czwartek, 6 sierpnia 2015

(III) Rozdział 4: "It takes a lot to know a woman, a lot to understand what's humming"

  Następnego ranka Ross był... niewyspany. Szedł właśnie do domu, bardzo niechętnie, po opuszczeniu domu Camille. Wiedział, że czeka go wywiad jego rodziny, ale nie przejmował się za bardzo. Spędził miło wieczór, miło noc... Efekty? Idzie jak zombie i zresztą tak się czuje. 
  W jego domu jest cicho. Nie dziwi go to, jest 08:00, wszyscy śpią... On też mógł, ale przyszli rodzice jego dziewczyny, a nie chciał zostać wytargany z jej domu za którąś z części ciała... Do wszystkich jest dosyć mocno przywiązany! Musiał zwiewać oknem, po drzewie. Lepszego pomysłu nie miał, ale nakryty nie został, tyle dobrze. 
  Wszedł po schodach na górę, prosto do siebie. Kot leżał na poduszce i lizał sobie łapy. Blondyn opadł na łóżko obok niego i westchnął z ulgą. Zwierzak położył się na jego plecach i również usnął. 
  Chłopak nie spał jednak zbyt długo - godzinę później obudzili go na śniadanie. Zszedł z powrotem na dół i usiadł w kuchni, starając się nie wyglądać na zmęczonego. Oraz rozróżniać kubek od widelca. Napił się kawy, jednak nie wiele to zdziałało. Miejsca przy stole powoli zaczynało brakować, co oznaczało mniej więcej, że można już jeść. Na stole pojawiły się naleśniki, omlety i bekon. Blondyn musiał bardzo skupić wzrok na znajdujących się na stole potrawach, nie chciał wbić widelca w rękę kogoś z rodziny.
      – Ross? Dobrze się czujesz? – spytała Stormie, a on mruknął coś niezrozumiale. 
      – Chce mi się po prostu spać... – odpowiedział upijając kolejny łyk kawy. Nadal nie czuł się lepiej. 
      – Czego ci nałożyć? – spytała go, a on wymruczał coś o omletach i bekonie. Dostał swoje "zamówienie" i zaczął jeść, dosyć mocno ściskając widelec. 
      – Nie złam go – oznajmił Riker, a on mruknął coś raz jeszcze. Po chwili zrezygnował i oparł się o oparcie krzesła.
      – Może chcesz się jeszcze położyć? Odgrzeję ci później – zaproponowała jego mama, a on przytaknął.
      – Było w nocy spać, a nie robić nie wiadomo co – warknął do niego Rik.
      – A chcesz w dziób? – spytał półprzytomnie Ross. Ryland podszedł do niego i pomógł mu wstać. – Co ty robisz? – spytał, po czym ziewnął głośno.
      – Pomagam ci – syknął młodszy i zaprowadził go do pokoju. Tam blondyn padł na łóżko i prawie natychmiast zasnął.


  Obudził się po dwunastej. Niebo za oknem było zachmurzone, ale on czuł się jako tako wyspany. Podniósł się i złapał telefon. Nikt do niego nie pisał, raz dzwonił. I nie była to osoba z którą chciałby pogadać. A co najważniejsze - dzwoniła znowu. 
Niepewnie przesunął palcem po ekranie i przyłożył aparat do ucha.
      – Halo? – westchnął.
      – Cześć – usłyszał po drugiej stronie. 
      – Prosiłem, żebyś do mnie nie dzwoniła.
      – Przepraszam! Chciałam spytać, czy oprowadzisz mnie jeszcze? 
      – Myślałem, że najważniejsze rzeczy już kojarzysz...?
      – Kiepską mam pamięć... – stwierdziła, a on westchnął raz jeszcze. 
      – To wyjaśnia, czemu do mnie dzwonisz, chociaż ci zabroniłem.
      – Nie zabroniłeś, prosiłeś żebym nie dzwoniła – zauważyła, a on warknął do siebie. – Okay?
      – Nie, nie okay! Czy to jest takie trudne zapamiętać? 
      – Przepraszam – rzuciła ponownie. – Nie... nie musisz tego robić, jak nie chcesz... Mogę sama iść i...
      – I się zgubić. Spokojnie, pójdę, ale ostatni raz, dobra?
      – Dziękuję! 
      – Nie ma za co. O której chcesz iść?
      – Eee... Mi... eee... a ty? O której?
      – Próbowałaś powiedzieć, że tobie to obojętne? 
      – Yhym.
      – No okay. Może za godzinę? Bo wiesz, dopiero wstałem i...
      – Obudziłam cię?
      – Nie. Więc... do zobaczenia? Gdzie się spotykamy?
      – Ym... Może nad tym jeziorkiem nad którym pierwszy się raz spotkaliśmy?
      – Trochę ci zabrakło do tego, by brzmiało to normalnie, ale okay. Więc do zobaczenia nad stawem.


  Pożegnali się. Ross jeszcze chwilę poleżał, bo należał do tych ludzi, którzy szybko potrafią się przygotować do wyjścia, oczywiście jeśli im się chce. Po chwili podniósł się i wciągnął na siebie czyste ubrania. Potem mocował się z rozczochranymi, niechętnymi do współpracy włosami, które sterczały mu na wszystkie strony, a wielokrotne zaczesywanie nie działało. Gdy w końcu w miarę się ogarnął zszedł na dół i odgrzał sobie nie zjedzone śniadanie. Stormie posłała mu zaskoczone spojrzenie. Prezentował się... inaczej. Zwykle nie wychodził w koszulach, no bo po co? Teraz jednak miał jedną na sobie i wcale nie wydawał się do tego zmuszony.
      – Idziesz na spotkanie z Caroline?
      – Camille, mamo, no i nie, nie z nią – poprawił ją.
      – To w takim razie z kim?
      – Znajoma prosi, żebym ją oprowadził. To pewnie jednorazowy wypad, więc nie musisz się martwić.
      – Czym mam się martwić, Ross? Tym, że spotykasz się z przyjaciółmi?
      – Ona jest tylko koleżanką, mamo, nawet nie przyjaciółką. No i jest irytująca.
      – Ach tak?
      – No. Wydzwania do mnie, męczy o spotkanie... 
      – Pewnie cię lubi.
      – No i nie zna dokładnie języka. Ciężko jest się z nią dogadać i trzeba ją ciągle poprawiać.
      Możesz jej w tym chyba pomóc, hm?
      – Nie jestem typem nauczyciela, nie byłbym w tym dobry. Poza tym, mam nadzieję, że więcej jej nie zobaczę – mruknął i wsadził pusty talerz do zmywarki. Następnie wziął klucze i bluzę, pocałował mamę w policzek i wyszedł z domu podgwizdując sobie.
  Szedł żwawym krokiem w stronę miejsca, w którym się umówili, miejsca, które niedawno było jego tajną kryjówką. Teraz się to zmieniło. Na pomoście siedziała szatynka, z którą miał się przejść. Nie zauważyła go. Siedziała z nogami zwisającymi nad wodą i splecionymi wokół ramion rękami. Trzęsła się. Zrozumiałe - dzień był chłodny, a ona miała na sobie tylko koszulkę z krótkim rękawem i legginsy. 
      – Cześć – rzucił. Odwróciła się, a on zarejestrował, że miała mokre oczy i policzki. Nie była czerwona czy coś, ale wiedział, że płakała
      – Cześć – odpowiedziała przecierając twarz ręką. Pociągnęła nosem i wstała. Przepraszam, że jak łajza wyglądam.
      Nie no, coś ty – odparł i podszedł bliżej. Zadrżała i zrobiła krok do tyłu. – Coś nie tak?
      Zły jesteś.
      – Ej, nie depczę ludziom grządek, nie przebijam opon w rowerach i nie śmiecę. Jestem typem człowieka pomagającego staruszkom na przejściach dla pieszych lub pomagającym małym kotkom zejść z drzewa. Twoja uwaga jest dla mnie nie zrozumiała.
      – Mam na myśli e... ty złościsz się... na mnie... prawda to? – spytała smutno, a on spojrzał na nią zaskoczony. 
      – Eee... No wiesz, prosiłem, żebyś nie dzwoniła, a ty mimo wszystko to robisz. To może wytrącić z równowagi, zwłaszcza wtedy, gdy się powtarza.
      – Przepraszam. Nie chcę, byś nie lubił mnie. 
      Naprawdę musim popracować nad twoim angielskim. On rani moje uszy...
      Nie ma możliwości, byś przestał mnie nie lubić?
      – Eee... wyjąkał i spojrzał na jej smutne oczy. Była potwornie blada, no i ciągle się trzęsła. Zmiękł. Zdjął z siebie bluzę i zarzucił jej na ramiona. – Nie wiem, ale nie będziesz marznąć.
      – Dz... Dziękuję – odpowiedziała, ledwie zauważalnie się rumieniąc. Zaskoczyło go to, nawet bardzo
      No dobra – powiedział i odkaszlnął. – Koniec pogaduszek. Miałem cię oprowadzić.
     

  
  Po trzydziestu minutach spędzonych na pokazywaniu Laurze różnych miejsc w mieście, tłumaczeniu, czym są różne przedmioty i poprawianiu jej angielskiego, musieli przejść obok McDonalda. Westchnęła i zatrzymała się.
      – Laura? – spytał, również się zatrzymując. Ona patrzyła się na budynek rozmarzona. – Coś nie tak?
      – Jeść.
      – Ooo... No właśnie, co ty tu jesz? I jak? – zapytał, a ona jęknęła. – Bo jesz, prawda?
      – Ciężko jest jedzenie tu znaleźć... szepnęła, a on wlepił w nią swoje spojrzenie. Później sięgnął do kieszeni. Znalazł kilka banknotów i... bingo, kartę kredytową. Złapał szatynkę za ramię i poprowadził w stronę wejścia. – Co ty robić?
      – Idziemy kupić ci coś do jedzenia. Nie będziesz głodować.
      – Ale nie trzeba!
      Właśnie, że trzeba. Każdy musi jeść, ty również – warknął i wprowadził ją do środka. Pchnął ją na pierwsze puste miejsce, kazał zaczekać, po czym stanął w kolejce.
  Wrócił do niej z trzema hamburgerami, dwoma pudełkami nuggetsów oraz pięcioma paczkami frytek, do tego cola.
      – Co to?
      – Jedzenie, a raczej jego imitacja. Tłuste i niezdrowe, ale na lepsze nie ma co liczyć – odpowiedział i podsunął jej kurczaka. – Smacznego dodał z uśmiechem i wgryzł się w kanapkę. Dziewczyna sięgnęła po kurczaka i ugryzła go niepewnie. Jej mina zmieniła się diametralnie. Po chwili jadła piątego, zagryzając frytkami i popijając colą. – Ej, nie wypij wszystkiego.
      – Ale dobre to! – zachwycała się. Zaśmiał się cicho.
      – No, można tak powiedzieć.
      – Niesamowite! – pisnęła i sięgnęła po kanapkę, której on nie zjadł. On za to złapał nuggetsy i podkradał frytki. 
      – Więc... eee... Co lubisz? – spytał. Posłała mu zdziwione spojrzenie. Co robisz w wolnym czasie?
      – Nie mam go dużo... ostatnio... problemy są na Ellanie duże i... 
      A jak już go masz? Co robisz wtedy?
      Cz... Czytam? Może gram – mruknęła niepewnie, jednak zaciekawiła go tym.
      Na czym grasz? – spytał, a ona udawała, że gra na owym instrumencie. – Na pianinie?
      – A... A tak się to u was nazywa? zapytała, na co on przytaknął z uśmiechem. 
      A co czytasz?
      – Cokolwiek wpadnie mi w ręce. 
      Świetnie! – pochwalił ją. Wydała się być zaskoczona. – Nie zrobiłaś żadnych błędów w ostatnich dwóch zdaniach. To wielki postęp! – chwalił ją, wywołując na jej policzkach rumieńce. 
      – Dz... dziękuję... Ross – mruknęła. 
      – Ej, wypowiedziałaś moje imię jakby to było przekleństwo, co się dzieje?
      – Nic... Chcę byś nie był zły na mnie tylko... – odpowiedziała przybita.    
      Nie jestem na ciebie zły... – zauważył.
      Ale nie lubisz mnie.
      – Bo czasem jesteś irytująca
      Czyli nie ma szans, że przekonasz się do mnie? – Wydawała się być bardzo smutna. – Już o Ellan nie chodzi teraz, ja chcę tylko mieć... – zatrzymała się na chwilę. Wpatrywał się w nią zdziwiony, jednak ona nie mówiła. W jej oczach pojawiły się łzy, budząc poczucie winy blondyna.
       – Hej, nie płacz. Jest okay, jakiego słowa chciałaś użyć?
       – Chcę tylko mieć przyjaciela dokończyła i przetarła oczy ręką. Czuł się okropnie. Nie wiedział nic o tej dziewczynie, kosmitce, jeden kit, jednak mimo wszystko zwracał uwagę na okoliczności, w których się poznali. Może powinien dowiedzieć się nieco więcej o niej i spędzić parę chwil razem?
  Ross cicho westchnął, spojrzał w dół i wyprostował się w krześle. Naprawdę czuł się okropnie. Zdał sobie sprawę z tego, że jego zachowanie symbolizuje czystą hipokryzję - miał swojej rodzinie za złe to, że nie akceptują jego dziewczyny, choć nie zdążyli jej dobrze poznać, a sam przekreśla szanse na dobry kontakt z dziewczyną, o której wie niewiele, właściwie nic.
      - Przepraszam - powiedział szczerze. Nie wiedział, jak ma się wytłumaczyć, no bo w końcu co miałby jej powiedzieć? "Sorry, ale jesteś kosmitką, a na dodatek mama nie pozwoliła mi rozmawiać z nieznajomymi"? Nie było wytłumaczenia. Laura widocznie chciała nawiązać z nim kontakt i chciała tylko trochę pomocy od niego, bo najwyraźniej uznała, że jest najbardziej odpowiedni. - Wiem, że nie powinienem, ale... Dalej do mnie nie dociera, że ty faktycznie możesz nie być... No wiesz... Stąd. - Laura spojrzała na niego nieco zdziwiona, ale po chwili chyba do niej dotarło, co Ross miał na myśli. - Przepraszam też za to, że mówiłem, że jesteś irytująca, po prostu myślałem, że  się może ode mnie odczepisz. Przy okazji przepraszam też, za to, co przed chwilą powiedziałem, nie chcę, żebyś się odczepiała, to znaczy, teraz wiem, co zro-...
      - W porządku - przerwała mu Laura z delikatnym uśmiechem na twarzy. Chyba trochę smutnym. - Naprawdę. Miałeś prawo zareagować tak, ja winić nie mogę cię. 
      - Miałeś prawo tak zareagować, nie mogę cię winić - poprawił ją Ross.
      - Więc...
      - Więc co?
      - To ja pytam ciebie. Co zrobić chcesz w związku z tym?
      - Najpierw chcę cię trochę lepiej poznać - wyjaśnił. - Ile masz lat, czego nie lubisz, no i przede wszystkim fajnie by było dowiedzieć się czegoś więcej o tej planecie, z której pochodzisz - dodał ściszonym głosem.
      - Mam 76 lat rocznikowo w przeliczeniu na ziemskie, tak naprawdę to 19, rocznikowo też.
  "Jest ode mnie dwa lata młodsza", pomyślał Ross.
      - Nie lubię, kiedy ktoś jest strasznie niemiły. To znaczy się, przykro się robi mi. I jak ktoś śmieci. Ale to chyba przez zdarzające się rzeczy na Ellanie. A co do Ellanu - chwyciła frytkę i ją zjadła - Moi rodzice jak mieli prawie 40 lat i astronautami byli, wysłali ich na taką planetę, na której podejrzewali, że można żyć. Było parę z nimi naukowców, którzy ich przystosowali do życia tam. 
      - Stop - przerwał jej Ross. - Ile oni tam lecieli? Przecież to... To inna galaktyka. Coś takiego trwa wiecznie.
      - Niby tak, ale na Ellanie kiedyś żyli ludzie inni. I oni sposób wynaleźli sposób, jak można szybko się przemieszczać we wszechświecie. Byli bardziej doświadczeni niż my teraz. No i najpierw oni szukali życia na innych planetach w kosmosie i znaleźli. Chcieli skontaktować się, więc nową technikę opracowali i polecieli. Ale nikt nie wierzył im. Podobno był wtedy rok tu 1600 i nie wierzył w takie rzeczy nikt. Dopiero po jakimś czasie przybyli znów na Ziemię i moi rodzice oraz wielu innych ludzi polecieli z nimi, aby zbadać wszystko to. Poza tym, to nie inna galaktyka, a układ inny. Czas płynie cztery razy szybciej. Podczas pierwszego spotkania naszego powiedziałam ci, że wolniej, ale się pomyliłam.
      - Dalej nie rozumiem - przyznał blondyn. - Jeśli ty masz 76 lat w przeliczeniu na ziemskie, to... ile mają twoi rodzice?
      - Posłuchaj - moi rodzice mieli 40 lat ziemskich, kiedy na Ellan ich wzięto. W przeliczeniu na ellańskie mieli ich 10 tylko. Ale przyjęło się, że skoro na Ziemi mieli 40, to i tam będą tyle mieli, bo na dzięsięciolatków nie wyglądają. No więc 40 lat już mają. Następne 4 ellańskie (16 ziemskich) spędzili na Ellanie, aż w końcu ja się urodziłam. No i mam 19 ellańskich, czyli 76 ziemskich. Policz sobie.
  Ross spróbował wytężyć swój umysł, choć łatwe to nie było. 40 lat ziemskich, potem 16 lat ziemskich... 56. A potem... 76 ziemskich... Czyli, że urodzili się 130 lat temu. Ellańskich mają 63.
      - Twoi rodzice urodzili się w 1886? - zdziwił się. 
      - Tak - odpowiedziała Laura z obojętną miną. - To dawno temu?
      - Bardzo. Aktualnie na Ziemi żyją tylko dwie osoby urodzone przed 1900.
      - Są tam jeszcze starsze osoby - przyznała Laura. - Jeden był pan urodzony jakieś dwadzieścia lat przed nimi, gdzieś w 1865 chyba
      - Czyli 151 lat... O Boże. Ma 84 lata ellańskie, tak?
      - Tak. I pewnie jeszcze trochę przeżyje sobie - uśmiechnęła się, a raczej znów spróbowała. - Też starzejemy się wolniej, to się znaczy, żyjemy dłużej. Zazwyczaj się umiera jak ma się lat około 120 ellańskich.
  Ross złapał się za głowę. To chyba sekret długowieczności. Mają 480 lat ziemskich, kiedy umierają. Nie był pewny, czy chce tam lecieć; właściwie to był pewny, że nigdy tam nie postawi stopy. Jak mógłby zostawić rodzinę, przyjaciół, karierę dla ratowania jakiejś planetki? Tak w sumie to jaki oni mają problem?
      - Chodzi o to, że była u nas epidemia pewnej choroby, groźnej bardzo, ludzie powymierali w czasie krótkim - zaczęła opowiadać, kiedy ją o to poprosił. Wzięła do ust kolejną frytkę, a potem kolejną i jeszcze kolejną. Już myślał, że skończyła, kiedy znów się odezwała: - Umarła połowa ponad populacji.
      - Umarła ponad połowa populacji - znów ją poprawił.
      - No więc umarła ponad połowa populacji. Chorych i ludzi przenoszących chorobę zamknęliśmy w izolatkach i próbujemy wyleczyć, ale do tego czasu musimy my odnowić wszystko. Szukaliśmy jakichś ludzi zdrowych z planety Ziemia, od których moglibyśmy pobrać cząsteczki do klonowania potrzebne. Mamy pewien generator, w którym nawet możemy wybrać płeć i wiek osoby, potem też na przykład włosów i oczu kolor. I wzrost - mówiła, a Rossa coraz bardziej to fascynowało. - Być muszą to w pełni zdrowi ludzie, no i wybrano między innymi ciebie.
      - Między innymi? Więc komu też trafił się taki koszmar?
      - Dziewiętnastu innym osobom. Mamy też rezerwową listę. Jeśli oddasz cząstkę siebie, to musisz zostać Ellańczykiem, bo trwa to jakieś 30-40 godzin, a jako Ziemianin na Ellanie tylko około 17 przetrwasz.
      - Nie można zrobić tego tutaj? Pytam z ciekawości, bo na pewno nie będę się w takie rzeczy bawić.
      - Nie, maszyna jest za ciężka, aby było można ją przewozić w rakiecie.
      - Cóż, mnie na pewno nie przekonasz do czegoś takiego. Nie ma mowy - stwierdził. Spojrzała na niego zrozpaczonym wzrokiem.
      - Ale...
      - Nie, Laura. Nie mieszam się w to. Nie mam pojęcia, dlaczego ja, jest masa innych ludzi, których moglibyście wybrać. Przepraszam, ale nie - zakończył, wstał i wyszedł, zostawiając ją samą. 



____________________
No elo.
Tu Isabella.
A Clarisse siedzi obok hehe.
Ona pisała te z krótkimi myślnikami lol.
Ja jestem wyznawcą długich myślników.
CO sądzicie o rozdziale?
Którego nie było przez prawie... 
*czas na sprawdzenie tego na bloggerze*
O, trzy miesiące!
 Toż to wspaniała okazja, by go dodać,
 nie sądzicie???
Dobra, lepiej się zamknę.
Pozdrawiam
~Is
Is nie chciała mnie dodać do pozdrowień, więc muszę to zrobić sama.
a to sucz
Więc - dobranoc pyry moje
~C
                      

6 komentarzy:

  1. Super rozdział :*
    Doczekałam się go.
    Czekam na next ♡

    PS. 1. Oby był szybciej.
    PS. 2. Pozdrawiam Was z nad morza, Dziwnowa. :*

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdzialik ;) No troche się musiałam naczekać ;-; ale przecież zawsze warto ;-; xD
    Lecę na Harry'ego Pottera xde
    Czekam na następny "-"
    Oby szybko ;)
    Życzę weny :)

    ♥ Aleks ♥

    OdpowiedzUsuń
  3. Hejo!
    Na początek może tak. Zaczęłam czytać Waszego bloga jakoś na początku czerwca, gdy był jakby zawieszony. Bardzo spodobał mi się Wasz styl pisania. Zauważyłam też to co najbardziej cenię sobie w blogach. Pomysł. Pomysł na tą historię. No przynajmniej początkowo. Bo teraz idzie Wam to pisanie trochę wolniej. Tylko stwierdzam fakty. Ja, broń Boże, Was nie krytykuję. Jestem świadoma tego jak wiele wysiłku i czasu potrzeba na napisanie jednego rozdziału. I jestem wdzięczna za to, że postanowiłyście podzielić się swoimi historiami z innymi.
    Anyway. Szybko zyskałyście we mnie wierną czytelniczkę, gdyż po prostu pochłaniałam te rozdziały. Macie naprawdę wielki talent. Nie każdy potrafi tak pisać i jeszcze trzymać w napięciu do ostatniego zdania :) Gratuluję! Sama chciałabym umieć tak pisać.
    Co do obecnej historii. Niezły pomysł. Chyba nie wpadłabym na to, żeby pisać o kosmitach. Więc... Jak narazie ta historia także zapowiada się nieźle. Tylko nie róbcie jakiś smętnych romansideł. Taki typ opowiadań jak w poprzedniej historii super Wam wyszedł. Poza tym jestem zdecydowaną fanką książek przygodowych i fantasy.
    To na razie tyle z mojej strony.
    Życzę weny, czasu i chęci. Mam nadzieję, że nie zapomnicie o swoich wiernych czytelnikach, do których od jakiegoś czasu także się zaliczam.
    Nie pozostało mi już nic innego jak tylko czekać na next.
    Pozdrawiam
    Kate <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Powiem wam, że kocham wasz team xD
    Ja tu płaczę!
    :'D
    Dziękuję za tyle śmiechu
    :)
    Jesteście niesamowite!
    Czekam na nexta

    ~Kal

    OdpowiedzUsuń
  5. Witam, witam!
    Zajrzałam na Waszego bloga, przeczytałam całość - od pierwszego sezonu aż do teraz - i muszę przyznać, że bardzo mnie wciągnęłyście! Mam tylko nadzieję że pisanie dalej sprawia Wam dużo radości i nie zaprzestaniecie tego, bo naprawdę byłoby szkoda :)
    Zacznę od bardzo ważnej rzeczy - oprócz tego, że dbacie o poprawność językową to jeszcze wielkim plusem Waszego opowiadania są pomysły! Gratuluję wyobraźni i kreatywności, które przewijają się przez każdy sezon!
    Pierwsze opowiadanie było pełne zwrotów akcji, szalonych pomysłów i to zakończenie... UWAGA SPOJLER JEŚLI NIE CZYTAŁEŚ/AŚ TYCH ŚWIETNYCH 2 SEZONÓW TO NIE CZYTAJ NASTĘPNEGO ZDANIA BO TO CI ZRUJNUJE WSZYSTKO. Obrócenie tego wszystko w zwariowany sen Rossa było genialne (pomińmy fakt, że cała love story, którą czytaliśmy poszła się kochać, ale i tak. Genialne jak dla mnie)
    Natomiast tutaj mamy już 4 rozdział czegoś zupełnie nowego! Na pewno w komentarzach się to już przewijało, ale cóż można powtórzyć - pomysł naprawdę oryginalny. Jak teraz przeglądam blogi o tematyce Raury bądź Auslly to tego jeszcze nie widziałam!
    W rozdziałach tyle się dzieje, uwielbiam to jak Rossy uczy Laurę języka angielskiego poprawiając ją, a Lynchowie, który ciągle mylą imię Caroline.. znaczy Camille są też przecudowni! :)
    To chyba tyle z mojej strony, czekam na następny rozdział oraz życzę dużo weny i czego tylko jeszcze potrzeba!
    Pozdrawiam, Ayati!

    OdpowiedzUsuń