*Laura*
Siedziałam na kanapie w salonie z laptopem na kolanach. Szukałam właśnie jakiegoś mieszkania w Cambridge. Trochę bałam się mieszkania w akademiku z innymi studentami. Ross siedział obo mnie oglądając telewizję i co jakiś czas zerkał do mojego komputera i pytał, czy coś znalazłam. Bardzo nie podobała mu się wizja mojego wyjazdu. Przecież w końcu mogliśmy być razem... Ale w końcu to Harvard. Druga najlepsza uczelnia w Stanach Zjednoczonych. Rozumiał moją decyzję, chociaż było mu z nią ciężko. Rozumiałam go, bo mi też nie podobało się, że będziemy musieli się rozstać. Pomyśleliśmy, że może wprowadziłby się do mnie po trasie, ale potem okazało się to być złym pomysłem. Nie potrafiłabym się skupić na nauce, a poza tym R5 mają przygotowywać nowy album. Nie zrobiliby zbyt dużo bez Ross'a.
Tak więc będziemy w związku na odległość. Wiem, to będzie strasznie trudne, ale mamy nadzieję, że damy radę. [to możliwe, z góry mówię! Moja kuzynka studiuje w Anglii, a jej chłopak w Polsce, są razem od czasów liceum do dzisiaj :p ~C.] Będziemy się starali jak najczęściej siebie odwiedzać i spędzać dużo czasu, którego i tak mamy mało.
Nagle znalazłam całkiem niezłą ofertę. Niewielkie mieszkanie, tylko 400 dolarów miesięcznie.
- Ross? - Odwrócił głowę w moją stronę. - A te?
Przyjrzał się, a ja pokazałam mu zdjęcia. Było naprawdę ładne + świetna lokalizacja. Wszędzie blisko, na uniwersytet miałabym pięć, może dziesięć minut drogi piechotą.
- Fajne - skomentował uśmiechając się smutno.
Odstawiłam laptopa na bok i mocno go przytuliłam. Odwzajemnił uścisk i położył głowę na moim ramieniu.
- Nie chcę, żebyś wyjeżdżała, Lau - powiedział szeptem.
- Też tego nie chcę, Ross - odpowiedziałam mu, a on westchnął.
- Ale musisz. Rozumiem to.
- Przepraszam.
- Nie masz za co przepraszać. Dostałaś ogromną szansę na bycie kimś wielkim. Nie zmarnuj jej, proszę. Naprawdę możesz być z siebie dumna.
Pocałował mnie w czoło i spojrzał mi w oczy.
- Kocham cię.
- Ja ciebie też. - Pocałowałam go delikatnie w usta i ponownie wzięłam do rąk laptopa. - Zadzwonię, popytam.
Wyciągnęłam z kieszeni telefon i wpisałam numer podany na stronie. Po trzech sygnałach usłyszałam w słuchawce głos należący do kobiety:
- Halo?
- Witam, dzwonię w sprawie mieszkania. Czy oferta dalej jest aktualna? - spytałam.
- Oczywiście. Czyli, że jest pani zainteresowana?
- Tak. Czy mogłabym przyjechać pod koniec tygodnia i obejrzeć mieszkanie?
- Pewnie.
- Jeśli chodzi o dokładną datę, to ja jeszcze zadzwonię, dobrze?
- W porządku. - Mam wrażenie, że kobieta uśmiechnęła się do słuchawki. - A jak się pani nazywa?
- Laura Marano.
- Dziękuję, zapiszę sobie. Pani numer telefonu też?
- Tak, proszę.
Rozmawiałyśmy jeszcze chwilkę, aż w końcu zakończyłam rozmowę i spojrzałam na Ross'a.
- Załatwione. Polecisz ze mną do Cambridge? - spytałam nagle, co trochę wytrąciło go z równowagi. Patrzył na mnie przez moment, aż w końcu powiedział:
- Jeśli tego chcesz...
- Oczywiście, że chcę - uśmiechnęłam się, co odwzajemnił.
Zostaliśmy w domu sami. Rocky z Ellingtonem poszli kupić jeszcze więcej słodyczy (na polecenie Delly pilnował ich Riker), Rydel z Vanessą na zakupy, a Ryland wyszedł gdzieś ze swoją nową dziewczyną. Też mieliśmy z Ross'em w planach coś robić, bo z nim w ciągu tych paru miesięcy spędziłam najmniej czasu. Nie wiedzieliśmy jednak, co. Na lunch jest za późno (była już czwarta po południu), a w kinie nie było nic, co nas zaciekawiło. Jak na razie siedzimy u Ross'a w pokoju i rozmawiamy. Nagle Ross zaczął:
- Laura?
- Tak?
Westchnął ciężko.
- Wiem, że pewnie nie będziesz chciała o tym rozmawiać, ale ja muszę. Muszę powiedzieć ci całą prawdę, bo mam wielki ciężar na sercu.
- O co chodzi? - zaniepokoiłam się.
- O... O tą sprawę z Piper. Nie chodzi mi tu o Piper i Evan'a, tylko samą Piper. Mam nadzieję, że wiesz, o czym mówię.
Pokręciłam wolno głową.
- Ech... Chodzi mi o to całe zamieszanie. Że byłem z nią wtedy, kiedy z tobą.
- Ross... Musimy o tym rozmawiać? - spytałam cicho. - Mamy bardzo fajne popołudnie.
- Tak, musimy, Lau. Ja muszę.
- Uh... Mów.
- Ja... Ta sytuacja była taka dlatego, że... Z Piper nie układało nam się. Spędzaliśmy coraz mniej czasu, więcej się kłóciliśmy,... Lubiłem ją. Ale nigdy nie zdążyłem pokochać, rozumiesz? Wtedy pojawiłaś się ty. Z początku ignorowałem cię tylko dlatego, że bałem się w tobie zakochać. Nie dlatego, że bałem się miłości. Czekałem na nią. I w końcu się doczekałem, ale nie chciałem sobie tego uświadomić. Pomyślałem sobie, że muszę być wierny Piper. Ale, jak widzisz, nie udało się. Może to i lepiej. - Na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. - Kiedy między nami dochodziło do czegoś więcej, uznałem, że muszę jakoś zakończyć związek z Piper. Nie wiedziałem, jak, poza tym bałem się, że zniszczyłbym waszą przyjaźń. To nieco zawiłe, ale na pewno zrozumiesz.
- To nie zmienia faktu, że to tak, jakbyś nas obie oszukiwał.
- Wiem, Laura, ale... Zerwałem z nią, wiesz? Tego dnia, kiedy poszliśmy na miasto. Dzień przed tym, jak do mnie przyszłaś i mówiłaś, że się dowiedziałaś. Nie wiem, czemu wtedy ci nie powiedziałem wszystkiego.
- Ross... To kochane, ale proszę, nie rozmawiajmy o tym więcej. Nie roztrząsajmy tego, co się wydarzyło w przeszłości. Żyjmy teraźniejszością. Patrz, jesteśmy razem - chwyciłam go za rękę. - Nareszcie możemy.
Uśmiechnął się smutno i opadł na łóżko.
- Nie na długo - szepnął. Położyłam się obok niego wciąż trzymając jego dłoń.
- To, że wyjeżdżam nie oznacza, że to koniec.
Odwrócił głowę w moją stronę i spojrzał na mnie.
- Będziemy razem na długo. Na bardzo, bardzo długo. Aż do samego końca, rozumiesz? Dopóki śmierć nas nie rozłączy.
Uśmiechnął się szeroko słysząc ostatnie zdanie. Zamknął oczy i zamyślił się na chwilę.
- Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest - odezwał się po chwili. - Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą.
- Nie jest bezwstydna, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego - dokończyłam, a jego uśmiech rozszerzył się jeszcze bardziej (o ile to w ogóle możliwe).
- Cieszę się, że cię mam - wyszeptał, a ja się w niego wtuliłam tak, żeby nigdy nie musiał mnie puścić.
*
Tak spędziliśmy cały ten tydzień. Chodziliśmy na lunch, do parku, nad jezioro, a czasem wszyscy w salonie oglądaliśmy głupie programy telewizyjne (czyt. ulubione seriale Rocky'ego i Ratliff'a). Dzisiaj mieliśmy wylecieć do Massachusetts, żeby obejrzeć mieszkanie, ale potem wrócić (w końcu muszę wziąć swoje rzeczy). Wylot miał być o 9, więc wstaliśmy o 4 rano, aby zdążyć na samolot. W półtorej godziny się zebraliśmy i pożegnali nas wszyscy Lynchowie+Ratliff i Vanessa. Około 6 rano byliśmy na lotnisku. Po załatwieniu wszystkich formalności, weszliśmy do samolotu.
- Właśnie to będę robiła za parę dni - powiedziałam smutno do Ross'a siedzącego obok mnie.
- Co?
- Odlatywała. W tym samym kierunku.
- Nie mów już o tym, proszę - spojrzał na mnie.
- Ale to i tak nas nie ominie, Ross. To nadejdzie za niedługo.
Usiadł wygodniej w fotelu, kiedy zaczął się lot.
- Wooo! Mamo, my lecimy! - krzyknął jakiś dzieciak za nami, a my zaśmialiśmy się cicho.
- Też tak zareagowałem, jak leciałem pierwszy raz - szepnął mi do ucha Ross.
- Naprawdę? - wyszczerzyłam zęby.
- Tak, miałem tylko 8 lat i fascynowały mnie samoloty - odpowiedział z uśmiechem.
I, jak zwykle, małe turbulencje. Przyzwyczaiłam się już do tego, chociaż za każdym razem ogarnia mnie mały niepokój, strach. Chwyciłam mocno rękę blondyna i już po jakimś czasie byliśmy w powietrzu.
- Może obejrzymy jakiś film? - spytał.
- Tak, jak w "Gwiazd naszych wina"? - spytałam śmiejąc się.
- Czemu nie? - odpowiedział uśmiechając się szeroko.
Sprawdziliśmy co możemy obejrzeć na ekraniku na fotelach przed nami.
- Laura? - odezwał się Ross po chwili.
- Tak?
- Zgadnij, co znalazłem.
Spojrzałam na jego ekranik. "Zbuntowana".
- O Boże, od razu mi się przypomina tamten dzień - zaśmiałam się.
- Mi też. A jeszcze bardziej to, co wydarzyło się PO seansie.
Skończyło się na tym, że obejrzeliśmy właśnie "Zbuntowaną", a potem "Gwiazd naszych wina". Oczywiście płakałam jak bóbr, a Ross musiał mnie uspokajać. Prawie obudziłam te osoby, które jakoś zasnęły podczas lotu. Na szczęście "prawie".
Po obejrzeniu filmu położyłam głowę na jego ramieniu i usnęłam.
- Tak. Czy mogłabym przyjechać pod koniec tygodnia i obejrzeć mieszkanie?
- Pewnie.
- Jeśli chodzi o dokładną datę, to ja jeszcze zadzwonię, dobrze?
- W porządku. - Mam wrażenie, że kobieta uśmiechnęła się do słuchawki. - A jak się pani nazywa?
- Laura Marano.
- Dziękuję, zapiszę sobie. Pani numer telefonu też?
- Tak, proszę.
Rozmawiałyśmy jeszcze chwilkę, aż w końcu zakończyłam rozmowę i spojrzałam na Ross'a.
- Załatwione. Polecisz ze mną do Cambridge? - spytałam nagle, co trochę wytrąciło go z równowagi. Patrzył na mnie przez moment, aż w końcu powiedział:
- Jeśli tego chcesz...
- Oczywiście, że chcę - uśmiechnęłam się, co odwzajemnił.
Zostaliśmy w domu sami. Rocky z Ellingtonem poszli kupić jeszcze więcej słodyczy (na polecenie Delly pilnował ich Riker), Rydel z Vanessą na zakupy, a Ryland wyszedł gdzieś ze swoją nową dziewczyną. Też mieliśmy z Ross'em w planach coś robić, bo z nim w ciągu tych paru miesięcy spędziłam najmniej czasu. Nie wiedzieliśmy jednak, co. Na lunch jest za późno (była już czwarta po południu), a w kinie nie było nic, co nas zaciekawiło. Jak na razie siedzimy u Ross'a w pokoju i rozmawiamy. Nagle Ross zaczął:
- Laura?
- Tak?
Westchnął ciężko.
- Wiem, że pewnie nie będziesz chciała o tym rozmawiać, ale ja muszę. Muszę powiedzieć ci całą prawdę, bo mam wielki ciężar na sercu.
- O co chodzi? - zaniepokoiłam się.
- O... O tą sprawę z Piper. Nie chodzi mi tu o Piper i Evan'a, tylko samą Piper. Mam nadzieję, że wiesz, o czym mówię.
Pokręciłam wolno głową.
- Ech... Chodzi mi o to całe zamieszanie. Że byłem z nią wtedy, kiedy z tobą.
- Ross... Musimy o tym rozmawiać? - spytałam cicho. - Mamy bardzo fajne popołudnie.
- Tak, musimy, Lau. Ja muszę.
- Uh... Mów.
- Ja... Ta sytuacja była taka dlatego, że... Z Piper nie układało nam się. Spędzaliśmy coraz mniej czasu, więcej się kłóciliśmy,... Lubiłem ją. Ale nigdy nie zdążyłem pokochać, rozumiesz? Wtedy pojawiłaś się ty. Z początku ignorowałem cię tylko dlatego, że bałem się w tobie zakochać. Nie dlatego, że bałem się miłości. Czekałem na nią. I w końcu się doczekałem, ale nie chciałem sobie tego uświadomić. Pomyślałem sobie, że muszę być wierny Piper. Ale, jak widzisz, nie udało się. Może to i lepiej. - Na jego twarzy pojawił się nieśmiały uśmiech. - Kiedy między nami dochodziło do czegoś więcej, uznałem, że muszę jakoś zakończyć związek z Piper. Nie wiedziałem, jak, poza tym bałem się, że zniszczyłbym waszą przyjaźń. To nieco zawiłe, ale na pewno zrozumiesz.
- To nie zmienia faktu, że to tak, jakbyś nas obie oszukiwał.
- Wiem, Laura, ale... Zerwałem z nią, wiesz? Tego dnia, kiedy poszliśmy na miasto. Dzień przed tym, jak do mnie przyszłaś i mówiłaś, że się dowiedziałaś. Nie wiem, czemu wtedy ci nie powiedziałem wszystkiego.
- Ross... To kochane, ale proszę, nie rozmawiajmy o tym więcej. Nie roztrząsajmy tego, co się wydarzyło w przeszłości. Żyjmy teraźniejszością. Patrz, jesteśmy razem - chwyciłam go za rękę. - Nareszcie możemy.
Uśmiechnął się smutno i opadł na łóżko.
- Nie na długo - szepnął. Położyłam się obok niego wciąż trzymając jego dłoń.
- To, że wyjeżdżam nie oznacza, że to koniec.
Odwrócił głowę w moją stronę i spojrzał na mnie.
- Będziemy razem na długo. Na bardzo, bardzo długo. Aż do samego końca, rozumiesz? Dopóki śmierć nas nie rozłączy.
Uśmiechnął się szeroko słysząc ostatnie zdanie. Zamknął oczy i zamyślił się na chwilę.
- Miłość cierpliwa jest, łaskawa jest - odezwał się po chwili. - Miłość nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą.
- Nie jest bezwstydna, nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego - dokończyłam, a jego uśmiech rozszerzył się jeszcze bardziej (o ile to w ogóle możliwe).
- Cieszę się, że cię mam - wyszeptał, a ja się w niego wtuliłam tak, żeby nigdy nie musiał mnie puścić.
*
Tak spędziliśmy cały ten tydzień. Chodziliśmy na lunch, do parku, nad jezioro, a czasem wszyscy w salonie oglądaliśmy głupie programy telewizyjne (czyt. ulubione seriale Rocky'ego i Ratliff'a). Dzisiaj mieliśmy wylecieć do Massachusetts, żeby obejrzeć mieszkanie, ale potem wrócić (w końcu muszę wziąć swoje rzeczy). Wylot miał być o 9, więc wstaliśmy o 4 rano, aby zdążyć na samolot. W półtorej godziny się zebraliśmy i pożegnali nas wszyscy Lynchowie+Ratliff i Vanessa. Około 6 rano byliśmy na lotnisku. Po załatwieniu wszystkich formalności, weszliśmy do samolotu.
- Właśnie to będę robiła za parę dni - powiedziałam smutno do Ross'a siedzącego obok mnie.
- Co?
- Odlatywała. W tym samym kierunku.
- Nie mów już o tym, proszę - spojrzał na mnie.
- Ale to i tak nas nie ominie, Ross. To nadejdzie za niedługo.
Usiadł wygodniej w fotelu, kiedy zaczął się lot.
- Wooo! Mamo, my lecimy! - krzyknął jakiś dzieciak za nami, a my zaśmialiśmy się cicho.
- Też tak zareagowałem, jak leciałem pierwszy raz - szepnął mi do ucha Ross.
- Naprawdę? - wyszczerzyłam zęby.
- Tak, miałem tylko 8 lat i fascynowały mnie samoloty - odpowiedział z uśmiechem.
I, jak zwykle, małe turbulencje. Przyzwyczaiłam się już do tego, chociaż za każdym razem ogarnia mnie mały niepokój, strach. Chwyciłam mocno rękę blondyna i już po jakimś czasie byliśmy w powietrzu.
- Może obejrzymy jakiś film? - spytał.
- Tak, jak w "Gwiazd naszych wina"? - spytałam śmiejąc się.
- Czemu nie? - odpowiedział uśmiechając się szeroko.
Sprawdziliśmy co możemy obejrzeć na ekraniku na fotelach przed nami.
- Laura? - odezwał się Ross po chwili.
- Tak?
- Zgadnij, co znalazłem.
Spojrzałam na jego ekranik. "Zbuntowana".
- O Boże, od razu mi się przypomina tamten dzień - zaśmiałam się.
- Mi też. A jeszcze bardziej to, co wydarzyło się PO seansie.
Skończyło się na tym, że obejrzeliśmy właśnie "Zbuntowaną", a potem "Gwiazd naszych wina". Oczywiście płakałam jak bóbr, a Ross musiał mnie uspokajać. Prawie obudziłam te osoby, które jakoś zasnęły podczas lotu. Na szczęście "prawie".
Po obejrzeniu filmu położyłam głowę na jego ramieniu i usnęłam.
*
Stanęło na tym, że kupiłam mieszkanie. Nie mieliśmy nic do roboty, a Ross marudził, że nie chce tam zostać. Wróciliśmy więc do domu. Zastaliśmy tam całą rodzinkę oglądającą spokojnie... Ale chwila. Oni robią coś SPOKOJNIE? Coś tu nie gra.
- Hej wam? - odezwałam się.
- Ciiiicho! - pisnęła Rydel.
- Co wam jest? - spytał mój towarzysz.
- Rockliff śpi! - wyjaśniła szeptem Van.
- Aaa...
- To my idziemy świętować tą niesamowitość na górze. - dodałam.
- Tylko bez szaleństw. - oznajmił Riker, a dziewczyny zachichotały.
- Spokojnie bracie, przecież mnie znasz! - uspokajał go mój chłopak. Chłopak? Taa, chyba chłopak.
- No właśnie, znam cię! - odpowiedział mu starszy, a Ross cały poczerwieniał. Dosłownie. - Oj spokojnie, mam nadzieję, że łózko wytrzyma.
- I podłoga. - dodał rozbudzony Ratliff, a Rocky odpowiedział mu piątką i śmiechem.
- Brawo, właśnie zaliczyłeś...
- Ross! Tak brzydko? Nie ładnie, braciszku, nie ładnie. - Rocky machał na niego palcem.
- Zabierzcie mnie stąd, zanim ten dureń straci zęby. - warknął blondyn.
- Zobaczymy się w sądzie! - oznajmił brunet.
- PRZEGIĄŁEŚ! - Ross rzucił się na niego. W odpowiednim momencie go zatrzymałam, bo Rocky zamiast twarzy miałby mielonkę. - PUŚĆ MNIE, LAU, PUŚĆ MNIE! - wyrywał się.
- Nie.
- Nie?!
- Tak, nie.
- To w końcu tak, czy nie?
- Twój pokój.
- OOOO! - wrzasnęła reszta skacząc po kanapie z głupimi minami przyklejonymi yo twarzy.
- Zgoda. - i już go nie było.
- Dobra, zanim powiem wam, co dzisiaj robiłam. Musicie?! Rocky, myślałam że masz przynajmniej trochę mózgu! Musisz mu przypominać? Wy nie lepsi. Wiecie, że teraz o wiele szybciej się denerwuje.
- No wiemy, ale... - zaczął Riker.
- To tylko głupie żarty! - dokończył Ellington.
- Dobra, to ja też się pobawię w głupie żarty. Za cholerę nie umiesz grać na perkusji. Ta dam! Miło było?
- Nie, ale i tak wiem, że to żarty. - mruknął.
- No właśnie. Jemu nie jest teraz łatwo. Postarajcie się zrozumieć, zanim wyruszycie w trasę. Bo wiecie, założę się, że nie chcecie go wtedy wkurzyć.
- Może trochę. - na górze Ross albo rozwalał co leci, albo robił spontaniczne przemeblowanie.
- Dobra, idę do niego, zanim rozwali całkiem ten pokój...
*
Zastałam blondyna tłukącego właśnie... Fletnię Pana? [Ojojoj, Pan się obrazi :/ ~A].
- Hej, spokojnie. - chciałam do niego podejść, ale prawie zabiłam się o rozwaloną gitarę. - Co ci odbiło?!
Nie wiem, czy musiał się odzywać. Trzęsły mu się ręce, a w oczach szalał gniew. W pokoju panował istny chaos.
Porozwalane instrumenty były wszędzie. Poszłam jeszcze dalej, ale wywróciłam się na nagrodzie za pierwsze miejsce w hokeju. - Ross! - wrzasnęłam, kiedy zrobiłam unik przed lecącą harmonijką. - Tę gitarę ci wybaczę, ale za harmonijkę masz...! - nie skończyłam bo musiałam schować się przed krzesłem. - Chcesz mnie zabić?! - wrzasnęłam, a blondyn jęknął i zaczął tłuc głową o ścianę. - Rossy... - wreszcie udało mi się do niego dotrzeć. Położyłam mu rękę na ramieniu, a on odwrócił głowę w moją stronę. Gniew wyparował z jego cudownych oczu, ale zastąpił go ból. Właśnie zrozumiałam, co się stało... - Boże, Ross, przepraszam! - rzuciłam i przytuliłam się do blondyna. A raczej do jego pleców.
- Jest...
- Tylko nie mów Okay. - poprosiłam.
- Okay, nie mówię. - odpowiedział z lekkim uśmiechem.
- Ha ha ha. Bardzo śmieszne. - założyłam ręce i spojrzałam spod byka na blondyna.
- Nie jesteś na mnie zła. - uśmiechnął się szerzej.
- Ani trochę, ty morderco ty. - odwzajemniłam uśmiech.
- Ha ha. Uśmiałem się. - syknął.
- Nie jesteś na mnie obrażony. - zauważyłam.
- Nope. - wyciągnął do mnie ręce. Złapałam je, a on mocno mnie przytulił. Poczułam przyjemne ciepło. Jak zawsze, kiedy mnie przytulał. Inaczej z pocałunkami. Wtedy jest mi po prostu GORĄCO.
Nagle poczułam chłód na ręce. Spojrzałam w dół, ale zobaczyłam tylko rękę blondyna.
- Nie masz zimnych rąk. - stwierdziłam.
- Nie, ale to co w nich trzymam JEST zimne. - uśmiechnął się i zniżył głowę czułam jego oddech na twarzy. Miałam ochotę przytulić go i nigdy już nie puszczać.
- A co trzymasz? - spytałam.
- Pamiętasz zakończenie naszej... więziennej rozmowy? - przedostatnie słowo wypowiedział z lękiem. Zawsze tak robił, a mnie zawsze bolało to, że musiał tam siedzieć. Jego uszczerbki fizyczne zdążyły się zagoić, ale pod względem psychicznym nie jest z nim najlepiej.
- Tak, spytałeś się mnie wtedy, co powiedziałabym jakbyś... - i wtedy do mnie dotarło. - Nie gadaj. - zachichotał, co uznałabym za urocze, gdyby nie powaga chwili. - Żartujesz sobie ze mnie.
- Może i nie mam pierścienia z diamentem rozmiarów budki z lodami, ale o ile twoja odpowiedź brzmi jak poprzednio...
- Robisz sobie ze mnie jaja. Nie pozwalam ci wydawać na mnie kasy! Cokolwiek kupiłeś... ile kosztowało?
- Za mało.
- A dowiem się, co to?
- Zanim mnie zjesz... Mam nadzieję, że... No, mnie nie zjesz.
- A mogę udusić? Pociąć? Podpalić? Postrzelić?
- Nie. Nie, przykro mi. Nie, współczuję. Nie, jestem idiotą, bo cię nie zasłoniłem.
- Dobra, do rzeczy. - fuknęłam.
- Okay... Więc... Proszę. - i wyciągnął coś, czego się nie spodziewałam. Nie marudzę, po prostu się tego nie spodziewałam. Wisiorek z kostką, taki, jakie nosi całe R5, tyle że tu logo było pomarańczowe, a na odwrocie tym samym kolorem napis...
- Raura? Tak nas nazywają? - potwierdził skinieniem głowy. - Dziękuję.
- Podoba się? - spytał z nadzieją.
- Jest piękny. - odpowiedziałam szczerze i przytuliłam blondyna.
- Szczerze liczyłem na coś więcej niż przytulas... - prychnął. Zaśmiałam się cicho, złapałam go za szyję, przyciągnęłam do siebie i pocałowałam. I znowu to samo... Robi mi się gorąco. Mam wrażenie, że się topię. Złapałam go więc i drugą ręką. Objął mnie rękami w pasie i podniósł lekko do góry. Przeczesałam mu palcami włosy, na co mruknął gardłowo.
- Jesteśmy sami... - szepnął. - Reszta na dole... Nie zorientują się...
- Nie zaczynaj casanowo. Najpierw musiałbyś ustalić to ze mną.
- Raz dwa trzy czas minął.
- Jestem na nie.
- A ja na tak. Co teraz zrobimy?
- Darujemy sobie, a ty zapniesz mi wisiorek. - zdjęłam ręce z jego karku i odwróciłam do niego tyłem. Założył mi naszyjnik i zapiął go na mojej szyi. No tak, przecież nie na stopie.
- Kocham cię. - szepnął mi do ucha.
- Ja ciebie też. - odpowiedziałam.
*Dziesięć minut później*
Schodziliśmy właśnie na dół, kiedy nagle Ross klęknął. Nie zauważyłam tego na początku i poszłam dalej, ale zatrzymałam się po jego: "Lau? Zatrzymasz się na chwilę?". - Co jest? Boli cię coś? - pytałam.
- Nie, ale mam do ciebie pytanie.
- Masz do mnie pytanie. Fajnie, ale może wstaniesz?
- Po co? Na klęcząco będzie lepiej. - stwierdził.
- Emm... Okay?
- Więc... Zacznę od tego. - sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej małe pudełeczko. Otworzył je, a mym oczom ukazał się... - Widzisz ten pierścionek? - pokiwałam głową. - Kiedyś, kilka lat temu, dała mi go babcia. Kazała mi ofiarować go wybrance mojego serca. Zadam ci więc pros...
- Ross? Co ty odpierniczasz? - dołączyła do nas Rydel.
- Siostra! Przerywasz mi! - syknął. - Więc. Proste pytanie zadawane przez mężczyzn w stronę kobiet od wieków. Niby proste słowa, jednak znaczą wiele. Mimo iż znamy się krótko, a nasza znajomość mogłaby zostać uznana jako definicja słowa: "pokręcona" i ja postanowiłem wypowiedzieć te słowa. - zauważyłam, że obok mnie stał teraz tłum gapiów w postaci Lynchów i Ratliffa. - Czy ty, Lauro Marie Marano uczynisz mi ten zaszczyt i wyjdziesz za mnie?
- O kurde. - szepnęli chłopcy, a dziewczyny wstrzymały oddech. Wpatrywałam się w blondyna z zaskoczeniem na twarzy.
- Jaaa... - nie umiałam się wysłowić. Szczerość w jego oczach odebrała mi mowę. - Jaa... Ja... Tak.
_____________________________________
W końcu!
Wyrobiłyśmy się przed końcem tygodnia... Uff!
Druga połowa rozdziału napisana przez befsztyka (wybłagałam ją o dokończenie!)
I mam do was pytanie:
Co ma zrobić Lau?
- Porzucić HARVARD (tak tylko mówię, że to druga najlepsza uczelnia w USA...) i zostać z Lynchami? (szczerze, średnio mi się podoba ten pomysł ale ok xd)
- Zostać na Harvardzie, postudiować 5 lat, a potem wrócić do Lynchów?
- Może zmienić uczelnię na Stanford w Kalifornii (godzina drogi samolotem)?
~C. i ~A.
Porzuć Harvard, po co studia! xD Hahaha xD Mi powiem szczerze każda opcja podoba no może troche mniej ta druga XD (Mam nadzieję, że się w szatana nie pobawicie i specjalnie jej nie wybierzecie XD) Rozdział cudowny <3 Czekam na następny :)
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńZostać na harwardzkie będzie ciekawiej.
OdpowiedzUsuńKocham niszczyć cudze związki.
Rozdział jak zwykle superowy,cudny :*
OdpowiedzUsuńMi to obojętnie co wybierze Lau, no może ta opcja 2, nie podoba mi się za bardzo ...
NIECIERPLIWIE Czekam na next <33
1 opcja.
OdpowiedzUsuńBoski rozdział
Tak, dla mnie oczywiście.1
OdpowiedzUsuńAle jeśli Lau chcę mieć wyższe wykształcenie to 3.
A 2, jest niewidzialna.
A ja bym chciała, żeby może.. studiowała w Stanfordzie. Będzie ciekawiej ;>
OdpowiedzUsuńŚwietny rozdział, a to jak Ross przed nią uklęknął.. ahh. Zapiera dech w piersiach. Naprawdę. ;)
O boże *u* Rozdział cudowny <3 Ja wybieram opcje number 1 lub 3, ale raczej 3 ;D Będzie się działo ^^
OdpowiedzUsuńO matko jakie piękne, a te oświadczyny aż dech zapiera... :)
OdpowiedzUsuńKocham szczęśliwe momenty, ale co tam, niech wyjedzie, będzie się działo. :D
Ot taki mój kaprys ;) ale decyzja należy do Was ;)
2 opcja!!!!!
OdpowiedzUsuńRozdział jest zarąbisty!!!
Dawaj szybko next!!!!
Jeny ten blog jest cudowny!! *.*
OdpowiedzUsuńTyle wylałam na nim łez, tyle razy się śmiałam, tyle razy chciałam Wam za niektóre sytuacje przypieprzyć patelnią w łeb!
Kocham go i Was! <3
Po prostu się poryczałam na oświadczynach.. *.*
Takie piękne ! *.*
Oczywiście opcja number 1 ! A jak wyjedzie na 5 lat to naprawdę przypieprzę Wam patelnią... albo nie! Dwoma patelniami...albo trzema! Dobra, nie ważne XD
A więc.. Ma być Raura, ma myć ślub, mają być dzieci!! O.o Moje myśli są dziwne.. Zboczone soł macz xD
Soł.. Kocham tego bloga.. więc tego nie spieprzcie!! XDDD <3 <3
Czekam na next!!! <3
no i kurde napisałam długi komentarz i mi go usunęło -,- ja jebie no.
OdpowiedzUsuńPoryczałam się na tym rozdziale, like seriously! TE OŚWIADCZYNY AWWWWWWWWWWWWW *-* Cutest thing ever!
Wybieram opcję 1! ONA MA ZOSTAĆ. Równie dobrze uczyć może się na miejscu c;
No to czekam na kolejny.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńZmienić uczelnie na stanford
OdpowiedzUsuńTutaj wszędzie jest że Laura ma coś zostawić, a ja tak myślę że inaczej i orginalnie by było gdyby Ross zostawił zespół i wszystko, jadąc do Lau by być z nią i dzielić się szczęściem. Nigdzie tak nie było :)
OdpowiedzUsuń