czwartek, 7 maja 2015

Rozdział 3: "I won't let you go so don't let go of me, I wanted something more, I wanted this right here"

    – No dooobra, Rossiu, kim była ta dziewczyna z którą dzisiaj spacerowałeś? – spytał na wstępie Rocky. Młodszy pokręcił głową i wyjął sok z lodówki, a następnie odkręcił karton i wyżłopał pół jego zawartości. – Mama nie pozwala pić z gwinta. 
    – A czy mama tu jest?
    – Żebyś wiedział, młody człowieku.
    – Cześć, mamo, miło cię widzieć – uśmiechnął się, a ona wyrwała mu karton i odłożyła do lodówki. 
    – Co, Rossiu, zdradzasz Camillę?
    – Prawie trafiłeś, przygłupie – warknął. – Nie, nie zdradzam. Laura chciała, żebym oprowadził ją po mieście, ponieważ dopiero co przyjechała. No i pomagam jej z angielskim, bo jest z tego bardzo słaba. 
    – Aha, ale Camellia nie wie, że się z nią widujesz? – dopytywał.
    – Na imię ma Camille, no i nie wie, ponieważ raz się z Laurą widziałem. – tłumaczył Ross.
    – Każdy tak mówi - stwierdził Rocky i wyiągnął z szafki paczkę chipsów o smaku cebuli. - Ja na szczęście jestem wierny swojej wybrance. - Spojrzał na paczkę wzrokiem pełnym miłości. Zapewne też tak się czuł. Blondyn zaśmiał się w duchu i poszedł na górę, do swojego pokoju. Z kieszeni wyciągnął telefon i napisał do Camille. 

"Hej, co powiesz na kręgle? Jutro?"
"Brzmi fajnie. O której?" odpisała, a on uśmiechnął się sam do siebie.
"12:00? Wpadnę po Ciebie."
"Może być. To do jutra."
"Paa, kocham Cię. Dobranoc."
Po czym padł na łóżko i przygniótł zagrzebanego pod kocem Kota.
    – Sorry - mruknął do zwierzaka, który prychnął i zwiał pod kaloryfer. 


*dzień później*

Chłopak obudził się, gdy Kot wskoczył mu na brzuch, a raczej okolice podbrzusza. Jęknął, zepchnął zwierzaka i spojrzał na zegarek. 7:15. 
Co jest nie tak z tymi zwierzętami... Gorsze niż niewyłączony budzik. 
Albo brat.
    – WITAJ, ŚPIOCHU! – Do pokoju wleciał uśmiechnięty Rocky, gniotąc pod pachą pudełko ciasteczek. Na twarzy miał okruszki z czekolady, a oczy tak błyszczące, że Ross zastanawiał się, czy nie posypane brokatem. 
    – Nie – odpowiedział i schował się pod kołdrą. 
    – Słuchaj, dzisiaj jest bardzo bardzo bardzo bardzo ważny dzień! – Brat uparcie nie dawał mu spać. Za jego plecami Ross wyczaił niepewnego Rylanda, który rozglądał się po pomieszczeniu jakby go tu nigdy nie było.
    – Rocky, mama każe ci się zamknąć. 
    – Jedna osoba tanga nie zatańczy – odparł starszy.
    – Do prośby dołącza się Riker i tata, no i ja.
    – Ja też – stęknął blondyn, który wciąż leżał w łóżku. Podniósł się jednak do pozycji siedzącej i spojrzał na obu wrogo. – Wypad stąd, macie cały dom do kłócenia się.
    – Ale tam jest niefajnie. U ciebie przytulnie i Kot gryzie nogę od pianina...
    – To go kopnij, ale lekko. Miał tego nie robić. – Chłopak wstał i się przeciągnął. Już czuł, z jaką chęcią walnie się wieczorem na swój mięciutki materac i zagrzebie w pościeli... Jednak miał przed sobą cały dzień, który musiał jakoś przeżyć. Jedynym jego zmartwieniem był fakt, że Laura mogła się pojawić w każdej chwili, a idzie przecież z Camille na kręgle... Byłoby kiepsko, gdyby nagle pojawiła się jakaś dziewczyna słabo znająca język, która chce czegoś od niego chce. 
  Wyprowadziwszy braci z pokoju i wyrzuciwszy Kota na balkon podszedł do szafy, wyciągnął ciuchy i wmaszerował do łazienki. Wziął szybki prysznic, umył zęby (i tak nie miał zamiaru jeść śniadania), po czym stanął przed lustrem i zaczął zapinać guziki swojej koszuli. Po poprawieniu kołnierzyka wyszedł z pokoju czystości i zszedł na dół, gdzie hałas i wrzawa porównywalne były do co najmniej targu. Rozejrzał się i usiadł na wolnym krześle. Chwycił gazetę, którą przed chwilą odrzucił od siebie Riker i zaczął czytać. Jego starszy brat chwycił bułeczkę i zatopił w niej swe zęby. Stormie zaganiała w tym czasie Rocky'ego do stołu. Mark najwidoczniej się zamyślił, bo od pięciu minut wpatrywał się w okno nie racząc swojej kawy nawet spojrzeniem.
Rydel siedziała u siebie i smarkała w chusteczki, wciąż przeklinając słabą pamięć Ellingtona. 

Tym czasem na rynku Laura patrzyła na kilka młodych osób biegających obok magicznego miejsca, z którego leci woda, trzymających dziwne przedmioty o nazwie "lody". 

Mimo wszystko o godzinie 12:00 Ross czekał pod domem swojej dziewczyny, tak jak obiecał, po czym oboje wybrali się na kręgle. Rozegrali jedną partię, którą, ku zaskoczeniu obojga, wygrała Camille, z czego oboje śmiali się później jak nienormalni. Następnie zamówili sobie pizzę i colę, po czym usiedli w przy stoliku i zjedli ją w zupełnym przeciwieństwie ciszy. Było śmiesznie, aż nagle rozdzwonił się telefon Ross'a. Chłopak wyciągnął telefon - nieznany numer. Spojrzał na ekran zaskoczony, jednak odebrał.
    – Halo? – mruknął, jednocześnie odgryzając czubek pizzy.
    – Co ty robić? – usłyszał po drugiej stronie, przez co się zakrztusił. Camille posłała mu zdziwione spojrzenie. Odsunął telefon od ust, po czym powiedział swojej dziewczynie, że zaraz wraca. Wstał i odszedł kilka metrów od stolika.
    – Skąd masz mój numer? – warknął.
    – Siostra twoja mi dać.
    – Rozmawiałaś z Rydel?! – wrzasnął. 
    – Tylko trochę... No wiesz, twój numer chciałam...
    – Po co ci do jasnej ciasnej mój numer?! Nie dzwoń do mnie! 
    – Więc mam czekać aż przypadkiem na mieście cię spotkam? Nie lepiej numer twój mieć?
    – NIE.
    – Przepraszam?
    – Za późno na to trochę. Po prostu... Nie dzwoń do mnie więcej, zgoda?
    – Yhm. 
    – Cześć.
    – Yhm.
  I się rozłączył. Aktualnie miał ochotę rzucić telefonem o ścianę lub podłogę, ewentualnie rozbić głowę siostrze. Lub Laurze. Jeden kit, obie zawiniły.
  Wrócił do stolika i upił łyk coli. Był wkurzony i spięty, co wyglądało dość zabawnie gdy pił przez różową słomkę. 
    – Wszystko gra? – spytała Camille, łapiąc go za wolną dłoń. Złapał ją i opuścił głowę, przez co włosy spadły mu na oczy. Dziewczyna szybko je poprawiła, wywołując tym jego uśmiech.
    – Nie. Znaczy, tak. To jest... poniekąd... Ja... Nie wiem, jak to wyjaśnić...
    – Nic nie musisz mi wyjaśniać. To twoja sprawa, czy się tym ze mną podzielisz, czy nie.
    – Ty chcesz wiedzieć – stwierdził i bardziej wyszczerzył zęby.
    – Jak nie wiem co. Mówże! – przyznała z błyskiem w oczach, na co blondyn zareagował cichym śmiechem.
    – Wczoraj spotkałem na mieście taką dziewczynę, która dopiero co przyjechała. No wiesz, nie wie, gdzie co jest, jej angielski - żenada. Poduczyłem ją trochę i oprowadziłem po mieście. Myślałem, że to wielki, szczęśliwy koniec naszej znajomości, jednak teraz okazuje się, że rozmawiała z Rydel, która dała jej mój numer – opowiedział zażenowany i trochę przerażony. Nie wiedział, jak Camille może na to zareagować, a wolał nie ryzykować [HEEEJ jaki rym XD ~isabelle].
    – Hmm. I to ona do ciebie dzwoniła? – dopytywała, a Ross coraz bardziej panikował.
    – Noo, tak. – Spojrzał na nią przerażony, a ona wybuchnęła śmiechem.
    – Przecież to nic! Myślałeś, że zrobię ci burę, prawda? – uśmiechnęła się do niego, a on pokiwał twierdząco głową. – Głupek z ciebie. Ale jaki kochany! Kocham cię, wiesz? 
    – Też cię kocham, Cam – szepnął i już miał ją pocałować, kiedy się odsunęła. Jego wzrok mówił: "Ale o co chodzi?".
    – To jest miejsce publiczne, a już ostatnio się tobą paparazzi zainteresowali – przypomniała mu. Zrobił obrażoną minę, po czym wstał. 
    – Nie obchodzi mnie to. Jestem na randce z dziewczyną czy nie? Mam prawo do buziaka czy nie?
    – No jesteś, no i masz, ale dopiero jak stąd wyjdziemy. Chciałbyś może dzisiaj do mnie wpaść? – spytała z nadzieją. 
    – Chętnie. Biorąc pod uwagę, że w moim domu spokoju nie zastaniemy...
    – Taak, twoi bracia są szurnięci – przyznała.
    – Pff, żebyś ty widziała, co oni robią, jak nie ma gości. Powiadam ci, mama kiedyś ich smyczą do kaloryfera przypiąć chciała – wspominał. Odwrócił wzrok w stronę towarzyszki i uśmiechnął się szeroko. Wstał, wyciągnął do niej rękę, a później razem ruszyli z powrotem na tor. – Tym razem dam ci fory.
    – Jesteś pewny? Może to ja powinnam dać je tobie? – odparowała pokazując mu język. Zrobił to samo po czym pchnął kulę. Na ekraniku pojawił się magiczny napis "Strike" a chłopak uśmiechnął się zwycięsko, patrząc na pustkę w miejscu, gdzie stały niegdyś kręgle. 
    – Hmm, myślę, że wymieniając tę opcję rozpoczęłaś, skarbie, wojnę.

Godzinkę później Camille śmiała się idąc z Ross'em za rękę. Chłopak, mimo swojego zachwycającego startu, ponownie przegrał, co zniszczyło jego humor. Szedł przed siebie, nie patrzył na jezdnię, wzrok miał jakiś błędny, na pytania nie odpowiadał... Cam zaczęłaby się o niego martwić, gdyby nie znała swojego chłopaka. Na jej i jego szczęście znała go bardzo dobrze, więc wszystko miało być okay. Nagle rozdzwonił się telefon chłopaka, co chyba przebudziło go z transu. Odebrał.
Uwadze brunetki nie umknęło to, że nagle cały poczerwieniał, a w jego oczach jakby zapłonął ogień.
    – Mówiłem, że masz do mnie nie dzwonić! – wrzasnął. – Czego znowu chcesz?! – Camille już wiedziała, z kim rozmawia, jednak nie chciała mu przeszkadzać. Pomogła mu w dotarciu pod drzwi, wyciągnęła klucze i otworzyła dom. Wstąpiła do niego wraz z blondynem, który, jak nakazały lekcje dobrego wychowania u Marka i Stormie, zajął się zdejmowaniem butów.
     – Nie obchodzi mnie to, Laura! Zajmij się swoim życiem, moje zostaw w spokoju! Poza tym, jest 17:00, godzina Nie-dzwoń-do-Ross'a-chyba-że-masz-naleśniki. Co byś zrobiła, gdybym zadzwonił do ciebie o trzeciej w nocy mówiąc, że upiekłem pierniczki? – zastopował na chwilę, co Camille wykorzystała i poszła zrobić popcorn. – No wiesz, piernik, takie ciasteczko, które piecze się na Święta... Jak to, co to są Święta. Boże jedyny, ty tak poważnie? 
  Brunetka w tym czasie rozkładała koce w swoim pokoju. Popcorn i napoje (w postaci soku, wody i sprite'a) już tam były. Kiedy skończyła, zajęła się włączaniem telewizora i DVD.
    – Dobra, ja poważnie muszę kończyć! Mam swoje plany, ty lepiej też sobie jakieś znajdź. A, i najlepiej nie kontaktuj się więcej z moją rodziną bez mojej wiedzy, zgoda? Fajnie, to cześć. – Westchnął i ruszył schodami na górę. Szybko znalazł pokój dziewczyny, w którym bywał już nie raz. Zastał ją siedzącą po turecku na łóżku z kilkoma filmami na płytach. – No, pokaż, co tam masz.
    – Czemu znowu do ciebie dzwoniła?
    – Chciała wiedzieć, czy moglibyśmy się jutro spotkać. No wiesz, dowiedziała się, że w mieście jest jeszcze wiele nie odkrytych przez nią miejsc jak wysypisko śmieci lub dworzec metra, więc chce je zobaczyć. W sensie, miasto. Co do joty.
    – A ty? Chcesz się z nią zobaczyć?
    – Nie wyczuwasz mego entuzjazmu– warknął, przez co przemknął jej po plecach dreszcz. Nie mogła jednak się nie zgodzić, że wkurzony Ross równa się bardzo przystojny Ross, więc pocałowała go. Chłopak natychmiast odwzajemnił gest. Dziewczyna jedną rękę wplotła w jego włosy, drugą zaczepiła się o koszulkę. Blondyn, bardzo lubiący, gdy ktoś bawi się jego włosami, oddał się tej przyjemności i od czasu do czasu pomrukiwał cicho. Gdy Camille się od niego odsunęła, jęknął niezadowolony.
    – Mieliśmy oglądać film – szepnęła mu do ucha, na co uśmiechnął się szeroko. Doskonale wiedział, jak skończy się ich wieczór filmowy, więc pomógł dziewczynie w wyborze filmu, po czym razem z nią położył się wygodnie na łóżku i skubiąc popcorn zagapił się w... Gwiezdne Wojny*.


Tym czasem w domu Lynchów Rydel rozmawiała z Rockym o Laurze. Chłopak żuł w tym czasie gumę i puszczał balony. Dziewczyna trajkotała jak nakręcona, co bardzo irytowało siedzącego po drugiej stronie stołu Rikera. Prawie tak, jak powtarzający się dźwięk pękającej balonówy. Sięgnął po słuchawki Rylanda, podpiął je do telefonu, założył na głowę i aż jęknął zadowolony, kiedy jego uszu dobiegły kojące dźwięki basu.
    – Psst, Trzeba mu sprawdzić telefon, może on tam Greya ma na audiobooku, że tak jęczy – stwierdził Rocky, po czym zrobił balona z gumy, która pół godziny temu miała smak truskawki.
    – Nie mów do mnie, myślę. Nie uważasz, że Laura by pasowała do Ross'a?
    – Nie uważasz, że Riker powinien wyregulować sobie brwi?
    – Nie sądzisz, że powinieneś się zamknąć? Naprawdę, Laura i Ross superaśnie by ze sobą wyglądali.
    – Czy zauważyłaś wcześniej tego piega na jego twarzy? – spytał szatyn, wskazując na brata. Ten uśmiechnął się jak aniołek, po czym walnął Rocky'ego z pięści w zęby. – ZARAZ, DAJ MI MOMENT! 
    – Może powinnam zainterweniować? Może Ross zauważy w końcu, że Laura jest super i się w niej zakocha i zostawi te podłą, zdzirowatą, s... AUA! – krzyknęła, gdy dostała słuchawką w oko. – OBAJ MACIE PRZERĄBANE! – i rzuciła się na nich, okładając ich tak, jak oni nigdy nie odważyliby się oddać jej.
    – Eeej, ekipa – mruknął RyRy wchodząc do pokoju. Rodzeństwo na chwilę zaprzestało walki i spojrzało na najmłodszego.
    – CZEGO – warknęli jednocześnie, a Rocky "przypadkiem" upuścił pięść na oko Rik'a.
    – Zauważyliście, że Ross'a jeszcze nie ma?
    – Pewnie śpi u podłej, zdzirowatej s... ROCKY! Teraz ja miałam go walnąć! – krzyknęła blondynka, przywaliła szatynowi, po czym blondynowi.
    – Skoro tak sądzisz... Miłej zabawy. – Po czym wyszedł, zostawiając resztę samą sobie. I sile ich pięści.


Laura siedziała nad jeziorem i wpatrywała się w odbijający się w ciemnej tafli wody  księżyc. Jedyne, co mogła powiedzieć to to, że tęskniła za domem. Chciała zobaczyć już swoich rodziców, a nawet sąsiadów. Biorąc pod uwagę fakt, że Ross nie jest chętny do pomocy, poszukiwania kogoś, kto miałby równie idealne geny potrwa jeszcze bardzo długo, a ich świat skazany jest na zagładę. Cóż, przynajmniej spróbowała, prawda? To chyba też się liczy. Spojrzała w niebo, starając dostrzec wśród tych małych, lśniących punkcików swój dom. Może jego księżyce. Jednak było to zadanie trudne, a raczej niewykonalne. Westchnęła i skuliła się. Utkwiła wzrok w ptaku z podgromady Neornithes, nadrzędu neognatycznych, rzędu blaszkodziobych, z plemienia Anatini, czyli mówiąc wprost, kaczce. Ta utkwiła w niej spojrzenie swoich czarnych oczek. Dziewczynę urzekła jej zielona główka i sposób, w jaki ptaszysko na nią patrzyło. Taki... inteligentny [AHAHAHA no chyba nie~is]. 
Po chwili ptak odleciał, a Laura ponownie została sama. Wyciągnęła urządzenie zwane telefonem, dzięki któremu można było komunikować się z innymi osobami też posiadającymi to coś. Nadal uczyła się, jak właściwie działa, jednak proste czynności wykonać umiała. Sprawdziła godzinę. 21:47. Teraz nie może zadzwonić do Ross'a, w sumie prosił ją, by w ogóle tego nie robiła. Nie może zadzwonić do nikogo. Nie ma z kim porozmawiać. Jest sama. Jednak nic nie może na to poradzić. 



____________________
joł joł joł
tu ja
nie klaris
ŁUUU.
Właśnie wypiłam przeterminowany jogurt.
NARA KARTOFLAKI.






3 komentarze:

  1. A Wierna jak zwykle do tyłu, Boże naprawdę nie wiedziałam, że ten blog nadal produkuje rozdziały... W sensie, że wy nadal piszecie :) Nieważne.. ;p Chodzi o to, że jestem sto lat za murzynami i musze to nadrobić. :)
    Ciekawa historia i ten tytuł "Immortals"... Naprawdę mam zaciesz... xD Laura kosmitką omg... O.O Można i tak no nie...? Ciekawe czy w końcu Ross z nią poleci ;) Następny kosmita, swoją drogą mogłoby to interesująco wyglądać... Ta... ;D (i wyobraźnia zaczęła działać ;D xD)
    Smutam trochę z powodu Clarisse :( ale rozumiem ją też kiedyś miałam problemy prywatne czy "ze soba" jak kto woli... Nadal je mam, ale jeżeli się czymś nie zajmę to zwariuję.... No nic mam nadzieję, że kartofelek ;) szybko do nas wróci. Trzymam kciuki za rozwiązanie jej problemów ;)
    A od Is czekam na rozdział, kolejny Immortals.... I teraz będę miała fazę na to słowo cudowna ja doprawdy -,- xD
    Pozderki trzymajcie się kartofle jedne
    Buźka Tami ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział.
    Ta, oryginalny komentarz, c'nie?
    Ale to święta prawda.
    Kocham tego bloga.
    I kropka.
    Ktoś.

    OdpowiedzUsuń
  3. Rozdział
    Jak zawsze
    CUDNY
    To o kaczce mnie rozwaliło xD jak kaczka może być inteligentna? ;d No jak ?!

    ~Aleks Kartofelak Lover [xd]

    OdpowiedzUsuń