(mamy wprost genialny plan :)
[UWAGA PRZYGOTOWAĆ POMPY STRAŻACKIE ~izzybefsztyk]
*3 DNI PÓŹNIEJ*
Dzisiaj
R5 mają mieć koncert niedaleko. Przez ten czas nie wychodziliśmy z
domu, każdy siedział w swoim pokoju z głową w poduszce, nie robili prób.
Koncertu nie odwołali, uznali, że to dobry pomysł, żeby ogłosić
publicznie... śmierć Ross'a.
Dalej nie wierzę, że on umarł. Wciąż mam wrażenie, że siedzi w samolocie lecącym do mnie. Spóźnionym o 3 dni.
Nie rozmawiałam z nikim od czasu, kiedy dowiedziałam się, że Ross zginął. Vanessa przynosiła mi jedzenie, którego i tak nawet nie dotykałam. Pomyślałam, że może napiszę mowę na jego pogrzeb. Nie wiedziałam, jak ubrać w słowa to, co czuję. Kochaliśmy się do samego końca, który nadszedł niedawno. Wierzę, że on ze mną jest. Może nie stoi tuż obok, ale jest.
Napisałam więc to, co czułam. Nie było to łatwe zadanie, bo tak właściwie czułam pustkę. Bez niego nie ma nic.
Dalej nie wierzę, że on umarł. Wciąż mam wrażenie, że siedzi w samolocie lecącym do mnie. Spóźnionym o 3 dni.
Nie rozmawiałam z nikim od czasu, kiedy dowiedziałam się, że Ross zginął. Vanessa przynosiła mi jedzenie, którego i tak nawet nie dotykałam. Pomyślałam, że może napiszę mowę na jego pogrzeb. Nie wiedziałam, jak ubrać w słowa to, co czuję. Kochaliśmy się do samego końca, który nadszedł niedawno. Wierzę, że on ze mną jest. Może nie stoi tuż obok, ale jest.
Napisałam więc to, co czułam. Nie było to łatwe zadanie, bo tak właściwie czułam pustkę. Bez niego nie ma nic.
Usiadłam na łóżku. Muszę wziąć prysznic,
przecież od paru dni nie wychodziłam z pokoju. Leżałam skulona na łóżku
wpatrując się w ścianę i co jakiś czas wybuchając donośnym płaczem.
Zwykle przychodziła do mnie Vanessa, żeby sprawdzić, czy wszystko w
porządku, ale nic nie było w porządku. Rozumiała mnie, chociaż nie tak dobrze, jak bym chciała, aby mnie rozumiała.
Podniosłam się z miejsca i otworzyłam okno. Świeże powietrze. Następnie wyszłam z pokoju. Miałam potargane włosy, brudne ubranie. Trzeba było to zmienić. Weszłam do łazienki, w której było tak przeraźliwie biało, że aż kłuło mnie w oczy. Przemyłam twarz zimną wodą i znów powstrzymałam kolejny napad płaczu. Stanęłam pod prysznicem i odkręciłam wodę. Czy pod wodą da się płakać?
Oczywiście, że tak.
Najpierw zaczęło się od kilku pojedynczych łez, których nie umiałam powstrzymać, a następnie zaniosłam się płaczem. Oparłam się o ściankę i po paru sekundach już siedziałam i płakałam, i płakałam, i płakałam. Minuty mijały niczym sekundy, a nim się spostrzegłam, usłyszałam głos Vanessy, stłumiony przez drzwi: "Laura, wszystko w porządku?". Pociągnęłam nosem i odpowiedziałam jej siląc się na normalny ton: "Tak, jest okay. Wszystko okay."
Wyciągnęłam z jednej z walizek ubrania. Nie miałam pojęcia, co mogę ubrać na tę okazję, więc wzięłam po prostu czarną bluzkę i ciemne jeansy. Na dworze jest ponoć zimno, dlatego musiałam wziąć jeszcze jakąś kurtkę, a trafiłam akurat na taką ciemnozieloną, którą kupiłam w dniu, w którym był w metrze ten wypadek. Jeszcze nigdy jej nie założyłam.
Szybko się przebrałam i usiadłam z powrotem na łóżku. Kurtka leżała obok, na poduszce, a ja uznałam, że może tym razem coś zjem. Sięgnęłam po talerz leżący na taborecie przy łóżku. Były na nim kanapki z dżemem, chyba jabłkowym, bo innego nie jem, a Vanessa dobrze wie, jaki jest mój ulubiony. Wzięłam jedną kromkę i powoli włożyłam do ust. Prawie zapomniałam, jak smakuje. Prawie zapomniałam, jak się je.
Mimo wszystko chciałabym zapomnieć o wszystkich złych rzeczach, które mnie spotkały. Chciałabym mieć w pamięci tylko niego. Sposób, w jaki na mnie patrzył. Sposób, w jaki chwytał mnie za dłoń. Sposób, w jaki mnie przytulał.
Och, jaka ta kromka dobra.
Aktualnie robiłam wszystko, żeby odpędzić od siebie te myśli o Ross'ie, które tak nagle do mnie przyfrunęły.
Podniosłam się z miejsca i otworzyłam okno. Świeże powietrze. Następnie wyszłam z pokoju. Miałam potargane włosy, brudne ubranie. Trzeba było to zmienić. Weszłam do łazienki, w której było tak przeraźliwie biało, że aż kłuło mnie w oczy. Przemyłam twarz zimną wodą i znów powstrzymałam kolejny napad płaczu. Stanęłam pod prysznicem i odkręciłam wodę. Czy pod wodą da się płakać?
Oczywiście, że tak.
Najpierw zaczęło się od kilku pojedynczych łez, których nie umiałam powstrzymać, a następnie zaniosłam się płaczem. Oparłam się o ściankę i po paru sekundach już siedziałam i płakałam, i płakałam, i płakałam. Minuty mijały niczym sekundy, a nim się spostrzegłam, usłyszałam głos Vanessy, stłumiony przez drzwi: "Laura, wszystko w porządku?". Pociągnęłam nosem i odpowiedziałam jej siląc się na normalny ton: "Tak, jest okay. Wszystko okay."
Wyciągnęłam z jednej z walizek ubrania. Nie miałam pojęcia, co mogę ubrać na tę okazję, więc wzięłam po prostu czarną bluzkę i ciemne jeansy. Na dworze jest ponoć zimno, dlatego musiałam wziąć jeszcze jakąś kurtkę, a trafiłam akurat na taką ciemnozieloną, którą kupiłam w dniu, w którym był w metrze ten wypadek. Jeszcze nigdy jej nie założyłam.
Szybko się przebrałam i usiadłam z powrotem na łóżku. Kurtka leżała obok, na poduszce, a ja uznałam, że może tym razem coś zjem. Sięgnęłam po talerz leżący na taborecie przy łóżku. Były na nim kanapki z dżemem, chyba jabłkowym, bo innego nie jem, a Vanessa dobrze wie, jaki jest mój ulubiony. Wzięłam jedną kromkę i powoli włożyłam do ust. Prawie zapomniałam, jak smakuje. Prawie zapomniałam, jak się je.
Mimo wszystko chciałabym zapomnieć o wszystkich złych rzeczach, które mnie spotkały. Chciałabym mieć w pamięci tylko niego. Sposób, w jaki na mnie patrzył. Sposób, w jaki chwytał mnie za dłoń. Sposób, w jaki mnie przytulał.
Och, jaka ta kromka dobra.
Aktualnie robiłam wszystko, żeby odpędzić od siebie te myśli o Ross'ie, które tak nagle do mnie przyfrunęły.
~*~
Z
widowni słychać było wrzaski tysięcy ludzi. Ten koncert miał być czymś w
rodzaju zakończenia trasy. Miał być najlepszym finałem, jaki tylko
mogliby sobie wymarzyć, tymczasem jest odwrotnie.
Pociągnęłam
nosem i wyciągnęłam z torebki paczkę chusteczek. Wyciągnęłam jedną,
wytarłam nos i zwróciłam się w stronę pozostałych.
- Idziemy?
Rydel
spojrzała na mnie ze łzami w oczach i tylko kiwnęła głową. Wzięła mnie
za rękę i jako pierwsze wyszłyśmy na scenę. Andre stał za nami.
Przed
nami stało mnóstwo ludzi, śmiejących się i bawiących. Zapewne czekali
na Ryland'a. Nie spodziewali się MNIE na scenie. No halo, przecież oni
myślą, że jestem na studiach!
Fani zaczęli krzyczeć,
gdy zobaczyli Rydel, ale wydawali się być zdziwieni, kiedy zobaczyli
mnie idącą tuż za nią. Po nas na scenę wyszli kolejno Ryland, Ellington,
Rocky i Riker. Tłum nie powstrzymywał ekscytacji, a do moich oczu
napłynęły łzy. Oni wszyscy są tacy szczęśliwi. Nie znają prawdy.
Światło reflektorów trochę mnie oślepiało. Zmrużyłam oczy, a kiedy te przyzwyczaiły się do tak jasnego otoczenia, omiotłam wzrokiem całą widownię.
Światło reflektorów trochę mnie oślepiało. Zmrużyłam oczy, a kiedy te przyzwyczaiły się do tak jasnego otoczenia, omiotłam wzrokiem całą widownię.
Riker chwycił mikrofon, zastukał w niego kilka razy palcem, a wszyscy nagle ucichli.
-
Emm... Cześć - zaczął, a każda para oczu wpatrywała się w niego z
zaciekawieniem i z niecierpliwością czekali na to, co powie. - My...
Przepraszamy. Nie możemy zagrać tego koncertu.
Fani
głośno wyrazili swoje niezadowolenie. Nie buczeli jednak, nie krzyczeli
żadnych obelg, co było odrobinę pocieszające. Nagle zorientowali się, że
nie ma z nami Ross'a i usłyszałam głos pewnej dziewczyny z pierwszego
rzędu: "Gdzie Ross?" i automatycznie wszystkich zaciekawiło to samo.
-
Przepraszamy was również za to, że nie było Meet&Greet. Obiecujemy,
że zwrócimy wam wszystkie pieniądze. Zgłoście się do Andre po
koncercie. Mamy jednak nadzieję, że zrozumiecie to, dlaczego tak się
dzieje. Wytłumaczę wam... Przynajmniej spróbuję - załamał mu się głos.
Wział głęboki wdech i otworzył usta, aby coś powiedzieć, i w tym samym
momencie wybuchnął płaczem. Podeszłam do niego i przechwyciłam mikrofon
obdarzając go smutnym spojrzeniem, podczas gdy blondyn schował twarz w
dłoniach. Ludzie na widowni nie wiedzieli, o co chodzi, dlatego aktualna
sytuacja z pewnością była dla nich niepokojąca.
Podeszłam niemalże do brzegu sceny, zrobiłam wdech i wydech, i zaczęłam mówić do mikrofonu.
Nie wiedziałam, w jaki sposób mam przekazać im tę wiadomość. Mówić prosto z mostu czy nie?
- Ross... - zaczęłam. Głos mi się załamał. - Ross...
-
Co z nim? - spytała ta sama dziewczyna z pierwszego rzędu, a kiedy się
jej przyjrzałam, okazało się, że to ta, którą poznałam na lotnisku.
Rozszerzyłam usta ze zdziwienia, ale zdecydowałam się mówić dalej.
- On... - zapłakałam. Tylko nie płacz, powiedziałam do siebie cicho. Proszę, nie płacz. - Ross nie żyje.
Po
tych słowach rozpętało się takie zamieszanie, że ochroniarze ledwo
dawali sobie radę. Zaczęłam płakać i podeszłam do Rydel, która mnie
przytuliła. Była w dokładnie takim samym stanie, jak ja.
-
Jak to nie żyje?! - darli się wszyscy, a Ellington podszedł do jednego z
mikrofonów i powstrzymując z trudem łzy, zaczął odpowiadać na wszystkie
pytania. Dołączył się do niego Rocky, który wziął do dłoni drugi
mikrofon.
- Laura zrezygnowała ze studiów dla nas...
Dla niego - opowiadali co jakiś czas pociągając nosami. - Chciała zrobić
mu niespodziankę i parę dni temu bez zapowiedzi przyleciała do Los
Angeles.
- Tego samego dnia Ross porzucił zespół i
poleciał do Cambridge, bo chciał być z Laurą. Już jechał do jej
mieszkania, kiedy Lau zadzwoniła do niego i powiedziała, żeby wracał.
Niestety, miał miejsce pewien wypadek... - Rocky nagle przestał mówić.
-
Ross nie przeżył - dokończył Ellington i odszedł od statywu. Oboje on i
Rocky nie chcieli, aby fani widzieli, jak płaczą. Dołączyli do uścisku,
a po chwili wszyscy staliśmy przytulając się i płacząc. Wciąż miałam na
serdecznym palcu lewej ręki pierścionek zaręczynowy, którego nie miałam
zamiaru ściągać.
*2 DNI PÓŹNIEJ*
Szliśmy powoli w bardzo długiej linii. Byliśmy w drodze na cmentarz, a przed nami jechał długi czarny samochód. Szłam całkiem z przodu trzymając swoją siostrę za rękę i powstrzymując się od płaczu. Za nami było mnóstwo ludzi, których nie znałam. Linia ciągnęła się przez dobre pół kilometra.
Pół kilometra osób, które przyszły popatrzeć, jak trumna, w której leży mój martwy narzeczony, schodzi w dół i ostatecznie zostaje zasypana ziemią.
Ścisnęłam dłoń Vanessy mocniej. Bałam się chwili, w której będę musiała na to patrzeć. W której na zawsze zniknie z tego świata i spocznie pod ziemią...
Na miejscu zastaliśmy głęboki dół. Nie, to się nie dzieje... On tak naprawdę nie umarł, tylko czeka na nas w domu. Przejdziemy przez próg, a on zbiegnie uśmiechnięty po schodach, podejdzie do mnie i mocno przytuli, zacznie się śmiać i denerwować rodzeństwo. Tak właśnie by się stało, gdyby nie to, że nie żyje. Nigdy więcej go nie zobaczę, nigdy więcej nie usłyszę jego śmiechu, nie poczochram jego włosów, nigdy więcej go nie pocałuję i nie przytulę. Nigdy więcej nie będę szczęśliwa i to z własnej głupoty.
Jak mogłam go tak zostawić? Wyjechać?
To była najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłam, a teraz będę tego żałować. Już zawsze.
***
Nie mogłam tak tam stać. Kiedy zobaczyłam, jak spuszczają trumnę w ziemię, jak ją zakopują, jak przykrywają kolorowymi wieńcami i kwiatami... Po prostu stamtąd wybiegłam. Riker chyba to zauważył, bo po chwili pojawił się obok mnie. Spacerowaliśmy po cmentarzu, wśród tych wszystkich nagrobków... Wkrótce stanie tu też nagrobek Rossa. Za jakiś czas staną tu nagrobki nas wszystkich. Pozostaniemy tylko wspomnieniem ludzkości, która i tak po jakimś czasie o nas zapomni.
*2 DNI PÓŹNIEJ*
Szliśmy powoli w bardzo długiej linii. Byliśmy w drodze na cmentarz, a przed nami jechał długi czarny samochód. Szłam całkiem z przodu trzymając swoją siostrę za rękę i powstrzymując się od płaczu. Za nami było mnóstwo ludzi, których nie znałam. Linia ciągnęła się przez dobre pół kilometra.
Pół kilometra osób, które przyszły popatrzeć, jak trumna, w której leży mój martwy narzeczony, schodzi w dół i ostatecznie zostaje zasypana ziemią.
Ścisnęłam dłoń Vanessy mocniej. Bałam się chwili, w której będę musiała na to patrzeć. W której na zawsze zniknie z tego świata i spocznie pod ziemią...
Na miejscu zastaliśmy głęboki dół. Nie, to się nie dzieje... On tak naprawdę nie umarł, tylko czeka na nas w domu. Przejdziemy przez próg, a on zbiegnie uśmiechnięty po schodach, podejdzie do mnie i mocno przytuli, zacznie się śmiać i denerwować rodzeństwo. Tak właśnie by się stało, gdyby nie to, że nie żyje. Nigdy więcej go nie zobaczę, nigdy więcej nie usłyszę jego śmiechu, nie poczochram jego włosów, nigdy więcej go nie pocałuję i nie przytulę. Nigdy więcej nie będę szczęśliwa i to z własnej głupoty.
Jak mogłam go tak zostawić? Wyjechać?
To była najgłupsza rzecz, jaką kiedykolwiek zrobiłam, a teraz będę tego żałować. Już zawsze.
***
Nie mogłam tak tam stać. Kiedy zobaczyłam, jak spuszczają trumnę w ziemię, jak ją zakopują, jak przykrywają kolorowymi wieńcami i kwiatami... Po prostu stamtąd wybiegłam. Riker chyba to zauważył, bo po chwili pojawił się obok mnie. Spacerowaliśmy po cmentarzu, wśród tych wszystkich nagrobków... Wkrótce stanie tu też nagrobek Rossa. Za jakiś czas staną tu nagrobki nas wszystkich. Pozostaniemy tylko wspomnieniem ludzkości, która i tak po jakimś czasie o nas zapomni.
- Bardzo cię kochał, wiesz? - powiedział nagle Riker. Odwróciłam głowę w jego stronę. Uśmiechał się smutno. - Kiedy w końcu zerwał z Piper, non-stop o tobie mówił. Opowiadał, o czym do niego mówiłaś, w co byłaś ubrana, co robiliście.
Znów odwróciłam głowę. Nie chciałam, żeby widział, jak płaczę. Zaczęłam się trząść, ale powstrzymałam łzy. Z trudem.
Między nami zapadła cisza. Zastanawiałam się, o czym teraz myśli Riker. To miał być dla niego szczęśliwy czas, w końcu się zaręczył, a tymczasem wszystko się popsuło.
- Chciał doświadczyć cudu - powiedziałam po chwili niemal szeptem, lecz wystarczająco głośno, żeby mnie usłyszał.
- I doświadczył.
Spojrzałam na niego. Uśmiechał się do mnie lekko.
- C-co? O czym ty mówisz? - spytałam zaskoczona.
Odpowiedział mi, jakby to było oczywiste:
Odpowiedział mi, jakby to było oczywiste:
- Ty nim byłaś.
*PÓŁ MIESIĄCA PÓŹNIEJ*
Stałam i patrzyłam na gmach komisariatu.
Wracałam właśnie z cmentarza, kiedy przypomniałam sobie, że tu też mogę z kimś pogadać.
Z pomocą miłego komisarza dotarłam na miejsce rozmowy - i wtedy miałam ochotę się rozpłakać.
Jakiś czas temu siedziałam w tej samej sali, na tym samym krześle, przed tą samą szybą i rozmawiałam z bezpodstawnie oskarżonym Rossem. Teraz miałam za to rozmawiać z kimś innym, a był nim Evan Peters.
Usiadłam i chwyciłam słuchawkę.
- Laura? - spytał. Przyglądał mi się podejrzliwie.
- Hej Evan. Przepraszam, jeśli Ci przeszkadzam. - powiedziałam.
- Żartujesz? Jesteś pierwszą osobą która zechciała ze mną pogadać. Nie licząc Piper, ale ona nie jest zdrowa na umyśle. - wyjaśnił.
- Hah. Śmieszne... - mruknęłam.
- Hej... Co się stało? - spytał z troską.
- Ross... - mruknęłam. - On... - łzy zaczęły płynąć po moich policzkach.
- O Boże... Co się stało? - Evan chyba na prawdę się przejął.
- Był... Był wypadek i... Boże, to wszystko moja wina! - załamałam się i podparłam głowę na ręce. Pozwoliłam łzą swobodnie płynąć.
- Laura, to nie twoja wina...
- Skąd wiesz? Wiesz jak było? Nie! Gdybym nie pojechała na te głupie studia on by żył, rozumiesz?! To moja wina... - nie umiałam się uspokoić. Płakałam i płakałam.
- Lau, proszę, nie płacz.
- Ja cię proszę, nie mów tak do mnie.
- Dobrze, ale...
- Co? Proszę cię, nie przychodzę po pocieszenie, mimo tego, że mój narzeczony nie żyje. Przyszłam tylko pogadać.
- Słuchaj, wiem, że masz mi za złe, ja tylko...
- Ty tylko? Co "ty tylko"? Ty tylko chciałeś mnie zabić. Dlaczego?
- Uh. No dobra. Opowiem ci w skrócie, jak to było. Jakiś czas wcześniej spacerowałem po parku i zobaczyłem dziewczynę pałętającą się po nim, całkiem samą. Jak się później okazało była to Piper. Porozmawialiśmy trochę i zaczęliśmy się czasami widywać. Po jakimś czasie wyjaśniła mi, że własnie zerwał z nią chłopak, na którym strasznie jej zależało. Zrobił to dla innej dziewczyny, w dodatku takiej, z która ona się przyjaźniła. Nie miałem pojęcia, że to ty, a, nie będę owijał w bawełnę, naprawdę ją polubiłem. Kiedy więc spytała się mnie, czy pomogę jej się zemścić, stwierdziłem, że dobrze. Kiedy dowiedziałem się, że chodzi o ciebie naprawdę chciałem to zostawić, ale nie umiałem. Jak już wiesz zgodziłem się zorganizować pożar. Strasznie mi z tego powodu przykro. Nie wiem, co się ze mną działo. Chyba chciałem się zemścić poniekąd, bo... No cóż. Domyśliłem się, że jesteś w nim zakochana i... Pomyślałem, że skoro ja nie mogę cię mieć, to czemu on ma? I chyba dlatego z nią zostałem. Później dowiedziałem się od niej, że... No cóż, jak już mówiłem, nie jest całkiem zdrowa na umyśle. Mówiła o tym, jakby mówiła o innej osobie, a nie o sobie. W każdym razie nie myśl, że to ona mnie namówiła. Ona tylko złożyła propozycję. Ja się na to zgodziłem. Samowolnie zgodziłem się na jakąkolwiek krzywdę skierowaną w twoją stronę. Przepraszam cię, Laura.
- Och. Ja... Nie wiem co mam myśleć.
- Możesz mnie nienawidzić. Wręcz zalecam mnie nienawidzić. Aaa no i zapomniałem. Ze względu na "drobne problemy z główką" skrócili Piper karę.
- No... No dobra, załóżmy, że jest okej, a ty właśnie opowiedziałeś mi, jak to twój kot zjadł twojego chomika, ale ten uciekł mu przez nos.
- Ciągle masz takie nienormalne pomysły prawda?
- A co innego mam myśleć? Boże, Evan, własnie opowiedziałeś mi, czemu chciałeś mnie zabić. Jak ty byś zareagował?
- Znienawidziłbym samego siebie, a co?
- Nie ważne.
- Wiesz, tak patrzę na ten zegar i myślę, że za chwilę mam obiad, a jeśli się nie stawię, to ktoś zje za mnie, a ja pożywię się dopiero na kolacji.
- Okej, dzięki za rozmowę.
- Wiesz co? Teraz, jak ci to wszystko powiedziałem, to czuję się lepiej. Dalej mam poczucie winy, ale już nie takie jak wcześniej.
- Do usłyszenia, Evan.
- Pa.
Odwiesiłam słuchawkę i wyszłam z sali. W mojej głowie tłukła się masa myśli, których nie umiałam uciszyć.
Śmierć Rossa, rozmowa z Evanem, pogrzeb, wspomnienia.
Nic nie szło tak, jak powinno.
*DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ*
Właśnie przeprowadzałam porządki. Segregowałam moje rzeczy, rzeczy Rossa i nasze wspólne. Zdjęcia i inne takie.
Na moją stertę leciały ubrania i inne takie.
Na trzecią leciały kubki ze Starbucksa, zdjęcia, bilety, opakowania po ciastkach.
Na drugą kilka ubrań (nie licząc bluzy którą miałam na sobie), buty, książki, płyty i...
Nagle znalazłam znajomy mi już dziennik.
Dziennik Ross'a.
Nie obraziłby się, że go czytam, prawda? A jeśli tak to jestem gotowa ponieść nawet karę śmierci.
Otworzyłam go tam, gdzie ostatnio skończyłam i kontynuowałam czytanie.
Wpis... następny
*PÓŁ MIESIĄCA PÓŹNIEJ*
Stałam i patrzyłam na gmach komisariatu.
Wracałam właśnie z cmentarza, kiedy przypomniałam sobie, że tu też mogę z kimś pogadać.
Z pomocą miłego komisarza dotarłam na miejsce rozmowy - i wtedy miałam ochotę się rozpłakać.
Jakiś czas temu siedziałam w tej samej sali, na tym samym krześle, przed tą samą szybą i rozmawiałam z bezpodstawnie oskarżonym Rossem. Teraz miałam za to rozmawiać z kimś innym, a był nim Evan Peters.
Usiadłam i chwyciłam słuchawkę.
- Laura? - spytał. Przyglądał mi się podejrzliwie.
- Hej Evan. Przepraszam, jeśli Ci przeszkadzam. - powiedziałam.
- Żartujesz? Jesteś pierwszą osobą która zechciała ze mną pogadać. Nie licząc Piper, ale ona nie jest zdrowa na umyśle. - wyjaśnił.
- Hah. Śmieszne... - mruknęłam.
- Hej... Co się stało? - spytał z troską.
- Ross... - mruknęłam. - On... - łzy zaczęły płynąć po moich policzkach.
- O Boże... Co się stało? - Evan chyba na prawdę się przejął.
- Był... Był wypadek i... Boże, to wszystko moja wina! - załamałam się i podparłam głowę na ręce. Pozwoliłam łzą swobodnie płynąć.
- Laura, to nie twoja wina...
- Skąd wiesz? Wiesz jak było? Nie! Gdybym nie pojechała na te głupie studia on by żył, rozumiesz?! To moja wina... - nie umiałam się uspokoić. Płakałam i płakałam.
- Lau, proszę, nie płacz.
- Ja cię proszę, nie mów tak do mnie.
- Dobrze, ale...
- Co? Proszę cię, nie przychodzę po pocieszenie, mimo tego, że mój narzeczony nie żyje. Przyszłam tylko pogadać.
- Słuchaj, wiem, że masz mi za złe, ja tylko...
- Ty tylko? Co "ty tylko"? Ty tylko chciałeś mnie zabić. Dlaczego?
- Uh. No dobra. Opowiem ci w skrócie, jak to było. Jakiś czas wcześniej spacerowałem po parku i zobaczyłem dziewczynę pałętającą się po nim, całkiem samą. Jak się później okazało była to Piper. Porozmawialiśmy trochę i zaczęliśmy się czasami widywać. Po jakimś czasie wyjaśniła mi, że własnie zerwał z nią chłopak, na którym strasznie jej zależało. Zrobił to dla innej dziewczyny, w dodatku takiej, z która ona się przyjaźniła. Nie miałem pojęcia, że to ty, a, nie będę owijał w bawełnę, naprawdę ją polubiłem. Kiedy więc spytała się mnie, czy pomogę jej się zemścić, stwierdziłem, że dobrze. Kiedy dowiedziałem się, że chodzi o ciebie naprawdę chciałem to zostawić, ale nie umiałem. Jak już wiesz zgodziłem się zorganizować pożar. Strasznie mi z tego powodu przykro. Nie wiem, co się ze mną działo. Chyba chciałem się zemścić poniekąd, bo... No cóż. Domyśliłem się, że jesteś w nim zakochana i... Pomyślałem, że skoro ja nie mogę cię mieć, to czemu on ma? I chyba dlatego z nią zostałem. Później dowiedziałem się od niej, że... No cóż, jak już mówiłem, nie jest całkiem zdrowa na umyśle. Mówiła o tym, jakby mówiła o innej osobie, a nie o sobie. W każdym razie nie myśl, że to ona mnie namówiła. Ona tylko złożyła propozycję. Ja się na to zgodziłem. Samowolnie zgodziłem się na jakąkolwiek krzywdę skierowaną w twoją stronę. Przepraszam cię, Laura.
- Och. Ja... Nie wiem co mam myśleć.
- Możesz mnie nienawidzić. Wręcz zalecam mnie nienawidzić. Aaa no i zapomniałem. Ze względu na "drobne problemy z główką" skrócili Piper karę.
- No... No dobra, załóżmy, że jest okej, a ty właśnie opowiedziałeś mi, jak to twój kot zjadł twojego chomika, ale ten uciekł mu przez nos.
- Ciągle masz takie nienormalne pomysły prawda?
- A co innego mam myśleć? Boże, Evan, własnie opowiedziałeś mi, czemu chciałeś mnie zabić. Jak ty byś zareagował?
- Znienawidziłbym samego siebie, a co?
- Nie ważne.
- Wiesz, tak patrzę na ten zegar i myślę, że za chwilę mam obiad, a jeśli się nie stawię, to ktoś zje za mnie, a ja pożywię się dopiero na kolacji.
- Okej, dzięki za rozmowę.
- Wiesz co? Teraz, jak ci to wszystko powiedziałem, to czuję się lepiej. Dalej mam poczucie winy, ale już nie takie jak wcześniej.
- Do usłyszenia, Evan.
- Pa.
Odwiesiłam słuchawkę i wyszłam z sali. W mojej głowie tłukła się masa myśli, których nie umiałam uciszyć.
Śmierć Rossa, rozmowa z Evanem, pogrzeb, wspomnienia.
Nic nie szło tak, jak powinno.
*DWA TYGODNIE PÓŹNIEJ*
Właśnie przeprowadzałam porządki. Segregowałam moje rzeczy, rzeczy Rossa i nasze wspólne. Zdjęcia i inne takie.
Na moją stertę leciały ubrania i inne takie.
Na trzecią leciały kubki ze Starbucksa, zdjęcia, bilety, opakowania po ciastkach.
Na drugą kilka ubrań (nie licząc bluzy którą miałam na sobie), buty, książki, płyty i...
Nagle znalazłam znajomy mi już dziennik.
Dziennik Ross'a.
Nie obraziłby się, że go czytam, prawda? A jeśli tak to jestem gotowa ponieść nawet karę śmierci.
Otworzyłam go tam, gdzie ostatnio skończyłam i kontynuowałam czytanie.
[...] Dogoniłem ją i razem upadliśmy na dywan. Leżała na mnie. Wpatrywałem się w jej oczy, a ona w moje. Dzieliła nas tak mała przestrzeń...
A później (stwierdzam zgon) POCAŁOWAAAAŁEM JĄ! To było takie: "omójbożeomójbożeomójBOOOŻEEE!". Myślałem że na miejscu się rozpuszczę!
Wpis... następny
Po co dbać o numery, kiedy ZNOWU się pocałowaliśmy?
W kawiarni...
Było... kłamałbym mówiąc, że jeszcze lepiej, bo... i znów bym kłamał.
Porównywanie naszych pocałunków jest niczym... Nie da się, bo wszystkie... są nie tyle takie same, bo... Ja nie mogę, nie umiem się wysłowić!
W każdym razie zaczynam się bać.
Rydel coraz częściej wyciąga mnie na "rozmowy". Mówi mi, że mam dziewczynę, to jest niczym zdrada, bla bla bla. Bla.
Problem jest taki, że jeśli zerwę z Piper, Delly mnie zabije, a jeśli będę musiał zostawić Laurę, to chyba SAM się zabiję. Ja i Piper... To nie ma sensu. Nie pasujemy do siebie. Nie wiem, czy ona nie widzi, że ja nic do niej nie czuję, czy po prostu nie chce się z tym pogodzić. Ale tak właśnie jest.
Ja nic do niej nie czuję, a ona leci do mnie jak nienormalna.
Mam teraz dość.
Wszystkiego.
Wpis 13
Jestem idiotą.
Spotkałem się wczoraj z Piper.
Zbierałem się do tego już od dawna. Poszliśmy na spacer. W pewnym momencie zacząłem TĘ rozmowę.
Powiedziałem jej, co myślę.
Że nie pasujemy do siebie, że ja nic do niej nie czuję. Że to nie ma sensu.
Rozstaliśmy się jako przyjaciele.
Myślałem, że już będzie dobrze.
Nie było.
Miałem nadzieję, że teraz będę mógł w domu opowiedzieć o wszystkim Rydel, przyjąć karę i spotkać się z Laurą. Być z nią.
Problem tkwi w tym, że świat się na mnie uwziął.
Byliśmy z Lau umówieni na dzisiaj na lunch.
Czekałem na nią. Nie mogłem się doczekać.
Zadzwonił dzwonek, a ja jak idiota podkicałem do drzwi. Otworzyłem.
Laura wyglądała pięknie, w tym gorszym wcieleniu.
Miała czerwone, zapuchnięte oczy, była blada, miała czerwony nos. Musiała dużo płakać. Tylko czemu?
Przywitałem się z nią i chciałem ją przytulić, ale mnie odepchnęła. Po raz pierwszy.
Spytałem, o co chodzi, a ona weszła do salonu. "Może jednak nie na mnie jest zła? Może po prostu ma zły humor?" myślałem. Gówno prawda.
Nic nie mówiła, mimo iż wielokrotnie do niej mówiłem, pytałem, co się dzieje.
Jej słowa wryły mi się w pamięć.
"Gdzie wczoraj byłeś?". W tym momencie poczułem się, jakby ktoś wbił mi nóż w serce.
Ciągnąłem te kłamstwa o meczu hokeja. Jaki ja byłem głupi...
"Ile gałek lodów kupiłeś wczoraj sobie i Piper, kiedy spacerowaliście sobie po mieście?". Ktoś przekręcił ten nóż.
"Od ilu tygodni jesteście razem?". Jakby ten nóż przebił mi serce na wylot.
"A ja ci ufałam...". Świat się skończył. Czułem, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi, wyciął płuca... Nie wiem. Miałem dość. Chciałem wyciągnąć PRAWDZIWY nóż z szuflady i dźgnąć się nim w pierś.
Zaczęła płakać. Już miałem iść, by zetrzeć jej łzy, ale w końcu tego nie zrobiłem.
"Nie wierzę, że byłeś do czegoś takiego zdolny". Nie miałem jednych z najważniejszych organów, w mojej piersi ziała ogromna dziura, a do tego doszło uczucie, jakby ktoś dźgał mnie w plecy.
Skierowała się do wyjścia. Miałem chwilę, by zareagować, mimo iż działałem ze spóźnieniem. Jej słowa tłukły się w mojej głowie. Już chwytała klamkę, kiedy się ogarnąłem i złapałem ją za ramiona. Odwróciła się do mnie i spojrzała mi w oczy. Jej były przepełnione bólem i smutkiem. Bolało to również mnie.
"Puść", powiedziała stanowczo. Nie mogłem tego zrobić.
"Powiedziałam, żebyś mnie puścił", odpowiedziała na moje "Nie".
Więc jej powiedziałem, że tego nie zrobię. Szczerze? Powstrzymywałem łzy.
"I tak już dużo złego narobiłeś, więc czemu mnie tu jeszcze trzymasz?". Zaczęły trząść mi się ręce. Starałem się to opanować. Nie chciałem, by to zauważyła.
"Przeprosić? Myślisz, że jednym słowem "przepraszam" wszystko naprawisz?"
"Znasz to o szklance? Rozbij ją, przeproś i sprawdź, czy się pozbiera. Tak samo jest ze mną. Jestem szklanką, która balansowała na krawędzi. Ty byłeś wiatrem, który zepchnął mnie w dół. Rozbiłam się. I nie pozbieram. Teraz daj mi wyjść".
A później powiedziałem najszczerszą rzecz, na jaką było mnie stać.
Porównywanie naszych pocałunków jest niczym... Nie da się, bo wszystkie... są nie tyle takie same, bo... Ja nie mogę, nie umiem się wysłowić!
W każdym razie zaczynam się bać.
Rydel coraz częściej wyciąga mnie na "rozmowy". Mówi mi, że mam dziewczynę, to jest niczym zdrada, bla bla bla. Bla.
Problem jest taki, że jeśli zerwę z Piper, Delly mnie zabije, a jeśli będę musiał zostawić Laurę, to chyba SAM się zabiję. Ja i Piper... To nie ma sensu. Nie pasujemy do siebie. Nie wiem, czy ona nie widzi, że ja nic do niej nie czuję, czy po prostu nie chce się z tym pogodzić. Ale tak właśnie jest.
Ja nic do niej nie czuję, a ona leci do mnie jak nienormalna.
Mam teraz dość.
Wszystkiego.
Wpis 13
Jestem idiotą.
Spotkałem się wczoraj z Piper.
Zbierałem się do tego już od dawna. Poszliśmy na spacer. W pewnym momencie zacząłem TĘ rozmowę.
Powiedziałem jej, co myślę.
Że nie pasujemy do siebie, że ja nic do niej nie czuję. Że to nie ma sensu.
Rozstaliśmy się jako przyjaciele.
Myślałem, że już będzie dobrze.
Nie było.
Miałem nadzieję, że teraz będę mógł w domu opowiedzieć o wszystkim Rydel, przyjąć karę i spotkać się z Laurą. Być z nią.
Problem tkwi w tym, że świat się na mnie uwziął.
Byliśmy z Lau umówieni na dzisiaj na lunch.
Czekałem na nią. Nie mogłem się doczekać.
Zadzwonił dzwonek, a ja jak idiota podkicałem do drzwi. Otworzyłem.
Laura wyglądała pięknie, w tym gorszym wcieleniu.
Miała czerwone, zapuchnięte oczy, była blada, miała czerwony nos. Musiała dużo płakać. Tylko czemu?
Przywitałem się z nią i chciałem ją przytulić, ale mnie odepchnęła. Po raz pierwszy.
Spytałem, o co chodzi, a ona weszła do salonu. "Może jednak nie na mnie jest zła? Może po prostu ma zły humor?" myślałem. Gówno prawda.
Nic nie mówiła, mimo iż wielokrotnie do niej mówiłem, pytałem, co się dzieje.
Jej słowa wryły mi się w pamięć.
"Gdzie wczoraj byłeś?". W tym momencie poczułem się, jakby ktoś wbił mi nóż w serce.
Ciągnąłem te kłamstwa o meczu hokeja. Jaki ja byłem głupi...
"Ile gałek lodów kupiłeś wczoraj sobie i Piper, kiedy spacerowaliście sobie po mieście?". Ktoś przekręcił ten nóż.
"Od ilu tygodni jesteście razem?". Jakby ten nóż przebił mi serce na wylot.
"A ja ci ufałam...". Świat się skończył. Czułem, jakby ktoś wyrwał mi serce z piersi, wyciął płuca... Nie wiem. Miałem dość. Chciałem wyciągnąć PRAWDZIWY nóż z szuflady i dźgnąć się nim w pierś.
Zaczęła płakać. Już miałem iść, by zetrzeć jej łzy, ale w końcu tego nie zrobiłem.
"Nie wierzę, że byłeś do czegoś takiego zdolny". Nie miałem jednych z najważniejszych organów, w mojej piersi ziała ogromna dziura, a do tego doszło uczucie, jakby ktoś dźgał mnie w plecy.
Skierowała się do wyjścia. Miałem chwilę, by zareagować, mimo iż działałem ze spóźnieniem. Jej słowa tłukły się w mojej głowie. Już chwytała klamkę, kiedy się ogarnąłem i złapałem ją za ramiona. Odwróciła się do mnie i spojrzała mi w oczy. Jej były przepełnione bólem i smutkiem. Bolało to również mnie.
"Puść", powiedziała stanowczo. Nie mogłem tego zrobić.
"Powiedziałam, żebyś mnie puścił", odpowiedziała na moje "Nie".
Więc jej powiedziałem, że tego nie zrobię. Szczerze? Powstrzymywałem łzy.
"I tak już dużo złego narobiłeś, więc czemu mnie tu jeszcze trzymasz?". Zaczęły trząść mi się ręce. Starałem się to opanować. Nie chciałem, by to zauważyła.
Na stronie widoczne były ślady łez. Litery się rozmazywały, a kartki były pofalowane. Ross płakał pisząc to. Bo tak go skrzywdziłam.
"Przeprosić? Myślisz, że jednym słowem "przepraszam" wszystko naprawisz?"
"Znasz to o szklance? Rozbij ją, przeproś i sprawdź, czy się pozbiera. Tak samo jest ze mną. Jestem szklanką, która balansowała na krawędzi. Ty byłeś wiatrem, który zepchnął mnie w dół. Rozbiłam się. I nie pozbieram. Teraz daj mi wyjść".
A później powiedziałem najszczerszą rzecz, na jaką było mnie stać.
"Laura... Kocham Cię... Proszę, zostań..." tak było. Jednak jej reakcja mnie zaskoczyła. W negatywnej wersji.
"Kochasz mnie? Ilu dziewczynom już to mówiłeś?". Chciałem się zabić. Och, jak ja chciałem się zabić! Ale nie mogłem. Patrzyłem na nią i widziałem miłość mojego życia.
Nie, nie umiem. Pamiętam wszystko, ale to za trudne...
"Jak mogłeś? Jak mogłeś się tak zachować wobec kogokolwiek? Myślałam, że cię znam. A tymczasem ty oszukiwałeś mnie przez tyle tygodni. Jeszcze wczoraj byłam pewna, że czuję do ciebie coś więcej. Że cię kocham. I wiesz, co jest najgorsze? Mimo tego, że zrobiłeś wobec mnie takie świństwo, to łatwo o tobie nie zapomnę. Jedna część mnie dalej cię kocha, a druga nienawidzi. Jak to możliwe, żeby kochać i nienawidzić tę samą osobę jednocześnie? Wiesz, jakie to uczucie? Nie. Bo to ty jesteś tą osobą."
To koniec.
Wpis 14
Co ja zrobiłem?
Laura leży w szpitalu.
A ja nic nie mogę z tym zrobić.
Ale od początku.
Dzwoniłem do niej, ale chyba zablokowała mój numer.
Chodziłem pod jej dom, ale Vanessa mnie spławiała.
Tak cholernie za nią tęsknię...
W każdym razie dzisiaj postanowiłem znowu spróbować. Dzwoniłem, pukałem, nic. Z ciekawości pociągnąłem za klamkę. Ku memu zdziwieniu drzwi były otwarte.
Jak...?
W każdym razie poszedłem na górę. Próbowałem wejść do jej pokoju, ale drzwi w odróżnienu do wejściowych były zamknięte.
Nie słyszałem nic. Łkania, a nawet oddychania.
Zbiegłem więc na dół, wybiegłam z domu i wspiąłem się po drzewie na jej balkon. Tak to robią superbohaterzy!
Ale nie.
Spojrzałem w okno i prawie wrzasnąłem.
Laura leżała na podłodze w swoim pokoju prawie tonąc we własnej krwi.
Wszedłem do środka drzwiami balkonowymi i zadzwoniłem po karetkę.
Później pobiegłem do łazienki po ręczniki. Znalazłem ich kilka i wróciłem do niej. Starałem się ją obudzić i jednocześnie odnaleźć ranę.
Kiedy ją namierzyłem miałem ochotę rozpłakać się jak małe dziecko.
Nadgarstki. Całe w poziomych kreskach aż do łokcia, oraz dwóch pionowych. Nie zrozumiałem. aż nie znalazłem żyletki w jej dłoniach. Jeszcze bardziej chciało mi się płakać. Przycisnąłem jej ręczniki do nadgarstków w celu zatamowania krwotoku, ale niewiele to dawało. Śnieżno białe ręczniki szybko przybierały szkarłatny kolor.W końcu się skończyły. Pobiegłem po papier toaletowy i wyciągnąłem kilka koszul z jej szafy. Zastąpiły mi ręczniki.
Zaczynały się kończyć, a ja nie miałem już nic.
Zacząłem myśleć, co mogło się stać.
Przecież czemu miałaby się zabijać? Ma takie piękne życie, wspaniałą siostrę, nas i...
I wtedy do mnie dotarło.
To przeze mnie.
Załamałem się i już sięgałem po żyletkę, kiedy do domu w biegli ratownicy.
Dobra, uznałem, że może przejdę już do tych... ważnych spraw.
ONA JEST WAŻNA.
JEST DLA MNIE NAJWAŻNIEJSZA I WŁAŚNIE WALCZY O ŻYCIE W TEJ GŁUPIEJ SALI.
A JA NIC NIE MOGĘ ZROBIĆ.
NIE ZASŁUGUJĘ NA TO, BY ŻYĆ.
Nieprawda.
To właśnie on najbardziej zasługuje na to, żeby żyć.
Wpis 15
Nie żyje.
Moja kochana Laura nie żyje...
Mój Boże, nie...
Wpis 16
A jednak!
Żyje, moja kochana Lau żyje!
Boże, dziękuję Ci z całego serca i obu nerek!
Tylko śmierć kliniczna, Boże, tylko kliniczna...
Wpis 17
Dobra, nie tak to sobie wyobrażałem.
Na powitanie dostałem soczystego... Soczyste "puść".
Tylko trzymałem ją za rękę i co?
A chwila, no tak jeszcze uratowałem jej życie!
Ale nie, mam ją puścić!
Nawet nie dosłyszałem, jak powtórzyła.
Ale w końcu zrobiłem to.
Była blada jak papier, co sprawiało, że zlewała się z tłem, czyli białą, płaską ścianą.
A później kazała mi wyjść.
Pięknie się zaczyna...
Wpis 18
To nie ona chciała się zabić.
Ktoś jej to zrobił.
Nie ona.
Nie przeze mnie.
Czuję się zagubiony.
Nic nie rozumiem.
Wpis 19
Co ja zrobiłem...
Zaczęło się od tego, że wyszła ze szpitala.
Albo wcześniej.
Poznaliśmy "przemiłego" byłego chłopaka Laury, Evana, który wygląda jakby wpadł pod kombajn. Wydziela specyficzny zapach obornika.
Nienawidzę go.
Ale dobra, bo odbiegam od tematu.
Wybraliśmy się na zaległy lunch.
W którymś momencie Lau wybiegła z knajpy i w deszczu pobiegła do domu.
Oczywiście ruszyłem za nią.
Jakoś tak wyszło, że prawie wybiegła na ulicę pod samochód, ale pociągnąłem ją i wpadła na mnie. Wywróciliśmy się i wpadliśmy w błoto.
A później...
O. Mój. Boże. Później. AHHHH!
Pocałowaliśmy się...
To było takie...
Tęskniłem za tym. Za tym uczuciem. Za jej rękami w moich włosach, za jej ciałem na moim. Po prostu za nią. A później... Uciekła. Odbiegła i zostawiła mnie samego. Odprowadziłem ją wzrokiem i ruszyłem do domu.
Wpis 20
Minęło kilka dni...
DUŻO.
Znowu.
My. Mamy. Pecha. Normalnie.
To jakieś fatum jest!
Lau znowu w szpitalu...
Tym razem ktoś chciał ją podpalić, czaicie? PODPALIĆ MOJĄ LAU!
Jak go dorwę, to wsadzę dynamit w dupę i "przypadkiem" podpalę knot!
W szpitalu wydarzyła się cośdziwnego ale boskiego.
Najpierw udało mi się porozmawiać z Lau. Po ludzku. Trochę się pokłóciliśmy, ale później znowu było okay.
A później zasnąłem... Obok niej...
I ona też zasnęła, ale najpierw mnie przytuliła. Wiem, bo się przebudziłem. OCZYWIŚCIE, że też ją przytuliłem, nie jestem idiotą.
Wpis 21
Rano spadłem z łóżka.
Laura się obudziła, wrzasnęła, a ja spadłem. Bo tak potrafię tylko ja. Wrodzony talent...
Trochę na mnie nawrzeszczała, Evan ją uspokoił, a ja z trudem starałem się mu nie przydzwonić w ten szpetny ryj.
Kiedy patrzyłem, jak ona się do niego uśmiecha, jak on na nią patrzy, jacy się wydają być szczęśliwi... A ja sam. Riker i Vanessa. Rydel i Ell. Rocky jest samowystarczalny. Piper mnie nie interere. Moja Lau z tym idiotą.
Jak widzę ten jego uśmieszek mam ochotę powyrywać mu te krzywe zęby i zrobić z nich naszyjnik! Który dałbym Piper. DO NIEJ pasuje Evan. A nie, do mojej Laurci, o.
Później, kiedy wszyscy się śmiali i rozmawiali, byli szczęśliwi, ja, wykluczony z tej grupy, bo moja kochana mnie nie znosi, chwyciłem list, który jej dałem. Czemu zabrała go ze sobą? Przez ten głupi list mogła zginąć, ale jednak go zabrała.
Boże, jak ja ją kocham...
Wolałbym umrzeć, niż żyć bez niej.
Nieprawda, Ross.
Skoro ty byś nie potrafił, to jak ja mam sobie poradzić?
A później płakała w moje ramię po usłyszeniu, że ich dom spłonął.
Mają trudne życie. Ona ma trudne życie.
Ktoś próbuje ją zabić. Straciła dom. Nie ma rodziców. Ja jestem takim gnojem, który niszczy jej życie.
No, lepiej być nie mogło.
Wpis następny
Skończyłem z dbaniem o numery.
Bo po co to?
Ważne jest to, co piszę, a nie to, który to wpis, prawda?
W każdym razie dziewczyny będą mieszkać u nas.
Hurra i w ogóle.
Kiedy ostatnio mówiłem, że płakała w moje ramię...
No to ten, później dalej siedziała do mnie przytulona, Evan poszedł po ciasto...
Teraz wyjaśnię tę sprawę z Srówanem.
Nienawidzę tego dupka.
Wkurza mnie on, wkurza mnie jego relacja z Laurą, kiedy ja mogę ledwo ją przytulić i nie dostać młotkiem w łeb.
JEDNAK kiedy już wrócił musiałem odebrać moje ciacho i puścić Lau. Ona MIMO WSZYSTKO dalej siedziała mi na kolanach. Moja mina to takie: "NHKSDJSDSBJ *~~~~~*"
A potem.... MI WYBACZYŁA! OH YEAH!
Mamy być przyjaciółmi, blablabla...
A potem stwierdziłem, że już gorzej być nie może i postanowiłem chociaż spróbować dogadać się z tą wredną małpą zwaną Evan.
A później... Po tym, jak nas przesłuchali... Wyszliśmy z tego przeraźliwego miejsca i poszliśmy na lunch.
Najpierw musiałem nieść sobie bluzę. Potem dostałem zadyszki, bo trochę się z nią pogoniłem i ciut za długo nią kręciłem. Laurą, oczywiście. Na miejscu przekazywaliśmy sobie nasze DNA karmiąc się nawzajem lodami. Później wracaliśmy. Pogoda się sknociła i dałem Laurze moją bluzę. Byłem trochę zawiedziony, bo nie chciała... A nieuważne.
A w domu zostałem zaatakowany przez różowe tornado imieniem Delly.
A później wszystko się wyjaśniło i znowu byliśmy najszczęśliwszą rodzinką na świecie spożywającą pizzę na kanapie i żartującą z tego, gdzie będą spać dziewczyny.
Stało się magicznie tak, że zacząłem dmuchać sobie materac, przyszła Laura, powiedziałem jej, że uczuć nie zmienię, że dlatego tak się zachowałem w kawiarni i inne takie. Później padłem na moje łóżko tymczasowe, a ona za mną. Położyła się obok mnie, a swoją głowę na mnie. Pożartowaliśmy na temat materaca, po czym zadzwonił Evan. Ona wyszła (za moim ściemnionym pseudo pozwoleniem), ale najpierw pocałowała mnie w policzek. I teraz takie O MÓJ BOŻE, ONA POCAŁOWAŁA MNIE W POLICZEK NIGDY WIĘCEJ GO NIE UMYJĘ OMG IDĘ ODCIĄĆ SOBIE TEN KAWAŁEK SKÓRY I OPRAWIĘ GO W RAMKĘ PO CZYM POWIESZĘ NAD ŁÓŻKIEM.
A tak poważnie to zacząłem ryczeć.
HA! Jak dziewczynka. Ona wróciła, położyła się obok mnie i mocno przytuliła. Trochę powrzeszczeliśmy i znów się pogodziliśmy. Ja pierdacze, my nigdy nie będziemy normalni.
Było okay, do momentu w którym przyszła Van.
Opiszę to jak najkrócej potrafię.
Nazwała mnie mordercą i chciała zabić mnie oraz Laurę po drodze, ale zdążyliśmy zabarykadować się w pokoju i schować w szafie.
A w szafie...
O MÓJ BOŻE KOCHAM TĘ SZAFĘ.
W TEJ SZAFIE CHCĘ WZIĄĆ ŚLUB.
I MÓJ BOŻE W TEJ SZAFIE MNIE POCAŁOWAŁA HBSUSBDUSBDH.
O mój Boże, a później spała obok mnie WOOP WOOP.
CZEMU JESTEM TAKI ZAJEBISTY?
Czemu piszę takie durnoty...?
Potrzebuję snu...
Ale nie mogę!
Patrzę na nią, jak leży obok mnie i śpi wtulona we mnie...
Kaptur mojej bluzy w której cały czas chodzi nasunął się jej na twarz...
Jezu, jaka ona jest piękna...
Wpis... Cholera wie, który.
Śniadanko było piękne...
No a później dziewczyny poszły na zakupy. Postanowiłem iść do szpitala. Nie wiem, czemu, ale chciałem pogadać z Piper.
Już prawie byłem pod salą, kiedy usłyszałem rozmowę... Piper, Evana i jeszcze kogoś. Rozmawiali o... Laurze.
Co tu się dzieje do...?
Rozmawiali, jak to nie wyszły te poprzednie próby, Piper darła się na Evana, a on bronił się przed nią stłumionym krzykiem. Powtórzę się, o co tu chodzi?
Ostatni głos był zniekształcony. Ach, komórka.
Rozmawiali o pożarze, o podcięciu żył... I wtedy padły takie słowa: "Ostatnia szansa. Macie być w tym metrze. Laura ma zginąć". Ku memu zdziwieniu wypowiedziała je Piper.
Czemu ja tu jeszcze stoję?!
Ruszyłem się z miejsca, kiedy Evan wyszedł z sali.
"Ross, a co ty tu robisz?"
"Chciałem pogadać z Piper, ale stwierdziłem, że nie będę przeszkadzał"
"No dobra, miłego dnia."
Inteligentnie.
CZEMU JA MAM TAK MAŁO MÓZGU?
Ruszyłem biegiem w stronę metra.
Szukałem jej, ale nie umiałem znaleźć.
Kiedy na nią spojrzałem, dostała kulką.
Tutaj walało się od groma luźnych kartek. Chwyciłam pierwszą z nich i zaczęłam czytać.
Listy się kończyły i znów zaczynał normalny dziennik pełen wyznań, na które miałam za mało siły. Jednak postanowiłam kontynuować. Dam radę.
Wpis 24
"Jak mogłeś? Jak mogłeś się tak zachować wobec kogokolwiek? Myślałam, że cię znam. A tymczasem ty oszukiwałeś mnie przez tyle tygodni. Jeszcze wczoraj byłam pewna, że czuję do ciebie coś więcej. Że cię kocham. I wiesz, co jest najgorsze? Mimo tego, że zrobiłeś wobec mnie takie świństwo, to łatwo o tobie nie zapomnę. Jedna część mnie dalej cię kocha, a druga nienawidzi. Jak to możliwe, żeby kochać i nienawidzić tę samą osobę jednocześnie? Wiesz, jakie to uczucie? Nie. Bo to ty jesteś tą osobą."
To koniec.
Wpis 14
Co ja zrobiłem?
Laura leży w szpitalu.
A ja nic nie mogę z tym zrobić.
Ale od początku.
Dzwoniłem do niej, ale chyba zablokowała mój numer.
Chodziłem pod jej dom, ale Vanessa mnie spławiała.
Tak cholernie za nią tęsknię...
W każdym razie dzisiaj postanowiłem znowu spróbować. Dzwoniłem, pukałem, nic. Z ciekawości pociągnąłem za klamkę. Ku memu zdziwieniu drzwi były otwarte.
Jak...?
W każdym razie poszedłem na górę. Próbowałem wejść do jej pokoju, ale drzwi w odróżnienu do wejściowych były zamknięte.
Nie słyszałem nic. Łkania, a nawet oddychania.
Zbiegłem więc na dół, wybiegłam z domu i wspiąłem się po drzewie na jej balkon. Tak to robią superbohaterzy!
Ale nie.
Spojrzałem w okno i prawie wrzasnąłem.
Laura leżała na podłodze w swoim pokoju prawie tonąc we własnej krwi.
Wszedłem do środka drzwiami balkonowymi i zadzwoniłem po karetkę.
Później pobiegłem do łazienki po ręczniki. Znalazłem ich kilka i wróciłem do niej. Starałem się ją obudzić i jednocześnie odnaleźć ranę.
Kiedy ją namierzyłem miałem ochotę rozpłakać się jak małe dziecko.
Nadgarstki. Całe w poziomych kreskach aż do łokcia, oraz dwóch pionowych. Nie zrozumiałem. aż nie znalazłem żyletki w jej dłoniach. Jeszcze bardziej chciało mi się płakać. Przycisnąłem jej ręczniki do nadgarstków w celu zatamowania krwotoku, ale niewiele to dawało. Śnieżno białe ręczniki szybko przybierały szkarłatny kolor.W końcu się skończyły. Pobiegłem po papier toaletowy i wyciągnąłem kilka koszul z jej szafy. Zastąpiły mi ręczniki.
Zaczynały się kończyć, a ja nie miałem już nic.
Zacząłem myśleć, co mogło się stać.
Przecież czemu miałaby się zabijać? Ma takie piękne życie, wspaniałą siostrę, nas i...
I wtedy do mnie dotarło.
To przeze mnie.
Załamałem się i już sięgałem po żyletkę, kiedy do domu w biegli ratownicy.
Dobra, uznałem, że może przejdę już do tych... ważnych spraw.
ONA JEST WAŻNA.
JEST DLA MNIE NAJWAŻNIEJSZA I WŁAŚNIE WALCZY O ŻYCIE W TEJ GŁUPIEJ SALI.
A JA NIC NIE MOGĘ ZROBIĆ.
NIE ZASŁUGUJĘ NA TO, BY ŻYĆ.
Nieprawda.
To właśnie on najbardziej zasługuje na to, żeby żyć.
Wpis 15
Nie żyje.
Moja kochana Laura nie żyje...
Mój Boże, nie...
Wpis 16
A jednak!
Żyje, moja kochana Lau żyje!
Boże, dziękuję Ci z całego serca i obu nerek!
Tylko śmierć kliniczna, Boże, tylko kliniczna...
Wpis 17
Dobra, nie tak to sobie wyobrażałem.
Na powitanie dostałem soczystego... Soczyste "puść".
Tylko trzymałem ją za rękę i co?
A chwila, no tak jeszcze uratowałem jej życie!
Ale nie, mam ją puścić!
Nawet nie dosłyszałem, jak powtórzyła.
Ale w końcu zrobiłem to.
Była blada jak papier, co sprawiało, że zlewała się z tłem, czyli białą, płaską ścianą.
A później kazała mi wyjść.
Pięknie się zaczyna...
Wpis 18
To nie ona chciała się zabić.
Ktoś jej to zrobił.
Nie ona.
Nie przeze mnie.
Czuję się zagubiony.
Nic nie rozumiem.
Wpis 19
Co ja zrobiłem...
Zaczęło się od tego, że wyszła ze szpitala.
Albo wcześniej.
Poznaliśmy "przemiłego" byłego chłopaka Laury, Evana, który wygląda jakby wpadł pod kombajn. Wydziela specyficzny zapach obornika.
Nienawidzę go.
Ale dobra, bo odbiegam od tematu.
Wybraliśmy się na zaległy lunch.
W którymś momencie Lau wybiegła z knajpy i w deszczu pobiegła do domu.
Oczywiście ruszyłem za nią.
Jakoś tak wyszło, że prawie wybiegła na ulicę pod samochód, ale pociągnąłem ją i wpadła na mnie. Wywróciliśmy się i wpadliśmy w błoto.
A później...
O. Mój. Boże. Później. AHHHH!
Pocałowaliśmy się...
To było takie...
Tęskniłem za tym. Za tym uczuciem. Za jej rękami w moich włosach, za jej ciałem na moim. Po prostu za nią. A później... Uciekła. Odbiegła i zostawiła mnie samego. Odprowadziłem ją wzrokiem i ruszyłem do domu.
Wpis 20
Minęło kilka dni...
DUŻO.
Znowu.
My. Mamy. Pecha. Normalnie.
To jakieś fatum jest!
Lau znowu w szpitalu...
Tym razem ktoś chciał ją podpalić, czaicie? PODPALIĆ MOJĄ LAU!
Jak go dorwę, to wsadzę dynamit w dupę i "przypadkiem" podpalę knot!
W szpitalu wydarzyła się coś
Najpierw udało mi się porozmawiać z Lau. Po ludzku. Trochę się pokłóciliśmy, ale później znowu było okay.
A później zasnąłem... Obok niej...
I ona też zasnęła, ale najpierw mnie przytuliła. Wiem, bo się przebudziłem. OCZYWIŚCIE, że też ją przytuliłem, nie jestem idiotą.
Wpis 21
Rano spadłem z łóżka.
Laura się obudziła, wrzasnęła, a ja spadłem. Bo tak potrafię tylko ja. Wrodzony talent...
Trochę na mnie nawrzeszczała, Evan ją uspokoił, a ja z trudem starałem się mu nie przydzwonić w ten szpetny ryj.
Kiedy patrzyłem, jak ona się do niego uśmiecha, jak on na nią patrzy, jacy się wydają być szczęśliwi... A ja sam. Riker i Vanessa. Rydel i Ell. Rocky jest samowystarczalny. Piper mnie nie interere. Moja Lau z tym idiotą.
Jak widzę ten jego uśmieszek mam ochotę powyrywać mu te krzywe zęby i zrobić z nich naszyjnik! Który dałbym Piper. DO NIEJ pasuje Evan. A nie, do mojej Laurci, o.
Później, kiedy wszyscy się śmiali i rozmawiali, byli szczęśliwi, ja, wykluczony z tej grupy, bo moja kochana mnie nie znosi, chwyciłem list, który jej dałem. Czemu zabrała go ze sobą? Przez ten głupi list mogła zginąć, ale jednak go zabrała.
Boże, jak ja ją kocham...
Wolałbym umrzeć, niż żyć bez niej.
Nieprawda, Ross.
Skoro ty byś nie potrafił, to jak ja mam sobie poradzić?
A później płakała w moje ramię po usłyszeniu, że ich dom spłonął.
Mają trudne życie. Ona ma trudne życie.
Ktoś próbuje ją zabić. Straciła dom. Nie ma rodziców. Ja jestem takim gnojem, który niszczy jej życie.
No, lepiej być nie mogło.
Wpis następny
Skończyłem z dbaniem o numery.
Bo po co to?
Ważne jest to, co piszę, a nie to, który to wpis, prawda?
W każdym razie dziewczyny będą mieszkać u nas.
Hurra i w ogóle.
Kiedy ostatnio mówiłem, że płakała w moje ramię...
No to ten, później dalej siedziała do mnie przytulona, Evan poszedł po ciasto...
Teraz wyjaśnię tę sprawę z Srówanem.
Nienawidzę tego dupka.
Wkurza mnie on, wkurza mnie jego relacja z Laurą, kiedy ja mogę ledwo ją przytulić i nie dostać młotkiem w łeb.
JEDNAK kiedy już wrócił musiałem odebrać moje ciacho i puścić Lau. Ona MIMO WSZYSTKO dalej siedziała mi na kolanach. Moja mina to takie: "NHKSDJSDSBJ *~~~~~*"
A potem.... MI WYBACZYŁA! OH YEAH!
Mamy być przyjaciółmi, blablabla...
A potem stwierdziłem, że już gorzej być nie może i postanowiłem chociaż spróbować dogadać się z tą wredną małpą zwaną Evan.
A później... Po tym, jak nas przesłuchali... Wyszliśmy z tego przeraźliwego miejsca i poszliśmy na lunch.
Najpierw musiałem nieść sobie bluzę. Potem dostałem zadyszki, bo trochę się z nią pogoniłem i ciut za długo nią kręciłem. Laurą, oczywiście. Na miejscu przekazywaliśmy sobie nasze DNA karmiąc się nawzajem lodami. Później wracaliśmy. Pogoda się sknociła i dałem Laurze moją bluzę. Byłem trochę zawiedziony, bo nie chciała... A nieuważne.
A w domu zostałem zaatakowany przez różowe tornado imieniem Delly.
A później wszystko się wyjaśniło i znowu byliśmy najszczęśliwszą rodzinką na świecie spożywającą pizzę na kanapie i żartującą z tego, gdzie będą spać dziewczyny.
Stało się magicznie tak, że zacząłem dmuchać sobie materac, przyszła Laura, powiedziałem jej, że uczuć nie zmienię, że dlatego tak się zachowałem w kawiarni i inne takie. Później padłem na moje łóżko tymczasowe, a ona za mną. Położyła się obok mnie, a swoją głowę na mnie. Pożartowaliśmy na temat materaca, po czym zadzwonił Evan. Ona wyszła (za moim ściemnionym pseudo pozwoleniem), ale najpierw pocałowała mnie w policzek. I teraz takie O MÓJ BOŻE, ONA POCAŁOWAŁA MNIE W POLICZEK NIGDY WIĘCEJ GO NIE UMYJĘ OMG IDĘ ODCIĄĆ SOBIE TEN KAWAŁEK SKÓRY I OPRAWIĘ GO W RAMKĘ PO CZYM POWIESZĘ NAD ŁÓŻKIEM.
A tak poważnie to zacząłem ryczeć.
HA! Jak dziewczynka. Ona wróciła, położyła się obok mnie i mocno przytuliła. Trochę powrzeszczeliśmy i znów się pogodziliśmy. Ja pierdacze, my nigdy nie będziemy normalni.
Było okay, do momentu w którym przyszła Van.
Opiszę to jak najkrócej potrafię.
Nazwała mnie mordercą i chciała zabić mnie oraz Laurę po drodze, ale zdążyliśmy zabarykadować się w pokoju i schować w szafie.
A w szafie...
O MÓJ BOŻE KOCHAM TĘ SZAFĘ.
W TEJ SZAFIE CHCĘ WZIĄĆ ŚLUB.
I MÓJ BOŻE W TEJ SZAFIE MNIE POCAŁOWAŁA HBSUSBDUSBDH.
O mój Boże, a później spała obok mnie WOOP WOOP.
CZEMU JESTEM TAKI ZAJEBISTY?
Czemu piszę takie durnoty...?
Potrzebuję snu...
Ale nie mogę!
Patrzę na nią, jak leży obok mnie i śpi wtulona we mnie...
Kaptur mojej bluzy w której cały czas chodzi nasunął się jej na twarz...
Jezu, jaka ona jest piękna...
Wpis... Cholera wie, który.
Śniadanko było piękne...
No a później dziewczyny poszły na zakupy. Postanowiłem iść do szpitala. Nie wiem, czemu, ale chciałem pogadać z Piper.
Już prawie byłem pod salą, kiedy usłyszałem rozmowę... Piper, Evana i jeszcze kogoś. Rozmawiali o... Laurze.
Co tu się dzieje do...?
Rozmawiali, jak to nie wyszły te poprzednie próby, Piper darła się na Evana, a on bronił się przed nią stłumionym krzykiem. Powtórzę się, o co tu chodzi?
Ostatni głos był zniekształcony. Ach, komórka.
Rozmawiali o pożarze, o podcięciu żył... I wtedy padły takie słowa: "Ostatnia szansa. Macie być w tym metrze. Laura ma zginąć". Ku memu zdziwieniu wypowiedziała je Piper.
Czemu ja tu jeszcze stoję?!
Ruszyłem się z miejsca, kiedy Evan wyszedł z sali.
"Ross, a co ty tu robisz?"
"Chciałem pogadać z Piper, ale stwierdziłem, że nie będę przeszkadzał"
"No dobra, miłego dnia."
Inteligentnie.
CZEMU JA MAM TAK MAŁO MÓZGU?
Ruszyłem biegiem w stronę metra.
Szukałem jej, ale nie umiałem znaleźć.
Kiedy na nią spojrzałem, dostała kulką.
Tutaj walało się od groma luźnych kartek. Chwyciłam pierwszą z nich i zaczęłam czytać.
List 1
Hej Lau.
Wiem, że tego nie przeczytasz, ale i tak napiszę.
Tu jest okropnie. Ja tego nie zrobiłem. Nie próbowałem Cię zabić, nigdy bym tego nie zrobił.
Nie chcieli mi wierzyć, ty pewnie też byś nie uwierzyła. W końcu Piper to twoja przyjaciółka, z Evanem też się przyjaźnisz...
Pewnie teraz mi Cię odbierze.
W każdym razie słyszałem jak rozmawiali. W szpitalu. O wszystkim.
W tym metrze Cię szukałem, chciałem Cię ostrzec.
Kiedy nikt nie umiał mi powiedzieć, czy w nim jesteś, czy nie, myślałem, że może nie poszło po ich myśli, że może wcale Cię tam nie było.
A kiedy Cię zobaczyłem...
Ta broń, którą miałem w ręku miałem po to, żeby móc mnie i Ciebie obronić. Jeśli byłaby taka potrzeba.
Wiem, że masz mnie za mordercę i świra, który kłamie w żywe oczy, ale ja wcale taki nie jestem. Nigdy nie zrobiłbym Ci krzywdy.
Pozdrawiam
~Ross
List 2
Hej Lau.
WYCIĄGNIJ MNIE STĄD!
Ci ludzie to banda agresywnych kretynów!
Wiesz, ile razy wczoraj dostałem za to, że pisałem do Ciebie?
Ech, te siedem kopniaków to nic, serio.
Nie mogę z nikim rozmawiać i nazywają mnie "blondynkiem zagłady".
Poważnie, oni są tacy tępi...
Głupsi od Rocky'ego.
Po żelkach.
Tęsknię za wami, wiesz?
Chciałbym Cię znów przytulić,
Chciałbym znowu przedrzeźniać się z Rikiem.
Chciałbym bić się z Ell'em o żelki,
oraz grać z RyRy'em na konsoli.
Poszedłbym do Starbucksa z Delly
i wkurzałbym Vanessę głupimi tekstami o tym, jak to śmiesznie wygląda w białym.
Evanowi przyczepiłbym fajerwerki do zadka i wystrzelił w atmosferę, a Piper poszatkowałbym tasakiem i wrzucił na grilla.
I tak to za mało za to, co Ci zrobili.
Wiem, że żyjesz.
Czuję to.
Całuję
~Ross
List 3
Hej Lau
To znowu ja.
Po tym jak wczoraj do Ciebie zadzwoniłem zostałem ładnie sprany
oraz zanurkowałem w kiblu, bo moi mili współlokatorzy którzy NAPRAWDĘ kogoś zabili wepchnęli mi do niego łeb.
Tak cholernie za tobą tęsknie...
Jak usłyszałem twój głos to miałem ochotę się rozpłakać.
Cały czas mam Cię przed oczami.
Tęsknię za Tobą i chyba z tej tęsknoty umrę.
Do zobaczenia
~Ross
P.S pisze krótko, bo uwierz mi, nie chcesz wiedzieć, co się tu dzieje.
List 4
BOŻE LAU ZABIERZ MNIE STĄD
PROSZĘ, NIE WYTRZYMAM WIĘCEJ.
WSZYSCY SIĘ NA MNIE UWZIĘLI.
Czytałaś nowe gazety?
Więc pewnie wiesz, o co chodzi.
Dzisiaj dostałem już sześcioma w twarz, jedną wsadzili mi do buta,
a dwie leżały w kiblu.
Widzisz, tu nawet skorzystać nie można w spokoju!
Jak nie wygram tej rozprawy to się zabiję...
Powieszę się tutaj, albo potnę nożem z obiadu.
Ewentualnie rozwalę sobie twarz na ścianie.
To mnie przerasta, Lau.
Oni wszyscy traktują mnie jak potwora, wiesz?
Znaczy, ci źli jak nierównego sobie.
A pracownicy jak potwora.
Nie mogę nawet wysłać do Ciebie tych listów.
Znalazłem sobie takiego jakby "kumpla" w celi naprzeciwko.
Wie, jak się czuję.
I potajemnie daje mi kartki, bo jemu rodzina przynosi.
Wiem, że mnie nie odwiedzicie.
Nawet jakbyście to zrobili, to przecież nic nie zrobicie z moim położeniem, bo nie macie pojęcia co się dzieje.
Wiedz, że Cię kocham.
~Ross
List 5
Cześć Laura.
Tracę powoli nadzieję...
Jeszcze wczoraj mógłbym się założyć, że mnie przynajmniej odwiedzicie.
A teraz nie wiem już, co mam myśleć.
Wszystkie listy gniotą się pod materacem.
Wolne kartki też.
Tak za wami tęsknie...
Jeśli kiedykolwiek stąd wyjdę to obiecuję być najukochańszym chłopakiem na świecie.
Będę wam wszystkim piekł naleśniki, będę Ci śpiewał na dobranoc,
będę z wami chodził na zakupy i wnosił je na górę, będę chodził z tobą gdziekolwiek zechcesz,
kupię Ci szczeniaczka, kupię nam dom,
zobaczysz, zaręczę się z tobą.
Będziemy najlepszym małżeństwem na tym pierniczonym świecie.
Będziemy mieć najsłodsze dzieci na tej planecie.
Na święta kupię Ci pierścionek z brylantem,
a na miesiąc poślubny zabiorę Cię gdzie będziesz chciała.
Tylko proszę, kotek, wyciągnij mnie stąd.
Wiem, że mnie nienawidzisz, ale nic nie poradzę na to, że właśnie tak bym chciał.
Kocham Cię, pamiętaj o tym, cokolwiek się stanie.
~Ross
List 6
Cholera, Lau, dziękuję, dziękuję!
Nie wiem, jak mogę Ci podziękować!
Przyszłaś do mnie, naprawdę przyszłaś...
A ja głupi nie miałem dla Ciebie tych listów...
No ale dobra.
Powiedziałaś "tak".
Boże, ty naprawdę powiedziałaś "TAK"!
Kocham Cię, kocham, kocham!
Przysięgam, że jak tylko stąd wyjdę to oświadczę Ci się jak człowiek.
Oczywiście nie wiem, kiedy wyjdę, bo czeka nas rozprawa,
A znając życie i większość odcinków W11 Evan i Piper się wybronią
i unikną kary.
Przysięgam Ci, że jeśli tak się stanie
to ich znajdę i zdobędę powód do siedzenia tutaj.
Widziałaś, jaka masakra, nie?
Taak, mi też się podoba to oko...
A tak poważnie.
CZEMU KURDE TO TAK BOLI?!
Przecież to tylko oko!
Nie wydłubali mi go, tylko lekko podbili...
Dobrze, kończę, bo kartka mi się kończy.
Pozdrawiam.
~Ross
P.S Pamiętaj, że Cię kocham!
List 7
Boże Lau...
Jutro rozprawa, rozumiesz?
Jutro albo wyjdę i będę z tobą, albo zostanę bezpodstawnie oskarżony i zamkną mnie tu na dłuuuużej.
Nie chcę tego.
Chcę być z Tobą i resztą. Mimo tego,
że pewnie mnie nienawidzą
ja za nimi tęsknię.
Proszę, powiedz, że się uda,
że już będziemy mogli być razem...
Niczego więcej nie chcę.
Na razie.
DOBRA, tego NIE było!
Lau.
Lau.
Lau.
Kocham patrzeć i słyszeć Twoje imię.
Może dlatego, że jest twoje?
A ja Cię przecież tak kocham...
Wiesz o tym, prawda?
Uhh...
Tęsknię za tobą.
Dobra, ile razy już to napisałem w tym liście?
A dobra, chyba pierwszy.
Ross nieogar zdupi wszystko.
Ale nie waaaażnee.
JEZU NIE WIEM, CZY TO NORMALNE ALE JEDNOCZEŚNIE SIĘ BOJĘ I CIESZĘ NA JUTRZEJSZY DZIEŃ.
A jeśli się nie uda?
Uda. Ross,idioto, myśl optymistycznie
Ale jeśli się nie uda i zostanę tu do końca życia? Jeśli będę musiał ciagle pożyczać kartki od Jonny'ego z naprzeciwka i znosić łomot Wielkiego Bill'a?
Ogarnij się, tępaku.
Ale to JEST możliwe! Co, jeśli TAK dobrze się przygotują, jeśli to IM się uda, a ja do końca życia będę pisać dla Ciebie listy, chociaż i tak
Nigdy ich nie przeczytasz?
LAU PROSZĘ ZACZYNAM KŁÓCIĆ SIĘ SAM ZE SOBĄ.
Lau, ja tak się boję...!
Proszę...
Lau, proszę, zabierz mnie stąd...
~Ross
P.S. Dalej Cię kocham...
List 8
Lau...
LAURCIA KOCHANIE KOCHAM CIĘ NAJMOCNIEJ NA ŚWIECIE!
WYCIĄGNĘŁAŚ MNIE, NA PRAWDĘ SIĘ UDAŁO...!
Boże, na prawdę, nie wiem, odczepi zacząć...
O!
Na rozprawie wyglądałaś ślicznie.
Normalnie bym do ciebie podszedł
i wycałował, gdyby nie fakt, że miałem skute ręce.
A tak poważnie to nie umiałem
na Ciebie nie patrzeć.
Moja kochana mnie stąd wyciągnęła...
Słuchaj, mogę nazywać Cię moją żoną, czy wolisz dziewczyną?
Bo którąś z nich NA PEWNO jesteś.
Ale to ty zdecydujesz...
Dobra, mam mało czasu,
przecież muszę jeszcze posegregować resztę listów!
I oddać resztę kartek Jonny'emu...
No właśnie, muszę się z nim pożegnać!
Świetny koleś, mimo że na dożywociu...
Dobra, papki!
TAAAAAK BARDZO CIĘ KOCHAM
~Ross
P.S KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM KOCHAM CIĘ!
Wpis 24
Wróciłem!
W skrócie.
Siedziałem w pace, bo moja rodzina i policja oraz sąd myśleli, że próbowałem zabić własną (prawie) dziewczynę. Później moje kochanie zwane Laurcią mnie uratowało podsłuchując rozmowę Piper i Evana, którzy mają przekichane u Wielkiego Bill'a, któremu dokładnie ich opisałem i teraz są przerabiani na mielonkę, S przynajmniej mam taką nadzieję.
Teraz przybyło nam problemów... Lau chce jechać studiować, bo przyjęli ją na Harvard.
Jaki z niej dumny jestem!
To nie zmienia faktu, że Lau jedzie, my mamy trasę... Po prostu czad.
Jak mam ją puścić...?
Słyszałem ZA DUŻO o związkach na odległość i strasznie się martwię.
Nie mogę jej zostawić, ale nie mogę też jechać z nią...
Wszyscy mówią, że będę ją rozpraszał i nie będzie się mogła skupić na nauce.
Nie wiem, czy mogę się zgodzić, bo rozpraszać mógłbym ją tylko w nocy...
ROSS! WALNIJ SIĘ W TEN PUSTY ŁEB I ZASTANÓW NAD TYM, CO PISZESZ/MYŚLISZ!
Zastanów się, o czym myślisz...
FUCK LOGIC!
No ale dobra, załóżmy, że nie jest tak źle, zaplanujmy jak mam zamiar się *** **********... Trudne, skomplikowane... A jak ważne! To MUSI wyjść idealnie, inaczej ***** mogę się z palmą!
No dobra, kończę, bo Lau się chyba przebudza...
Wpis 25
JESTEM KRÓLEM ROMANTYZMU, TAK CZY NIE?!
Baaaabciuuu!
Spełniłem twoje życzenie i moje marzenie...
Werble proszę...
Tadadadaadadadaadaadaddadadaaaa
OŚWIADCZYŁEM SIĘ JEJ WOO!
Oświadczyłem się Laurze...
Boże, zgodziła się...
Boże jesteśmy zaręczeni...
I JAK NA ZŁOŚĆ MUSIMY SIĘ ROZSTAĆ NA TAK DŁUGO, NIE?
To nie zmienia faktu, że ją kocham.
Kocham, kocham tak cholernie kooochaaam!
Boże, już widzę ten ślub, wesele...
Jezu, ja chcę...
Ona (w odróżnieniu do Vanessy) PIĘKNIE WYGLĄDA W BIAŁYM!
Mój mózg wyobraża ją sobie w długiej, białej sukni, z welonem i bukietem białych róż w rękach idącej w moją stronę...
No właśnie, czy wspomniałem, że wyglądam ŚWIETNIE w garniaku?
Czy wspomniałem, że moje wyobrażenia na temat naszej wspólnej przyszłości nie kończą się w tym miejscu? Raczej na odwrót.
Wpis 26
Wyjechała.
Wsiadła w samolot i (po dość płaczliwym i skomplikowanym pożegnaniu) odleciała.
Minął ledwie dzień, a ja już tęsknię za nią jak głupi...
NAPRAWDĘ chciałbym być z nią, ale będąc z nią tam nie dawałbym jej możliwości nauczenia się czegokolwiek, a przecież po to tam pojechała. Żeby się uczyć.
Wpis 27
Trasa trwa, a ja za nic nie mogę się z nią porozumieć.
Ona ma za dużo nauki, ja mam koncerty, w dodatku ciągle zmienia nam się godzina i już nie umiemy się dogadać.
Tęsknię za nią.
Tak bardzo za nią tęsknię...!
W każdym razie to nie mój jedyny problem.
Po tej całej jeździe z Piper i Evanem nie umiem spać. Tak się o nią martwię.
Przecież jest sama w mieście, dookoła niej mnóstwo ludzi, oraz chłopaków...
Nie, Ross, ogarnij się!
Ona nie jest taka jak ty!
Ona nie mogłaby mnie zdradzić, prawda?
Prawda?!
Chyba nigdy się nie dowiem.
Wpis 28
Super, rodzina będzie mnie nienawidzić.
Trasa się kończy, a ja zwróciłem ich przeciwko mnie.
Zaczęło się od zwykłego koncertu w Las Vegas.
Oczywiście, już od początku bolały mnie oczy. Tyle świecidełek nie znajdziesz nigdzie, no a poza tym zbliżają się święta.
No więc miasto wygląda jak choinka.
No i ten, w trakcie koncertu Riker wyciągnął Vanessę na scenę i się jej oświadczył. No tak, fajnie, tylko jak myślicie, co mi się przypomniało?
Oh, może ta dzika euforia, kiedy Lau powiedziała "tak"? Kiedy uśmiech nie schodził jej z twarzy do wieczora? Jej śmiech? Ogólnie ona?
Oklaski, dziki szał, o mój Boże, zgodziła się, będzie ślub hurra.
A tak poważnie.
Kiedy wróciliśmy do hotelu od razu zaczęły się gratulacje, Riker się cieszył, Vanessa się śmiała, a ja nie umiałem sobie wyobrazić tego, że oni mogą wziąć ślub, a Laury nawet nie ma przy mnie...
I wtedy wybuchłem.
Najpierw dość niecenzuralnie wyraziłem swoje zdanie na temat tych oświadczyn, na ich temat, na temat tej trasy, na koniec na temat samego siebie. Jeszcze na chwilę wróciłem do tego, jakie to niesprawiedliwe, kiedy Ratliff wyjechał z tekstem typu: "Posłuchaj, Ross. Rozumiemy, że nie jesteś zbyt zadowolony z tego, że Laury z nami nie ma, ale to nie znaczy, że masz się na nas wyżywać!". Wtedy wyraziłem swoje zdanie na temat mówienia o niej, jak o zmarłej i poszedłem do części sypialnej i padłem na łóżko.
Tak w skrócie straciłem wszystkich dla mnie ważnych.
Wpis 29
Delly mnie pocieszyła.
Przyszła i odsunęła zasłonę, po czym usiadła obok mnie i zaczęła uspokajać.
Mówiła, że moje zachowanie jest zrozumiałe, ale zachowałem się trochę nie fair. Mruknąłem coś o tym, że tak nie myślę i odwróciłem się w drugą stronę.
Westchnęła i powiedziała, że jeśli chcę pogadać to mogę do niej przyjść.
Nie odpowiedziałem.
Poklepała mnie po ramieniu i zostawiła.
Dziesięć minut później wpadłem na pomysł, który będzie rozwiązaniem moich problemów.
Z Laurą dalej nie mogę porozmawiać.
Ona się uczy, kiedy ja mam czas.
Ona ma czas, kiedy śpię.
Ja mogę rozmawiać, kiedy jest na zajęciach, a kiedy my mamy koncert Lau ma święty spokój.
Skoro trasa się kończy, nikt mi nie zabroni, prawda?
Jasne, że nie, przecież każdy ma prawo do wyboru.
A ja wybieram, co wybieram.
Po powrocie lecę do Laury.
I to go zabiło.
Ta durna potrzeba, żeby być przy mnie.
Poniekąd umarł z tęsknoty.
Haha.
Uśmiałam się.
A tak poważnie.
Rozumiem go, bo sama odchodziłam od zmysłów, ale on...
Nie mogę go obwiniać. Ludzie z miłości robią różne rzeczy, a wiadome jest, że my (jak i cała nasza rodzina) całkiem normalni nie byliśmy. Teraz jednak Rossy leży w grobie, ja czuję się jak zombie, reszta to totalne wraki. Pewnie ja też.
Życie bez niego... Bez ciebie, Ross, nie ma bladego sensu.
Byłeś wszystkim, na czym mi zależało, moim sercem i częścią mojej duszy, ale teraz cię straciłam.
Nigdy już nie będę taka sama, jak i twoje rodzeństwo.
Kocham cię, Ross.
__________________________________________________
SEZON 2 ROZDZIAŁ 1: 4 PAŹDZIERNIKA 2014
I to go zabiło.
Ta durna potrzeba, żeby być przy mnie.
Poniekąd umarł z tęsknoty.
Haha.
Uśmiałam się.
A tak poważnie.
Rozumiem go, bo sama odchodziłam od zmysłów, ale on...
Nie mogę go obwiniać. Ludzie z miłości robią różne rzeczy, a wiadome jest, że my (jak i cała nasza rodzina) całkiem normalni nie byliśmy. Teraz jednak Rossy leży w grobie, ja czuję się jak zombie, reszta to totalne wraki. Pewnie ja też.
Życie bez niego... Bez ciebie, Ross, nie ma bladego sensu.
Byłeś wszystkim, na czym mi zależało, moim sercem i częścią mojej duszy, ale teraz cię straciłam.
Nigdy już nie będę taka sama, jak i twoje rodzeństwo.
Kocham cię, Ross.
__________________________________________________
SEZON 2 ROZDZIAŁ 1: 4 PAŹDZIERNIKA 2014
OMG!!
OdpowiedzUsuńOmg swietny jest
OdpowiedzUsuńCzekaam na nexta
O matko.... Chce żeby to wszystko okazało się jednym, wielkim snem lub tym, że to jednak nie Ross tylkojakiś chłopak do niego podobny a Ross leży naprzykład gdzieś w szpitalu czy cuś.... Byle by żył płakać mi się chciało i ledwo co powstrzymałam łzy, ale jak okaże się że on żyje to zrobie coś co zwlekam już od 9 lat......
OdpowiedzUsuńCzemu uśmierciłaś Rossa!!
OdpowiedzUsuńP.S.Świetny rozdział:)
Ja ci kuźde coś zrobię! Mam aż za dużo patelni w domu wiesz!?!? Ugh. Skończę dzisiaj te wszystkie rozdziały, chwilowo przeczytałam ten. JEŚLI na serio Ross jest martwy to patelnie pójdzie w ruch, jeśli jest żywy to sobie odpuszczę, no ale bravo za wprowadzenie czytelnika w taką furie, pozazdrościć ;)
OdpowiedzUsuń