Wszyscy załamani siedzieli w salonie i próbowali nawiązać kontakt z Laurą. Na próżno oczywiście.
Dziewczyna nie odbierała i nie odpisywała na liczne esemesy.
A do grona dołączyły jeszcze dwie osoby.
Ale od początku.
*8 rano*
Riker wstał i skierował się do kuchni. Nalał sobie wody, bo dla niego mleko stało się odpowiednikiem wody święconej dla wampirów.
Pił, pił i pił. Nalał sobie następną szklankę. Nagle rozdzwonił się domofon. Blondyn ruszył w stronę drzwi, ale po chwili zorientował się, że ma na sobie tylko t-shirt i bokseki [chwila czasu, żeby Riker' girls mogły wyobrazić sobię tę scenę ;)) ~izzybefsztyk] i pośpiesznie sięgnął po szlafrok. Dopiero po tym otworzył drzwi.
Na widok ludzi stojących w progu wypluł całą zawartość ust, która w postaci mgiełki osiadła wszędzie do okoła.
- NIESPODZIANKA!
- M...Mama! T..ttata! - "szczęśliwy" Rik rozłożył ramiona. - A... a co wy tu robicie? - spytał.
- No jak to co? Stęskniliśmy się za wami, wy huncwoty, o! - krzyknął Mark i wszedł do domu swego. - Mmm! Dom, dom, wreszcie DOM.
- Taaak... Dom... - mruknął jego pierworodny i odebrał ich kurtki.
- A co tam u was? - spytała Stormie przytulając swe najstarsze dziecko.
- No... Nie wiem, jak mam wam to powiedzieć...
- Riker co się tu... NA ZEUSA! - wrzasnęła Delly, a Rocky potknął się i spadł ze schodów. - Mama?! Tata?! Ale...
- Cóż, nie takiego powitania się spodziewałem. - stwierdził Mark. - To co, już nawet na widok własnego ojca się nie cieszycie?
- Mój nos... - jęczał brunet.
- Taak, fajnie! Hurra...! - Rydel podskoczyła do rodziców, pocałowała ojca w policzek i przytuliła oboje. Następnie do pomieszczenia wtoczył się Ryland z Vanessą w stylu tango.
- RyRy... - warknął najstarszy z rodzeństwa.
- To ona na mnie... hep!... wpadła... - tłumaczył się najmłodszy.
- A gdzie Ross? Ach, to dziecko JAK ZAWSZE ZA DŁUGO ŚPI! - krzyknął Mark, jakby starał się go obudzić.
- Mamo... Tato... - zaczęła Rydel.
- Nie wiemy, jak wam to powiedzieć... - kontynuował Rocky.
- WAL! Prosto z mostu, o!
- Zaręczyłem się... mieliśmy bardzo udaną trasę... Ross nie żyje. Rocky przejechał rowerem kota pani Jackson...
- Chwila, zwolnij obroty! Powtórz!
- Rocky przejechał rowerem kota pani Jackson?
- To wcześniej! To o Rossie!
- Aaa... Too... - blondyn zauważalnie się zasmucił.
- Riker Anthony Lynch, co się tu dzieje? - spytał stanowczo ojciec Lynch.
- Lepiej usiądźcie. To... Dość długa historia...
*pół godziny później*
- NIE! - Stormie od pięciu minut krzyczała zanosząc się płaczem. Mark też nie wytrzymał i łzy ciekły po jego oczach. - To nie prawda! To nie mogło się stać! Nie Ross, nie! - płakała w ramie męża, a reszta rodziny i obudzony krzykiem Marka Ratliff ("już nie śpię! Jestem grzecznym dzieckiem?") dołączyła się do opłakiwania zmarłego chłopaka. To nie było na ich nerwy.
Nie mieli jednak pojęcia, że pewna brunetka podjęła dość spóźnioną decyzję.
Kiedy więc zadzwonił telefon Rydel pisnęła, a Rocky wybuchnął dzikim płaczem i wołał: "KOCHAŁEM TEGO GAMONIA! NAPRAWDĘ! KIEDY MÓWIŁEM, ŻE JEST INACZEJ NIE MÓWIŁEM POWAŻNIE!".
Vanessa chwyciła telefon i krzyknęła na widok imienia na ekranie.
- To Laura!
- Laura?!
- Co?!
- Dawaj na głośnik!
- Halo?! Laura?! - krzyknęła starsza Marano.
- Hej siostro...
- Boże, jak ja się o ciebie, martwiłam!
- I ja! - krzyknął Riker.
- I ja!
- Ja też!
- Nie zapominajcie o mnie!
- A ja?!
- A CO JA MAM POWIEDZIEĆ?! - wrzasnęła blondynka i wyrwała Ness telefon. - Obiecuję ci, że jeśli jeszcze raz tak zrobisz to cię znajdę i spalę na stosie! Wiesz jak my od zmysłów odchodzimy?!
- Zdaję sobię z tego sprawę, przepraszam. Po prostu... Musiałam.
- Ale co?!
- Gdzie ty jesteś tak w ogóle?!
- Czemu nas zostawiłaś?!
- Jak mogłaś?!
Wszyscy młodzi przekrzykiwali się nawzajem, a w tym czasie rodzice parzyli herbatę i robili śniadanie. W lodówce było pusto, więc ostatnią deską ratunku była jajecznica.
- Słuchajcie, naprawdę was przepraszam, ale nie mogłam tam zostać. Wyjechałam i nie powiem wam, gdzie jestem. Proszę was, nie szukajcie mnie. Wszystko jest w porządku i nic mi nie grozi. Może tylko to, że ktoś mnie okradnie w metrze. OOO albo że ktoś mnie ZASTRZELI w metrze. Nie no, żartuję.
- MAM NADZIEJĘ! - krzyczała jej zapłakana siostra. Nagle po drugiej stronie komórki zadzwonił dzwonek.
- Hmm... Dziwne. - stwierdziła, ale (kierując się słuchem) otworzyła drzwi na klatkę. Po chwili słychać było pukanie. Otworzyła i pisnęła.
- Lau... Proszę, musisz mi pomóc. - poprosił głos. Wszystkim wydał się znajomy.
- Muszę kończyć! - pisnęła i rozłączyła się.
- Hmm... - zamyślił się Rocky.
- Dziwne, czy tylko mi ten głos wydał się znajomy? - zapytał Riker.
- Nie, mi też się wydaje, że go znam... - wyjaśniła mu Rydel.
- ŚNIADANIE! - usłyszeli z kuchni.
- IDZIEMY! - odkrzyknął Ryland i wszyscy jak jeden mąż ruszyli do jadalni.
I nie mieli pojęcia, że właścicielem głosu jest ich brat, którego mieli za zmarłego.
~*~
- Co ty tu robisz?! - krzyczała Laura.
- Spokojnie, przecież nic się nie...
- OWSZEM, COŚ SIĘ STAŁO! - nie umiała się uspokoić. - Jezu, przecież ona cię ZABIJE!
- Nie martw się, nie umrę. - położył jej ręce na ramionach. - musisz mi pomóc.
- Co się stało? - spytała w końcu.
- Jakby to powiedzieć... Uciekłem? Miałem dość. - wyjaśnił z westchnięciem. - No i przyłapała mnie na gorącym uczynku.
- Przykro mi, ale... W czym mam ci pomóc?
- Na początek... Może mogłabyś mnie przetrzymać u siebie? Nie niszczę mebli i nie robię na dywan. Ross Lynch wzorem idealnego chłopaka!
- Chwila, co?
- Nooo... Użyłem swojego imienia i nazwiska. Kyle Spencer wzorem idealnego chłopaka. - naburmuszył się. - Weź! Za drugim razem to już nie takie śmieszne. - powiedział i poszedł być obrażony pod oknem.
Tym czasem Laura myślała. Słyszała, co powiedział, oczywiście. "Jest nadzieja. Może wkrótce go odzyskam..." myślała.
- Dobra, fochaj się, ale za karę śpisz na podłodzę.
- Wolę Materac. Materac westchnień.
- CO?!
- Skąd mam wiedzieć? Mówię, ci mi ślina na język przyniesie. - wzruszył ramionami.
Laura stała i wpatrywała się w blondyna ze zdziwieniem.
- Dostaniesz swój materac. Tylko się nie obrażaj.
- Nie masz materaca.
- Może...
- Słuchaj, nie wiem, co masz zamiar zrobić, ale nie wydasz na mnie kasy, co to to nie! Może się zmieścimy jakoś na tej kanapie? - wskazał na moje zawalone kocami i poduszkami "łóżko".
- I ty tak poważnie?
- Przyznaj się, wprost MARZYSZ o tym, żeby zobaczyć mnie bez koszulki. Zwłaszcza w twoim łóżku.
- Zboczeniec.
- Maruda. - warknął, a po chwili się zaśmiał. - Ha! Maruda. Ma Ruda. Ruda nie jesteś, ale moja... Kto wie? Hahaha! - śmiał się, a jej mózg pracował na zwiększonych obrotach. Skoro zaczyna sobie przypominać, to...
#w tym samym czasie#
Siedziałem właśnie na śniadaniu. Banda jakichś osiłków tłukła się swoimi tackami i policjanci musieli ich rozdzielać. Oczywiście od razu trafili do swoich celi.
Westchnąłem i wgryzłem się w moją obrzydliwą kanapkę z pomidorem. Nienawidzę pomidorów.
Dzień zapowiadał się ciekawie. Ponoć tłusty Fred podsłuchał, jak Durny Jack i Byczy Edd rozmawiali o tym, jak to Mysi Karl usłyszał od Ślepego Kyle'a, który podsłuchał jak Śliczna Lily rozmawia z policjantem, że dzisiaj wychodzimy na spacerniaka.
Super.
To będzie genialne doświadczenie, banda facetów obrzucająca się śniegiem. Aaa i czy wspomniałem, że jest to banda AGRESYWNYCH facetów?
Oczywiście śniegu było tyle, co nic, więc ledwo mogliśmy co wziąć do rąk. Chodziłem więc w kółko i starałem nie wpaść na nikogo, bo nie chciałem skończyć z podbitym okiem ponownie.
- Ty jesteś wspólnikiem tej dziwnej rudej? - spytał jakiś gościu.
- Byłem jej wspólnikiem i owszem, ona jest dziwna. Chora, powiedziałbym wręcz.
- Muszę się z tobą zgodzić. Na noc wstawili ją do celi na przeciwko mojej. Cały czas gadała do siebie o jakiejś zemście, że jeszcze odzyska Ross'a itd. Biedak, współczuję mu kiedy ona wyjdzie... No a wtedy ja i moje uszy zapraszamy cię na ucztę podczas lunchu.
- Chwila, znałeś Rossa? - spytałem.
- Tak! Fajny był z niego koleś. Pożyczałem mu kartki. Kiedyś się go spytałem, po co mu one, a on powiedział, że pisze listy do swojej dziewczyny. I miał gdzieś, że i tak ich nie wyśle, po prostu je pisał. Mądry dzieciak. - wyjaśnił. - Ciekawe, co tam u niego słychać!
- Cóż... Gdyby to słyszał to pewnie by się ucieszył, ale leży w grobie.
- C... Co? - zdziwił się... no nie wiem kto.
- Przyszła do mnie jakiś czas temu jego... Wtedy narzeczona. Powiedziała mi, że Ross nie żyje. Że próbowali się znaleźć, był jakiś wypadek, a on go nie przeżył.
- Och, nie... Taki dobry dzieciak... No cóż. Taka była wola nieba. Z nią się zawsze zgadzać trzeba... - mruknął i poszedł dalej. Chodziłem w kółko bez celu i myślałem o tej rozmowie. Była dość... Dziwna. Inna, niż z jakimkolwiek innym więźniem.
~*~
Po śniadaniu Lynchowie siedzieli w ciszy i milczeli. Później Mark i Stormie opowiadali o swojej podróży. Co jakiś czas nawet wracał im humor, ale po chwili znowu tracił się pod przytłaczającym uczuciem smutku, którego nie można się było pozbyć.
Rocky jednak nie słuchał. Starał się zrozumieć, czemu głos w słuchawce wydał się mu znajomy. Przyszła mu do głowy pewna koncepcja, ale szybko ją wykluczył, bo była ona wręcz nienormalna. Albo nikt nie zauważył, że brunet jest tu tylko ciałem, albo nikt ni chciał mu przerywać. Chłopak postanowił jednak podzielić się jednak swoim jedynym pomysłem z rodziną.
- Ej, słuchajcie... - powiedział, a rozmowa natychmiast ucichła. Wszyscy na niego spojrzeli. Dziwnie się z tym czuł. Na koncertach było podobnie. Przyzwyczaił się, że wszyscy chcą rozmawiać z jego braćmi lub siostrą, a kiedy ktoś kierował np. pytanie prosto do niego zaczynał czuć się zakłopotany. Odchrząknął i kontynuował. - Myślałem o tym głosie. Tym, który usłyszeliśmy rozmawiając z Laurą. - rodzeństwo najwyraźniej się zainteresowało.- Bo... Nie wiem, może to po prostu jakaś paranoja, ale ten głos brzmiał trochę jak głos Rossa. Przeziębionego Rossa dokładnie. - powiedział, a w salonie zapadła dołująca cisza.
- Masz... Masz rację. Mi też to brzmiało jak Ross. - wyznała Rydel.
- Przeziębiony... - mruknął Riker i się rozpłakał. - To moja wina. Powinienem bardziej was pilnować. Wszystkich. Tym czasem byłem zajęty trasą, później te oświadczyny... - złapał Van za rękę. - Nie widziałem, jaki on był nieszczęśliwy. Przepraszam was wszystkich.
- Rik, to nie twoja wina. - Rocky poklepał brata po ramieniu. - To tak, jakbyś obwiniał Ratliffa o to, że trzy lata temu spuścił ci iPoda w kiblu... Chociaż to byłem ja.
- CO?! - starszy zerwał się z kanapy i spojrzał na brata wkurzonym wzrokiem. - JA TEGO IPODA SZUKAŁEM! SZUKAŁEM GO JAK GŁUPI, A TY PO TRZECH LATACH MÓWISZ MI, ŻE SPUŚCIŁEŚ MI GO W KIBLU?! - wrzeszczał.
- Przepraszam? - jęknął młodszy.
- JA CIĘ NORMALNIE ZABIJĘ! - wrzadnął blondyn, szatyn pisnął i obaj zaczęli latać po domu jak głupi. - GIŃ!
- NIE! - piszczał młodszy. - RATUNKU!
- Hej! Ellington! daj gwintówkę! Niechaj strącę tę makówkę! PRĘDKO! - darł się dalej, kiedy reszta umierała ze śmiechu na dole.
- Wiedz, synu, że jestem dumny z twego gustu do literatury.
- Dajcie. Mi. PIŁĘ! - wrzeszczał Rik.
- NIE! Przysięgam, zrobie cokolwiek, ale zlituj się!
- Ojjj... Rocky, biedactwo... - mruknęła Vanessa. - No! Przynajmniej nie JA będę musiała teraz prać, prasować i kompletować jego skarpetki!
- BOŻE - Ellington dosłownie się krztusił - tlenu, TLENU! AHAHAHAHHAHAH!
#uwaga, zapinamy pasy, lecimy na drugi koniec kontynentu#
Laura robiła właśnie spaghetti, a Ross/Kyle bawił się w Bruno Marsa.
- Hmm... Czekaj, gdzieś tu miałam kapelusz.
- YAY! - pisnął i zeskoczył ze stołu. Skakał obok dziewczyny i nie chciał się uspokoić.
- Ross, proszę, spok... I znowu. - trzasnęła się ręką w twarz. - Wybacz, ja się chyba nigdy nie...
- Pozwól, że to powtórzę, ale mi to nie przeszkadza. - usiadł na krześle i zaczął machać nogami. Przód, tył, przód, tył itd.
- Uspokój się...
- Okay. - uśmiechnął się i wstał. - Remeber that trip we took in Mexico... Hanging with the boys and all your... No właśnie, kiedy obiad? - zwrócił się do Laury, której ponownie odebrało mowę.
- Co... Co to za piosenka? - spytała się go. Może wie, może wie...
- Nie wiem! Fajna, nie? Ej, chwila! Jak myślisz, czy ja właśnie sam wymyśliłem tekst piosenki? Muszę go zapisać! - rzucił się w poszukiwaniu papieru i długopisu, a Laura w tym czasie usiadła na parapecie i schowała twarz w dłoniach. Z trudem powstrzymywała łzy.
- Hej, Lau, jak myślisz, może... - zamilkł na widok brunetki. - Hej, mała, co się stało? - podszedł do niej i usiadł obok. - Lauuuuu...
- Nic... - jęknęła i wybuchnęła płaczem.
- Ciii... Chodź do mnie. - przyciągnął ją do siebie i mocno przytulił. - Będzie dobrze. Obiecuję. - oparł brodę na jej głowie. - Wszystko jest okay. Okay, okay, okay. Okay? - dziewczyna zaśmiała się, pociągnęła nosem i spojrzała na blondyna.
- Okay.
- Świetnie. Co więc powiesz na to, żebyśmy sobie gdzieś wyszli po obiedzie? - zaproponował.
- Hmm... Właściwie to czemu nie?
- Świetne podejście. A na kolację zrobię ci naleśniki. Zgoda?
- Jak już musisz... - tak właściwie to już chciała tę kolacje. Legendarne naleśniki Rossa... Wszyscy (łącznie z nią) je kochają!
- No! Więc chodź, zjemy szybko ten makaron i lecimy. Ewentualnie obejrzymy coś jeszcze w TV. Okay?
- Tak, tak. Chodź, będzie szybciej, jak mi pomożesz. Wyciągnij sztućce, a ja wezmę talerze. - już miała je wyciągać, kiedy przypomniało jej się, że ma ładniejsze w szafce u góry. A nie, takie brzydkie, klasyczne talerze. Z targu. Wzięła więc krzesło i szybko zdjęła naczynia. Kiedy miała schodzić zdradziecki mebel odjechał, a ona padłaby na podłogę, gdyby nie taki jeden koleś zwany Ross lub Kyle i w końcu nikt nie wie jak [mi samej się to kręci :P ~izzy].
Złapał ją jak na złość tak, że mogliby patrzeć na siebie oczarowani swoimi oczami przez wieczność, albo do momentu w którym Ross'owi/Kyle'owi odpadła by ręka.
- W... Wszystko okay? - spytał blondyn nie odrywając wzroku z dziewczyny.
- Taak... Dziękuję. - powiedziała, a blondyn zaprezentował swój słynny uśmiech. Serce Laury zabiło trzy razy szybciej. Przecież to między innymi ten uśmiech sprawił, że zakochała się w tym blondynie...
- Słuchaj, ja nie mam nic do trzymania cię tak, bo jest całkiem miło, ale za chwile zacznie mi w brzuchu burczeć, a to raczej zrujnuje tę piękną atmosferę... - mruknął żartobliwie. Laura zarumieniła się, wstała i zaczęła nakładać obiad. Chłopak stał oparty o stół i wpatrywał się w Laurę. Co tak właściwie się teraz stało? Poczuł coś takiego... innego. Coś, czego nie czuł przy Rachelle, a tym bardziej przy jakiejkolwiek innej dziewczynie.
Kim była dla niego Laura?
I skąd on do jasnej ciasnej wie, że kimś dla niego była?
_____________________
Jestem szczerze z niego zadowolona :D
Mam nadzieję, że podzielacie mój entuzjazm ;)
OCH JAKI JA MAM PLAN NA NASTĘPNE ROZDZIAŁY WOAH!
Nie ma spoilerów wy złe kartofle wy ;P
Żartuję przecież :3
Wiecie że wam kocham XD
pozderki
~izzy
p.s clarisse pewnie też was pozdrawia, nie martwiajta się ;**
Zarąbisty *.*
OdpowiedzUsuńDawaj no szybko next'a, bo cię znajdę i zabiję!
Niech on w końcu odzyska pamięć. Nie wiem, magiczny pocałunek i po sprawie, cokolwiek. Nie powiem, trzymacie w napięciu jak cholera!
OdpowiedzUsuńRoss jak zawsze słodki, a Lau taka bezradna :c
I jeszcze ta dziwna sytuacja, że rodzice nie wiedzą o śmierci syna..
Życzę weny na przyszłość i czekam na następny ;)
# neverletmegiveup.blogspot.com
Super rozdział :**
OdpowiedzUsuńCzekam na next <3
I te cytaty z "Zemsty" ! XD Hahaha, to moja lektura :D Rozdział jest megaaa *-* Nie mogę się doczekać nexta ^^ Weny <3
OdpowiedzUsuńZemsta rządzi ! XD Rok temu ją przerabiałam ;)
OdpowiedzUsuńWracając do rozdziału, był on jak zawsze fajny! <3
Czekam na next!
Twój Kartofel :P
Zaaaaaaaajebisty ;D Czekam na next *.*
OdpowiedzUsuńŚwietny<3
OdpowiedzUsuńŚwietny! Tylko teraz jest większe prawdopodobieństwo że Ross/Kyle się dowie... Ale trudno :D :D
OdpowiedzUsuń<3
OdpowiedzUsuńOna powiedziała :. lubisz mnie?' '
OdpowiedzUsuń| On powiedział "nie".
| Myślisz ze jestem ładna? - zapytała.
| Znowu powiedział "nie".
| Zapytała wiec jeszcze raz: | " Jestem w twoim sercu?"
| Powiedział "nie".
| Na koniec się zapytała: "Jakbym odeszła, to byś
| płakał za mną?" Powiedział, ze "nie".
| Smutne - pomyślała i odeszła.
| Złapał ja za rękę i powiedział: "Nie lubię Cię,
| kocham Cię. Dla mnie nie jesteś ładna,
| tylko piękna. Nie jesteś w moim sercu,
| jesteś moim sercem. Nie płakałbym za Tobą,
| tylko umarłbym z tęsknoty."
| Dziś o północy twoja prawdziwa miłość zauważy, że
| Cię kocha.
| Coś ładnego jutro miedzy 13-16 się zdarzy w Twoim
| życiu, obojętnie gdzie będziesz w domu, przy
| telefonie albo w szkole.
| Jeśli zatrzymasz ten łańcuszek, nie podzielisz się
| tą piękną historią - to nie znajdziesz szczęścia w
| 10 najbliższych związkach, nawet przez 10 lat.
| Jutro rano ktoś Cię pokocha.
| Stanie się to równo o 12.00.
| Będzie to ktoś
znajomy.
| Wyzna Ci miłość o 16.00 |Jeśli ci się nie uda wysłać tego do 20 komentarzy zostaniesz na zawsze sam
YAY! Zeus tu był!, ja wiem że to bez sensu i w ogóle nie w temacie, ale ja po prostu kocham grecką mitologię ;) w każdym razie... Ale się porobiło, nie ma co, ja nie mam nic przeciwko temu że on ciągle myśli że jest Kyle'em ale niech on do cholery jasnej zerwie z tą potworą co mu wmawia nierealne rzeczy! Pfff trza czytać dalej. Pozdrowionka ;)
OdpowiedzUsuń