- Nie mam pojęcia. Równie dobrze moglibyśmy zostać w domu, zamówić pizzę i obejrzeć jakiś głupi program w telewizji.
- Ale...
- R-Kyle... Naprawdę. Nie musisz mnie zabierać do żadnej pięciogwiazdkowej restauracji, żebym była zadowolona.
- No to w takim razie chociaż wyjdźmy na dwór i pójdźmy do tej pizzerii, w porządku?
- Hmmm...
- Nie możemy ciągle siedzieć w domu.
Uśmiechnął się.
- Poza tym, spójrz tylko za okno... Patrz, jak pięknie.
I miał rację.
Na dworze padał śnieg, było już ciemno i jedynym źródłem światła był księżyc (niemal w pełni), latarnie uliczne i miliony kolorowych światełek. Świątecznie.
Nieopodal stała dość spora choinka wystrojona bombkami i innymi dekoracjami. Dzieci bawiły się w śniegu śmiejąc głośno. Takie coś uwielbiam.
- Wiesz co? - spojrzałam na Ross'a/Kyle'a. - Masz rację. Chodźmy - odwzajemniłam uśmiech, a on skierował się do przedpokoju. Włożył kurtkę, rękawiczki, czapkę i szalik, a na samym końcu ocieplane buty. Nic się nie zmienił. Dalej ma ten sam uśmiech, te same cudowne oczy, jedynie włosy ma trochę za długie, ale i tak wygląda... Niesamowicie. Problemem jest jego mózg, który pracuje inaczej niż ten rok temu. Dalej się zastanawiam - jak to wszystko się stało? Już dawno powinien odzyskać pamięć. A co jeśli... A co jeśli on już będzie taki do końca życia?
Nie dam rady mu powiedzieć prawdy. Uzna, że potrzebuję psychologa. Nie uwierzy mi, bo wie, jak bardzo go kochałam. W sensie, że Kyle wie jak bardzo kochałam Ross'a. I pomyśli, że po prostu wpadłam w paranoję i wszystko mi się z nim kojarzy. Ta Rachelle tak długo mu wmawia, że jest Kyle'm, że on chyba w to uwierzył.
- Lauraaa?
Jestem pewna, że ona wie, kim on naprawdę jest. Tylko musi zrozumieć...
- Laura.
Nienawidzę tej Rachelle. Co ona mu zrobiła?
- Laura! - krzyknął blondyn.
- Tak? - spytałam.
- Słuchasz mnie w ogóle? - spytał i założył ręce w podejrzliwym geście.
- Jasne.
- Że nie. Mówiłem, że znam pewną pizzerię. Nie jest w niej drogo, a żarcie pierwsza klasa!
- No to po co gadasz? Idźmy tam. - odpowiedziałam, na co on uśmiechnął się szeroko.
Chyba byliśmy nie daleko, ale Ross się zatrzymał. Spojrzałam na niego pytająco, a on wskazał palcem na najpiękniejszą choinkę jaką w życiu swoim widziałam.
- Wow... - szepnęłam. Drzewko... Dobra, raczej drzewo, ta choinka była ogromna... Było w każdym razie pięknie przystrojone. Pod nim znajdowało się lodowisko. Pięknie oświetlone lodowisko, po którym sunęło na łyżwach kilka par oraz dzieci. Pięknie, po prostu ten widok był przepiękny.
- Wiedziałem, że ci się spodoba. - odparł z uśmiechem. Spojrzałam na niego. Miał zaczerwienione od mrozu policzki i nas, ale w oczach czaiły się te wesołe błyski. Był szczęśliwy, to ważne.
- A ja wiem, że tobie też się podoba. - odpowiedziałam.
- I masz rację. - również na mnie spojrzał. - Umiesz może jeździć? Na łyżwach.
- Średnio... Zwykle tratuję ludzi w najbliższej okolicy i wywracam się co minutę. - odpowiedziałam szczerze.
- Nie martw się, nauczę cię. Ale najpiejrw pizza. - zarządził, a ja się zaśmiałam. Do momentu w którym go znalazłam nawet nie przyszło mi do głowy się uśmiechnąć. A teraz? Jestem szczęśliwa, śmieję się i idę z nim na pizzę. Marzenia jednak się spełniają...
Weszliśmy do środka. Uderzająca była różnica temperatur. Zrobiło się przyjemnie ciepło, więc zdjęliśmy kurtki. Odwiesiliśmy je na oparcia krzeseł i usiedliśmy. Zajrzęliśmy do menu i zamówiliśmy dwie pizze. Małą margarittę dla mnie i średnią hawajską dla niego.
Po jakimś czasie oboje zajadaliśmy się pysznym daniem i rozmawialiśmy na różne tematy. Po chwili dostałam esemesa. "Laura proszę, odpisz". Kolejna, nie wiem sama która wiadomość od Vanessy. Po odblokowaniu ekranu znowu zobaczyłam moją tapetę. Przestałam się uśmiechać.
- Lau, posłuchaj... - zaczął blondyn.
- Nic nie mów. - zablokowałam komórkę i schowałam ją do kieszeni. - To nic takiego.
- A ja mimo wszystko chcę ci pomóc. Nie wytrzymam następnego takiego twojego spojrzenia. Tęsknisz za nim, to jasne. Co mógłbym zrobić, żebyś nie była aż tak smutna? - wyciągnął do mnie rękę przez stół. Wahałam się. Zabrał ją, rumieniąc się. - Przepraszam.
- Nie szkodzi. - odpowiedziałam cicho.
- Powtórzę, co mogę dla ciebie zrobić?
Wystarczy, że sobie przypomnisz..., pomyślałam.
- Nic nie musisz dla mnie robić. - powiedziałam pewnie. - Wystarczy, że będziesz. - dodałam szeptem, a w moich oczach zakręciły się łzy.
- Lau... - znów wyciągnął rękę. Tym razem ją złapałam i lekko ścisnęłam.
Spojrzał na nasze ręce, jakby był to najrzadszy widok na świecie. Jak na dzikie zwierzę, które może zaraz się spłoszyć i uciec.
- Słuchaj, nic nie musisz dla mnie robić. Jest okay.
- Nie jest.
- A skąd wiesz? - spojrzałam na niego. On spojrzał na mnie. W jego oczach widziałam cień złości, który jednak ustąpił po chwili miejsca trosce.
- Proponowałbym na początek... Zmienienie tapety w telefonie. - mruknął.
- Słucham? - pisnęłam zdziwiona.
- W sensie... Nie że coś, ale mogłabyś zmienić tapetę. Wtedy przynajmniej odblokowywanie telefonu nie będzie dla ciebie takie dołujące...
- Jesteś niemożliwy! - stwierdziłam ze śmiechem.
- To dobrze? - zapytał podobnym tonem.
- Więc jaką tapetę proponujesz doktorze?
- Hmm... Chwila. - chwycił mój telefon, zrobił głupią minę, coś popstrykał i oddał mi urządzenie. Odblokowałam i myślałam, że ze śmiechu pizza wyjdzie mi nosem.
- Hahahaha! - śmiałam się. Zrobił minę niewiniątka i uśmiechnął się lekko.
- No ciooo? - posłał mi swoje spojrzenie zbitego pieska. - Nie podjoba ci siee?
- Hahahaha... Daj... Daj mi aahahahahah... Chwilę! - wzięłam głęboki wdech, po czym znowu wybuchłam śmiechem. - Skończ! Ahahaha! - ciągle robił jakieś dziwne miny, które oczywiście były zabawne. Kiedy po dłuższym czasie się uspokoiłam, skutecznie unikałam wzroku blondyna.
- Dobra, to co z tym lodowiskiem? - spytał z nadzieją.
- Jasne, chodźmy. - wstałam i założyłam kurtkę. Zrobił to samo. Po chwili wyszliśmy z budynku i od razu ziąb i płatki śniegu zaatakowały mój układ odpornościowy.
- Zimmmmmnnno... - trzęsłam się. Zaśmiał się i objął mnie ramieniem. Przyciągnął do siebie i zaczął prowadzić w kierunku choinki.
- Wwiesz... Ja... Nie jestem pewna, czy...
- Tak, to dobry pomysł. - oznajmil i poszedł po łyżwy. Po chwili wrócił z dwiema parami.
- Proszę. - wręczył mi moje.
- Skąd wiedziałeś, jaki mam rozmiar?
- Sam nie wiem... - podrapał się po głowie. - Nie wiem. - wzruszył ramionami i usiadł obok mnie. Szybko założył swoje, po czym pomógł mi z moimi, bo szło mi raczej kiepsko. Później się podniósł i wyciągnął do mnie rękę. Chwyciłam ją nie pewnie, a on mnie podniósł. Nagle usłyszeliśmy dzikie wrzaski i piski. Odwróciliśmy głowy w tamtą stronę i zobaczyliśmy bandę nastolatek. Kostki z logiem R5 (dobrze widoczne na ich kurtkach) jakby błyszczały.
- Chwila, znam ten symbol... - stwierdził blondyn.
- Tak...? - spytałam.
- Nie wiem, może mi się wydaje... - mruknął, pociągnął mnie lekko i zaprowadził na tor.
- Zasada numer jeden: Nie bój się, kiedy jeździsz z Rossem. - uśmiechnął się.
- Pierwsze słyszę.
- Nie dotyczy samochodów. Wtedy zasada brzmi: Jadąc z Kylem zapnij pasy i trzymaj się mocno. Ewentualnie szykuj worki, jeśli masz chorobę lokomocyjną. - uśmiechnął się, a ja opuściłam głowę. Raz mówi tak, raz tak. Czyżby była nadzieja? - No dobra, zaczniemy powoli. - ruszył, ciągnąc mnie za tobą. Przytrzymał mnie, kiedy prawie zaliczyłam glebę. - Nie panikuj. Przy mnie się nie wywrócisz. - szepnął. Czułam jego oddech na karku. Takie znajome uczucie, jednak on taki inny... Znów ruszył do przodu. - Dobrze ci idzie. Lewa, prawa, lewa, prawa... Tak! Brawo! - zaczął się lekko kręcić.
- Nie! Najpierw podstawy, później piruety! - pisnęłam. Nie podziałało. Dalej się obracał, a ja z nim, bo w końcu trzymał mnie za rękę. Potknęłam się i wpadłam mu w ramiona. Spojrzałam w górę. Prosto w jego oczy. I... przy okazji zobaczyłam coś nad nami.
- Wszystko gra? - spytał, a jakaś dziewczyna przejeżdżająca obok nas zagwizdała. Podniósł głowę i zobaczył to, co zobaczyłam ja. Jemioła.
- Poważnie? - mruknął, a ja opuściłam wzrok. Wszyscy wiedzą, co oznacza. Pocałunek pod jemiołą, na lodowisku, wśród tylu ludzi? To niezbyt dobry pomysł...
Podniosłam wzrok i napotkałam jego oczy. Jegk boskie, czekoladowe oczy... Chciałam go pocałować, w tym problem. Nie, nieprawda. Problem w tym, że to nie mój Ross. Nie mój kochany Rossy, który teraz bez wątpienia by mnie całował nie zważając na tych ludzi, później by mnie przytulił i zaprowadził do domu, gdzie nie dawałby mi zasnąć mecząc mnie swoimi wyznaniami miłości, na która ja bym odpowiadała. To jest Kyle, a Kyle ma dziewczynę. Może gdzieś tam w środku jest jeszcze troche mojego Rossa, ale on nie zdaje sobie z tego sprawy...
Nawet nie zauważyłam, kiedy blondyn zaczął przybliżać swoją twarz do mojej. Serce zaczęło mi szybciej bić. Zatracona w jego brąz tęczówkach również zaczęłam się do niego przybliżać. Dzieliło nas ledwie kilka centymetrów, kiedy nagle się zatrzymał. Nie widziałam jego twarzy, ale czułam jego oddech mieszający się z moim. Chciałam, aby ta przestrzeń między nami wyparowała, chciałam połączyć nasze usta i nigdy już go nie zostawiać. Chciałam, żeby wszystko sobie przypomniał, żeby było jak dawniej. Chciałam móc mówić mu, że go kocham i słyszeć to samo. Chciałam zasypiać obok niego i budzić się tak samo. Chciałam już zawsze być z nim.
- Przepraszam. - szepnął i odsunął się trochę. Zacisnęłam dłoń w pięść tylko po to, żeby nie złapać go za koszulkę i nie przyciągnąć do siebie. Otworzyłam oczy.
- Nic się nie stało. - mruknęłam rumieniąc się. Był tak blisko...
- Nie gniewaj się, ja tylko...
- Rozumiem. Rachelle by cię ukatrupiła, nie? - westchnęłam. - Rozumiem. Nie gniewam się.
- Tak właściwie, to nie wiem, co Rachelle ma z tym wspólnego. - zamyślił się. - Mogę cię o coś spytać?
- Jasne... - szepnęłam.
- Ostatnio... Ostatnio kiedy z nią rozmawiałem wspomniałem o jakiejś Piper, chociaż nie znam nikogo takiego... Wiesz może, o co chodzi? - spytał wręcz z nadzieją. Starałam się wyglądać normalnie, chociaż w pierwszym momencie wytrzeszczyłam oczy jak nienormalna.
- Ja... Nie mam pojęcia. - skłamałam. Bolał mnie fakt, że tak go okłamuję, ale musiałam.
- Szkoda. Przepraszam.
- Za co tym razem? - jęknęłam.
- Za zadawanie zbędnych pytań. - wyjaśnił.
- Masz prawo pytać. I powinieneś otrzymywać odpowiedzi. - coś się we mnie zagotowało. Znowu przypomniało mi się, że on właśnie to robi, a ona go okłamuje. Ja też, ale nie mogę mu powiedzieć...
- Lau? - spytał, a ja wybudziłam się z transu.
- Słucham?
- Zawsze... Znaczy. Bardzo często nie można się z tobą dogadać, bo jesteś taka zamyślona... Chciałbym wtedy... - nie dokończył, bo szurnięte dziewczyny sprzed lodowiska zaczęły... puszczać piosenki R5. Rozszerzył oczy.
- Ja... Ja to znam. - szepnął. - Kto to? Jaki zespół? - spytał.
- Kyle...
- Jaki, Laura, powiedz! - krzyknął. - Sama mówiłaś, że powinienem otrzymywać odpowiedzi. Czemu nie możesz teraz powiedzieć?
- Bo to R5, zespół w którym... W którym grał Ross. - szepnęłam, a łzy zaczęły płynąć po moich policzkach. Spojrzał na mnie ze współczuciem.
- Ja... Bardzo przepraszam. Nie chciałem...
- Nie szkodzi. - wytarłam twarz w rękaw. - Nic się nie stało.
- Nie znoszę, kiedy płaczesz. - wyznał i mocno mnie przytulił. Odwzajemniłam uścisk. Zaciągnęłam się jego boskim zapachem. Zawsze tak było. Nienawidził, kiedy płakałam, a zwłaszcza z jego powodu. To się nie zmieniło.
- Więc... Może będziemy już wracać? - zaproponował.
- Okay. - odpowiedziałam. Puściłam go, on puścił mnie i w milczeniu ruszyliśmy do mieszkania. Po drodze, mimo iż nic nie mówił, wyciągnął dłoń i złapał moją. Uśmiechnęłam się i również ścisnęłam jego dłoń.
Śnieg padał do okoła i odbierał nam zdolność widzenia, ale dla mnie nic nie miało znaczenia. Ross żył, szedł obok mnie i trzymał mnie za rękę. Uścisnęłam mocniej jego dłoń. Tak właśnie, razem, szliśmy przez miasto prosto do domu. Naszego.