniejsze byłoby uczucie, że zabiło się jakiegoś człowieka.
- Rozumiem... Tylko, że musimy znaleźć jakieś rozwiązanie. Twierdzisz, że Evan tego nie zrobił, ale jednocześnie nie chcesz do siebie dopuścić myśli, że to Ross. Więc kto to może być?
- Nie wiem. To nie jest temat na moje nerwy... Za bardzo ich kocham...
- Kochasz ich OBU?! - wybuchnęła blondynka.
- Czyli Ross to ma prawo, a ja już nie? NIE! Nie kocham ich obu, tylko...
- Powiedz Ross'a, powiedz Ross'a!
- A co to, loteria? Tak, kocham Ross'a.
- AAA! - pisnęła.
- Coś się sta... - zaczęła pielęgniarka.
- Nie, nie. Pacjentka dostała nagłego ataku euforii. - wyjaśniłam, kiedy Rydel wgryzała się w poduszkę, by zapanować nad piskiem.
- Jesteś... Rąbnięta. - stwierdziłam.
- Ty też! - odpowiedziała. - BOŻE! Kochasz Ross'a! Kochasz go!
- No... Tak. - szepnęłam, a ona znów zaczęła piszczeć.
- WIEM! Zadzwoń na numer, z którego on zadzwonił i poproś go do telefonu!
- Taa... Jasne. Zadzwonię na zastrzeżony.
- Osz kurka! Zadzwoń na komisariat i poproś go do słuchawki!
- To może od razu tam pójdę i zażądam rozmowy z nim?!
- TAAAK!
- Co ty się tak nakręciłaś?
- RAAAAURAAAA! - darła się. - Masz tam iść TERAAAZ!
- Wyganiasz mnie?
- TAAAAAK!
- No dzięki.
- IDŹ! BO CI UCIEKNIE!
- Albo zdechnie.
- Bardzo śmieszne. Idź i rozmawiaj z nim!
- No więc... Okay.
- ALLELUJA!
Pożegnałyśmy się i ruszyłam na komisariat. Pierwsze wrażenie: "Kurde, co mam mówić?!". Drugie: "Jestem martwa". Trzecie: "Na pewno nie dadzą mi z nim porozmawiać!". I czwarte: "A uj tam, raz kozie śmierć".
- Dzień dobry. - przywitałam się z policjantem za biurkiem. - Czy jest możliwość, żebym porozmawiała z Ross'em Lynchem?
- A była pani umówiona? - spytał nie odrywając oczu od gazety.
- No... Nie, ale...
- Więc przykro mi bardzo, ale nie ma takiej możliwości.
- Ale...
- Żartuję. - odparł kładąc magazyn na biurku. Zaśmiałam się nerwowo. - Do tego z blondyna z sinym okiem? Tego mordercy, który ostatnio zakradł się do telefonu?
- Tak, o niego chodzi. - wyjaśniłam.
- Proszę za mną. - wstał i poprowadził mnie przez labirynt korytarzy. - Proszę poczekać. - otworzył drzwi. - Lynch! Ktoś chce z tobą rozmawiać. - oznajmił blondynowi, którego oczywiście nie widziałam. - Wdziewaj kaftanik. Takiej ładnej buźki nie zarysujesz. - rzucił w najprawdopodobniej Ross'a kaftanem bodajże bezpieczeństwa. - Z łaski swojej się odsuń. - rzekł, a ja odeszłam jakieś cztery kroki do tyłu. Po chwili z celi wyszedł związany blondyn. Faktycznie, miał podbite oko i rozcięte usta, ale tak wyglądał... Normalnie. Włosy miał ciut dłuższe, ale to chyba można pominąć.
Spojrzał na mnie z ledwo widoczną nadzieją, po czym popchnięty przez strażnika zniknął w jakiejś sali.
- Dobrze, może pani wejść. - oznajmił stróż i otworzył przede mną drzwi.
- A mogłabym prosić... Żeby poczekał pan przed drzwiami? - spytałam.
- Nie powinienem... Ale zrobię wyjątek.
- Obiecuję krzyczeć, jeśli rozwali szkło. - później weszłam do środka, a policjant zamknął drzwi. Za szybą siedział blondyn i przyglądał mi się z zaciekawieniem. Nie miał już kaftana, ale wyglądał, jakby bał się podnieść rękę. Podeszłam bliżej i usiadłam naprzeciw niego. Uśmiechnął się i złapał słuchawkę telefonu zawieszonego po jego lewej. Zrobiłam to samo.
- No proszę. Dawno cię nie widziałem. - stwierdził. Uśmiechał się, ale jego oczy były smutne i pełne bólu.
- A wiesz, że ja ciebie też? - odpowiedziałam, a on zaśmiał się cicho. - Co?
- Nic. Jesteś piękna. - zarumieniłam się. - A po co przyszłaś?
- Eeee... - nie umiałam nic powiedzieć.
- Spokojnie. - wyciągnął drugą rękę i dotknął nią szkła. - Nawet nie wiesz, jak bym chciał, żeby tego szkła tu nie było...
- Tak bardzo chciałbyś mnie zabić? - zdziwiłam się.
- Tak bardzo chciałbym cię pocałować. - i znowu spaliłam buraka.
- Powiedz mi, czemu nie zwalasz na Eva i Piper?
- Nic nie zwalam. Mówię, jak jest. - oznajmił i zdjął dłoń z szyby.
- Czemu kłamiesz mi w żywe oczy?
- JA NIE KŁAMIĘ! - wrzasnął. - Ile razy mam ci tłumaczyć?! Ja bym nie mógł ci tego zrobić!
- Ross uspokój się. - powiedziałam spokojnym głosem. - Spokojnie. - westchnął.
- Czemu mi nie wierzysz? - spytał łamiącym głosem.
- Bo to jest nierealne. - wyjaśniłam. - I z Evanem i z Piper się przyjaźnię.
- A ja? - spytał. - Co czujesz do mnie?
- Ross... To... Trudne pytanie... - powiedziałam tylko.
- Masz na sobie... Moją bluzę? - spytał zdziwiony. Pokiwałam twierdząco głową. - Jeju, czyste ubranie! Tu muszę nosić to - wskazał na kostium, który miał ubrany - i nie mogę nic zmienić!
- Przykro mi, ale względem ciuchów dogadałbyś się raczej z Delly.
- Co z nią? - zapytał. - Co z moją siostrą?
- Ross... Ona...
- Co się stało?! - zaczął panikować.
- Ona... Trafiła na oddział psychiatryczny... Załamała się, nic nie mówiła. - odetchnął z ulgą. - A co, myślałeś, że nie żyje? Że przez przypadek ją zastrzeliłeś?
- To nie byłem ja. Lau, zrozum to. - nachylił się bliżej. - Ty, jak i cała moja rodzina jesteście ostatnimi osobami, którym chciałbym coś zrobić.
- Posłuchaj, zginęło osiemnaście osób, co nie było niczyją winą. Ktoś tam był i szukał MNIE jednak najpierw pozabijał ich. Czy nie uważasz za trochę dziwne faktu, że byłeś tam, w dodatku z bronią? A po chwili jak cię zobaczyłam ktoś we mnie strzelił? To nie jest przypadek. W dodatku słyszałam, że mnie szukasz. To nie jest przypadek.
- Laura ja bym cię nigdy nie skrzywdził... Kocham cię... Miałem cię chronić... Znowu zawaliłem... Ja... Znowu mnie przy tobie nie było. Mogłem iść z wami od razu i odepchnąć cię we właściwym momencie... Wtedy byś nie cierpiała...
- Masz na myśli, że byś mnie osłonił? Że to ciebie trafił by pocisk? - potwierdził. - Nie, wcale bym nie cierpiała. Przecież tylko byś UMARŁ!
- Lau posłuchaj. - zbliżył się maksymalnie. Czołem dotykał szkła, a w jego czekoladowych oczach błyszczały łzy. - Kocham cię. Najmocniej na świecie. Jesteś dla mnie wszystkim.
- Więc powiesz to przed sądem.
- POZWAŁAŚ MNIE?!
- Nie ja. Ja bym tego nie zrobiła. - również zaczęłam płakać.
- Proszę, nie płacz. - poprosił i wyciągnął rękę, by zetrzeć mi łzy, jednak szyba skutecznie go powstrzymała.
- Więc mnie pocałuj.
- Ale...
- Właśnie. Będę płakać, dopóki mnie nie pocałujesz.
- Boże, Lau... - zaczął walić głową w szybę.
- Nie stłucz jej, proszę... - wyciągnęłam rękę w jego stronę. Dotknął jej przez szkło.
- Kocham cię. - powiedzieliśmy jednocześnie, a z jego oczu popłynęły łzy.
- Nie płacz... - poprosiłam. - Przypomnij sobie sytuację sprzed kilku dni.
- Którą?
- Dementorka. - podpowiedziałam. - I przypominaj sobie za każdym razem, kiedy za mną zatęsknisz. Wszystkie spędzone wspólnie chwile. Każdy lunch, ten poranek, wizytę w kawiarni, pamiętną burzę. Wszystko.
- Lau...
- Musimy się powoli pożegna...
- NIE! - zawołał, a łzy płynęły coraz mocniej. - Nie zostawiaj mnie! - rzucił się na szybę.
- Poczekaj! - zawołałam i otworzyłam na chwilę drzwi. - Przepraszam, ale jest możliwość wypuszczenia go? Chociaż na chwilę?
- Nie wiem...
- Pięknie proszę! To dla mnie... Dla nas, bardzo ważne!
- Aaa... To ty jesteś tą jego dziewczyną? To ciebie chciał zabić? - pokiwałam twierdząco głową. - To chyba nie możliwe.
- Pięknie proszę, tylko na chwilę! Znam go, nic mi nie zrobi. - zapewniałam.
- Na chwilę. - zgodził się policjant i wyciągnął kaftan.
- Bez tego. - wskazałam na wyciągany przez niego materiał. - Poradzę sobie.
I weszliśmy do sali. Na widok mężczyzny Ross uciekł pod ścianę i zaczął krzyczeć. Może nie słyszałam, ale za to widziałam. I czułam. Czułam jego ból. Nie wiedział, że jeszcze nie idzie do celi.
- Chodź tu labradorku, nie zrobię ci krzywdy... - zaczął facet.
- NIGDZIE NIE IDĘ! - wrzeszczał, kiedy wyprowadzał go trzymając za szyję. Zaczął się wyrywać w moją stronę, a mi łzy zakręciły się w oku. Później strażnik popchnął go w moją stronę, a ja musiałam go podtrzymać, bo prawie się wywrócił.
- Macie dziesięć minut. - warknął gościu i już po chwili go nie było.
Ross otworzył szeroko oczy i spojrzał na mnie.
- Jeśli mnie nie zabijesz, to cię przytulę. - powiedziałam.
- Chcę czegoś więcej. - nachylił się i mnie pocałował. Skierowałam ręce na jego szyję i przyciągnęłam mocniej do siebie. - Jak... to... zro... biłaś? - mówił przez pocałunki.
- Poprosiłam. - wyjaśniłam odsuwając się od niego lekko.
- Kocham cię. - szepnął.
- A ja ciebie. - odpowiedziałam i tym razem ja go pocałowałam. Oparł mnie o ścianę i zaczął podwijać mi koszulkę. - Nie licz na zbyt dużo, Goldenku. - szepnęłam odsuwając się od niego.
- Rydel. - warknął. Zbliżył się i zaczął bawić się moją dolną wargą. Mówiąc "bawić" mam na myśli regularne przygryzanie lub całowanie jej, ze specjalną zmianą na oblizanie. - Przekazałem ci już tyle mojego DNA, że tyle ci nie zaszkodzi. - stwierdził i kontynuował.
- Posłuchaj mnie. Zostało nam pięć minut, a więcej nam na takie coś nie pozwolą... - zaczęłam. - Chcę... Dobrze cię zapamiętać, zanim... - otarł mi łzy czubkiem nosa.
- Nie rozstaniemy się. Jestem niewinny i dowiodę tego.
- Jak? - spytałam.
- Nie wiem, ale jakoś to zrobię. - stwierdził i przygryzł wargę. - Przytulisz mnie? - szepnął. Uśmiechnęłam się i przyciągnęłam go do siebie. Przez chwilę tak staliśmy i wtedy zdałam sobie sprawę, że została nam jakaś minuta. Rozpłakałam się, a on przytulił mnie jeszcze mocniej.
- Obiecuję ci, że stąd wyjdę. Będziemy szczęśliwi. Wynajmiemy dom i zamieszkamy w nim z gromadką uroczych szkrabów.
- I psem.
- I psem. - dodał z uśmiechem. - Zgadzasz się?
- Pożyjemy, zobaczymy.
- A jakbym nie siedział w areszcie... A spytałbym cię, czy za mnie wyjdziesz... Zgodziłabyś się? - spytał. Zamurowało mnie i wtedy do środka wszedł stróż. Chwycił blondyna i zaczął ciągnąć go w stronę wyjścia. Ruszyłam za nimi. Kiedy byli już prawie przy celi blondyna krzyknęłam krótkie: "Tak". Na jego twarzy zawitał ogromny uśmiech. Pomachałam mu, on zrobił to samo i zniknął za drzwiami.

________________________

JA PIERNICZĘ!
ROZDZIAŁ NAPISANY PRZEZ ANNABETH.
JEST TAKI ŚLICZNY, ŻE NORMALNIE ZARAZ NIE WYTRZYMAM!
befsztyk poszła się kąpać, więc publikuję ja. Ona tylko dała mi przeczytać :P
next będzie, o ile nie usnę ;_______;

10 komentarzy:

  1. Super rozdział :*
    <3333
    Kurde, niech Ross będzie niewinny.
    Chcę tylko tego (+Raury i z perspektywy Rossa)
    A co tam...
    Czekam na next <3 :*

    OdpowiedzUsuń
  2. normalnie się popłakałam ja chce nexta i to szybko. Wiecie, żeby mnie zmusić do płaczu to naprawdę dużo trzeba a tutaj rycze jak bóbr i nie mogę przestać.................

    OdpowiedzUsuń
  3. Omg. Płaczę.
    To takie piękne.
    A te ostatnie słowa Rossa.
    Jejku, ja chcę next. I znów będę czytać ten rozdział trzydzieści razy :')

    OdpowiedzUsuń
  4. Jakie to słodkie<33333
    Świetny rozdział

    OdpowiedzUsuń
  5. Rydel jest po prostu boska.
    Nic z tego nie rozumiem,
    Oni są razem czy nie.
    Więc, będę czekać,
    Proszę dajcie,
    szybko,
    :) <3

    OdpowiedzUsuń
  6. Świetny, czekam na nexta ❤️

    OdpowiedzUsuń
  7. Super!!!
    Dawajcie szybko next i winowajcę!!!!v:)

    OdpowiedzUsuń
  8. taaaak *.*
    gdyby powiedziała nie, zabiłabym ją!
    proszę, pisz szybko następny i udowodnij, że Ross jest niewinny! nie wytrzymuję już :c
    http://neverletmegiveup.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  9. boże płakałam przez cały rozdział szybko dajcie nexta!!

    OdpowiedzUsuń
  10. Będę chyba ryczeć parę dobrych godzin... Dawaj szybko next-a!

    OdpowiedzUsuń