W szpitalu.
Obok mnie siedział tylko Vanessa, która usnęła na krześle. Rozejrzałam się naokoło, znów byłam podłączona do kroplówki. Na niebie widać było gwiazdy. Spojrzałam na zegarek - 1:34.
- Boże... Nie... Tylko nie to... To nie mogła być prawda... - szeptałam do siebie. - Vanessa... Vanessa!... VANESSA!
Za ostatnim razem ją obudziłam.
- Laura! - ucieszyła się i mnie przytuliła.
- Co się stało? - spytałam zdezorientowana.
- Postrzelono cię... Znaleźli cię w metrze... Może lepiej TY mi powiedz, co się stało. Rydel nie jest w stanie... Jest na oddziale psychiatrycznym. Nic nie mówi. Nie wiadomo, kiedy wyjdzie. Jest w ogromnym szoku - opowiadała.
- Boże... Najpierw Piper, teraz Rydel... - przeraziłam się. - My... Chciałam wysłać podanie na studia... W połowie drogi metrem, pociąg się zatrzymał, słyszałam strzały... Usłyszałam taki znajomy szept... Ktoś mnie szukał... Po jakichś 10 minutach ludzie biegali po całym pociągu, a ja wstałam i... z-zauważyłam... R-Ross'a... - zaczęłam płakać. - Trzymał broń... Potem mnie zauważył, zamknęłam oczy i... zemdlałam. Dostałam kulką, nawet nie wiem gdzie, ale ból był nieznośny... Czułam go w całym ciele...
- Ross jest aresztowany - powiedziała Vanessa, a mnie zatkało. - Zobaczyli, że był tam, na dodatek z pistoletem, więc uznali go za podejrzanego. Na dodatek, ustalili, że w tym metrze... Szukali ciebie. Nie nikogo innego. Sprawca szukał ciebie. A wiesz, kto prawdopodobnie był sprawcą?
- O Boże... Ale to niemożliwe... On by tego nie zrobił... - łkałam.
- Ale zrobił. Laura, strasznie mi przykro. Ale takie są fakty i musiałam ci powiedzieć. Niestety, ten ktoś wyłączył kamery, przez co nic dokładniej nie wiadomo. Nie ma jakiegoś jednego, ale dobrego dowodu na to, że to był Ross. Ludzie panikowali i przejmowali się tylko tym, żeby się stamtąd wydostać. Poza tym, większość z nich i tak została zastrzelona. Ty i Rydel jesteście jednymi z niewielu osób, które to przeżyły... Wydaje się to być dziwne, skoro to ty byłaś celem. Cały świat już wie, Lau... Ta strzelanina okazała się być ogromną sensacją. Przez cały dzień pod szpitalem stali dziennikarze, reporterzy,... Wszędzie były kamery. Zadawali mi pytania o ciebie, ale mówiłam im tylko, że na razie byłaś nieprzytomna.
Schowałam głowę w dłonie.
- Wyciągnęli z ciebie pocisk, chociaż był głęboko w klatce piersiowej. Laura, boję się o ciebie - dodała nagle. - Byłaś nieprzytomna przez ponad 24 godziny... Prawie cię straciliśmy... Znowu. Nie wiem, jak ty to robisz, ale kolejny raz powróciłaś do żywych. Boże, ale mi się chce spać.
- To idź spać, dam sobie radę - powiedziałam jej.
- Może masz rację... - i odleciała.
Wzięłam swój telefon i spojrzałam na datę - 11 sierpnia 2014. Przedwczoraj Rydel miała urodziny. Od miesiąca planowaliśmy zrobić jej niespodziankę. Kiedy miałyśmy wrócić do domu, wszyscy mieli wyskoczyć i zrobić typowe "NIESPODZIANKA!". Był zamówiony tort, a w międzyczasie podczas zakupów na chwilę się z Vanessą wymknęłyśmy, żeby kupić jej prezent. Teraz co? Skończyła na psychiatrycznym.
Sprawdziłam powiadomienia. Na Twitterze wszyscy gadali tylko o tym. Na Instagramie i Facebook'u to samo. Martwili się, że już się nie wybudzę, dlatego tweetnęłam tylko: "Jest dobrze" i poszłam spać, bo widocznie 24 godziny snu mi nie wystarczyły.
Z rana obudziłam się otoczona Lynchami. Był jeszcze Ratliff, Evan, Vanessa i Piper, która przyszła ze swoją kroplówką. Oczywiście brakowało dwóch osób...
- Ile razy to ja cię będę jeszcze widzieć w tym szpitalnym łóżku... - westchnął Ellington.
- Mam nadzieję, że ostatni - odpowiedziałam mu.
- Ja też - dodała Van.
- Co z Ross'em? - spytałam wprost, a pozostali zaniemówili, jakby był to dla nich ciężki temat.
- On... Eee... Siedzi w areszcie...
- Nie mam pojęcia, jak mogliśmy uznać, że on "w życiu" by cię nie skrzywdził...
- Nigdy bym się tego po nim nie spodziewał...
- Dobra, ale co z nim? - spytałam ponownie. Kiedy tak o nim sobie pomyślałam... O tym, że ta "miłość" była tylko przykrywką... Zachciało mi się płakać, ale to ukryłam. Nie potrafiłam jednak przed nimi ukryć, że zaszkliły mi się oczy.
- Jest śledztwo w tej sprawie...
- Z tego co wiem, oskarżył mnie i Evan'a - wtrąciła się Piper, a ja wytrzeszczyłam oczy.
- Co?! Nie no, bez przesady. Niech już was nie oskarża, ty leżałaś w szpitalu, a Evan z tego co wiem, to pomagał swojej ciotce.
- Powiedzieliśmy mu to samo, gdy spotkaliśmy się z nim w areszcie.
- Wy się z nim s-spotkaliście w areszcie? - spytałam słabo. - Co mówił?
- Ciągle utrzymywał, że to nie on, że on tylko przybył tam, żeby wszystkich ochronić. Gówno prawda - opowiadał Riker. - Chciałbym mu wierzyć, ale...
- Nie potrafisz - skróciłam, a on pokiwał twierdząco głową.
- Po prostu... Przecież nie było go w tym czasie w domu, znaleziono go z bronią, to logiczne...
- A wiecie może, ile osób zmarło? - spytałam.
Ryland wziął głęboki oddech.
- Osiemnaście.
- O Boże... - zakryłam usta dłońmi. - To wszystko... przeze mnie...?
- Nie, Laura, proszę, nie obwiniaj się o to... To przecież nie twoja wina... Ty mu nic nie zrobiłaś... - zaczęła Vanessa.
- A, właśnie. Chciał się z tobą spotkać, twarz w twarz - poinformował mnie Evan.
- Pójdę, kiedy mnie wypuszczą.
- Wow... Myślałam, że zareagujesz w stylu "niech nie oczekuje, że kiedykolwiek tam przyjdzie"... - powiedziała Vanessa.
- Ludzie, dla mnie to trochę niesprawiedliwe, że posądzacie go o coś, na co nie ma konkretnych dowodów. - wyznałam. - Niech go najpierw przesłuchają. Jak WY byście się czuli, gdybyście byli kompletnie niewinni, a ktoś oskarżałby was o trzy próby zabójstwa kogoś, kogo kochasz i zastrzelenie osiemnastu osób?
- Ale nie ma też dowodów na jego niewinność.
- Jak możecie nie ufać własnemu bratu? - oburzyłam się. - Myślałam, że R5 zawsze trzymają się razem.
- Laura... - spojrzał na mnie Riker. - Spójrz na to wszystko z naszej perspektywy... Wtedy, kiedy cię pocięli... Nie było go wtedy w domu.
- Bo chciał do mnie przyjść i pogadać - warknęłam przerywając.
- A skąd to wiesz? Zawiadamiał cię? Wracając, zawsze to on mógł być tym, kto próbował cię wtedy pozbawić życia, a po karetkę tak szybko zadzwonił tylko po to, żeby później nikt go nie podejrzewał. Lekarzom wydawało się to być prawie niemożliwe, żeby zdążyć zareagować w tak krótkim czasie.
Słuchałam jego słów, ale nie pozwoliłam sobie się z nim zgodzić. Mówił dalej.
- Próba druga. Podpalenie domu, tak? Byłaś z Piper, więc od razu jest wykluczona jedna osoba. Ja byłem z Vanessą, Ellingtonem, Ryland'em i Rocky'm. Ross zniknął. Twierdził, że był w swoim pokoju, ale na to też nie ma dowodów. Ktoś podpalił wasz dom, a i ty, i Piper, widziałyście jakiegoś blondyna. To nie mogłem być ja. A kto oprócz mnie jest chłopakiem o blond włosach, który wiedział, że przeżyłaś i bardzo dobrze cię znał?
- No... Ross...
- Właśnie. Ostatnia próba. Wszyscy powiedzieliśmy o swoich planach, tylko Ross wyznał, że jeszcze żadnych konkretnych nie ma. Wy pojechałyście, a jakieś dwie godziny później Ross'a już nie było w domu. Wziął broń, wsiadł do tego samego pociągu, co ty, a chwilę później była tam strzelanina. Szukali ciebie. Laura, jak na naszym miejscu TY nie miałabyś podejrzeń?
Chwilę się zastanowiłam, aż zaczęło mi się to wszystko układać w logiczną całość... A tego nie chciałam. Mimo to muszę się z nim spotkać.
- Dalej nie macie na to dowodów - przygryzłam wargę.
- Ale mamy podejrzenia - odpowiedział Riker i już się nie odzywałam.
- Laura, tak strasznie mi przykro - szepnęła mi na ucho smutna Vanessa. - Wiem, co między wami było. - Po jej słowach znów zaczęłam płakać, a wszyscy zostawili mnie w spokoju, czego od nich właśnie oczekiwałam.
Jakąś godzinę później uznałam, że muszę kogoś odwiedzić. Wstałam z łóżka, wzięłam swoją kroplówkę i wyszłam z sali. Wędrowałam po całym szpitalu, kiedy w końcu znalazłam to, czego szukałam.
Weszłam do środka i zastałam leżącą na łóżku blondynkę.
- Rydel?
Nie reagowała. Tępo wpatrywała się w sufit, jakby był na nim wyświetlany najciekawszy film w historii.
- Rydel...?
Usiadłam obok niej i chwyciłam jej rękę.
- Ja... Wiem, że to może być ciężkie... Ale nie możesz tak... Wyjdziesz z tego, prawda? Wyjdziesz... Jestem tego pewna... Delly, pamiętaj, że tu jestem. Jakbyś mnie potrzebowała, jestem w sali 207.
Posiedziałam z nią przez jakieś 20 minut w ciszy, aż uznałam, że zaraz mi pewnie przyniosą śniadanie. Wróciłam do swojej sali, gdzie był już wózek, na którym był talerz z dwoma kromkami z dżemem jabłkowym i herbata. Ugh. Zdecydowanie wolę naleśniki Rydel.
Wydawała się taka szczęśliwa tamtego poranka. Nie byłaby taka radosna, gdyby wiedziała, co ma się później stać. Tak bardzo chciałabym ją od tego ochronić...
Właśnie.
Po zjedzeniu śniadania szybko wyszłam z sali i poszłam do lekarza.
- Nie, nie chcę sernika - ucięłam szybko, gdy zauważyłam, że wskazuje na talerzyk z ciastem. - Chcę tylko wiedzieć, kiedy wychodzę.
- Hmm... - zastanowił się. - Panno Marano... Wychodzi pani za trzy dni.
- Trzy dni? - jęknęłam. - Tak długo?
- Przykro mi, takie są przepisy - odpowiedział i wziął kolejny kęs ciasta. Wróciłam do sali. Muszę to jakoś przetrwać...
*3 dni później*
Ross ciągle chciał się ze mną skontaktować. Vanessa wysłała moje podanie. Nie wiem, czy się zorientowała, że studia, na które się wybieram, są w Nowym Jorku... Na drugim końcu kraju. Miałam na dzisiejsze popołudnie zaplanowane spotkanie z Ross'em w areszcie. No i znowu będą nas przesłuchiwać. Miałam już tego dość, ale widocznie muszą.
Z Rydel się trochę polepszało, ale wciąż nie na tyle, żeby mogli ją wypuścić. Ciągle do niej chodziłam, starałam porozmawiać... Tak naprawdę tylko raz udało mi się sprawić, że ze mną rozmawiała tak naprawdę.
Za 15 minut dostanę wypis. Vanessa też wtedy skończy pracę, więc od razu zabierze mnie do domu. To znaczy, do domu Lynchów, bo my już nie mamy domu. Van przywiozła mi świeże ciuchy, w które byłam już przebrana. Uwolnili mnie od tej durnej kroplówki, więc teraz tylko siedziałam na łóżku przeglądając powiadomienia na twitterze.
Wciąż było głośno o strzelaninie. Złożyłam kondolencje rodzinom ofiar, ale wciąż nie potrafię się pozbyć wrażenia, że to wszystko moja wina. No bo w końcu mnie szukali...
Nareszcie 15 minut minęło i mogłam odetchnąć świeżym powietrzem. Z Vanessą wsiadłyśmy do jej samochodu i po paru minutach stałyśmy pod domem Lynchów. Weszłyśmy do środka, gdzie wszyscy siedzieli cicho na kanapie i fotelach. Uśmiechnęli się na mój widok, a ja odwzajemniłam gest.
- Co założyć? To czy to?
Stałam z Nessą przed lustrem. Za pół godziny miałam się spotkać z Ross'em. Znając życie będzie mnóstwo dziennikarzy, więc dodatkowo siostra doradzała mi, co mam im odpowiadać.
- To - wskazała na strój składający się z czarnych rurek, botków i białej koszuli.
- Okay.
Ubrałam się i po jakimś czasie siedziałyśmy w samochodzie jadącym na komisariat. Tak jak się spodziewałyśmy, wszędzie były kamery. Ale skąd oni wiedzieli, że miałam zamiar się z nim dzisiaj spotkać?
Nessa odstawiła mnie przed wejściem, a ja wyszłam z auta. Od razu zaczęli zadawać pytania.
- Co się wydarzyło wtedy w pociągu?
- Chciałaby pani powiedzieć coś rodzinom ofiar?
- Co myślisz w sprawie z podejrzanym tej strzelaniny?
- Dlaczego razem z Ross'em Lynch'em ukrywaliście swój związek?
Ostatnie pytanie mnie zatkało. Odwróciłam się w stronę osoby, która je zadała. Niestety, jak na złość wszyscy pozostali zaczęli się nim interesować. Weszłam do budynku najszybciej, jak mogłam.
- Przyszłam do Ross'a Lynch'a - powiedziałam muskularnemu policjantowi siedzącemu przed biurkiem.
- Była pani umówiona? - spytał.
- Tak.
Sprawdził jakieś dokumenty i kiwnął głową.
- Proszę za mną.
Policjant zaprowadził mnie do jakiegoś pomieszczenia. W środku był jeden stół i dwa krzesła. Na jednym z nich siedział... Ross.
- Laura! - Widocznie się ucieszył na mój widok, ale ja wciąż mierzyłam go kamiennym wzrokiem, a po chwili mina mu zrzedła. - To nie byłem ja.
- Skąd mam to wiedzieć? - usiadłam naprzeciwko niego.
- Zaufaj mi, proszę. - Chwycił moją dłoń.
- Ross...
I wtedy sobie uświadomiłam.
Wyrwałam swoją dłoń i już wiedziałam, co mam mu powiedzieć.
- Byłeś tam! Na dodatek z bronią! Kiedy mnie zauważyłeś, zostałam postrzelona! Proszę, nie mów mi tylko, że miałam jakieś halucynacje lub zwidy, bo wiem, co widziałam!... - wrzeszczałam wściekła. Ross'owi opadła szczęka.
- Ty... Ty też mi nie wierzysz? - spytał.
- Nie bardzo - przyznałam.
- Super - mruknął. - Po prostu świetnie! Myślałem, że chociaż ty, Laura! Miałem nadzieję, że chociaż ty nie będziesz mnie osądzać!
- No to może przedstaw mi swoją wersję wydarzeń!
- W porządku! - krzyknął i zaczął opowiadać. - Dowiedziałem się, że Evan i Piper... Że to wszystko było ich dziełem. Usłyszałem rozmowę telefoniczną Evan'a... Nie wiem z kim, aczkolwiek Evan nie miał zamiaru iść tam i cię zabić. Razem z Piper wynajęli kogoś, żeby zrobił to za nich. Dowiedziałem się, do jakiego pociągu konkretnie wsiadasz, więc wziąłem z domu broń i na najbliższym przystanku wsiadłem. Chciałem cię ochronić, Lau! Ale wyszło na to, że wszyscy uważają za zabójcę właśnie MNIE! Czuję się tak, jak kilka dni temu, kiedy wszyscy myśleli, że to ja podpaliłem wasz dom...
- Bo to zrobiłeś - przerwałam mu nawet nie zastanawiając się, co mówię. Zatkało go.
- ...C-co? Laura? Myślałem, że mi wierzysz! Broniłaś mnie!
- Dzisiaj dopiero ktoś mi uświadomił, że to wszystko jest logiczne!
- Czyli uważasz, że to ja próbowałem cię zabić?
- No... tak.
- A dlaczego miałbym to robić?
- Hm... No nie wiem, może dlatego, że nie dawałeś sobie rady z tym, że chciałam, żebyśmy zostali przyjaciółmi, a na samym początku to nawet nie chciałam ci wybaczyć?!
- Boże... - westchnął. - Przecież noc przed całym zdarzeniem rozmawialiśmy, tak? Uznaliśmy, że między nami jest wszystko okay, tak? Dlaczego miałbym to robić?
- Być może ta rozmowa miała być tylko przykrywką? - Spojrzałam na niego. Miał w oczach łzy. - Ross, to się nie klei. Niemożliwe, żebyś tak po prostu usłyszał rozmowę Evan'a. On z pewnością nie siedział na środku jakiegoś parku rozmawiając z płatnym zabójcą o planowanym zamachu. Ktoś prędzej czy później by go usłyszał. Znam Evan'a od baaardzo długiego czasu, właściwie od dziecka... Zdążyłam mu zaufać. Wierzę jemu, przepraszam. Jestem przekonana, że nigdy by czegoś takiego nie zrobił. On naprawdę cię polubił. Ja to wiem, Ross. A ty już raz mnie okłamałeś. To już nie było kłamstwo w stylu "Zjadłeś te cukierki? Nie". To było kłamstwo, które zabolało mnie jak żadne inne. Evan był tym typem chłopaka, który przeprowadzał starsze panie przez jezdnie i piekł ciasta na szkolne pikniki. Fakt, czasami miał w szkole problemy, ale nigdy w życiu nie próbowałby zabić człowieka. Poza tym, Evan nie ma blond włosów, a wspomniałeś, że ten zabójca został wynajęty na ten jeden zamach. A w moim domu widziałam blondyna.
Jedna łza spłynęła po jego policzku.
- Ross, twoja wersja wydarzeń jest po prostu nierealna. Przepraszam.
Wstałam szybko z miejsca i wyszłam, zanim jeszcze zdążył zareagować.
_____________________________________
Jak już widzicie, to nie był sen.
Biedny Ross...
A może z drugiej strony nie?
No dobra, kończę, nic więcej wam nie powiem! : )
~C.
- Powiedzieliśmy mu to samo, gdy spotkaliśmy się z nim w areszcie.
- Wy się z nim s-spotkaliście w areszcie? - spytałam słabo. - Co mówił?
- Ciągle utrzymywał, że to nie on, że on tylko przybył tam, żeby wszystkich ochronić. Gówno prawda - opowiadał Riker. - Chciałbym mu wierzyć, ale...
- Nie potrafisz - skróciłam, a on pokiwał twierdząco głową.
- Po prostu... Przecież nie było go w tym czasie w domu, znaleziono go z bronią, to logiczne...
- A wiecie może, ile osób zmarło? - spytałam.
Ryland wziął głęboki oddech.
- Osiemnaście.
- O Boże... - zakryłam usta dłońmi. - To wszystko... przeze mnie...?
- Nie, Laura, proszę, nie obwiniaj się o to... To przecież nie twoja wina... Ty mu nic nie zrobiłaś... - zaczęła Vanessa.
- A, właśnie. Chciał się z tobą spotkać, twarz w twarz - poinformował mnie Evan.
- Pójdę, kiedy mnie wypuszczą.
- Wow... Myślałam, że zareagujesz w stylu "niech nie oczekuje, że kiedykolwiek tam przyjdzie"... - powiedziała Vanessa.
- Ludzie, dla mnie to trochę niesprawiedliwe, że posądzacie go o coś, na co nie ma konkretnych dowodów. - wyznałam. - Niech go najpierw przesłuchają. Jak WY byście się czuli, gdybyście byli kompletnie niewinni, a ktoś oskarżałby was o trzy próby zabójstwa kogoś, kogo kochasz i zastrzelenie osiemnastu osób?
- Ale nie ma też dowodów na jego niewinność.
- Jak możecie nie ufać własnemu bratu? - oburzyłam się. - Myślałam, że R5 zawsze trzymają się razem.
- Laura... - spojrzał na mnie Riker. - Spójrz na to wszystko z naszej perspektywy... Wtedy, kiedy cię pocięli... Nie było go wtedy w domu.
- Bo chciał do mnie przyjść i pogadać - warknęłam przerywając.
- A skąd to wiesz? Zawiadamiał cię? Wracając, zawsze to on mógł być tym, kto próbował cię wtedy pozbawić życia, a po karetkę tak szybko zadzwonił tylko po to, żeby później nikt go nie podejrzewał. Lekarzom wydawało się to być prawie niemożliwe, żeby zdążyć zareagować w tak krótkim czasie.
Słuchałam jego słów, ale nie pozwoliłam sobie się z nim zgodzić. Mówił dalej.
- Próba druga. Podpalenie domu, tak? Byłaś z Piper, więc od razu jest wykluczona jedna osoba. Ja byłem z Vanessą, Ellingtonem, Ryland'em i Rocky'm. Ross zniknął. Twierdził, że był w swoim pokoju, ale na to też nie ma dowodów. Ktoś podpalił wasz dom, a i ty, i Piper, widziałyście jakiegoś blondyna. To nie mogłem być ja. A kto oprócz mnie jest chłopakiem o blond włosach, który wiedział, że przeżyłaś i bardzo dobrze cię znał?
- No... Ross...
- Właśnie. Ostatnia próba. Wszyscy powiedzieliśmy o swoich planach, tylko Ross wyznał, że jeszcze żadnych konkretnych nie ma. Wy pojechałyście, a jakieś dwie godziny później Ross'a już nie było w domu. Wziął broń, wsiadł do tego samego pociągu, co ty, a chwilę później była tam strzelanina. Szukali ciebie. Laura, jak na naszym miejscu TY nie miałabyś podejrzeń?
Chwilę się zastanowiłam, aż zaczęło mi się to wszystko układać w logiczną całość... A tego nie chciałam. Mimo to muszę się z nim spotkać.
- Dalej nie macie na to dowodów - przygryzłam wargę.
- Ale mamy podejrzenia - odpowiedział Riker i już się nie odzywałam.
- Laura, tak strasznie mi przykro - szepnęła mi na ucho smutna Vanessa. - Wiem, co między wami było. - Po jej słowach znów zaczęłam płakać, a wszyscy zostawili mnie w spokoju, czego od nich właśnie oczekiwałam.
Jakąś godzinę później uznałam, że muszę kogoś odwiedzić. Wstałam z łóżka, wzięłam swoją kroplówkę i wyszłam z sali. Wędrowałam po całym szpitalu, kiedy w końcu znalazłam to, czego szukałam.
Weszłam do środka i zastałam leżącą na łóżku blondynkę.
- Rydel?
Nie reagowała. Tępo wpatrywała się w sufit, jakby był na nim wyświetlany najciekawszy film w historii.
- Rydel...?
Usiadłam obok niej i chwyciłam jej rękę.
- Ja... Wiem, że to może być ciężkie... Ale nie możesz tak... Wyjdziesz z tego, prawda? Wyjdziesz... Jestem tego pewna... Delly, pamiętaj, że tu jestem. Jakbyś mnie potrzebowała, jestem w sali 207.
Posiedziałam z nią przez jakieś 20 minut w ciszy, aż uznałam, że zaraz mi pewnie przyniosą śniadanie. Wróciłam do swojej sali, gdzie był już wózek, na którym był talerz z dwoma kromkami z dżemem jabłkowym i herbata. Ugh. Zdecydowanie wolę naleśniki Rydel.
Wydawała się taka szczęśliwa tamtego poranka. Nie byłaby taka radosna, gdyby wiedziała, co ma się później stać. Tak bardzo chciałabym ją od tego ochronić...
Właśnie.
Po zjedzeniu śniadania szybko wyszłam z sali i poszłam do lekarza.
- Nie, nie chcę sernika - ucięłam szybko, gdy zauważyłam, że wskazuje na talerzyk z ciastem. - Chcę tylko wiedzieć, kiedy wychodzę.
- Hmm... - zastanowił się. - Panno Marano... Wychodzi pani za trzy dni.
- Trzy dni? - jęknęłam. - Tak długo?
- Przykro mi, takie są przepisy - odpowiedział i wziął kolejny kęs ciasta. Wróciłam do sali. Muszę to jakoś przetrwać...
*3 dni później*
Ross ciągle chciał się ze mną skontaktować. Vanessa wysłała moje podanie. Nie wiem, czy się zorientowała, że studia, na które się wybieram, są w Nowym Jorku... Na drugim końcu kraju. Miałam na dzisiejsze popołudnie zaplanowane spotkanie z Ross'em w areszcie. No i znowu będą nas przesłuchiwać. Miałam już tego dość, ale widocznie muszą.
Z Rydel się trochę polepszało, ale wciąż nie na tyle, żeby mogli ją wypuścić. Ciągle do niej chodziłam, starałam porozmawiać... Tak naprawdę tylko raz udało mi się sprawić, że ze mną rozmawiała tak naprawdę.
Za 15 minut dostanę wypis. Vanessa też wtedy skończy pracę, więc od razu zabierze mnie do domu. To znaczy, do domu Lynchów, bo my już nie mamy domu. Van przywiozła mi świeże ciuchy, w które byłam już przebrana. Uwolnili mnie od tej durnej kroplówki, więc teraz tylko siedziałam na łóżku przeglądając powiadomienia na twitterze.
Wciąż było głośno o strzelaninie. Złożyłam kondolencje rodzinom ofiar, ale wciąż nie potrafię się pozbyć wrażenia, że to wszystko moja wina. No bo w końcu mnie szukali...
Nareszcie 15 minut minęło i mogłam odetchnąć świeżym powietrzem. Z Vanessą wsiadłyśmy do jej samochodu i po paru minutach stałyśmy pod domem Lynchów. Weszłyśmy do środka, gdzie wszyscy siedzieli cicho na kanapie i fotelach. Uśmiechnęli się na mój widok, a ja odwzajemniłam gest.
- Co założyć? To czy to?
Stałam z Nessą przed lustrem. Za pół godziny miałam się spotkać z Ross'em. Znając życie będzie mnóstwo dziennikarzy, więc dodatkowo siostra doradzała mi, co mam im odpowiadać.
- To - wskazała na strój składający się z czarnych rurek, botków i białej koszuli.
- Okay.
Ubrałam się i po jakimś czasie siedziałyśmy w samochodzie jadącym na komisariat. Tak jak się spodziewałyśmy, wszędzie były kamery. Ale skąd oni wiedzieli, że miałam zamiar się z nim dzisiaj spotkać?
Nessa odstawiła mnie przed wejściem, a ja wyszłam z auta. Od razu zaczęli zadawać pytania.
- Co się wydarzyło wtedy w pociągu?
- Chciałaby pani powiedzieć coś rodzinom ofiar?
- Co myślisz w sprawie z podejrzanym tej strzelaniny?
- Dlaczego razem z Ross'em Lynch'em ukrywaliście swój związek?
Ostatnie pytanie mnie zatkało. Odwróciłam się w stronę osoby, która je zadała. Niestety, jak na złość wszyscy pozostali zaczęli się nim interesować. Weszłam do budynku najszybciej, jak mogłam.
- Przyszłam do Ross'a Lynch'a - powiedziałam muskularnemu policjantowi siedzącemu przed biurkiem.
- Była pani umówiona? - spytał.
- Tak.
Sprawdził jakieś dokumenty i kiwnął głową.
- Proszę za mną.
Policjant zaprowadził mnie do jakiegoś pomieszczenia. W środku był jeden stół i dwa krzesła. Na jednym z nich siedział... Ross.
- Laura! - Widocznie się ucieszył na mój widok, ale ja wciąż mierzyłam go kamiennym wzrokiem, a po chwili mina mu zrzedła. - To nie byłem ja.
- Skąd mam to wiedzieć? - usiadłam naprzeciwko niego.
- Zaufaj mi, proszę. - Chwycił moją dłoń.
- Ross...
I wtedy sobie uświadomiłam.
Wyrwałam swoją dłoń i już wiedziałam, co mam mu powiedzieć.
- Byłeś tam! Na dodatek z bronią! Kiedy mnie zauważyłeś, zostałam postrzelona! Proszę, nie mów mi tylko, że miałam jakieś halucynacje lub zwidy, bo wiem, co widziałam!... - wrzeszczałam wściekła. Ross'owi opadła szczęka.
- Ty... Ty też mi nie wierzysz? - spytał.
- Nie bardzo - przyznałam.
- Super - mruknął. - Po prostu świetnie! Myślałem, że chociaż ty, Laura! Miałem nadzieję, że chociaż ty nie będziesz mnie osądzać!
- No to może przedstaw mi swoją wersję wydarzeń!
- W porządku! - krzyknął i zaczął opowiadać. - Dowiedziałem się, że Evan i Piper... Że to wszystko było ich dziełem. Usłyszałem rozmowę telefoniczną Evan'a... Nie wiem z kim, aczkolwiek Evan nie miał zamiaru iść tam i cię zabić. Razem z Piper wynajęli kogoś, żeby zrobił to za nich. Dowiedziałem się, do jakiego pociągu konkretnie wsiadasz, więc wziąłem z domu broń i na najbliższym przystanku wsiadłem. Chciałem cię ochronić, Lau! Ale wyszło na to, że wszyscy uważają za zabójcę właśnie MNIE! Czuję się tak, jak kilka dni temu, kiedy wszyscy myśleli, że to ja podpaliłem wasz dom...
- Bo to zrobiłeś - przerwałam mu nawet nie zastanawiając się, co mówię. Zatkało go.
- ...C-co? Laura? Myślałem, że mi wierzysz! Broniłaś mnie!
- Dzisiaj dopiero ktoś mi uświadomił, że to wszystko jest logiczne!
- Czyli uważasz, że to ja próbowałem cię zabić?
- No... tak.
- A dlaczego miałbym to robić?
- Hm... No nie wiem, może dlatego, że nie dawałeś sobie rady z tym, że chciałam, żebyśmy zostali przyjaciółmi, a na samym początku to nawet nie chciałam ci wybaczyć?!
- Boże... - westchnął. - Przecież noc przed całym zdarzeniem rozmawialiśmy, tak? Uznaliśmy, że między nami jest wszystko okay, tak? Dlaczego miałbym to robić?
- Być może ta rozmowa miała być tylko przykrywką? - Spojrzałam na niego. Miał w oczach łzy. - Ross, to się nie klei. Niemożliwe, żebyś tak po prostu usłyszał rozmowę Evan'a. On z pewnością nie siedział na środku jakiegoś parku rozmawiając z płatnym zabójcą o planowanym zamachu. Ktoś prędzej czy później by go usłyszał. Znam Evan'a od baaardzo długiego czasu, właściwie od dziecka... Zdążyłam mu zaufać. Wierzę jemu, przepraszam. Jestem przekonana, że nigdy by czegoś takiego nie zrobił. On naprawdę cię polubił. Ja to wiem, Ross. A ty już raz mnie okłamałeś. To już nie było kłamstwo w stylu "Zjadłeś te cukierki? Nie". To było kłamstwo, które zabolało mnie jak żadne inne. Evan był tym typem chłopaka, który przeprowadzał starsze panie przez jezdnie i piekł ciasta na szkolne pikniki. Fakt, czasami miał w szkole problemy, ale nigdy w życiu nie próbowałby zabić człowieka. Poza tym, Evan nie ma blond włosów, a wspomniałeś, że ten zabójca został wynajęty na ten jeden zamach. A w moim domu widziałam blondyna.
Jedna łza spłynęła po jego policzku.
- Ross, twoja wersja wydarzeń jest po prostu nierealna. Przepraszam.
Wstałam szybko z miejsca i wyszłam, zanim jeszcze zdążył zareagować.
_____________________________________
Jak już widzicie, to nie był sen.
Biedny Ross...
A może z drugiej strony nie?
No dobra, kończę, nic więcej wam nie powiem! : )
~C.
Oby to byli Piper I Evan.
OdpowiedzUsuńBiedak.Trochę mi go szkoda i tego że nikt mu nie wierzy
Kiedy next?
OdpowiedzUsuńkiedy w końcu Annabefsztyk się ogarnie i zdecyduje go napisać :D ~C.
UsuńSuper rozdział :*
OdpowiedzUsuńUgh.... Niech to nie będzie Ross.
No kurde... to nie mam być on.
Dostaniecie patelnią!
-_-
Czekam na next <333
"Kocham patelnie! Są takie płaskie, duże i twarde! I okrągłe! I takie fajne! Kocham patelnie! A patelnie kochają mnie!" słowa Annabeth sprzed chwili ;) ~C.
UsuńNIE!!!!!!!!!!!!! :(
OdpowiedzUsuńTo nie może być Ross!
Czekam z niecierpliwością na next
Ehh.. biedny Ross.
OdpowiedzUsuńPlakać mi się zachciało ;c
Ja dalej wierzę że to nie on.
czekam na dalszą część, dziewczyny :')
eeee....... to na pewno nie ross tylko Evan i Piper wszystko uknuli zaczynam wiedzieć w tym sens i mam podejrzzenia, ale wole zaczekać na nexta
OdpowiedzUsuńOdpowiedź jest prosta!!!
OdpowiedzUsuńTo wszystko zostało zaplanowane a Ross jest osobą, która został bezczelnie wciągnięta w intrygę osób, które chcą skrzywdzić Lau... Tak mi szkoda :( Oby wszystko się wyjaśniło!
Ta dam :D
A oto i moja teza :P
Rozdział zarąbisty dawać next i nie wtrącać Laury do szpitala, ani innych członków rodziny :)
czytam to ze łzami w oczach (kurde, bloga czytam od początku a ciągle wychodzi na to, że mam niezłe zaległości). Co ja mogę powiedzieć.. ryczę razem z Rossem. To musi straasznie boleć kiedy rodzeństwo, ukochana, znajomi nie wierzą mu w nic co mówi, oskarżają go o coś naprawdę okropnego..
OdpowiedzUsuńNaprawdę wierzę w tą wersję Rossa, nie wierzę, że on byłby do czegoś takiego zdolny. Jak Ania napisała, on musiał zostać wciągnięty w tą intrygę.
A jak się okaże, że to nie on, to Ross się od nich odwróci ;--; Jezu, umrę tu z wrażenia jak szybko nie dodacie rozdziału.
Czekam.
kompletnie wam się pomieszało w głowach! :o
OdpowiedzUsuńRoss jest niewinny. przecież on tak bardzo kocha Laurę, na pewno by jej tego nie zrobił. jestem pewna, że po prostu chciał ją chronić i dlatego tam był. błagam, nie sprawiajcie, że będę się mylić :c
czekam na następny, z zapartym tchem!
http://neverletmegiveup.blogspot.com
Dobra, nic już nie rozumiem.
OdpowiedzUsuńTo Laura go broni, czy oskarża,
Czy to na pewno będzie blog o Raurze,
Takiej kochającej, czy takiej nienawidącej,
I czytałam to 3 razy i tak z tego nic nie wiem.
I macie przechlapane, za moją ukochaną Delly i Lau.
I czekam na nexta.
<3,