Z dedyczyną dla Clarisse, mojego kartofela kochanego,
której smutno (pocieszajcie ją wszyscy)
*teraz*
– Eeee... Co? – zdziwił się Ross. Laura jak stała, tak stała. Patrzyła na niego spokojnie dużymi, ciemnymi oczami.
– Musimy zabrać cię na Ellan. Siedemnaście godzin będzie na zmienienie w Ellańczyka cię, bo to nie być miejsce dla ludzi z planeta Ziemia. Musimy wylecieć najszybciej jak da się.
– Eee... Nie? – Wytrzeszczył oczy zaskoczony.
To musi być żart...
– Ross, ty nie mieć wyjścia zbyt dużo. My bardzo potrzebować pomocy twojej.
– Ty mówić jak Yoda – wyrwało mu się.
Haha! Bo tak jest!
– Kto? – spytała, najwidoczniej faktycznie nie wiedząc, o co chodzi.
Jest z innej planety, przygłupie, raczej nie mają tam Gwiezdnych Wojen.
– Nie ważne. Słuchaj, prawie cię nie znam. Ba, po prostu cię nie znam. Jeszcze dzisiaj rano nie miałem pojęcia, że kosmici istnieją, a teraz stoisz przede mną i mówisz mi, że masz mnie zabrać na swoją planetę! – przeżywał. – Ja nie chcę nigdzie lecieć! Zostaję. Mam rodzinę, dziewczynę, plany na przyszłość i...
– My za to nie mieć szans na przyszłość.
– Nie mój problem! Żegnam! – wrzasnął jeszcze i zostawił zaskoczoną dziewczynę(?) na miejscu. Usłyszał jeszcze ciche westchnienie, a gdy się odwrócił, jej już nie było. Wytrzeszczył oczy ponownie i ruszył przed siebie. Niestety, nie w porę się odwrócił i po chwili pływał razem z kilkoma rybkami w stawie.
*godzinkę później*
– Nadal nie wierzę, że tak po prostu wpadłeś do stawu – mówiła Stormie do zmokniętego chłopaka, przykrytego grubym kocem, wręczając mu kubek ciepłej herbaty. On poprawił swoje wciąż mokre włosy i złapał naczynie.
– To uwierz – mruknął i upił trochę. Po chwili odstawił kubek na stolik.
– Myślę, że coś cię przestraszyło.
– Awww dziękuję za troskę. – Jego głos i uśmiech były sztuczne. Po chwili znów się zasępił i mocniej opatulił kocem. Reszta siedziała u góry i nie mieli pojęcia, że jest w domu.
I dobrze, zdrajcy... Niech się nie dziwią, jak im więcej naleśników nie zrobię...
– Ross, co się stało? Martwi mnie twoje niemiłe zachowanie...
– Tak? Cóż, jestem równie niemiły dla ludzi nie miłych dla mojej dziewczyny jak oni są niemili dla mojej dziewczyny. – Chwila ciszy. – Dobra, owe zdanie nie miało sensu.
– Może troszkę... – przyznała jego mama.
– A teraz pójdę i położę się spać. Kot wrócił?
– Tak, okupuje twoje łóżko.
– No i fajnie – stwierdził blondyn, po czym wstał i wszedł na górę. Na korytarzu przed swoim pokojem zastał Rylanda.
– Wróciłeś! – ucieszył się. – Co się stało?
– Nic takiego, po prostu wpadłem do stawu – wyjaśnił zmęczonym głosem.
– Ale nic ci się nie stało, prawda?
– Gdzie tam, zalał mi się tylko telefon – sapnął. – Teraz chciałbym odpocząć, jeśli nie masz nic przeciwko.
– Jasne, idź! – odsunął się. Blondyn otworzył drzwi, czym zwrócił uwagę Kota leżącego na jego poduszce. – Dobranoc – powiedział jeszcze młodszy z braci.
– Dobranoc – burknął Ross w odpowiedzi i zamknął się w środku. Opadł na łóżko i zaczął głaskać zwierzaka. Ten zaczął mruczeć i po chwili odpłynął w świat snów o drzewach, na których rosną sardynki, a ptaki leżą na talerzach przyprawione mówiące: "Zjedz mnie...".
Chłopak podniósł niesprawny telefon, westchnął, po czym wydobył z niego kartę sim i przełożył do swojego starego telefonu. Prawie godzinę zgrywał wszystko z powrotem i zasnął z głową na klawiaturze.
*Kilka dni później*
Ross, niewyspany jak nigdy, szykował właśnie kawę w ekspresie. Przetarł swoje podkrążone, przekrwione oczy i pociągnął za poplątane włosy. Od kilku nocy, a mianowicie tej nad jeziorem, nie zmrużył oka. Wczoraj,jakby tego było mało, wydawało mu się, że zobaczył te dziewczynę... Laurę(?) na swoim balkonie, jednak kiedy mrugnął, jej już nie było.
Ja już chyba świruję...
Dopiero teraz zauważyłeś? Urodziłeś się dziewiętnaście lat temu. Stary, myślałem, że bardziej spostrzegawczy z ciebie kolo...
Do kuchni weszła Rydel i wrzasnęła na widok wraku, który niegdyś był jej bratem. Ten podniósł kubek kawy, skierował na nią swoje spojrzenie, po czym upił łyk.
– Dzień – przerwał na chwilę. – Dobry.
– Eee no hejka? Dobrze się czujesz?
– Jeśli przez dobrze masz na myśli "Czuję się jak zdeptana mrówka", oraz "zaraz zasnę, tu i teraz" albo "rodzina się ode mnie odwróciła i nie popiera moich wyborów" to czuję się przebosko.
– Jak ja kocham twój sarkastyczny ton... – odparła równie sarkastycznie, na co blondyn zaśmiał się cicho. Na tym skończyła się ich wymiana zdań. Rydel zrobiła sobie swoje płatki o smaku cynamonu i truskawek z mlekiem truskawkowym. W tym czasie Pinky się przypałętała i zaczęła ocierać o nogi chłopaka. Ten syknął, a zwierzę uciekło. Na jego twarz wpełzła duma, jednak po chwili ustąpiła miejsca zmęczeniu.
– Chyba pójdę się dzisiaj przejść... – stwierdził. – Nie życzę sobie towarzystwa, dobra?
– Dobra. Mów to raczej RyRy'owi. Nawet nie wiesz, jak go przeraziłeś swoim pomysłem wyjazdu – powiedziała, na co opuścił głowę. Wiedział, że jego młodszy brat bardzo go ceni. Przez praktycznie całe życie robił co mógł, by żyło mu się miło i przyjemnie. Bawił się z nim, bronił przed kolegami, pomagał w nauce oraz uczył podrywać dziewczyny. Właściwie to dzięki niemu Ryland miał dość odwagi by zagadać do Savannah i co? Są teraz parą, a młodszy ciągle dziękuje za to Ross'owi.
– Nie chcę, żeby był smutny, ale podjąłem decyzję, Delly. Chcę tam jechać.
– Wszyscy to wiemy. Tylko uważamy, że jeszcze nie dasz sobie rady – wyznała i podeszła do niego. Objęła go ramieniem. – Poza tym, kim byśmy byli bez ciebie, biszkopciku? Nie każ rezygnować nam z czegoś, co kochamy. A kochamy ciebie i muzykę. Nie będziemy czerpać już z tej drugiej przyjemności, gdy ciebie zabraknie – spojrzała na niego. Włosy opadły mu na twarz, tworząc zasłonę przed światem. – Pomyśl o tym – szepnęła, przytuliła go i wyszła. Gdy Ross uniósł twarz, w jego oczach błyszczały łzy.
Ross, wyglądający niewiele lepiej niż rano, siedział w CoffeeHeaven i pił swoje latte. Przyjemny, słodki smak karmelu, przypominający mu o czasach, gdy jako przedszkolak bez górnych jedynek razem z braćmi szukał w nocy cukierków, a później zjadał je razem z nimi chowając papierki pod materace. Samo wspomnienie wywoływało uśmiech, który ostatnio rzadko pojawiał się na jego twarzy. Nagle poczuł się obserwowany. Rozejrzał się. Dopiero po chwili ją zauważył. Siedziała przy stoliku nieopodal, ubrana w zwykłe, dziurawe dżinsy, t-shirt z jakimś nadrukiem i dżinsowej kurtce. Włosy swobodnie opadały jej na ramiona, a niezwykle ciemne na tle bladej twarzy oczy wpatrywały się w niego nieśmiało.
Laura siedziała w normalnej, ziemskiej kawiarni, ubrana jak normalna, ziemska dziewczyna wśród innych, normalnych, ziemskich ludzi. Jednak nikt nie wiedział, jaka była niezwykła. Nikt, prócz Ross'a, który wytrzeszczył oczy na jej widok. Wyglądała tak...
Zwyczajnie.
Po chwili wstała i podeszła powoli do jego stolika. Dopiero teraz zauważył kubek w jej ręce.
– Eee cześć – przywitała się, na co blondyn skinął głową. – Mogę... się przysiąść? – Zauważył, że gubiła słowa. Dziś jej angielski brzmiał jeszcze gorzej, chyba dlatego, że nikt nie podpowiadał jej, co mówić.
– J... Jasne – odpowiedział, wciąż patrząc na nią zszokowany. Zarumieniła się lekko i usiadła naprzeciw niego. – Co ty tu robisz...?
– Chciałam napić się czegoś... Zobaczyłam cię tu, więc porozmawiać bym chciała. Pomoc... Potrzebuję jej.
– Tak, pamiętam tę historię... Ale nie zmieniłem zdania.
– Nie... Nie o to chodzić – odpowiedziała, na co uniósł brew. – Ja... Nie znam tego... miejsca. Nic prawie nie wiem o nim... Muszę jeszcze być tu trochę, aż znajdą kogoś innego, bo ty nie chcieć. Muszę dowiedzieć się czegoś o Ziemia i język poznać. Po to mi twoja pomoc potrzebna.
– Więc... szukacie kogoś innego?
– Nadal jesteś najlepszym kandydatem ale... tak, my nie mieć innego wyjścia.
– My nie mamy innego wyjścia.
– Co?
– Powiedziałaś, że potrzebujesz pomocy z językiem. No to ci pomagam.
– Więc pomożesz?
– Jedna z niewielu rzeczy, w której ewentualnie mogę ci pomóc.
– Ja... Bardzo dziękuję ci... To bardzo dużo znaczyć i...
– Bardzo ci dziękuję i znaczy – poprawił ją z uśmiechem, a ona zarumieniła się mocniej.
– Przepraszam, że na ciebie naskoczyć wtedy wieczorem... I że tak zniknąć nagle... nie wiedziałam, że wpadniesz w staw.
– Naskoczyłam, zniknęłam i do stawu. Ależ nie ma za co, skąd mogłaś wiedzieć – wzruszył ramionami.
– Naprawdę mi pomożesz?
– Jasne, czemu nie? Tylko nie uprowadzaj mnie z planety, dobra? – spytał dla żartu, a ona wytrzeszczyła oczy.
– Nie, ja... nie... Nie zrobię tak... Ja...
– Przecież żartuję – uśmiechnął się szeroko, a ona opuściła głowę. Uśmiech spełzł z jego twarzy. – Wy nie żartujecie u siebie? – spytał, a ona przytaknęła. – Wow. Musi być trochę... Nudno. – Ponownie przytaknęła.
– Mówiłam, że my nie... nie okazywać... radość...
– Rozumiem, przepraszam. – Zawstydził się trochę. Nawet fajnie się z nią rozmawiało.
Taa póki nie chce wywieźć cię na swoją planetę jest git.
– I okazujemy, jak już.
– Yhm... – Dopiero teraz zauważył nadruk na jej koszulce. "A ufo nie jest zielone".
Oprowadzał ją po mieście. Pokazał jej centrum handlowe, plażę i park, a nawet swój dom. Patrzyła na wszystko zainteresowana i co jakiś czas zadawała pytania o przypadkowe przedmioty.
– Co to?
– To jest rower. Ludzie jeżdżą na nich dla zabawy, kiedy chcą pomóc planecie, albo kiedy nie stać ich na auto.
– A co to auto?
I mniej więcej tak to wyglądało. Gdy przechodzili przez park zauważyli parę całującą się przy stawie.
– A co oni robią?
– Chyba okazują sobie miłość. Ewentualnie chcą się pożreć – mruknął.
– Wy się na swojej planecie pożeracie? – zapytała mocno zaskoczona.
– Nie. To był tylko żart.
Jednak przestało być tak fajnie, gdy na środku miasta zobaczył ich Rocky. Chłopak ten, wysłany przez Stormie po jajka, wpatrywał się w dwójkę spacerowiczów zdziwiony... może trochę przerażony. Nie ujawnił się jednak, tylko poszedł do sklepu.
Gdy niebo pociemniało, Ross powiedział swojej towarzyszce, że musi iść do domu, ponieważ jest bardzo zmęczony, a bardzo prawdopodobnym jest, że rodzina będzie się martwić.
– Dobrze, przecież cię nie zatrzymuję – oznajmiła Laura, której angielski po dniu powtarzania i słuchania ludzi trochę się poprawił. – Dziękuję.
– To nie problem. Miło spędziłem czas. – Uśmiechnął się, na co ona patrzyła spokojnie. Po chwili skinęła głową, odwróciła się i odeszła w ciszy.
To musi być żart...
– Ross, ty nie mieć wyjścia zbyt dużo. My bardzo potrzebować pomocy twojej.
– Ty mówić jak Yoda – wyrwało mu się.
Haha! Bo tak jest!
– Kto? – spytała, najwidoczniej faktycznie nie wiedząc, o co chodzi.
Jest z innej planety, przygłupie, raczej nie mają tam Gwiezdnych Wojen.
– Nie ważne. Słuchaj, prawie cię nie znam. Ba, po prostu cię nie znam. Jeszcze dzisiaj rano nie miałem pojęcia, że kosmici istnieją, a teraz stoisz przede mną i mówisz mi, że masz mnie zabrać na swoją planetę! – przeżywał. – Ja nie chcę nigdzie lecieć! Zostaję. Mam rodzinę, dziewczynę, plany na przyszłość i...
– My za to nie mieć szans na przyszłość.
– Nie mój problem! Żegnam! – wrzasnął jeszcze i zostawił zaskoczoną dziewczynę(?) na miejscu. Usłyszał jeszcze ciche westchnienie, a gdy się odwrócił, jej już nie było. Wytrzeszczył oczy ponownie i ruszył przed siebie. Niestety, nie w porę się odwrócił i po chwili pływał razem z kilkoma rybkami w stawie.
*godzinkę później*
– Nadal nie wierzę, że tak po prostu wpadłeś do stawu – mówiła Stormie do zmokniętego chłopaka, przykrytego grubym kocem, wręczając mu kubek ciepłej herbaty. On poprawił swoje wciąż mokre włosy i złapał naczynie.
– To uwierz – mruknął i upił trochę. Po chwili odstawił kubek na stolik.
– Myślę, że coś cię przestraszyło.
– Awww dziękuję za troskę. – Jego głos i uśmiech były sztuczne. Po chwili znów się zasępił i mocniej opatulił kocem. Reszta siedziała u góry i nie mieli pojęcia, że jest w domu.
I dobrze, zdrajcy... Niech się nie dziwią, jak im więcej naleśników nie zrobię...
– Ross, co się stało? Martwi mnie twoje niemiłe zachowanie...
– Tak? Cóż, jestem równie niemiły dla ludzi nie miłych dla mojej dziewczyny jak oni są niemili dla mojej dziewczyny. – Chwila ciszy. – Dobra, owe zdanie nie miało sensu.
– Może troszkę... – przyznała jego mama.
– A teraz pójdę i położę się spać. Kot wrócił?
– Tak, okupuje twoje łóżko.
– No i fajnie – stwierdził blondyn, po czym wstał i wszedł na górę. Na korytarzu przed swoim pokojem zastał Rylanda.
– Wróciłeś! – ucieszył się. – Co się stało?
– Nic takiego, po prostu wpadłem do stawu – wyjaśnił zmęczonym głosem.
– Ale nic ci się nie stało, prawda?
– Gdzie tam, zalał mi się tylko telefon – sapnął. – Teraz chciałbym odpocząć, jeśli nie masz nic przeciwko.
– Jasne, idź! – odsunął się. Blondyn otworzył drzwi, czym zwrócił uwagę Kota leżącego na jego poduszce. – Dobranoc – powiedział jeszcze młodszy z braci.
– Dobranoc – burknął Ross w odpowiedzi i zamknął się w środku. Opadł na łóżko i zaczął głaskać zwierzaka. Ten zaczął mruczeć i po chwili odpłynął w świat snów o drzewach, na których rosną sardynki, a ptaki leżą na talerzach przyprawione mówiące: "Zjedz mnie...".
Chłopak podniósł niesprawny telefon, westchnął, po czym wydobył z niego kartę sim i przełożył do swojego starego telefonu. Prawie godzinę zgrywał wszystko z powrotem i zasnął z głową na klawiaturze.
*Kilka dni później*
Ross, niewyspany jak nigdy, szykował właśnie kawę w ekspresie. Przetarł swoje podkrążone, przekrwione oczy i pociągnął za poplątane włosy. Od kilku nocy, a mianowicie tej nad jeziorem, nie zmrużył oka. Wczoraj,jakby tego było mało, wydawało mu się, że zobaczył te dziewczynę... Laurę(?) na swoim balkonie, jednak kiedy mrugnął, jej już nie było.
Ja już chyba świruję...
Dopiero teraz zauważyłeś? Urodziłeś się dziewiętnaście lat temu. Stary, myślałem, że bardziej spostrzegawczy z ciebie kolo...
Do kuchni weszła Rydel i wrzasnęła na widok wraku, który niegdyś był jej bratem. Ten podniósł kubek kawy, skierował na nią swoje spojrzenie, po czym upił łyk.
– Dzień – przerwał na chwilę. – Dobry.
– Eee no hejka? Dobrze się czujesz?
– Jeśli przez dobrze masz na myśli "Czuję się jak zdeptana mrówka", oraz "zaraz zasnę, tu i teraz" albo "rodzina się ode mnie odwróciła i nie popiera moich wyborów" to czuję się przebosko.
– Jak ja kocham twój sarkastyczny ton... – odparła równie sarkastycznie, na co blondyn zaśmiał się cicho. Na tym skończyła się ich wymiana zdań. Rydel zrobiła sobie swoje płatki o smaku cynamonu i truskawek z mlekiem truskawkowym. W tym czasie Pinky się przypałętała i zaczęła ocierać o nogi chłopaka. Ten syknął, a zwierzę uciekło. Na jego twarz wpełzła duma, jednak po chwili ustąpiła miejsca zmęczeniu.
– Chyba pójdę się dzisiaj przejść... – stwierdził. – Nie życzę sobie towarzystwa, dobra?
– Dobra. Mów to raczej RyRy'owi. Nawet nie wiesz, jak go przeraziłeś swoim pomysłem wyjazdu – powiedziała, na co opuścił głowę. Wiedział, że jego młodszy brat bardzo go ceni. Przez praktycznie całe życie robił co mógł, by żyło mu się miło i przyjemnie. Bawił się z nim, bronił przed kolegami, pomagał w nauce oraz uczył podrywać dziewczyny. Właściwie to dzięki niemu Ryland miał dość odwagi by zagadać do Savannah i co? Są teraz parą, a młodszy ciągle dziękuje za to Ross'owi.
– Nie chcę, żeby był smutny, ale podjąłem decyzję, Delly. Chcę tam jechać.
– Wszyscy to wiemy. Tylko uważamy, że jeszcze nie dasz sobie rady – wyznała i podeszła do niego. Objęła go ramieniem. – Poza tym, kim byśmy byli bez ciebie, biszkopciku? Nie każ rezygnować nam z czegoś, co kochamy. A kochamy ciebie i muzykę. Nie będziemy czerpać już z tej drugiej przyjemności, gdy ciebie zabraknie – spojrzała na niego. Włosy opadły mu na twarz, tworząc zasłonę przed światem. – Pomyśl o tym – szepnęła, przytuliła go i wyszła. Gdy Ross uniósł twarz, w jego oczach błyszczały łzy.
Ross, wyglądający niewiele lepiej niż rano, siedział w CoffeeHeaven i pił swoje latte. Przyjemny, słodki smak karmelu, przypominający mu o czasach, gdy jako przedszkolak bez górnych jedynek razem z braćmi szukał w nocy cukierków, a później zjadał je razem z nimi chowając papierki pod materace. Samo wspomnienie wywoływało uśmiech, który ostatnio rzadko pojawiał się na jego twarzy. Nagle poczuł się obserwowany. Rozejrzał się. Dopiero po chwili ją zauważył. Siedziała przy stoliku nieopodal, ubrana w zwykłe, dziurawe dżinsy, t-shirt z jakimś nadrukiem i dżinsowej kurtce. Włosy swobodnie opadały jej na ramiona, a niezwykle ciemne na tle bladej twarzy oczy wpatrywały się w niego nieśmiało.
Laura siedziała w normalnej, ziemskiej kawiarni, ubrana jak normalna, ziemska dziewczyna wśród innych, normalnych, ziemskich ludzi. Jednak nikt nie wiedział, jaka była niezwykła. Nikt, prócz Ross'a, który wytrzeszczył oczy na jej widok. Wyglądała tak...
Zwyczajnie.
Po chwili wstała i podeszła powoli do jego stolika. Dopiero teraz zauważył kubek w jej ręce.
– Eee cześć – przywitała się, na co blondyn skinął głową. – Mogę... się przysiąść? – Zauważył, że gubiła słowa. Dziś jej angielski brzmiał jeszcze gorzej, chyba dlatego, że nikt nie podpowiadał jej, co mówić.
– J... Jasne – odpowiedział, wciąż patrząc na nią zszokowany. Zarumieniła się lekko i usiadła naprzeciw niego. – Co ty tu robisz...?
– Chciałam napić się czegoś... Zobaczyłam cię tu, więc porozmawiać bym chciała. Pomoc... Potrzebuję jej.
– Tak, pamiętam tę historię... Ale nie zmieniłem zdania.
– Nie... Nie o to chodzić – odpowiedziała, na co uniósł brew. – Ja... Nie znam tego... miejsca. Nic prawie nie wiem o nim... Muszę jeszcze być tu trochę, aż znajdą kogoś innego, bo ty nie chcieć. Muszę dowiedzieć się czegoś o Ziemia i język poznać. Po to mi twoja pomoc potrzebna.
– Więc... szukacie kogoś innego?
– Nadal jesteś najlepszym kandydatem ale... tak, my nie mieć innego wyjścia.
– My nie mamy innego wyjścia.
– Co?
– Powiedziałaś, że potrzebujesz pomocy z językiem. No to ci pomagam.
– Więc pomożesz?
– Jedna z niewielu rzeczy, w której ewentualnie mogę ci pomóc.
– Ja... Bardzo dziękuję ci... To bardzo dużo znaczyć i...
– Bardzo ci dziękuję i znaczy – poprawił ją z uśmiechem, a ona zarumieniła się mocniej.
– Przepraszam, że na ciebie naskoczyć wtedy wieczorem... I że tak zniknąć nagle... nie wiedziałam, że wpadniesz w staw.
– Naskoczyłam, zniknęłam i do stawu. Ależ nie ma za co, skąd mogłaś wiedzieć – wzruszył ramionami.
– Naprawdę mi pomożesz?
– Jasne, czemu nie? Tylko nie uprowadzaj mnie z planety, dobra? – spytał dla żartu, a ona wytrzeszczyła oczy.
– Nie, ja... nie... Nie zrobię tak... Ja...
– Przecież żartuję – uśmiechnął się szeroko, a ona opuściła głowę. Uśmiech spełzł z jego twarzy. – Wy nie żartujecie u siebie? – spytał, a ona przytaknęła. – Wow. Musi być trochę... Nudno. – Ponownie przytaknęła.
– Mówiłam, że my nie... nie okazywać... radość...
– Rozumiem, przepraszam. – Zawstydził się trochę. Nawet fajnie się z nią rozmawiało.
Taa póki nie chce wywieźć cię na swoją planetę jest git.
– I okazujemy, jak już.
– Yhm... – Dopiero teraz zauważył nadruk na jej koszulce. "A ufo nie jest zielone".
Oprowadzał ją po mieście. Pokazał jej centrum handlowe, plażę i park, a nawet swój dom. Patrzyła na wszystko zainteresowana i co jakiś czas zadawała pytania o przypadkowe przedmioty.
– Co to?
– To jest rower. Ludzie jeżdżą na nich dla zabawy, kiedy chcą pomóc planecie, albo kiedy nie stać ich na auto.
– A co to auto?
I mniej więcej tak to wyglądało. Gdy przechodzili przez park zauważyli parę całującą się przy stawie.
– A co oni robią?
– Chyba okazują sobie miłość. Ewentualnie chcą się pożreć – mruknął.
– Wy się na swojej planecie pożeracie? – zapytała mocno zaskoczona.
– Nie. To był tylko żart.
Jednak przestało być tak fajnie, gdy na środku miasta zobaczył ich Rocky. Chłopak ten, wysłany przez Stormie po jajka, wpatrywał się w dwójkę spacerowiczów zdziwiony... może trochę przerażony. Nie ujawnił się jednak, tylko poszedł do sklepu.
Gdy niebo pociemniało, Ross powiedział swojej towarzyszce, że musi iść do domu, ponieważ jest bardzo zmęczony, a bardzo prawdopodobnym jest, że rodzina będzie się martwić.
– Dobrze, przecież cię nie zatrzymuję – oznajmiła Laura, której angielski po dniu powtarzania i słuchania ludzi trochę się poprawił. – Dziękuję.
– To nie problem. Miło spędziłem czas. – Uśmiechnął się, na co ona patrzyła spokojnie. Po chwili skinęła głową, odwróciła się i odeszła w ciszy.
__________________________________
Noo eee
chyba może być nie?
"No przecież wiem, że Yoda to facet"
"No przecież wiem, że Laura to laska"
^ moja i Clarisse wymiana wiadomości
dnia niedawnego, bo 19ego kwietnia, niedziela.
Pozdrawiam ją bardzo
i Anabell może też
ale nie wiem.
NATURWISSENSCHAFTEN
(czytać z mocno niemieckim akcentem xD)
nie no
Zàijiàn
~Izzydeusz Grace
Świetne!
OdpowiedzUsuńSuper rozdział :*
OdpowiedzUsuńCzekam na next <33
Cudowny rozdział <3
OdpowiedzUsuńCzekam na next :D
Super:)
OdpowiedzUsuńŚwieetnyy :D
OdpowiedzUsuńSzybko next <3 ;) ;D
Izzydeusz Grace chciała żeby wbiła, więc żeby się odwdzięczyć za dwa komy od was u mnie postanowiłam odwiedzić tego zacnego bloga :D Ale nie myślałam, że zastanę tu taki rossdział o.O Niby nic takiego się nie dzieje, ale mi się bardzo podobało to jak się potoczył. Lau najlepsza xD Ross, Ross, Ross... człowieku co ty bierzesz??? - ja się pytam. No nie, no. TY LEĆ NA TEN ELLAN (czy tylko mi się wydaje, że nazwa planety powstała od imienia Ellen - mamy Laury? xd). Rozwalacie mnie tą Laurą kosmitką XD Ale jest gites a blog jest cudny *.* Będę do was wbijać me kartofelki wy słodkie kiedy tylko pojawi się rossdział, ale z komentowaniem będzie gorzej :D Hahahaha, zawsze coś tam się nabazgrze, c’nie? :D No i jest git. Jeszcze tylko porozumiem się z Clarisse na gg i będzie miodzie lodzio, nieprawdaż moja droga? :) Czy tylko mi się wydaje, że lepiej byłoby gdyby to Laura wrzuciła Rossa do stawu? :’) O ironio :D Tak właśnie byłoby najlepiej. No dobra to ja spadam, ale przedtem pod groźbą zastrzelenia was obu bez wyjątków żądam rossdziału :D No patrzajta jaka! Tylko przyszła a już grozi xD A tak w sumie to nie wiem czemu ‘naraurować’ tak was obie rozbawił XD Dzięki Clarisse za przypomnienie, że stworzyłam nowy czasownik :D Trzeba tylko jeszcze sprawić by go do słownika dodali wraz z tłumaczeniem – naraurować rossdział znaczy nafaszerować go jak kurczaka Raurą xD A później jeszcze znaczenie słowa Raura i tak nam poleci. W końcu będzie trzeba też wyjaśnić znaczenie słowa słowna głupota xd Ale chyba tego już nie trzeba robić. Spadam moje kartofelki i życzę dużo weny <33333
OdpowiedzUsuńCałuję, ściskam i groźę, że jeśli zaraz nie zobaczę rossdziału to się policzymy :D
Kocham, Tin xx