wtorek, 11 sierpnia 2015

(III) Rozdział 5: "So you can keep me inside the pocket of your ripped jeans, holding me closer 'til our eyes meet, you won't ever be alone, wait for me to come home."

   W domu trwała właśnie jakaś kłótnia, czyli nic nowego od jakichś sześciu lat. Rocky wrzeszczał na Rikera, Riker na Rydel, Rydel na Rylanda, a Ryland ich nie słuchał. Olewał ich tak, jak Ross miał zamiar to robić. Zaczęło się od decyzji, jakie ciastka do filmu otworzyć, skończyło na awanturze o to, która partia lepsza.
   Najmłodsi siedzieli spokojnie na sofie, a pozostali wyglądali tak, jakby mieli zaraz zorganizować na siebie nawzajem zamach w metrze. Ewentualnie podpalić pokoje lub podciąć żyły.
   Ross próbował wymyślić jakąś wymówkę, aby jak najszybciej stamtąd wyjść. I nie planował sam - akurat smsował z Camille, a Ryland chyba chciał się do nich przyłączyć. Ross kochał swojego brata i wiedział, że on widzi w nim wzór, ale w końcu... To była Camille. Tłumacząc na język swojej rodziny - "Caroline", "Catherine" lub "Ta suka, która złamała Rossowi serce".
   Kłótnia w końcu przeszła do kuchni, kiedy po około trzydziestu minutach uznali, że to tylko głupie ciastka i stwierdzili, że to na nich się teraz skupią. Ross wykorzystał tę sytuację, więc szybko wstał z sofy ku zdziwieniu Rylanda, jak najciszej starał się przebiec do przedpokoju, wziął z komody swój portfel i klucze, i tylko nałożył na stopy buty, szybko chwytając kurtkę. Prędko wychodząc z domu usłyszał tylko swojego brata, krzyczącego za nim cicho: "Ross! Gdzie idziesz?!".
   Ale już się nie wrócił. Razem z Camille zdecydowali się trochę pochodzić, może pójść na jakiś film, gdyby grali coś fajnego. Mieli spotkać się przy pierwszej ławce od fontanny od strony kina. Zawsze tam siedzieli, gdy dopiero myśleli nad tym, co mogliby robić.
   Chyba już tam na niego czekała, bo z oddali widział jakąś postać siedzącą na ławce. Chciał znaleźć się tam jak najszybciej - przywitać się z nią, a potem gdzieś razem pójść. Ku jego zaskoczeniu, lecz (o dziwo) już nie złości czy irytacji, na ławce siedział nie kto inny, jak Laura.
       Czekasz na kogoś?  spytał, a ona uniosła wzrok.
       Eeee...  zawahała się.  Nie...? Tak siedzę sobie dla samej siebie, o. Właśnie, tak dobrze jest.
       Dziwnie się zachowujesz. Wszystko okay?  Usiadł obok niej i nachylił się, by mieć lepszy widok na jej twarz.
       Taak, pewnie. Jest bardzo okay.
       Skoro tak mówisz...  burknął i odwrócił głowę. Następnie panika ogarnęła jego całego - o to Camille, na dziewiątej, rozglądająca się, najprawdopodobniej za nim. Spojrzał na Laurę, która była zbyt zajęta wpatrywaniem się w swoje pomalowane teraz paznokcie (czy to były naklejki w kształcie króliczków?), po czym wstał i pomachał do swojej dziewczyny, która od razu go zobaczyła. Podbiegła i mocno go uściskała.
      – Heej!  Nie widziałaś mnie niecałą dobę, nie musisz mnie dusić – zaśmiał się, ona mu zawtórowała, co zwróciło uwagę Laury.
      – To twoja dziewczyna jest? - odezwała się, choć miałem nadzieję, że tego nie zrobi.
      – Eee... – mruknął.
      – Ross? Kto to? – spytała Camille. Blondyn przeczesał włosy śmiejąc się nerwowo.
      – Ca... Camille... To jest Laura. Wiesz, opowiadałem ci, ta która chciała mojej pomocy, co nie zna tak dobrze angie...
      – Aaa, ten stalker.
      – Kto? – spytała szatynka.
      – Nie ważne – stwierdziła. 
  Na chwilę zapadła nieprzyjemna cisza. Ross nie wiedział, co powiedzieć - w sumie marzył tylko o końcu konwersacji. Camille i Laura lustrowały się spojrzeniami.
      – Ross mówił, że nie jesteś stąd. W takim razie... skąd przyjechałaś? – zapytała Cam.
      – Z E...
      – Z EUROPY! – krzyknął blondyn, a obie odwróciły głowy w jego stronę. – No wiesz, to jest baaardzo daleko. A ona stamtąd przyjechała hehe – wyjaśnił nerwowo, patrząc na szatynkę z prośbą w oczach. 
      – Eee... Tak, z Europy. Dokładnie tak – dodała, trochę niepewnie.
      – Aha. Fajnie tam?
      – Bardzo – odpowiedział za nią Ross. – Ale Cam, co powiesz na to, żebyśmy już poszli na ten film, co? Ja taaak bardzo za tobą tęskniłem...
      – Pozwól, że zacytuję: "nie widzieliśmy się niecałą dobę". Nie miałeś czasu się stęsknić – warknęła, a on rzucił ciche "sorki". – Ale skoro tak ci zależy na filmie... Laura, chcesz iść z nami?
      – Co? – spytali oboje.
      – Nienienienienie – histeryzował Ross. – M... Mieliśmy iść w dwójkę, no wiesz, ty i ja. Taka randka. Na randkę idą zazwyczaj dwie osoby. Ja i ty to dwa. Plus Laura to trzy. A to nie dwa.
      – Zawsze byłeś taki bystry? – spytała ironicznie, a on się zarumienił, co nie uszło uwadze Laury.
      – On ma rację chyba... Może lepiej będzie, jak pójdę, mam jeszcze trochę rzeczy do załatwienia i ja...
      – No weeeź, będzie fajnie! Jestem pewna, że możesz to, o czymkolwiek mówimy, zrobić kiedy indziej. A tym czasem pójdziemy do kina, na lody, pogadamy i... no wiesz.
      – A... Ale ja chciałem być z tobą... No wiesz, sam na sam – wykłócał się Ross.
      – Przecież mamy mnóstwo czasu w przyszłości, a biorąc pod uwagę, że chcemy razem zamieszkać, będziemy spędzać we dwoje baardzo dużo czasu. Nie marudź, ona wydaje się być fajna.
      – Ja wiem, ale...
      – Bez "ale", odrobimy to. Laura, co ty na t... – odwróciła się w celu spojrzenia na dziewczynę, ale jej już nie było. Jakby rozpłynęła się w powietrzu. Ross już kiedyś zaobserwował takie zjawisko - Laura znikająca w ciągu sekundy lub mrugnięcia okiem. Czy gdyby zmienili go w jednego z nich on też by tak potrafił?
  Ejejejejej. EJ. Koleś, nie zapędziłeś się w twoich fantazjach?
Osz kurde, faktycznie to zrobił. Czemu? 
  Chyba spędzam z nią za dużo czasu po prostu.
  Albo jesteś nadzwyczajnym idiotą. 
      – Mówiła ci, że ma jakieś sprawy do załatwienia – oświecił ją Ross, a ona prychnęła. Następnie objęła go w pasie i schowała rękę do kieszeni jego dżinsów. Uśmiechnął się i również ją objął.
      – W takim razie chyba zostaliśmy sami – szepnęła, a on zamruczał, na co zachichotała. – Uroczy jesteś. Chodź, mam ochotę poprzytulać się do ciebie na jakimś horrorze.
      – O nie, tylko nie horrory.
      – Sorki. No to musimy znaleźć jakieś tanie romansidło. Pasuje?
      – Jak najbardziej,



  Skończyło się na tym, że niewiele pamiętali z filmu. Zamiast na oglądaniu skupili się na karmieniu się popcornem, tuleniu i ogólnie takich słodkich rzeczach które lubi robić każda zwykła para. Oczywiście nikomu to nie przeszkadzało - otaczali ich ludzie w podobnej sytuacji, starsze kobiety ze złamanymi sercami lub młode dziewczyny szukające odrobiny miłości.
  Po wyjściu z kina skierowali się na lody. Spędzili jakąś godzinę na osłoniętej parasolem kanapie, karmiąc się swoimi deserami lodowymi. 
      – Więc... ta Laura... i ty... – zaczęła.
      – Słuchaj, jest tylko moją... koleżanką. Serio, spotkaliśmy się ledwie trzy razy, z tego dwa oprowadzałem ją po mieście. Jest spoko, ale do pięt ci nie sięga – dodał, a ona zaśmiała się cicho.
      – Dobra, przyznaj się, czego chcesz?
      – Chyba nie rozumiem – stwierdził.
      – Coś za bardzo się podlizujesz. Co chcesz?
      – Nic. Próbuję przekazać ci, że bardzo cię kocham. Mam gdzieś, czy moja rodzina to akceptuje. Jestem szczęśliwy i nie mam zamiaru nic zmieniać. Za kilka lat wyjedziemy razem do N.Y lub w jakieś inne miejsce i spędzimy razem życie, aż do końca. No wiesz, dom, rodzina, mops...
      – Ross... to bardzo słodkie...
      – Bo... Ty też tego chcesz, prawda? Znaczy, tobie też odpowiada taka wizja przyszłości? W sensie... Yhh...
      – Słuchaj – zaczęła, łapiąc go za ręce. – To, co właśnie powiedziałeś, było najsłodszym, co miałam dane w życiu słyszeć. No, nie licząc chyba twojego pierwszego wyznania miłości, tego nic nie pobije – zażartowała, a on zaśmiał się pod nosem. – Wiesz, doczepiłabym się tego mopsa, ale poza tym wszystko brzmi... idealnie. Nie musisz się przejmować, wszystko, co robisz dla mnie, dla nas, jest świetne. Zaszczytem jest mieć ciebie jako chłopaka, wiesz?
      – P... Poważnie? – spytał cicho.
      – No tak. Chłopak, który tak się troszczy o związek, jest uczciwy, kochany, słodki, zawsze dostępny i woli romanse od horrorów to prawdziwy cud – podsumowała, znów go rozbawiając. – Dlatego skończ proszę martwić się tym, czy to, co robisz jest dobre, bo jest. 
      – Po prostu od tamtej sytuacji ja... bardzo chcę, żeby to wypaliło. Naprawdę. 
      – Ja też, Rossy. Spokojnie, jakby coś było nie tak, to ci powiem, ale nie oczekuj, że będę w takim razie rozmowna.
      – Ty zawsze jesteś rozmowna.
      – Cóż, cała ja, nie mogę zaprzeczyć.
      – Bardzo dobrze, że taka jesteś. Zawsze gotowa poruszyć choćby najtrudniejszy temat. 
      – Taak... cała ja.
      – Kocham cię.
      – Ja ciebie też.



  Szatynka patrzyła właśnie w stronę samochodu, który zaparkował niedaleko niej. Jakby coś poszło nie tak jest w stanie zniknąć i pojawić się gdzieś indziej w przeciągu kilku sekund. Taki bajer. 
  Z auta wyszło dwóch chłopaków - jeden był chudy, na nosie miał o-ku-la-ry, nosił koszulę i eleganckie buty. Drugi był szeroki w barach, nosił koszulkę polo, szorty i trampki. Miał długie potargane włosy i uśmiech jak milion dolarów. Podobno byli braćmi, co wydawało się być... no, niemożliwe. 
      – To ty masz jakąś propozycję rodem z science-fiction? – spytał ten mięśniak strzepując grzywkę z oczu. "Ross robi to lepiej" pomyślała, jednak od razu odpędziła od siebie te nieproszone myśli. 
      – Tak, to ja – odpowiedziała.
      – No, to przedstaw nam ją.



  Ross odprowadzał właśnie Camille do domu. Cały czas rozmawiali o różnych, totalnie przypadkowych rzeczach typu jej przemyślenia podczas sekcji zwłok żaby na biologii. Jeśli musicie wiedzieć - nie podobało jej się. Mówili też o jego zespole, o tym, czy napisali ostatnio jakieś nowe piosenki, rozprawiali o ich przyszłości i planowali jakiego psa mogą wziąć zamiast mopsa.
      – No ale czemu nie? One są bardzo słodkie! Mają takie duże oooczy i takie słodkie zmarszczki – rozczulał się. Wtedy ona "przypadkiem" kopnęła go w nogę. Zaczął piszczeć, podskakiwać, wytrzeszczył oczy, a podczas tego wszystkiego marszczył czoło. – Czemu to zrobiłaś?! – Ona oderwała wzrok od telefonu, którym właśnie zrobiła mu zdjęcie. Postukała coś chwilę, po czym pokazała mu jego zdjęcie - rozszerzone oczy i zmarszczone czoło. Objęła go za szyję i cmoknęła w policzek.
      – Ty też możesz mieć duże oczy i zmarszczki, ale sam widziałeś, za jaką cenę. Dlatego NIE.
      – No dobra, dobra. Może husky? Mają bardzo ładne oczy...
      – Co tyś się tych oczu doczepił?
      – Nie wiem, tak jakoś. Nie martw się, twoje i tak są najpiękniejsze. 
      Znów się podlizujesz. To zaczyna mnie martwić.
      – Nie musisz. Przez jakiś czas będę spokojniejszy – mruknął, trącając nosem jej czoło. Zachichotała. 
      – Jesteś naprawdę uroczym facetem, wiesz?
      – Słyszałem to od ciebie kilka razy. Mimo, iż nie podzielam twej opinii, wiem to. 
      – Chyba naprawdę ci lepiej.
      – Śmiesz wątpić w moje słowa? – spytał, obejmując ją i przyciągając bliżej do siebie. Położyła ręce na jego ramionach i uniosła lekko głowę, by lepiej go widzieć. Stali teraz przed jej domem, szczerząc się do siebie jak idioci i najprawdopodobniej zamierzając się pocałować. Cóż, było bardzo blisko, ale wtedy na podjeździe zatrzymał się samochód jej rodziców. Zatrzymali się. Nie odsunęli, a tkwili w tej samej pozycji, w której im przerwano.
      – Ross! – krzyknęła mama Camille. – Nie wiedziałam, że będziesz...
      – Spokojnie, proszę pani, ja się zaraz zbieram...
      – Coś ty, zostajesz na kolacji. I Camille na pewno odpowiada taki plan – stwierdziła. Dziewczyna wzruszyła ramionami i cmoknęła go przelotnie. 
      – Jeśli nie mają państwo nic przeciwko... – dodał, gdy z wozu wysiadł jej ojciec. Czasem miał wrażenie, że ten koleś zakradnie się z karabinem do jego pokoju i zastrzeli go we śnie, tyko i wyłącznie za to, że jest chłopakiem jego córki. Ale chyba to normalne, prawda?
      – Tylko i wyłącznie, jeśli lubisz hokeja. Dzisiaj mecz, a ja nie chcę oglądać sam.
      – Uwielbiam hokeja.
      – Poważnie?
      – Tak bardzo, jak kocham pańską córkę.
      – Mam nadzieję, że to znaczy "jak cholera". 
      – Ross, przepraszam, ale czy mógłbyś pomóc wnieść zakupy? – spytała matka tłumiącej śmiech Camille.
      – Ależ nic nie sprawi mi większej przyjemności – odpowiedział, zabierając siatki z bagażnika.



  Czterdzieści minut później siedzieli przy stole jedząc spaghetti. Było względnie cicho. Rodzice Camille zadawali jej pytania o to, czy się wyspała, czy miło spędziła dzień, o jakieś plany na jutro i inne takie. Wyglądali też jakby od kilku pytań się powstrzymywali ze względu na niego, ale on uznał, że chodzi pewnie o jakieś związane z nim typu - "czy ten gnojek dobrze cię traktuje" albo "czy mam przetrzepać mu skórę". Wiedział, że jej rodzina jest bardzo gościnna i nawet jeśli szczerze go nienawidzą (nie był tego całkiem pewny, ale było to możliwe) nie dadzą tego po sobie poznać aż będzie w ich towarzystwie. Po wywiadzie jej ojca dotyczącego hokeja - tego, jakiej drużynie kibicuje, czy gra, czy był kiedyś na meczu - usiedli przed telewizorem, on i ojciec jego dziewczyny, i całkowicie oddali się tej fascynującej rozgrywce. Panie tym czasem rozmawiały w kuchni. Po jakimś czasie blada i trochę zszokowana Camille wyszła i dołączyła do panów - usiadła obok Rossa i wtuliła się w niego jak w wielkiego pluszowego misia. Objął ją ramieniem, ale tylko na chwilę - zupełnym przypadkiem drużyna, której obaj kibicowali zdobyła punkt i rozległ się ich uradowany wrzask, trzaskanie szklanek i dźwięk przybijanych piątek. Camille była jednocześnie zafascynowana tym, jak jej chłopak i ojciec nagle odnaleźli coś, co ich łączy, jednak jednocześnie zawiedziona ich typowo samczym zachowaniem. Dlatego wstała i poszła do siebie, zostawiając ich dwóch z ich telewizorem i puszkami dietetycznej coli.



      – Więc mówisz, że istnieje życie poza Ziemią? – spytał chłopak w okularkach. Charlie czy jakoś tak.
      – Od jakiejś godziny.
      – Ale bajer – stwierdził ten drugi, którego IQ było równe IQ pantofelka lub ameby. Nie była pewna, czy on się nada, mógłby trochę ogłupić pochodzących od niego Ellańczyków. 
      – Taak...
      – I ty chcesz, żebyśmy z tobą lecieli? – spytał mądrala. – No nie, najpierw trzeba poinformować rząd, agencję badań kosmicznych czy innych takich. To nie może po prostu istnieć, gdy tutaj prawie nikt o tym nie w...
      – Zamknij swoją proporcjonalnie głupią paszczę i skończ gadać bzdury. Pewnie, że już wie ktoś o tym.
      – Poważnie? Od kiedy? Jak im to powiedzieliście? W jakich okolicznościach? Czemu inni nie mają o tym pojęcia? Czy to jest całkowicie bezpieczne? Blablablablablablablablablabla...
      – No i głupi przegadał mądrego – mruknęła do siebie pod nosem, gdy okularnik wciąż biadolił o tym, jakie to niezwykłe, a jego brat właśnie rozgniatał muchę na własnym nosie.



      – Naprawdę musisz iść? – spytała Camille z rękami w tylnych kieszeniach jego dżinsów. On obejmował ją w pasie, opierając się o jej głowę.
      – No. Ale nie martw się, jutro też jest dzień. I pojutrze też. No i doszliśmy do wniosku, że w naszym białym domu z dużym ogrodem i basenem będziemy mieć labradora, więc nie jest źle.
      – Nie zapominaj o tym, że ma być altanka.
      – Choćbym miał własnymi rękami stawiać ją dzień i noc - będziesz mieć swoją wymarzoną altankę. 
      – Dziękuję, panie romantyku. 
      – Ależ nie ma za co, pani gadatliwa.
      – No dzięki! Ja tutaj staram się przysłodzić, a ty...
      – Spokojnie, żartowałem – mruknął. – Poważnie, muszę się zbierać. Chciałbym przeżyć jeszcze kilka lat.
      – Ja też chcę, żebyś przeżył, ale o wiele więcej niż kilka – dodała. 
      – W takim razie do zobaczenia wkrótce. Aha, przypomnisz mi, jakie kwiaty lubisz?
      – Ross!
      – Żartuję! Pamiętam, że najlepiej herbaciane róże.
  Następnie pożegnali się w swoim stylu, wypuścili z tego zakręconego uścisku, pomachali i w końcu po całym dniu skierował się do swojego domu. Był pełny energii po tym jakże pozytywnym dniu. No bo w końcu dogadał się z jej tatą, tak? I powiedziała, że będą mieć labradora! 
  W domu to, co zwykle. Hałas, gwar i wrzawa - poduszki latają, telewizor włączony bez potrzeby, Rocky i Riker szarpiący się o paczkę żelków (domyślił się, że to ta, którą teraz trzymała Rydel), Ryland stukający w ekran swojego telefonu i brak Ratliffa, jak zwykle zresztą po godzinie 21:00. 
  Uchylił się przed lecącą poduszką i wstąpił do kuchni. Otworzył lodówkę i znalazł colę. Odkręcił ją i, korzystając z tego, że nikt nie patrzy, pił prosto z butelki, rozglądając się po otoczeniu. Później schował ją z powrotem i zajrzał do szafki, w której zawsze były jakieś ciastka lub czekolada. 
      – Ross Shor Lynch raczył pojawić się w domu – warknął Mark, a blondyn odwrócił się w jego stronę z nadgryzioną babeczką w ręku.
      – Eee... Heśt fafo – mruknął z ustami pełnymi muffinki.
      – Gdzieś się podziewał cały dzień?
      – Jaaa eee nooo eee... Ja byłem nooo... No z Camille no. 
      – I nie mogłeś choćby nas poinformować o tym, że wychodzisz? Dowiedzieliśmy się od Rylanda, że nagle wyleciałeś z domu jak na skrzydłach. 
      – Przepraszam, korzystałem z okazji. Znowu się kłócili, a mi nie uśmiechało się znów zbierać ich do kupy...
     – Czego nie robiłeś od... Dwóch lat? Prawie nigdy cię tu nie ma, wiesz?
     – Cóż, jestem dorosły, chyba mogę wychodzić z domu.
     – Owszem, możesz, ale dawaj nam przynajmniej o tym znać, zanim doprowadzisz mnie lub twoją matkę do zawału, dobra?
     – Dobra – zgodził się. 
     – No. Cieszy mnie, że doszliśmy do porozumienia – stwierdził Mark i opuścił kuchnię, zostawiając blondyna samego z jego niedokończoną babeczką.



_______________________________
Clarisse nie chce nic od siebie napisać bo
to "ja go pisałam", ale to ona jest głównym dawcą pomysłów.
Weźcie, pisząc go cisnęłyśmy bekę z naszych przypadkowych pomysłów,
które oczywiście są już zapisane, no i ogólnie było śmiesznie.
GŁOS W GŁOWIE ROSSA POWRACA WOO.
Też za nim tęskniłam...
No ale to nie jego koniec, to nie jest
NICZEGO koniec, bo to jest POCZĄTEK.
Teraz będzie tylko lepiej i lepiej!
Czy ktoś tak jak my podczas tego rozdziału zaczął shippować Rossille? 
(wymyślone na poczekaniu lol)

To trochę przykre - zwłaszcza, że blog jest o Raurze. Hm.
Naprawdę nie macie pojęcia, jak bardzo ekscytuję się rozdziałem SIÓDMYM. 
Żyję dla rozdziału 7.
I ogółem dla fabuły tego bloga, którą wymyśliłyśmy jakieś dwie godziny temu. 
Teraz pozwólcie mi zrobić sobie drzemkę. Dla drzemek też żyję.




      


7 komentarzy:

  1. Dziewczyny! Cudny rozdział *.*
    Ross romantyk ^^ Kto by się spodziewał?
    Ale tymi dialogami to dowaliłyście. Przez cały czas albo się śmiałam, albo szczerzyłam do telefonu :D
    Za mało Laury! To znaczy Rossa i Laury, bo na razie nie są razem to nie będę pisać Raura xD Te ich konwersacje... :) A propos Laury. Gorąco popieram Rossa. Ja też chcę tak umieć znikać! Heh
    To tyle. Czekam na next. I życzę Wam dalszej weny ;)
    Pozdro
    Kate <3

    OdpowiedzUsuń
  2. Uhum. Tsa. Ktoś tu nareszcie was odwiedził xD Patrzcie kto. Kurde gupiutka gupiutka Tincia. No dobra, może nie głupia, ale na pewno zalatana i tylko się czasem na gg zaloguje czy rozdział wstawi. Omg, to najlepszy rozdział dotychczas wstawiony na tego bloga :D I to zasługa Eda i tego "Photograph" z tytułu *.* Cały rozdział nuciłam. Heh, to blog o Raurze, a ja też myślalam jakie to szuper szłodkie *o* Rosille! :D A może Cross? :D Hahahaha xd "Dotyk Crossa" XDDD Nie czytałam, ale mi się kojarzy ze zboczeństwami i wgl, lol. Ross romantiko ;* Takiego to brać! :D Haha. Jakiś tam nie Laurowato, ale u mnie nie Rauowato, więc jesteśmy kwita XD Rozdział piszcie, a nie. A ja idę Sheerana słuchać, bo mam teraz kręćka. Kocham tę piosenkę! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Zajebiaszczy rozdział czekam na nexta :D

    Pozdrowionka ~Bezczelna~

    OdpowiedzUsuń
  4. Super rozdział :*
    Czekam na next ♡

    OdpowiedzUsuń
  5. Nie no, wszystko ładnie, pięknie. Rossille jest i w ogóle, ale się zastanawiam. Camille, kobieto! Czemuś ty go wcześniej nie chciała? Raz mu serce złamałaś i to o jeden raz za dużo!
    Ale są słodcy. Te dialogi są przeurocze i jednocześnie zabawne, a do tego pojawia się opiekuńczy tatuś. No świetnie po prostu! :)
    Trzeba też wspomnieć o głosiku w głowie tej naszej blondyneczki Rossy'ego - świetnie, że wraca, niech go męczy od czasu do czasu!
    Smutne jest to, że Ross odsuwa się od swojej rodziny i to w takim stylu... Ugh i jeszcze ten Ryland, który wydaje się wpatrzony w niego. No ej, RyRy, wszystko będzie dobrze. Chyba. A jak coś to przytulę.
    No nic, chyba napisałam wszystko co miałam. Życzę dużo weny, czasu i duuuużo pomysłów!
    Pozdrawiam, Ayati!

    OdpowiedzUsuń
  6. Ja juz mówiłam rozdział fajny, boski, cudowny i wog wyrąbany w kosmos.
    Ciesze się że wrociłyście ze dalej tworzycie, piszecie i w ogóle.
    Jedyna wada? MAŁO RAURY co wy sobie wyobrażacie, co? Ja tam nie jestem za tym waszym parringiem. Oki ostatnio jest milutka taka ze aż strach. Co knujecie?
    CHCE RAURE To chyba tyle w tym temacie. Nie mam nic do powiedzenia.
    Ooo dziękuję za komentarz.
    Dobra teraz nie mam nic do powiedzenia ponieważ
    a) nie mam się do czego przyczepić b) brak weny c) brak nastroju, czasu i wog chęci życia.
    Dobra kończę bo zamulam
    Kocham :*
    Pozderki dla Was obu.
    Buźka :*
    Tami :)

    OdpowiedzUsuń
  7. Boshe (chyba chodzi o pralke) takie długie te komentarze, a ja taki krótki chciałam napisać :o I tu dyyleemat :/
    Dobram, piszem co mam na myślim w mózgum moim:
    Mam nadzieję, że będzie więcej Raury w przyszłości i to takiej jak u
    Rosille! (fajna ta nazwa :D)
    Kocham takie słooodkie romantyczne sceny *-*
    I husky
    Kocham husky
    Czemu nie husky?!
    Weny życzę!
    Więcej Raury!
    Kocham!
    Czekam na next!

    ♥ Aleks ♥

    OdpowiedzUsuń