~To Love is To Destroy~
Tłum ludzi szedł powoli za czarnym karawanem. Właśnie umarł ktoś bardzo dla nich ważny. A była to bardzo młoda osoba, nie powiem. Dokładnie, był to niejaki Ross Lynch, który sam odebrał sobie życie.
Ale zacznijmy od początku.
***
Był listopad.
Rodzina Lynchów jechała właśnie na przyjęcie urodzinowe ich przyjaciółki, a dokładnie najlepszej przyjaciółki Rossa - Laury Marano.
Dziewczyna kończyła tego dnia dziewiętnaście lat. Wszyscy byli w szampańskich humorach, kiedy przekraczali próg.
Niedawno skończył się trzeci sezon serialu, w którym zarówno Ross jak i Laura grali, razem z ich przyjaciółmi: Calumem i Raini.
Dziewczyny (Laura, Raini oraz Vanessa, starsza siostra Laury, dziewczyna Rikera - brata Rossa) gadały sobie przy barze, pijąc przez słomki sok pomarańczowy. Alkohol dla Laury był i miał pozostać tematem tabu, więc najgorsze, co można było dzisiaj wypić to szampan "Picollo".
- Laura! - zawołał Ross machając do niej.
- Hej! - odpowiedziała, podbiegła do chłopaka i mocno go uściskała.
- Pff, bo mnie tu przecież nie ma! - burknęła Raini.
- Hej, Rai. - blondyn uśmiechnął się do oburzonej dziewczyny. Tak naprawdę, to ją zauważył. Problem był w tym, że był zakochany w Laurze, odkąd tylko ją poznał. Dlatego nie reagował na inne dziewczyny, a pierwszą zawsze zauważaną przez niego dziewczyną była właśnie Laura.
Następnie do budynku wszedł Calum. Och, zapomniałam dodać, że rodzice brunetki WYBYLI z domu po długich namowach dziewczyny.
No, wtedy impreza zaczęła się na dobre. Po odśpiewaniu "Happy Birthday" i pożarciu tortu zaczęły się różne, typowe dla paczki zawody, typu "kto dalej skoczy z kanapy", albo "kto szybciej wypije puszkę coli". W tym piciu zawsze wygrywał Rocky, lub Calum, a w skokach Ross.
Po jakimś czasie Vanessie i Rikerowi znudziły się klasyczne zabawy, bo przyssali się do siebie w kuchni. Wszyscy kontynuowali zabawę, do czasu, w którym praktycznie każdy zgłodniał i zamówili pizzę.
Kiedy zadzwonił dzwonek, a Laura otworzyła, Rossowi świat się zawalił, chociaż on nie miał o tym bladego pojęcia.
- Dobry wieczór. - przywitał się wysoki brunet, mniej więcej wzrostu Rocky'ego. Tylko jego włosy (w odróżnieniu od Lyncha) były krótkie.
- Hej. - odpowiedziała Laura, oczarowana dostawcą.
- Więc tak. Średnia margarita i duża hawajska. Do tego Sprite.
- Taaak...
- To będą 34 dolary i 15 centów. - solenizantka podała chłopakowi pieniądze, które ten przeliczył i uśmiechnął się szeroko. - Wszystkiego najlepszego.
- Skąd ty...?
- Zgadywałem. A tak poważnie, to ten wielki napis w holu cię zdradził. - puścił jej oczko, pożegnał się, wskoczył na skuter i odjechał. Brunetka jeszcze długo za nim patrzyła. Dopiero głos Rossa wybudził ją z zadumy.
- Hej, bo się nam pizza przeziębi. - śmiał się.
- Bardzo śmieszne Lynch. - mimo wszystko uśmiechnęła się do chłopaka i podała mu pudełka, sama niosąc tylko butelkę.
- No no no, niezłe ciacho! - zachwycała się damska część towarzystwa.
- Och, dziewczyny, nie przesadzajcie. Jeszcze się zarumienię! - mruczał Ross, a wszyscy się śmiali. Później podzielili się jedzeniem i spożyli je w niemiłosiernym hałasie.
***
Kilka dni później, kiedy Ross siedział u Laury i oglądał z nią "Kevina Samego w Domu" (który już zaczął lecieć w TV) znów zadzwonił dzwonek. Dziewczyna pełna nadziei podbiegła do drzwi i otworzyła je.
- Dzień... O, to ty. - brunet się uśmiechnął. - Zapomniałem, że to twój adres.
- Możesz go sobie zapisać.
- Aż tak lubisz pizzę?
- Nie, ale lubię poznawać nowych ludzi. Jestem Laura. - oznajmiła, wyciągając rękę w stronę chłopaka.
- Andrew. - odpowiedział i uścisnął jej dłoń. Stali tak kilka sekund, a później chłopak oprzytomniał. - Pizza. Jeszcze wystygnie. - puścił do niej oko, a ona znów się uśmiechnęła. Podał jej pudełka, a ona zapłaciła. Pożegnali się, a Laura wróciła do mieszkania.
- No nareszcie! Ile można czekać? - Ross pochylił się przez oparcie kanapy.
- Sorry, zagadałam się.
- Z dostawcą? Aaa, pewnie znowu ten "Boski kakaowy słodziak" o którym gadałyście na urodzinach?
- Może.
- Bożeeee
- Boga w to nie mieszaj. Co ci?
- Nic. -mruknął i opadł na kanapę. - Dawaj to, głodny jestem. - dodał, oblizując wargi, na co dziewczyna się zaśmiała. Usiadła obok niego i razem zaczęli jeść.
- Słuchaj, mogę cię o coś spytać? - powiedziała, przysuwając się do niego bliżej.
- Jasne. - wzruszył ramionami i rozsiadł się na kanapie.
- No bo... Piszesz piosenki, nie?
- Czasem.
- No. I kilka z nich to są takie jakby piosenki miłosne, nie?
- Nom.
- No to... Pewnie wiesz, jak to jest być zakochanym, prawda?
- Może. - wiedział. Bardzo dobrze to wiedział.
- No więc... Jak to jest?
- Jak to jest... Hmm, na pewno ta osoba ci się podoba. Zaczynasz widzieć same dobre cechy, zero wad. Na jej widok zaczyna ci szybciej bić serce, nie widzisz świata poza nią. Pocą ci się dłonie... Znaczy nie wiem, jak jest z dziewczynami, ale wiem też z opowieści Rikera, że dłonie się pocą. No i ten... Czujesz, jakby ta osoba była dla ciebie najważniejsza i chcesz, żeby ona myślała to samo o tobie, bo przecież nie możesz wiedzieć, co ona czuje, do póki ci tego nie powie i... - zatrzymał się. - A czemu pytasz?
- Z ciekawości...
- Mogłabyś przynajmniej nie kłamać. Myślałem, że wyjaśniliśmy sobie, że kiepsko ci to idzie...
- No dobra, to przez tego dostawce!
- Jak ty go nawet nie znasz!
- Ale poznam.
- Jak? Zamawiając pizzę na potęgę, w takich ilościach, że za niedługo będziesz budować sobie domki z kartonów po niej?!
- A skąd taki pomysł?!
- Fakty, Lau, same fakty!
- Naprawdę, mówię ci, że go poznam.
- Dobra, to sobie poznawaj. Wiedz, że mnie przy tym nie będzie. - warknął, podniósł się i wyszedł.
***
Jakiś tydzień później do domu rodziny Lynch przyszła Vanessa z walizkami.
- Ja zaraz zeświruję... - tłumaczyła wszystkim chodząc nerwowo po salonie. Reszta patrzyła na jej machające wściekle ręce, tylko Riker na jej nogi. - Ona zamawia pizzę do czterech razy na dzień! Patrzcie, pizzę mam nawet w ubraniach. - skarżyła się, wysypując zawartość walizki nr. 1 na podłogę. Wyleciał jeden karton i około trzech kawałków pizzy. - Chce ktoś? Mam wrażenie, że to z dzisiaj... No, ewentualnie z wczoraj. - na te słowa Ellington i Rocky rzucili się na darmową dostawę jedzenia.
- Mówiłem jej... - mruczał pod nosem Ross. - Mówiłem, że nie warto...
- O co chodzi? - zdziwił się Ryland.
- Ona to robi dla faceta. - wyjaśnili Ross z Van. Ness była wkurzona, a Ross załamany.
- I co w tym złego?
- To nie ma sensu! - wrzasnął blondyn.
- Mówisz tak, bo się w niej zako...
- MILCZ! - odpowiedział mu blondyn, tłukąc go poduszką. - On na nią nie zasługuje, rozumiesz?! Nawet na jeden jej włos! Na jedno spojrzenie na nią!
- Przymknij się! Jak tak ci zależy, to do niej idź i jej powiedz, że ją kooo...
- ZAMKNIJ SIĘ! - blondyn dalej okładał młodszego brata, a Riker z tęsknotą wpatrywał w sylwetkę swojej dziewczyny.
- Chwila, bo nie rozumiem... - zaczęła Van.
- I nie musisz.
- ROSS KOCHA LAURĘ!
- MIAŁEŚ SIĘ ZAMKNĄĆ ZGREDZIE! - i znów go tłukł.
- Dobra, bo rozwalicie mamie tę poduszkę... - Rydel oderwała od siebie braci i sprzedała Rossowi z liścia. - Ogar młody! I tak by się wydało!
- HAAA!
- A ty, młodszy, do końca tygodnia myjesz gary. Specjalnie odłączę zmywarkę.
- To nie...
- Czyli Ross zakochał się w mojej siostrze, która próbuje poderwać dostawcę pizzy?!
- Tylko jej nie mów, błagam! - jęczał blondyn. - Zrobię wszystko, tylko jej nie mów!
- Wszystko?
- Wszystko.
- Więc ją przekonaj, żeby się ogarnęła. Wszystkie chwyty dozwolone. - poprosiła, a już po chwili Ross pędził do domu brunetki.
Zdążył akurat na łamiące serce widowisko.
Laura przytulała się do tego całego Andrew'a z uśmiechem, kiedy Rossa ostatnio przytulała na swoich urodzinach.
Chłopak podszedł do drzwi, które były otwarte, więc wszedł do domu.
- Laura?
- W salooooonieee! - krzyknęła. Ross ruszył do wymienionego pokoju i aż krzyknął na widok tego co się tam działo. Laura leżała pod stosem kartonów po pizzy i walających się osobno kawałkach, tuląc do siebie telefon.
- Co ci?
- Dał mi swój numer o Boże Boże Boże, muszę powiedzieć Raini - stwierdziła i wystukała esemesa. - No, a po co przyszedłeś?
- Wiesz, jest u nas Vanessa i...
- Boże, nie chcę o niej słuchać. Już mi zrobiła kazanie, że nie potrzebnie wydaję pieniądze za telefon.
- I wiesz... Chyba ma rację.
- Ale teraz już nie będę zamawiać pizzy, przecież mam jego PRYWATNY numer! - zachwycała się. - Jaki on jest boski... I miły, i zabawny i...
- Laura! Proszę, zrozum, to nie ma sensu. A co, jeśli zadajesz sobie tyle trudu na faceta, który np. jest zajęty, albo jest gejem?
-Nie jest. Rozmawialiśmy już raz ze sobą, kiedy spotkałam go przed...
- Och, poczekaj, niech zgadnę, pod pizzerią w której pracuje, kiedy skończył zmianę?
- TAK!
- Mam dość. Laura, on na ciebie nie zasługuje.
- Po czym wnioskujesz?
- TY zasługujesz na kogoś lepszego. Jesteś na niego za dobra, Lau.
- Nie prawda! Ja wiem, co czuję i do kogo czuję, więc łaskawie się nie wtrącaj!
- Dobra! Ale potem nie przychodź do mnie! - warknął i wyszedł z jej domu. Ona tylko rzuciła w drzwi kawałkiem pizzy i zaczęła wymyślać, co by tu napisać do swojej "wielkiej miłości".
***
Jakiś czas temu, Ross stracił chęci życiowe.
Nie je, nie wychodzi z pokoju. Jedynie pije i chodzi do łazienki. Ciągle słucha lub gra smutne piosenki, rysuje, ogląda zdjęcia, lub stare odcinki serialu w którym gra. W planach był czwarty sezon, ale Ross nie jest pewny, czy chce w nim grać. Niech zatrudnią Boskiego Andrew'a, przecież Laura go tak kocha...
No właśnie, Ross zaczął też płakać.
Zdarza mu się to dość często, odkąd tylko Laura go nie posłuchała.
No więc życie Rossa straciło sens.
A jeszcze bardziej, kiedy w odwiedziny przyszły siostry Marano, a Laura chwaliła się, jakiego to ma boskiego chłopaka...
Ross nie wierzył. po raz pierwszy będzie mu smutno w okresie świątecznym...
Cóż, był 18 grudzień.
I było coraz zimniej.
*20 GRUDNIA*
Śnieg prószył w Los Angeles, co jest dość niebywałe.
Ross leżał na łóżku ze słuchawkami w uszach, kiedy do jego pokoju przyszła Rydel. Pomachała do niego, a on wyłączył muzykę.
- Mam dla ciebie obiad...
- Nie jestem głodny. - mruknął blondyn, przekręcając się na bok.
- Martwimy się o ciebie, braciszku. - usiadła obok niego - Słuchaj... Może poszedłbyś do Laury? Ona też się o ciebie martwi i...
- Och, więc nagle zrobiłem się bardziej interesujący od Boskiego Andrew'a? Nie, podziękuję.
- Ross, proszę. Bo ją poproszę, żeby tu przyszła.
- Niech przychodzi! Kto powiedział, że ją wpuszczę?!
- Twoje serce, Ross. - położyła rękę na jego ramieniu. - Ty ją dalej kochasz. Kochasz. Nadszedł czas, żeby jej to powiedzieć.
- To nic nie zmieni. - rzucił niepewnie, a łzy zebrały się w jego oczach. - Nic... To właśnie ona do mnie czuje.
- Skąd wiesz? Może jeśli by wiedziała, co ty do niej czujesz, to zmieniła by zdanie?
- Co robicie w święta? - spytał cicho.
- Idziemy do nich,
- Ja zostanę.
- Ross...
- Nie, Rydel, to nawet lepiej. Nawet, jeśli zaprosicie je tutaj, Laura przyjdzie z chłoptasiem, co jest równe z*kwak*niu mi świąt. Więc idźcie do nich i pozdrówcie dziewczyny, dobrze?
- Niech ci będzie. Ale, jeśli będziesz czegoś potrzebował, to będziesz dzwonił. I przyjdziesz, jeśli będziesz chciał, dobrze?
- Yhm.
- Pa, Rossy. - nachyliła się i pocałowała brata w czoło. Prychnął, a ona poklepała go po ramieniu i wyszła z jego pokoju.
*24 GRUDZIEŃ - WIGILIA*
Śniegu napadało jeszcze więcej i szurał pod butami Lynchów i Ratliffa śpieszących do domu sióstr Marano.
Przekraczając ich próg poczuli mnóstwo smakowitych zapachów i usłyszeli śmiech młodszej siostry, która z twarzą w mące wybiegła do przed pokoju. Za nią jej chłopak.
- Hej! - podeszła i uściskała wszystkich. Vanessa do niej dołączyła, tyle że starsza pozostała w ramionach Rikera. - Rossa nie ma? - zdziwiła się Laura.
- Macie od niego pozdrowienia. - westchnęła Delly.
- Dzięki! - odpowiedziały dziewczyny i Andrew.
- Ty nie Andrew. - warknęła, a Ratliff zachichotał, obejmując blondynkę w pasie.
- Hmm... No dobra! To ja pójdę się przebrać i zaczynamy świętowanie!
***
Około godziny dwudziestej Laura poszła odłożyć prezenty. Zobaczyła, że ekran jej telefonu się świeci. Ross nagrał jej się na pocztę. Chwyciła telefon w celu odsłuchania wiadomości, jednocześnie sprawdzając Twittera,
Hej Lau... Chciałbym życzyć ci wesołych świąt...
Uśmiechnęła się. Więc jednak się nie obraził. Znaczy,brzmiał jakoś tak smutno... No i życzenia na Twitterze całkiem aww.
Życzyłbym ci góry słodyczy, ale wiem, że jesteś na diecie, więc po prostu góry marchewek...
Zaśmiała się.
Dużo pieniędzy, żeby dobrze się wam wiodło na planie A&A...
Tu już ją zaskoczył. O co mu chodzi?
Pewnie cię zaskoczyłem. No więc... To wszystko składa się w jedną wielką całość. Gratulacje, znalazłaś chłopaka. Jako twój przyjaciel powinienem cieszyć się razem z tobą. Ale kłamałbym, mówiąc, że mnie to cieszy. Pewnie nie wiedziałaś, ale zawsze byłaś dla mnie kimś więcej niż przyjaciółką...
Laura dotarła do wiadomości na tt od Rossa, która brzmiała:
"Twitter zbyt mnie ogranicza. W jednej wiadomości nie dam rady opisać, co się we mnie tłucze, Lau, więc w skrócie... Kocham cię"
I kocham cię, Lau. Jak myślisz, jak się czuję, od naszej rozmowy, podczas której spytałaś się mnie, jak to jest być zakochanym? Moje serce krwawi, bo wszystko co mówiłem, było o tobie. To na twój widok moje serce szybciej bije, to ty jesteś dla mnie ideałem, to przy tobie cały świat znika, bo kocham cię. Bardziej niż cokolwiek na Ziemi. Jednak kiedy odsłuchasz tę wiadomość będzie już za późno. Przykro mi, ale nie mogę żyć na świecie, na którym moja kochana ma już kogoś innego...
Łzy spływały po jej policzkach. Nie umiała złapać tchu.
Boże, jakie to jest obrzydliwe...
Dziewczyna potykając się o swoje nogi wybiega z pokoju i zbiega schodami na dół.
Lau, to boli... Tak piekielnie boli...
Nie ma nic więcej. Sam szum. Dziewczyna się rozłącza.
- Laura?! Co się stało? - Andrew od razu do niej podbiegł.
- Zostaw mnie! Rydel! Riker!
- Co się stało?!
- Ross... On... Boże, chodźcie! - z płaczem wyciągnęła ich z domu. Założyli tylko buty na resztę nie było czasu. Po drodze zadzwoniła po karetkę relacjonując w biegu, co usłyszała. Rydel słysząc to zaczęła przeraźliwie krzyczeć i płakać. Reszta starała się ich dogonić.
Kiedy dotarli do domu, karetka już tam była. Drzwi były wyważone, a lekarze wynosili na noszach blondyna.
- Nie! - krzyknęła Laura i rzuciła się do przodu. Riker ją przytrzymał.
- W którym szpitalu go znajdziemy? - spytał.
- W głównym.
Zaraz po tych słowach karetka odjechała, a cała rodzina bez Andrew'a pojechała do szpitala.
*31 GRUDNIA*
Tyle dni przesiedzieli w szpitalu.
Rossa wysłali na płukanie żołądka, a w między czasie odkryto, że potajemnie się ciął.
Laura, załamana faktem, że wcześniej nie dostrzegła co blondyn do niej czuje obwiniała się o wszystko, mimo uspokajającej ją rodziny.
Wieczorem, około 23:50 lekarz opuścił salę w której leżał chłopak, machając smutno głową. Rydel z Vanessą natychmiast zalały się łzami. Jednak do Laury to nie docierało. Spytała, czy może wejść. Po dłuższych namowach została wpuszczona na dziesięć minut.
Weszła do środka i usiadła przy łóżku, na którym leżał blady Ross.
"Wygląda, jakby spał..." pomyślała Laura, przeczesując delikatnie jego włosy.
- Ross... - szepnęła i dopiero wtedy dała się ponieść emocją. Rozpłakała się nad niebijącym sercem blondyna.
Nad sercem, które za życia biło dla niej.
- Tak strasznie przepraszam.... - jęknęła, chwytając jego zimną dłoń. - Byłam taka głupia... Powinnam zauważyć... To moja wina... - położyła głowę na jego piersi. Zawsze takiej przyjemnie ciepłej, z tym uspokajająco bijącym sercem, teraz... zimną. Cichą. Jego serce miało już nigdy nie zabić, miał zostać tak pochowany z tym przeczuciem, że ona nigdy go nie kochała...
"Ale tak nie było" pomyślała, kiedy zegar wybił 23:59. "Ja zawsze go kochałam, tylko nie umiałam tego zobaczyć..." spojrzała na niego, a kiedy zegar wybił północ pochyliła się i pocałowała jego zimne, sztywne już wargi. Odsunęła się, kiedy zdała sobie sprawę, że płacze na jego twarz.
- Kocham cię, Ross. Zawsze kochałam. I zawsze będę. - powiedziała jeszcze kładąc się obok niego.
Przypomniała sobie wszystkie ich wspólne chwile. Kiedy się tulili - pierwszy raz,byli bardzo nie pewni. Następne szły im tak naturalnie, że to aż dziwne. A także ich pocałunki wymagane w serialu.
Te próby, kiedy wychodziło im to nie tak, jak trzeba i musieli powtarzać, kiedy razem mówili: "a co tam, po prostu to zróbmy" lub kiedy w scenariuszu był "zwykły przytulas" a oni mimo to się pocałowali. Już wtedy powinna wiedzieć, że on coś do niej czuje, a ona powinna zrozumieć, że ona czuje coś do niego.
Jednak nie zrozumiała.
I to właśnie go zabiło.
Jej głupota.
*5 STYCZEŃ*
Jaki widzicie, historia ta nie jest aż tak długa.
Mimo to:
Rodzeństwo blondyna, Ratliff, Vanessa i oczywiście Laura stoją teraz na wzgórzu, na cmentarzu, przed dołem wykopanym tylko po to, żeby móc włożyć tam trumnę z ciałem nieżyjącego Rossa.
Trumna spoczęła w dole, a wszyscy zaczynają się modlić. Tylko Laura podchodzi i patrzy na drewniane wieko, pod którym leży jej ukochany. Tyle że, no właśnie, on umarł, bo nie wiedział, że ona również to coś do niego czuje...
Kilka dni później Laura samotnie idzie wśród tych wszystkich nagrobków i odnajduje ten nowy.
Patrzy i zauważa, że między dniami jego narodzin i śmierci nie ma aż tak wielkiej różnicy.
29 Grudzień 1995 i 31 Grudzień 2014.
Ledwie dziewiętnaście lat.
Za mało, by umierać. Ale to był jego wybór. On postanowił.
Brunetka podeszła do nagrobka, wyciągając rękę z kieszeni. Zawartość ułożyła wśród stojących tam kwiatów i odeszła.
A kostka z logiem jego zespołu błyszczała czarno wśród sztucznych, kolorowych kwiatów.