czwartek, 31 lipca 2014

Rozdział 9: "I don't wanna play this game no more, I don't wanna stay here" cz. 2



Miałam wrażenie, że Ross już spał, choć na pewno tak nie było. Co jakiś czas przewracał się w łóżku obok, a ja nieruchomo leżałam myśląc.
To chyba nie był sen. Nie spałam wtedy, byłam po prostu martwa. Może tak wygląda śmierć? Spotkanie z najważniejszymi osobami, a na samym końcu… po prostu odejście?
Podniosłam się odrobinę i zaczęłam szukać swojej komórki na stoliku nocnym. Miałam ją w kieszeni zanim się stało to wszystko, a pielęgniarki powinny mi go oddać. Przeszukałam wszystkie szuflady i znalazłam go dopiero w ostatniej.
- Laura? Nie śpisz? – spytał Ross. Nie widziałam go, bo było naprawdę ciemno, ale z pewnością nie podniósł się z miejsca.
- Nie.
- Potrzebujesz czegoś?
- Od ciebie nic.
Odblokowałam telefon i wpisałam w wyszukiwarce „zjawiska po śmierci”. W ten sposób znalazłam kilka stron tematycznych.
- Co robisz? – spytał Ross.
- Szukam informacji.
- O czym?
- Och, musisz zadawać tyle pytań? – zirytowałam się lekko, ale on wciąż był spokojny.
- Po prostu jestem ciekawy.
Przeczytałam, że ludzie widzą różne rzeczy, kiedy umrą – ktoś widział jakieś dobre duchy chcące oprowadzić ich po świecie, siebie samych spełniających najskrytsze marzenia,… To wszystko w przeciągu kilku minut, bo w końcu tylko tyle czasu się ma na przywrócenie człowieka do życia. Znalazłam forum, na którym udzielają się ludzie, którzy przeżyli śmierć kliniczną. Szukałam odpowiedzi na swoje pytanie – co oznaczało to, co JA widziałam?
Szukałam około piętnastu minut i już miałam wyłączyć telefon, kiedy znalazłam to, czego tak szukałam.
Wyczytałam, że jeśli po śmierci klinicznej widzi się swoich bliskich żegnających się, słowa, które wypowiadają do nas są słowami, które powiedzieliby na pożegnanie w prawdziwym życiu. I ponoć wszystko to prawda. Co?
Czyli, że to, co mi powiedział Ross, było prawdą? Chwila, chwila… Co on mi powiedział? Że mnie kocha i przeprasza z całego serca?
I to ma być prawdą?
Durne forum, pomyślałam. Faktycznie, w internecie są same bzdury.
Ale nawet jeśli… Nawet jeśli to byłaby prawda… To co z tego? Kocham go i chciałabym mu wybaczyć, ale mój honor mi na to nie pozwala. Boję się, że jeśli jego uczucia są szczere, to po jakimś czasie już ich nie będzie… Bo nie przetrwałoby to próby czasu.
Chciałabym z nim być. Ale nie potrafię. Może kiedyś znajdę w sobie siłę, ale jak na razie kompletnie nie mam sił. Na nic.
Straciłam mnóstwo krwi i byłam podłączona do jakiegoś urządzenia, które wpompowywało mi krew. Wprawdzie to nie zastanawiałam się jeszcze, kto mógł być sprawcą, ale gdy teraz o tym myślę – nic nie przychodzi mi do głowy. Równie dobrze to mógł być nawet Ross. Albo nawet nieznana mi osoba.
A jak tutaj trafiłam? Przecież byłam sama w domu, a niemożliwe, aby ta osoba sama wezwała pogotowie. Ktoś musiał mnie znaleźć. Ale jakim cudem stało się to tak szybko po tym, co mi zrobili? Jak to możliwe, że nie zdążyłam wykrwawić się na śmierć?
Dziwne, że nie wpadłam w jakąś paranoję, szał. Ludzie, ktoś właśnie próbował pozbawić mnie życia.
Z drugiej strony, to dobrze, że nie wstawili mnie do psychiatryka. Najgorsze było to, że właśnie teraz potrzebowałam odpowiedzi na moje pytania i rozmowy, a w pobliżu był tylko… Ross. Uh.
Nagle zalała mnie fala ogromnego smutku, żalu. Nie potrafiłam tego opanować i zaczęłam płakać. Płakałam tak bardzo, że nie słyszałam nic naokoło. Ledwo cokolwiek widziałam przez łzy, ale poczułam, że siada obok mnie Ross.
- Odejdź - spławiłam go płacząc, ale on dalej siedział obok mnie. Odrobinę się uspokoiłam, jednak wciąż łkałam i łkałam.
- Laura... Co się dzieje... - pytał nieco przerażony chłopak i dotknął mojej dłoni. Od razu mu ją wyrwałam.
- Idź - powiedziałam stanowczo.
- Gdzie mam iść?
Faktycznie. Miał rację. Rydel z pewnością nie wpuściłaby go do domu, a jedynym miejscem, gdzie mógłby przenocować, była właśnie ta sala szpitalna. 
- Nie wiem - stwierdziłam z płaczem. - Do diabła. Idź do diabła.
Nic mi nie odpowiedział, po prostu wyszedł z sali, tak, jak chciałam. Przez chwilę myślałam, że byłam dla niego odrobinę zbyt ostra, ale potem pozbyłam się tej myśli. No bo w jaki sposób on zachowywał się w stosunku do mnie?
Leżałam sama jak palec, co nawet mi odpowiadało.
Co ja wygaduję? Odpowiadała mi chwilowa nieobecność Ross'a, lecz aktualnie potrzebowałam Vanessy, Delly lub Piper. Nie chciałam być całkiem sama.
Te myśli spowodowały, że płakałam jeszcze bardziej. Ross to była pomyłka, znajdę sobie kogoś innego, lepszego. To wszystko wydarzyło się tak szybko... Tak czy inaczej, Ross nie jest dla mnie. Nie płaczę ze względu na to, że Ross mnie tak bardzo zranił. Płaczę dlatego, że czuję pustkę. Jakby całe moje życie ograniczało się do jednego miasta, Lynchów i własnego pokoju. Chociaż... Po części płacz JEST winą Ross'a. On mnie zranił, choć był mi bardzo bliski. Był jedną z kilku osób, z którymi utrzymywałam stale kontakt. Chyba muszę sobie znaleźć nowych znajomych albo spotkać się ze starymi. Może tego mi trzeba.
Myślałam nad tym wszystkim tak intensywnie, że nawet nie zauważyłam, kiedy usnęłam.

Hałas. Uderzenie w tył głowy. Ziemia. Kolejne uderzenie.
Ciemność.
Krew, mnóstwo krwi. Morze krwi. Ocean.
Ciemność.
Czarna postać zakradająca się na górę.
Nic.

Obudziłam się rano i pamiętałam same urywki snu. Była dopiero 8 rano.
Ross'a nigdzie nie było. Łóżko, na którym spał było ładnie pościelone. Nie było żadnej rzeczy należącej do niego. Chciałam wstać, ale w tym samym momencie do sali weszła pielęgniarka z lekarzami.
- Mamy obchód - wyjaśnił jeden z lekarzy. - Niech się pani położy.
Spełniłam jego prośbę, a oni podeszli bliżej.
- Jak się pani dzisiaj czuje? - spytał ten drugi.
- Całkiem dobrze, chciałabym wyjść.
- Niestety, to niemożliwe. Musimy zatrzymać panią na co najmniej 2 dni. Pojutrze rano będzie pani już w domu.
Westchnęłam.
Lekarze zaczęli mnie badać, a ja tylko zastanawiałam się, czy ktoś do mnie dzisiaj przyjdzie.
Po skończonym badaniu, kiedy byłam sama, usiadłam wygodnie na łóżku i spojrzałam na swoje ręce. Wciąż były zabandażowane, ale... Chciałam spojrzeć na to, co jest pod spodem. Prawą ręką chwyciłam kawałek bandażu na lewej i uniosłam delikatnie w górę.
Cięcia praktycznie wszędzie. Pełno krwi. Jedno cięcie krzywe, niemal wzdłuż. Uh, gdyby nie było krzywe, wczorajszy ranek byłby ostatnim, jaki przeżyłam.
Nie chciałam dłużej na to patrzeć. Spuściłam bandaż w dół i wzięłam telefon do ręki. Mnóstwo wiadomości, powiadomień, nieodebranych połączeń. Patrzę na wyświetlacz - o, Evan! Dzwonił do mnie. Evan to stary kumpel ze szkoły. Właściwie... Kiedyś byliśmy razem. Ale to dawno i nieprawda. W tamtym czasie byłam w szkole trochę popularna ze względu na to, że grałam w filmach. Dużo osób próbowało się ze mną zaprzyjaźnić, ale nie wszyscy mieli dobre zamiary. Evan'a poznałam przed tym wszystkim. Znaliśmy się praktycznie od dziecka. Mieszkałam wtedy w Miami, ale tuż po skończeniu mojej szkoły z Vanessą przeprowadziłyśmy się do Los Angeles. Straciłam kontakt ze wszystkimi stamtąd.
I wtedy poznałam Ross'a. Ale dalej już wszystko wiecie.
Oddzwoniłam do niego i po chwili usłyszałam jego głos w słuchawce.
- Halo? - spytał, a ja zamarłam na dźwięk jego głosu. Tak dawno go nie słyszałam... - Laura?
- Em... Hej. Dzwoniłeś? - spytałam piskliwie. Tylko na to było mnie stać.
- Tak! Co tam? Wszystko dobrze? Słyszałem, że chciałaś się...
- Nie chciałam się zabić. To ktoś chciał zabić mnie. - wyjaśniłam.
- Ahaa... To przepraszam. - zawstydził się. - Obiecuję, że jak dorwę tego drania to rozwalę mu łeb jak orzeszka.
- Słodki jesteś. - odparłam. - Wszystko spoko. Pojutrze będę mogła już wyjść.
- Świetnie! Co powiesz na spotkanie?
- Emm... Miami... L.A... Na pewno przyjdę do ciebie piechotą.
- Ahaha! Nie musisz, jestem w odwiedzinach u cioci. Jakbyś chciała mógłbym nawet dzisiaj przyjść. - stwierdził.
- Serio?
- Yhm.
- Super! To... Możesz tak za dwie godziny?
- Tak późno? - mruknął. - No dobra. Zgaduję, że stary kumpel jest mniej ważny od rodzinki.
- Zapewne nie.
- Miła jesteś, ale nie musisz ściemniać. Ja wiem wszystko.
- DIABEŁ! - "krzyknęłam" a on zachichotał. - Co?
- Za dużo "AHS" dziecko, za dużo...
- Zamkną mnie w psychiatryku.
- Briarcliff dokładnie.
- Nic nie podpisuj. Jak przyjdzie do ciebie stara jędza wyglądająca jak dinozaur nie otwieraj drzwi.
- Potrzebujesz odwyku...
- Nigdy! Tate mnie potrzebuje! Kit mnie potrzebuje! Kyle mnie...
- Potrzebujesz odwyku, a ja ci go zapewnię. - oznajmił, a na mojej twarzy zakwitł rumieniec. No co? Mój eks zapewnia mnie, że pójdę na odwyk, a on o to zadba. Kurdeeeee!
- Nie trzeba. Jeśli nie będzie ci się chciało czekać to przyjdź szybciej. Dla mnie to bez różnicy. Van pewnie przyjdzie w najbliższym czasie... Wiesz, praktyki...
- Jasne, rozumiem. A ty co wybrałaś? Ness medycyna, a ty co? Prawo?
- Zgadłeś, mam zamiar zostać prawnikiem.
- Nudy! - stwierdził. - A co z twoimi marzeniami? Chciałaś być piosenkarką. Aktorką. Już ci się udawało...
- Ekhm... - usiłowałam przekazać mu, że nie lubię o tym rozmawiać. - Czyli... O której będziesz?
- A w którym szpitalu, na którym piętrze i w której sali leżysz?
- Szpitalnym, drugim, 212. Coś jeszcze?
- To wszystko.
- Świetnie. Wisisz mi pięć dolców.
- Co tak drogo?!
- No sorrki, taki mamy klimat.
- No i fajnie.
- Dobra, kończę.
- Pa... - mruknął i się rozłączył. Odłożyłam telefon i padłam na poduszki. Nagle strasznie zaciekawił mnie sufit.
- Hejka. - do sali weszła Ness wprowadzając wózek ze śniadaniem. - Jak się czuje nasz krojony bochenek?
- Ja ci dam bochenka, kotlecie. - odpowiedziałam i rzuciłam w nią poduszką.
- Długo u ciebie siedział? - spytała siadając obok mnie. Podała mi talerz, a ja zaczęłam zajadać się wielce pożywnym śniadaniem złożonym z kanapki z serem, sałatą i pomidorem.
- Mogli przynajmniej dać szynkę. - fuknęłam. - Emm... Nie wiem. Wyszedł w nocy. Kazałam mu.
- Ciekawe, czy wygodnie spało mu się w parku...
- Wyszedł ze szpitala? - zdziwiłam się.
- Tak. Przynajmniej ja go jeszcze nie widziałam. - poinformowała mnie.
- Ja pierdziele, przecież on mógł coś sobie zrobić! - pisnęłam. Już miałam wstać, kiedy siostra pchnęła mnie z powrotem.
- Nie ma tak dobrze, kochana. To, że jesteś moją siostrzyczką nie znaczy, że możesz sobie tak łazić. Jak coś mu się stało to coś się stało i tyle. Nie zasługuje na twoją uwagę. To przynajmniej moje zdanie. I Rydel. I chyba Piper. Tak, Pip też tak uważa. Sama mi to wczoraj powie...
- Sorry, że ci przeszkadzam, ale za niedługo przyjdzie Evan.
- Evan? Ale TEN Evan? Z Miami?
- Nie, z dupy.
- To będzie walił kałem.
- Spadaj! Tak, Evan Peters z Miami. Przyjdzie tu za niedługo.
- Bosko! TO jest chłopak dla ciebie. A nie, jakaś blond wiewiórka, która zachowuje się jak Janus. Dwie głowy, dla każdej jedna panna.
- Dzięki. Twój jakże nawiązujący do greckiej mitologi komentarz naprawdę poprawił mi humor. - odrzekłam sarkastycznie.
- Oh, nie ma za co.
- To był sarkazm, wiesz? - mruknęłam.
- Może trochę. - stwierdziła i uśmiechnęła się do mnie. - Oj dobra. On po prostu nie wie, co stracił. A stracił wyjątkową, śliczną, mądrą dziewczynę. Oczywiście jeśli zechcesz mogę go uszkodzić, jednak nie cieszy mnie fakt, że i tak będę musiała go tu poskładać.
- Zostaw go. 
- Nie gadaj, że ciągle coś do niego czujesz. - stęknęła.
- NIE!
- O Boże... No to mamy problem. Dobra, zadzwonie do Rydel i spytam czy dotarł.
- Miła jesteś.
- No ba. - mruknęła, po czym wstała, wyrwała mi mój talerz i wyszła. Z uwagą wpatrywałam się w drzwi. Nagle usłyszałam wrzask: "EVAN!" który zapewne należał do mojej siostry. Klamka już się poruszyła, kiedy usłyszałam jeszcze jeden krzyk: "KTO TO DO CHOLERY JEST?!". O nie... Tylko jego brakowało. Nagle cała trójka wpadła do sali. Na czele szedł Evan z zatroskanym wyrazem twarzy. Za nim szła Van oddzielając od niego ręką rozwścieczonego Rossa.
- Hej Lau. - odezwał się wieczny wczasowicz (tak go nazywaliśmy).
- Hej Ev, co tam słychać? - uśmiechnęłam się.
- Wiesz, coś tak strasznie zbladłaś... - udał, że przygląda mi się jak zawodowy lekarz. Nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem. A Ross się przyglądał. Gdyby nie to, jak mnie zranił może zrobiłoby mi się go żal. Ale nie zasłużył. 
- A wiesz, że ty też? Nie wiem, ile tu jesteś, ale na jakiś czas przestałeś być murzynem... - odpyskowałam mu i po chwili oboje zdychaliśmy ze śmiechu. Ross pokręcił głową i wyszedł trzaskając drzwiami. 
- Temu co? - spytał Evan.
- Nie mam pojęcia. - odpowiedziałam. - I nie chcę go mieć. 


______________________
Witajcie, ziemniaki!
Nie bójcie się, piszę następny i razem z Annabeth mamy baaaardzo przemyślany plan na bloga. Tak czy siak...
KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ ;)
Aaa no i mam pytanie: wie ktoś może, jak na iphonach ściągnąć e-booki? Z góry dzięki.
POZDRAWIAMY, CLARISSE I ANNABETH, KTÓRA WŁAŚNIE ŚPI ;)

sobota, 26 lipca 2014

Liebster Award :)

Zanim publikuję rozdział, chciałabym powiedzieć, iż zostałyśmy nominowane do Liebster Award. Bardzo dziękujemy za nominację od autorki bloga "Dobro zawsze zwycięży nad złem" :)


Najpierw odpowiem ja, a potem poproszę Annabeth, aby zamieściła swoje odpowiedzi. Tak więc:

1. Dlaczego założyłaś bloga, co było inspiracją?
Tak właściwie, to nie ja założyłam tego bloga. :D Nigdy wcześniej nie prowadziłam żadnego. Ale zgodziłam się na kontynuowanie tego i pozostałych, które "podarowała mi" Jagoda, bo uznałam, że czas mi ucieka, zaraz stuknie 16 lat, a ja dalej nie mam bloga! Poza tym, lubię pisać i chciałabym coś robić w związku z tym.
2. Opisz siebie w trzech słowach.
Nieśmiała, odpowiedzialna, pracowita.
3.  Ulubiony film, serial? 

Film - "Across The Universe"
Serial - "American Horror Story"
4. Ulubiona pora roku? 

Zdecydowanie jesień!
5. Kogo lubisz najbardziej z R5 oraz A&A?

Z R5 mam słabość do Ellingtona, z A&A uwielbiam Deza.
6. Za co lubisz/kochasz R5? 

Są naprawdę bardzo utalentowani, pracowici i potrafią poprawić mi humor samym swoim sposobem bycia.
7.  Ulubiona piosenka R5, Austin&Ally i kogo jeszcze lubisz... ? 

R5 - "Look At Us Now"
A&A - "Better Than This"
5 Seconds Of Summer - "Amnesia"
Arctic Monkeys - "505"
Lana Del Rey - "Ride"
Selena Gomez - "Love Will Remember"
 
8. Jakie cechy ludzi nie lubisz?

Zarozumiałość, próżność, chamstwo, dziecinność, przesadna głupota.
9. Wolisz Auslly czy Raurę? Wytłumacz dlaczego ta, a nie ta.

Chyba wolę Raurę, bo Raura istnieje w naszym świecie :)
10.  Jakie pary lubisz, shippujesz? 

Auslly, Raura, Rydellington, Ryvannah, Rikessa, Peetniss, Joshifer, Hinny, Dramione, Snily, Fourtris,...
11. Cieszysz się z nominacji?

Tak, to moja pierwsza nominacja odkąd "pracuję" tutaj, dziękuję bardzo :D
12. Czytasz mojego bloga? Albo czy o nim słyszałaś?

Nie czytam wiele blogów jak na razie, dopiero "aktualizuję" wszystko. Zaczęłam czytać, kiedy dołączyłam do bloga i jak na razie jestem w trakcie czytania kilku blogów, a Twój mam na liście "do przeczytania" :)
13. Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia?
Nie dosłownie.
14. Co robisz w wolnych chwilach oraz kiedy dopadnie cię brak weny?

W wolnych chwilach czytam książki i piszę, a kiedy dopadnie mnie brak weny - szukam inspiracji!
15. Kim chcesz zostać w przyszłości? 

Dziennikarką.
16. Jakiej gwiazdy nie lubisz, a jaką lubisz? 

Nie lubię Ariany Grande i Janoskians, sorry.
Lubię dużo gwiazd, niektóre z nich są wymienione wyżej :)

1. Dlaczego założyłaś bloga, co było inspiracją? 
Wszystkie blogi, które aktualnie piszę otrzymałam w spadku po Natce, a sama nigdy żadnego nie prowadziłam. Ale muszę przyznać, że jest to bardzo fajne, mimo tego, że nie umiem się połapać i na niektórych są powaaaażne zaległości (za co oczywiście bardzo przepraszam!)
2. Opisz siebie w trzech słowach.
OOU. Opiekuńcza (jeśli chodzi o kraliczka ^^), wesoła (aż za bardzo), always zamyślona.
3.  Ulubiony film, serial? 
Uhh... Aktualnie:
Film: Igrzyska Śmierci, W Pierścieniu Ognia
Serial: A&A, AHS.
4. Ulubiona pora roku?
Hmm... To jest trudne pytanie. Ja właściwie lubię wszystkie pory roku, ale jeśli miałabym wytłumaczyć, za co, to mogłoby to wyjść dłuższe od "Zakonu Feniksa"... Ale chyba wiosna (chociaż jestem alergiczką)
5. Kogo lubisz najbardziej z R5 oraz A&A?
Oh, z R5... SZALEJĘ ZA ROCKYM *___* A z A&A mam słabość do Deza xD
6. Za co lubisz/kochasz R5? 
Oh bogowie... Za to, jacy są. Za to, że poprawiają mi humor, kiedy wszystko traci dla mnie sens, za ich talent, za ich muzykę... Za wszystko po prostu!
7.  Ulubiona piosenka R5, Austin&Ally i kogo jeszcze lubisz... ? 
O klurfa! Nie umiem wybrać jednej, ale jeśli muszę...
R5 - "Easy Love"
A&A - "Superhero"
5 Seconds Of Summer - "Amnesia"
Bruno Mars - "The Lazy Song"
Avicii - "Wake Me Up"
The Script - "Nothing"
Volbeat - "Lola Montez"
Pearl Jam - "Mind Your Manners"
ACDC - "Highway to Hell"
Zlituję się i nie wymienię więcej xD

8. Jakie cechy ludzi nie lubisz?
Fochalskość, fałszywość, wredota, przesadna głupota, chamstwo, zakochaństwo (TAK, nie lubię być zakochana. To mnie męczy, a i tak później boli).
9. Wolisz Auslly czy Raurę? Wytłumacz dlaczego ta, a nie ta.
To jest naprawdę trudne pytanie, bo w sumie i to i to. Raurę, bo istnieje w świecie realnym, a Auslly, bo aktualnie jest xD
10.  Jakie pary lubisz, shippujesz? 
O ch*j! Współczucie!
Raura, Rikessa, Rydellington, Ryvannah, Auslly, Peetnis, Joshifer, Dramione, Hinny, Fourtris, Jaciek, Milar, Annlone (Annabeth + Forever Alone), Nalone (Natka mi kazała ;-;), Rockbeth (xD), Snily, Fremione, Frorge, Ronmione (lol), Hazel i Gusa (lol nie wiem, jak się zwie ich parring ;-;), i teraz totalny idiotyzm xD Nie wiem czemu, ale jest tak, że nie cierpię "Zmierzchu", ale mimo to shippuję Bellę i Jackoba xD... Może wystarczy xD
11. Cieszysz się z nominacji?
O jejciu no, strasznie się cieszę! ^v^Kocham was ziemniadżgi no! <3
12. Czytasz mojego bloga? Albo czy o nim słyszałaś?
Dopiero zaczynam i szukam blogów, więc chyba nie... Ale wiesz... CHYBA xD.  Jeśli ktoś chce, to proszę zostawić link do swojego bloga w komentarzu, a ja zajrzę i obiecuję skomentować ^^ 
13. Wierzysz w miłość od pierwszego wejrzenia?
Szczerze? Nie.
14. Co robisz w wolnych chwilach oraz kiedy dopadnie cię brak weny?
W wolnych chwilach myślę (jestem baaaardzo zamyślonym człowiekiem), słucham muzyki (maniakalnie ;-;), jem żelki, piję ROKO i czytam książki. Kiedy dopadnie mnie brak weny... Mam  taki swój sposób. Czytam kilka razy ostatni rozdział, później go sobie wyobrażam krok po kroczku, moment po momencie, a jak już skończę to wymyślam dalej, a później wszystko spisuję na bloggera :D
15. Kim chcesz zostać w przyszłości?  
To dla mnie drażliwy temat...
16. Jakiej gwiazdy nie lubisz, a jaką lubisz? 
Nie lubię Justina Bibera, Ariany Grande, One Direction, The Vamps (przepraszam, jeśli ktoś lubi! ;-; nie obrażajcie się na mnie, proszę! ;-;), Cleo... OKEJ, DOŚĆ ;-;
Lubię wiele gwiazd, z tego większość wymieniłam w pytaniu u góry :D

Okay, to chyba tyle. Nie wiem, czy Clarisse chce coś jeszcze dodać, ale mimo to publikuję xD Jak co to zmiecie mnie z powierzchni naszej Rossingtonowej ziemi XD
Papki
~Annabeth

wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział 9: "I don't wanna play this game no more, I don't wanna stay here"

*NARRATOR*

- Co one tam tak długo robią? - spytał Ellington.
- Nie mam pojęcia - przyznał Rocky.
- Pewnie gadają o mnie - mruknął Ross, a wszyscy na niego spojrzeli.
- Co? Dlaczego miałyby gadać o tobie? - Rocky widocznie był zaskoczony słowami brata, który spojrzał na niego smutnym wzrokiem.
- Nieważne.
- Uhm, okej?
Nagle z sali wyszła Rydel.
- Kto teraz chce wejść?
Znowu wszyscy podnieśli ręce.
- Ross, nie rozumiesz, że ona cię tam nie chce? - spytała chłopaka zirytowana.
- Nie.
- Łoo, o co chodzi? - zapytał Ellington. - Myślałem, że ty i Laura się przyjaźniliście.
- Chciałbym przyznać ci rację - stwierdził Ross, a Rydel spiorunowała go wzrokiem. - Tak czy siak, Rydel, nie dam za wygraną i będę się starał do niej wejść tak długo, aż w końcu wejdę i normalnie z nią porozmawiam.
- Potem pogadamy. Piper - spojrzała na dziewczynę - wejdź.
Piper weszła do sali i od razu podbiegła do Laury, a Vanessa wyszła z sali, żeby móc porozmawiać z Riker'em.
- Jezu, Laura, jak się teraz czujesz? - spytała z troską.
- Na pewno lepiej niż wtedy, kiedy byłam martwa.
- Nie żartuj sobie - pouczyła ją Piper. - Prawie się odwodniłam!
- Och, niepotrzebnie. Spójrz - wskazała palcem na siebie - żyję!
- Widocznie masz świetny humor po śmierci. Ale przypominam ci, że ty przecież umarłaś. Dziewczyno, jak będę mogła, to cię tak wyściskam, jak jeszcze nikt cię nie ściskał!
Laura uśmiechnęła się słabo do Piper i opuściła głowę na poduszkę.
- Piper?
- Mhm?
- Muszę ci coś powiedzieć.
- Jeśli chodzi o Ross'a, to nie przejmuj się. Wiem o tym. - Natychmiast zrzedła jej mina.
- Słuchaj... Strasznie cię przepraszam, ale po prostu nie miałam pojęcia... Weź go sobie. Nie mam zamiaru więcej na niego patrzeć. Był twój i będzie twój, jeśli chce...
- Nie, Laura - przerwała jej Piper. - W końcu zdradził mnie i ja też nic o tym nie wiedziałam, tak? Zdradził mnie z moją najlepszą przyjaciółką. Straszny z niego dupek. Niech teraz cierpi - uśmiechnęła się. - Powiedział mi jakiś czas po tym, jak ty się dowiedziałaś.
- Och. Tak czy siak, strasznie cię przepraszam, bo mam wrażenie, że to wszystko moja wina. Tfu, to na pewno moja wina. Nie mam pojęcia, jak mam ci to wszystko wynagrodzić, chyba się już nie...
- Jest w porządku - znów jej przerwała i uśmiechnęła się do niej. - To wszystko jego wina. Zawsze mogłabyś być tylko jego przyjaciółką, a przecież poczuł coś więcej. Nie jesteś winna, Lau. Przynajmniej dzięki tobie wiem, jaki był z niego palant.
Na twarzy Laury pojawił się uśmiech, najsilniejszy, na jaki mogła się zdobyć.
- Dziękuję, Piper. Jesteś wspaniała.
- Ja? Nie jestem - zaśmiała się. - To ty jesteś wspaniała. Spójrz, ile przetrwałaś.
Laura znowu się uśmiechnęła, a wtedy Piper zadała jej kolejne pytanie:
- A co do tego, co się teraz stało - czemu spróbowałaś się zabić? Ross - wskazała na niego przez szybę; siedział na krześle widocznie zniecierpliwiony - nie jest tego wart. Nie jest wart ciebie.
- Nie próbowałam, Pip - odpowiedziała szybko Laura. To ktoś próbował MNIE zabić.
Piper spojrzała na nią z niedowierzaniem.
- Co? Naprawdę? - Lau kiwnęła głową. - Jezus Maria... - Piper zakryła usta dłońmi. - Boję się o ciebie. Może potrzebujesz jakiejś ochrony?
- Jest w porządku, jakoś dam radę - powiedziała Lau, ale Pip nie była zbytnio przekonana.
- I tak coś ci załatwię. Poczekaj no tylko - wstała szybko z krzesła i wybiegła z sali trzymając w kieszeni telefon. Laura chciała ją zatrzymać, ale nie miała sił.
Jako następni weszli Riker, Ryland, Rocky i Ellington.
- Laura! - zawołał Rocky i podbiegł do niej. - Po ilu minutach ożyłaś? Po czterech? - Laura pokiwała głową. - Wow, byłaś szybsza od Jezusa!
Wszyscy się zaśmiali i usiedli naokoło.
- Mam kilka pytań, Lau... - zaczął Riker.
- Mów.
- Pierwsze pytanie: dlaczego chciałaś popełnić samobójstwo? Tak mi powiedziała Vanessa zanim się obudziłaś.
- Zacznijmy od tego, że nie próbowałam popełnić samobójstwa, a skończmy na tym, że to była bardziej próba ZABÓJSTWA. MNIE. Ale nie chcę o tym rozmawiać teraz.
Wszyscy spojrzeli na nią bardzo zaskoczeni, ale uszanowali, że dziewczyna nie miała ochoty na rozmowę na ten temat.
- No i drugie pytanie: Rydel powiedziała Ross'owi, że nie masz ochoty się z nim widzieć. O co chodzi? Przyjaźniliście się przecież.
- Ech... Pokłóciliśmy się, tyle - skłamała.
- Nigdy jeszcze nie widziałem Ross'a w takim stanie. To na pewno nie była po prostu kłótnia. Znając was, pogodzilibyście się po kilkunastu minutach, a to wszystko trwa od kilku dni.
Laura westchnęła ciężko, lecz dalej nie chciała mówić im prawdy.
- No widzisz - powiedziała. - Tak się pokłóciliśmy, że nie rozmawiamy od paru dni, a Ross po prostu strasznie to przeżywa.
- No... dobra. Uznajmy, że ci wierzę - zaśmiał się. - Przy okazji, organizujemy taki kolejny rodzinny obiad.
- Kiedy? - spytała.
- W dniu, w którym wyjdziesz ze szpitala. Chcemy też tak jakby "uczcić" twoje wyjście ze szpitala.
- Aww, bardzo miło z waszej strony - uśmiechnęła się.
Rozmawiali tak bardzo długo, aż w końcu musieli już iść. Rydel nie pozwoliła Ross'owi wejść do środka, ale on tak bardzo chciał, że czekał pod drzwiami nawet wtedy, kiedy wybiła 20, a domownicy już dawno wrócili do siebie.
Laura była zmęczona ciągłymi uśmiechami - wszystkie były udawane, robione na siłę, żeby każdy myślał, że jest w porządku. Jak może być w porządku po przebudzeniu się ze śmierci klinicznej i po próbie morderstwa?
Widziała, że Ross siedzi pod drzwiami. Serce mówiło jej, żeby go wpuścić i porozmawiać, ale rozum chciał, aby po prostu ignorowała go aż do końca. Ale Laura, jak to Laura... posłuchała serca. Poprosiła pielęgniarkę o wpuszczenie chłopaka do środka, a jemu wyraźnie ulżyło. Lau jednak dalej leżała na łóżku patrząc na wszystko kamiennym wzrokiem.
- Czemu zostałeś? - spytała, zamiast najpierw się przywitać.
- To nasza pierwsza rozmowa od czasu tej... wiesz, której.
- Spytałam się ciebie, dlaczego zostałeś - powtórzyła.
- Być może to zabrzmi tandetnie i beznadziejnie, ale strasznie mi na tobie zależy. - Laura przewróciła oczami, gdy chłopak nie patrzył, ale dalej udawała, że uważnie go słucha.
- Wiesz, mi też na tobie zależało. Teraz mi wszystko jedno.
Ross'owi zrzedła mina, ale dalej walczył.
- Wszystko jedno? Czyli, że to nigdy nic dla ciebie nie znaczyło? To, co było między nami?
- Oczywiście, że znaczyło. Ale wcześniej. Odkąd dowiedziałam się o wszystkim, jest mi naprawdę wszystko jedno, Ross.
Blondyn nie wiedział, co ma odpowiedzieć.
- Przepraszam... Naprawdę przepraszam...
- Och, możesz sobie przepraszać - przerwała mu. - Ale to już na mnie nie działa. Jednym słowem nie naprawisz tego, co robiłeś w przeszłości. A co robiłeś w przeszłości? - spytała go znając odpowiedź.
- Zrobię wszystko, żebyś mi wybaczyła, bo jeszcze na nikim mi bardziej nie zależało.
- A Piper? Zapomniałeś o niej?
- Piper... Oj tam, Piper... To przeszłość...
- Założę się, że rozmawiając z Piper mówisz jej rzeczy w stylu "Oj tam, Laura... Laura to przeszłość".
- Nie rozmawiałem z nią od paru dni.
- Oboje dobrze wiemy, że rozmawiałeś.
Cisza. Tak, jakby Laura trafiła w jego czuły punkt.
- Wiem, że zabrzmi to głupio, ale mogę tu przenocować? - spytał.
- Rob, co chcesz. Rydel chyba cię do domu nie wpuści.

_________________________________
Wiem, baaaardzo krótki, ale już wysiadam, a od jakiegoś czasu nie było rozdziału. Zrobię chyba drugą część.
Dobranoc!
P.S. Jak myślicie, kim może być niedoszły zabójca Laury? Piszcie w komentarzach ;)

sobota, 19 lipca 2014

Rozdział 8: "Has no one told you she's not breathing?" cz. 3

*LAURA*

*W tym samym czasie*


Widzę światło, które mnie oślepia, ale chwilę później przeradza się ono w kwiaty, drzewa, a wysoko na niebie świeci słońce. Idę w kierunku jabłoni chcąc zerwać jabłko. Od kilku godzin nic nie jadłam. Nagle słyszę za sobą kroki i odwracam się. Przede mną stają kolejno Vanessa, wszyscy Lynchowie, Ellington i Piper.
- Hej - uśmiecham się i zrywam jabłko.
Vanessa podchodzi do mnie bliżej, ale jej twarz wyraża smutek.
- Laura... Posłuchaj mnie... Trzymaj się, bardzo cię kocham - przytuliła mnie - nie rób tutaj żadnych głupot.
- Czemu się żegnasz? Musisz już iść? - pytam.
- Nie mieszkam w tym świecie. Mieszkam daleko stąd. To jest twój nowy dom - wskazała ręką na dolinę jakiś kilometr dalej.
- Ale Vanessa, przecież mieszkam z tobą, nigdzie nie odchodzę - znowu się uśmiechnęłam, ale Vanessa spojrzała na mnie smutno, uścisnęła moją dłoń i rozpłynęła się w powietrzu.
Podchodzą do mnie Rydel i Piper. Spojrzałam na twarze wszystkich - wyglądali, jakby stała się najsmutniejsza rzecz na świecie i emocjonalnie to przeżywali.
- Strasznie mi przykro, Lau... Naprawdę... Przepraszam za wszystko i dziękuję - odezwała się Rydel ze łzami w oczach. Piper beznamiętnie wpatrywała się w jakiś punkt przed sobą - chwilę później już ich nie było.
Zostali tylko Riker, Rocky, Ellington i Ross. Następni zbliżyli się do mnie wszyscy oprócz najmłodszego.
- Laura, kochamy cię, nie zapomnij proszę o nas - powiedział Ellington i mnie uścisnął, a po nim zrobili to pozostali.
- Mamy nadzieję, że znajdziesz tutaj dobrych ludzi - odezwał się Riker.
- I że codziennie będą ci na obiad robili Mac&Cheese - dodał Rocky, a ja cicho się zaśmiałam.
- Nie rozumiem, czemu wy wszyscy się żegnacie. Nigdzie nie odchodzę.
- W tym rzecz, Laura. Ty odchodzisz.
- Jak to? - spytałam zdziwiona.
- Wszystko ci wyjaśnią, nie martw się.
Teraz zostałam sama z Ross'em, odkąd tamci zniknęli. Podeszliśmy bliżej siebie, a chłopak mnie bardzo mocno przytulił. Odwzajemniłam uścisk uśmiechając się.
- Przepraszam, Laura... Tak bardzo cię przepraszam... - mówił cicho podczas gdy dalej trwaliśmy w uścisku. - Z całego mojego serca... - Spojrzał na mnie dalej mając ręce splecione wokół mnie. - Mam nadzieję, że znajdziesz sobie tutaj kogoś lepszego niż ja.
- Lepszego?
- Jestem najgorszą rzeczą, która ci się w życiu przytrafiła.
- Przestań, to wcale nie jest prawda.
- Jest, Laura. Jest... - Pocałował mnie w czoło trzymając ręce na moich ramionach. - Bardzo cię kocham. Pamiętaj o tym. Powodzenia...
Ross nie zdążył zniknąć, bo nagle cały świat zaczął robić się coraz bielszy i jaśniejszy, a skończyło się na kompletnych ciemnościach.


*NARRATOR*

*4 minuty po śmierci Laury*


Vanessa siedziała na kolanach Rikera, który gładził jej włosy próbując ją uspokoić, chociaż sam czuł, jakby miał się zaraz rozpłakać. Ross siedział na podłodze oparty o ścianę; miał straszliwie zapuchnięte oczy i zero sił, żeby jeszcze płakać. Słyszeli tylko ten przeraźliwy pisk oznaczający zatrzymanie pracy serca.
- Ona... nie żyje... Laura zmarła... O mój Boże... - powtarzała Rydel, która płakała jak dziki bóbr siedząc koło Vanessy i Rikera.
Mimo to wstała i spojrzała na ekranik. Powoli ciągła zielona kreska zamieniała się w zygzaki, a nieustanny pisk w miarowe "wystukiwanie". Na jej twarzy zaczął pojawiać się uśmiech.
- Ludzie... Ona nie umarła... Laura żyje - cieszyła się, a wszyscy podskoczyli ze swoich miejsc i spojrzeli w te samo miejsce.
- Dzięki Bogu! - płakała Vanessa, tym razem ze szczęścia. - Ona żyje!
- Spójrzcie, polepsza się jej stan - Piper wskazała na Laurę. - Chyba już wszystko zszyli.
Wszyscy ogromnie się cieszyli, a po 15 minutach lekarze wyszli z sali Laury.
- Przeżyła śmierć kliniczną - oświadczył jeden z nich. - Jeszcze minuta i jej mózg przestałby pracować, co oznaczałoby śmierć biologiczną.
- Przepraszam, co to śmierć kliniczna? - spytał Rocky, a wszyscy się zaśmiali.
- Śmierć kliniczna następuje wtedy, gdy ktoś przestaje oddychać, a serce przestaje bić. Mimo to mózg pracuje jeszcze przez około pięć minut i mamy tylko te pięć minut na uratowanie pacjenta. Kiedy mózg przestaje pracować, człowiek po prostu umiera.
- Czyli Laura umarła, ale tak klinicznie, a potem powróciła do życia?
- Dokładnie - uśmiechnął się lekarz i wraz z pozostałymi poszedł do swojego pokoju. Na sali została tylko pielęgniarka kontrolująca dziewczynę.
- Kto wejdzie? - spytała Vanessa znająca zasadę, że po takiej operacji na salę mogą wejść maksymalnie trzy osoby. Wszyscy podnieśli ręce, ale Van wybrała tylko Rydel i Piper. Ross mimo to się nie poddawał i błagał o pozwolenie na wejście do środka.
- Vanessa, w razie czego Ross może wejść zamiast mnie - powiedziała Piper, ale Ness stanowczo pokręciła glową.
- Za dużo zawiniłeś - zwróciła się Van do Ross'a.
- Przepraszam was, ale od godziny zastanawiam się, o co się pokłóciliście - odezwała się Rydel, na co Vanessa machnęła ręką. - Tak czy siak, Van, zgódź się. Ten jeden raz.
Vanessa chwilę pomyślała, aż w końcu się zgodziła.
- Niech stracę. Wejdź, Ross.
Chłopak wszedł uradowany do sali i usiadł na krześle obok łóżka Laury, a za nim weszły Rydel i Nessa. Zobaczyły, że ten trzyma Lau za dłoń.
- Uważaj, Piper obserwuje - wysyczała mu do ucha Vanessa. Ross obrócił się, żeby na nią spojrzeć, lecz ta stała już kawałek dalej obok Rydel. Obie obserwowały Laurę czekając, aż dziewczyna się ocknie.

*LAURA*
*15 minut później*.
Powoli otwierałam oczy, a przed sobą zobaczyłam jakieś łóżko. Nie miałam siły się podnieść, ale kiedy spojrzałam na swoje ręce, były białe jak papier. Szpital.
- Laura? - usłyszałam głos z lewej strony. Obróciłam się i zobaczyłam Vanessę, Rydel oraz... Ross'a. Głos należał do tego ostatniego. Trzymał mnie za rękę.
- Puść.
Był nieco zdezorientowany tym, co powiedziałam, ale nie puścił mojej dłoni.
- Powiedziałam ci, żebyś puścił - powtórzyłam, tym razem bardziej stanowczym, choć bardzo słabym i łamliwym głosem.
Powoli puścił moją rękę, ale wpatrywał się we mnie jak w obrazek.
Zaczęłam się zastanawiać, o co chodziło z tym pożegnaniem. Wtedy moja relacja z Ross'em była cieplejsza, a teraz czuję do niego niechęć. Aaa, no tak. Przecież Ross to dupek. Prawie bym zapomniała.
- A teraz wyjdź.
- C-co? - Znów go zaskoczyłam.
- Masz wyjść z tej sali.
Spojrzał na Rydel i Vanessę, jakby oczekiwał odpowiedzi, ale one tylko wskazały mu drzwi. Zgodnie z poleceniem wstał i opuścił pomieszczenie. Kiedy już go nie było, obie szybko do mnie podeszły i usiadły obok.
- Czy tylko ja nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi...? - spytała Rydel. - Przecież się tak bardzo przyjaźniliście, a teraz wydaje się, jakbyś go nienawidziła.
- Po pierwsze: nie przyjaźniliśmy się. Może tylko na początku. A po drugie: tak, aktualnie go nienawidzę.
- ...Co? - Delly nie rozumiała. Westchnęłam ciężko i zaczęłam opowiadać.
- Jak się poznaliśmy, byłam nim strasznie zauroczona. Wydawałoby się, że miłość od pierwszego wejrzenia, ptaszki latają, miłość w powietrzu. I faktycznie, ze mną tak na początku było. Ross z początku mnie nieco olewał, ale później się zaprzyjaźniliśmy. Chodziliśmy razem na lunch, do kina. - Rydel słuchała bardzo uważnie. - Podczas jednego z tych lunchów prawie się pocałowaliśmy. Zrobilibyśmy to, gdyby nie przeszkodził nam gołąb - zaśmiałam się nieco histerycznie. - Tego samego dnia zaprosił mnie do kina na "Zbuntowaną". Po tym seansie siedzieliśmy razem na ławce i rozmawialiśmy, porównywaliśmy film do książki. Znowu doszłoby do pocałunku, ale przerwał nam telefon od ciebie, Delly - spojrzałam na nią, a ona otworzyła buzię. A pamiętacie, kiedy z Ross'em zrobiliśmy wszystkim na śniadanie omlety rano po naszej "imprezie"? - Delly kiwnęła głową. - Zanim zdążyliście się obudzić, Ross gonił mnie po kuchni, aż w końcu oboje wylądowaliśmy na dywanie. Na sobie, twarz w twarz. - Rydel cicho pisnęła. - Możesz się domyślać, co się wydarzyło dalej. Taa, pocałowaliśmy się. A potem poszliśmy na lunch do Starbucksa. I znowu się pocałowaliśmy, ale tamtym razem to było jakoś inaczej. Na pewno czuliśmy się pewniej. - Blondynka spojrzała na mnie, jakbym opowiadała historie, które nie miały prawa się wydarzyć. - Wiesz, co? Czułam się wtedy jak najszczęśliwsza dziewczyna na świecie. Kiedy twój crush całuje cię dwa razy w ciągu jednego dnia... Niemożliwe, żebyś się nie cieszyła, jak ja się cieszyłam. Kochałam się w nim. Byłam z nim bardzo szczera, mówiłam mu praktycznie wszystko. A wiesz, co jest najśmieszniejsze? To, że myślałam, że to działa w obie strony. To z zakochaniem się i byciem szczerym.
Rydel zakryła usta dłonią i wyszczerzyła oczy.
- Kochałam go. Tak cholernie go kochałam. Najgorsze jest to, że dalej to do niego czuję. Rydel, on nic mi nie powiedział. Nie wiedziałam, że jest z Piper. Gdybym wiedziała to wcześniej, nawet bym się tak nie starała. Za każdym razem, gdy na niego patrzę, wyobrażam sobie, jak przytula i całuje Piper... Dlatego tak trudno jest mi mu wybaczyć. Ja po prostu nie potrafię. To mnie przerasta.
Rydel siedziała cicho analizując wszystkie słowa, które do niej wypowiedziałam.
- ...Czyli, że to było tak, jakbyście byli razem? - spytała po chwili zastanowienia.
- No... tak jakby.
- Co za dupek... Skończony palant... Zaraz mu wpieprzę! Mój własny brat umawiał się z dwiema moimi najlepszymi przyjaciółkami naraz! Co mu odwaliło?! - wściekła się. - Tak mi przykro, Laura... Przepraszam za niego, chociaż to zwykłe słowo nic nie naprawi...
- Teraz już wiesz, o co chodziło - powiedziałam, a ona przytaknęła.
- Laura, jeśli mogę spytać - zaczęła Van - co się stało zanim tu trafiłaś?
- Siedziałam sama w domu i usłyszałam coś na dole, a potem, kiedy wyszłam, żeby sprawdzić, co to, dostałam czymś w głowę i straciłam przytomność. Dalej nie pamiętam już nic, aż do teraz.
- Chwila... Czyli, że nie próbowałaś popełnić samobójstwa? - spytała zaskoczona.
- Oczywiście, że nie! Serio uważasz, że mogłabym popełnić samobójstwo przez ROSS'A? - prychnęłam.
- Cóż... Spójrz na swoje ręce.
Skierowałam wzrok na ręce; wszędzie były bandaże, plastry,...
- C-... Co się stało...? - spytałam zaniepokojona.
- Skoro to nie byłaś ty, to w takim razie ktoś cię pociął. I włożył do twojej dłoni żyletkę, żeby upozorować samobójstwo. O mało by cię nie zabił. Miałaś dwa takie cięcia, które były minimalnie krzywe - gdyby było proste, zmarłabyś. Przy okazji, lekarz powiedział, że przeżyłaś śmierć kliniczną.
- Chwila... Chwila... Czyli, że ktoś próbował mnie zabić?
- Na to wygląda... - Wszystkie się przeraziłyśmy. - Jeśli było tak, jak mówisz, to chyba było to zaplanowane.
- A co, jeśli ta osoba dowie się, że nie umarłam i wróci by jednak mnie zabić?
- Cholera... - powiedziała przerażona Rydel.


___________________________________
Hejeczka ziemniaczki!
Nie, nie zabiłam Laury. No dobra, tylko tak troszkę ;)
Nawet nie miałam takiego zamiaru. Od początku planowana była właśnie śmierć kliniczna, żeby Ross troszkę pożałował swojego zachowania. Tak czy siak, jest u mnie właśnie (jestem w Rossington) godzina 0:39 i okropnie chce mi się spać, dlatego nexta oczekujcie jutro.
Do napisania! ;)

Rozdział 8: "Has no one told you she's not breathing?" cz. 2

[będzie krótka, bo następna część będzie troszkę dłuższa heh]

*NARRATOR*

Dopiero dojechał do szpitala. Spytał recepcjonistkę, gdzie może znaleźć Vanessę i udał się we wskazanym kierunku. Chciał zapukać cicho do drzwi i grzecznie poczekać, aż ta otworzy, ale nie było czasu. Otworzył drzwi i wpadł do prawie pustego pomieszczenia.
- Ross...? Czego chcesz? - Niemal się zezłościła, ale pamiętała, że jest w pracy.
- Laura... Musisz wiedzieć... - jąkał się. - Jest tutaj...
- O czym ty mówisz? Jeśli tu jest, to czemu do mnie nie przyjdzie? I dlaczego ty...
- Jak ma przyjść, skoro leży nieprzytomna na stole operacyjnym? - przerwał jej cedząc przez łzy. Nessa zakryła usta dłońmi.
- Co?... O mój Boże, zaprowadź mnie do niej. Szybko - wyszła z pokoju szybkim krokiem, a Ross ją dogonił i zaprowadził do sali, w której leżała Lau. Było wszystko widać przez szyby w drzwiach; mnóstwo lekarzy kręciło się wokół jednej małej osóbki podpiętej do respiratora i wielu innych urządzeń utrzymujących ją przy życiu. Lekarze co chwilę chwytali nowy sprzęt i robili coś innego, co miało jej pomóc. Ciągle starali się zatamować krwawienie, które wciąż nie ustawało. Prosili pielęgniarkę o coraz to nowsze ręczniki.
Niestety, Ross wyraźnie widział, że Laura robiła się coraz bledsza.
- Mogłem trochę wcześniej wpaść na pomysł, aby wejść przez balkon... - pomyślał chodząc naokoło i starając się nie wybuchnąć głośnym płaczem. Ciągle siebie obwiniał za to, co się stało i chyba w końcu dotarło do niego, jak bardzo zranił dziewczynę swoim "małym kłamstewkiem". Chyba.
- Jak to, co się jej stało? - spytała Vanessa wpatrując się w stół operacyjny i pojedyncza łza spłynęła po jej policzku.
- Ona... Ona chyba chciała popełnić samobójstwo... - wytłumaczył chłopak, a dziewczyna zaniosła się płaczem.
- Dlaczego to zrobiła? - powtarzała nieustannie. - Chwila... - spojrzała na Rossa. - Zrobiła to przez Ciebie! To ty zraniłeś ją tak bardzo! Nawet nie masz pojęcia, ile ona przez Ciebie wycierpiała!
- Wiem... Vanessa, wiem to... Wiem to aż za dobrze...
- Trzeba było pomyśleć o tym kiedy jechałeś na dwa fronty! Z moją siostrą i przyjaciółką! Czy ty masz mózg?! Zdradzałeś dwie dziewczyny w tym samym czasie! Zachowanie godne sukinsyna! Nie zdziwię się, jeśli ona już nigdy Ci nie wybaczy!
- Vanessa... Wiem... Przepraszam... Co mogę zrobić, żeby odzyskać to, co było kiedyś?...
- Przepraszasz? - prychnęła. - Teraz to się w dupę pocałuj przeprosinami. Chcesz odzyskać to, co było kiedyś, czyli za czasów, kiedy za dnia umawiałeś się z Laurą, a wieczory spędzałeś z Piper? O to ci chodzi?
- Nie! Chodzi mi o te chwile, w których byłem z Laurą na lunchu, kiedy razem zamawialiśmy ciastka i rozmawialiśmy o wszystkim, kiedy chodziliśmy razem do kina i rzucaliśmy w siebie popcornem... Kiedy razem robiliśmy śniadanie... Ja po prostu za tym tęsknię, rozumiesz? - Z oczu Rossa znowu zaczęły wypływać łzy, ale na Vanessę to nie działało.
- Radzę ci być już w domu, kiedy Laura się obudzi. - Spojrzała na niego zniesmaczona i odeszła kończąc rozmowę. Usiadła na krześle tuż przy sali i czekała, aż wyjdzie jakiś lekarz, aby przekazać informacje. Wyciągnęła z kieszeni telefon i zadzwoniła do Rydel. Roztrzęsionym głosem poprosiła ją i jej rodzinę o szybkie dotarcie do szpitala - szczególnie potrzebowała teraz obecności Rikera.
Delly powiedziała, że zaraz będą, a Nessa i Ross niecierpliwie czekali na informacje.
Chwilę później dołączyła do nich reszta Lynchów, Piper i Ellington. Vanessa została zalana pytaniami typu "Co się stało Laurze?".
- Wolałabym, żeby Laura wam wyjaśniła wszystko, kiedy się w końcu obudzi, bo nie wiem, co mam wam odpowiedzieć. Na razie usiądźcie i czekajcie. Na chwilę obecną mogę wam powiedzieć, że jej stan wciąż jest ciężki i... stale się pogarsza - załkała.
Każdy przeraził się jej słowami na swój sposób. Piper cicho pisnęła zakrywając twarz dłońmi, Rocky z Ellingtonem spojrzeli na siebie smutno, Riker złapał Vanessę za rękę, a Ryland usiadł na krześle ciężko oddychając. Nessa nie wiedziała, jak ma patrzeć na Piper, jak z nią rozmawiać... Dlatego na razie wolała tego nie robić.
Piper patrzyła przez szybę na Laurę i wybuchła donośnym płaczem. Van chciała podejść do niej, przytulić i uspokoić, ale uznała, że Laurze chyba by się to nie spodobało.

Minęło ledwie 10 minut; wszyscy czekali na nowe informacje, których ciągle brakowało. Stan dziewczyny był zmienny - raz się pogarszał, a raz polepszał. Ross zaczynał się zastanawiać, jak to możliwe, że dziewczyna nie umarła, skoro miała cięcia wzdłuż. Może był w takim szoku, że wydawały mu się być proste, a w rzeczywistości były krzywe?
W duchu dziękował Bogu, że dziewczyna żyje, ale czuł takie poczucie winy, że nie dawało mu to spokoju.
Patrzył przed siebie mając w głowie tysiące różnych myśli i nawet się nie zorientował, kiedy wszyscy zaczęli panikować.
- Nie oddycha - powiedziała jednym tchem Vanessa niemal zaczynając płakać. - Jest z nią jeszcze gorzej niż było.
Ross zerwał się z krzesła i podskoczył do okna. Faktycznie, dziewczyna walczyła o oddech, chociaż nie miała sił. Ani zbyt dużo krwi.
- O Boże... - Vanessa zaczęła płakać, kiedy lekarze próbowali przywrócić jej płuca do pracy, ale bezskutecznie. Jej serce zaczęło stopniowo zwalniać i zwalniać...
Wszyscy byli w takim szoku, że nie wydusili słowa. Wszyscy, oprócz Vanessy, która jako jedyna wiedziała, do czego to wszystko prowadzi.
- Przepraszam... Przepraszam... - zaczął szeptać Ross, jakby znajdywał się koło Laury i mógł jej to przekazać, zanim ta umrze.
Riker ścisnął Vanessę mocniej za dłoń i przytulił pozwalając dziewczynie się wypłakać. Czyli Laury już nie będzie?, pomyślał. Już nie wróci? Nie, to niemożliwe.
Rocky z Ellingtonem patrzyli zszokowani na drzwi sali, w których leżała dziewczyna; i oni nie wierzyli. A Rydel po prostu płakała.
Ross nie wiedział, co ma o tym wszystkim myśleć - jeszcze 5 dni temu rozmawiał sobie swobodnie z Laurą, a teraz ta umierała na stole operacyjnym, być może z jego winy.
Wystarczyło kilkanaście sekund i na ekraniku widniała ciągła, zielona kreska, a pisk dudniał im w uszach. Lekarze mimo to starali się ją przywrócić do życia.
Nessa rozpłakała się niemiłosiernie i powtarzała jedno zdanie, dwa krótkie słowa - "Nie żyje".
- To twoja wina! - wywrzeszczała do Ross'a, który również płakał. Nigdy niczego nie żałował bardziej, niż tej sprawy z Piper i Laurą. - To przez ciebie! Nienawidzę cię! - cedziła przez łzy, a Riker znowu ją przytulił.
A oni tylko spoglądali na małe ciało leżące na stole, ogrodzone stadem lekarzy próbujących je uratować.

wtorek, 15 lipca 2014

Rozdział numer double Tobias (8): "Has no one told you she's not breathing?"

(jeden z najważniejszych rozdziałów fanfica, miłego czytania ;) )



*3 DNI PÓŹNIEJ*

Od paru dni siedzę zamknięta w pokoju i nie daję tu wejść nawet Vanessie. No, tylko czasami. Dobrze, że bezpośrednio ze swojego pokoju mam przejście do łazienki. Jedzenie Nessa czasem przynosi mi do pokoju i to właśnie wtedy wchodzi do środka.
Zastanawiałam się, czy mam wszystko powiedzieć Piper. W końcu zdecydowałam się tego nie robić. Jeśli Ross ma wystarczająco rozsądku, sam jej powie.
A co do Rossa: ciągle do mnie wydzwaniał (odrzucałam połączenia), ale w końcu zablokowałam jego numer. Vanessa wiele razy mi mówiła, że "znowu przyszedł pod dom i pytał o mnie". Dobrze, że Ness za każdym razem mówiła mu, że "mnie nie ma".
Czemu on najpierw kłamie jak świnia, świadomy wszystkiego i robiący to z premedytacją, a chwilę później nagle wyznaje mi miłość i błaga o przebaczenie?
Prychnęłam. Dupek.
Na świecie jest 7 miliardów ludzi i 14 miliardów twarzy. Ross jest jedną z tych osób, którzy zwykle wydają się być świetni, ale potem jest na odwrót. Myślę, że po prostu powinnam o nim zapomnieć.
Łatwo powiedzieć. Trudniej zrobić.
Mimo tego, że okropnie mnie zranił, nie potrafię o nim zapomnieć. Nie potrafię pozbyć się uczuć, które do niego żywiłam. Z jednej strony miałam ochotę się do niego przytulić i nigdy nie puszczać, a z drugiej strony chętnie zrzuciłabym go z wysokiego klifu popijając mleko.
Nie mam ochoty się z nim widzieć. Wiem, że prędzej czy później do tego dojdzie, ale na razie starałam się trzymać od niego z daleka. Co mi się udawało, bo przecież całe dnie spędzałam w pokoju.
Nie rozumiem, jak można być takim idiotą, żeby najpierw okłamywać kogoś bliskiego przez kilka miesięcy a następnie, kiedy ta osoba się dowiaduje, zaczynać przepraszać i błagać o wybaczenie. No i wyznać miłość, która pewnie i tak jest platoniczna.
Albo w ogóle jej nie ma.
Czy on naprawdę myśli, że jeśli powie, że mnie kocha, to wszystko naprawi i znowu będzie jak dawniej?
No cóż... Nadzieja matką głupich.
Nie potrafię pozbyć się wrażenia, że Ross mnie tylko wykorzystywał. Nie wiem, w jaki sposób, ale w jakiś na pewno. Uważam też, że tak naprawdę wcale nie zależy mu na tym, żebym mu wybaczyła. Robi to tylko dlatego, żebym znowu stała się zabawką, nad którą władzę ma tylko on. Może Piper też.
A ja nie mam ochoty nią być. Nie pozwolę, żeby ktoś mnie kiedyś w nią zamienił.

Kogo ja oszukuję...
Nie dam rady.
Ciągle myślę, że jestem wystarczająco silna, chociaż wcale tak nie jest.


*

Siedziałam w domu całkiem sama. Znowu nie chciało mi się nigdzie wychodzić. Żaluzje miałam spuszczone w dół i nie dochodziło do mnie żadne światło. Leżałam tylko bezczynnie na łóżku i wpatrywałam tępo w sufit. 
W pewnej chwili usłyszałam coś na dole. Trzaski, jakby komuś spadł na podłogę garnek. Z początku pomyślałam sobie, że to pewnie Vanessa i nie schodziłam na dół. Hałas dochodził coraz bliżej i stawał się coraz głośniejszy - aż w końcu nie słyszałam już nic. Zanepokojona wstałam i niepewnie wyszłam z pokoju, gdy nagle usłyszałam trzask tuż za sobą. Nim zdążyłam się obrócić, dostałam czymś w głowę. Krzyknęłam z bólu, ale nie potrafiłam otworzyć oczu. Leżałam bezwładnie na podłodze, kiedy poczułam kolejne uderzenie.
I wtedy nie było już nic.


*NARRATOR*

*w tym samym czasie*
Ross nie miał pojęcia, co mógł zrobić. Sam nie wiedział, do której z dziewczyn czuje więcej - czy do Piper, czy też może do Laury.
Próbował jakoś naprawić to, co zrobił, ale wiedział, że to mu się nie uda.
Myślał, że Laura po prostu o nim zapomni i na tym się skończy ta cała "Raura". Ale on nie wiedział, czy tego chciał.
Blondyn jednak nawet nie zdawał sobie sprawy z tego, jak trudno Laurze było o nim zapomnieć.
Chciał z nią porozmawiać raz jeszcze, ale nigdy to mu się nie udawało. Zazwyczaj Vanessa spławiała go wciskając mu kit, że siostry w domu nie ma. Ale on bardzo dobrze wiedział, że jest.
Tym razem chciał spróbować raz jeszcze. Wstał z sofy i przyszykował się do wyjścia. Szedł do domu Marano przez kilkanaście minut, aż w końcu o Laury dzieliło go zaledwie trzydzieści metrów. Stanął, żeby przemyśleć raz jeszcze to, co chciał jej powiedzieć. Zobaczył daleko przed sobą jakąś postać biegnącą jeszcze dalej, ujrzał dzieci bawiące się na placu zabaw po prawej stronie - i zdecydował się iść dalej.
Zapukał do drzwi, ale nikt nie otwierał. To niemożliwe, żeby jej nie było w domu, pomyślał sobie. Na pewno tam jest.
Zapukał jeszcze kilka razy - za każdym razem głośniej. Niestety, bezskutecznie. Z ciekawości dotknął klamkę i pociągnął. Ku jego zdziwieniu, drzwi były otwarte.
- Laura? - zawołał, ale nie usłyszał nic oprócz kolejnego wrzasku dziecka z zewnątrz. - Vanessa? Jest tu ktoś?
Wszedł do kuchni, salonu, łazienki - nic.
- Pewnie siedzi w swoim pokoju - pomyślał i wszedł po schodach na górę. Znalazł jej pokój i zapukał. 
- Laura? To ja, Ross, mogłabyś otworzyć?
Ross był pewny, że dziewczyna jest w domu. Jeszcze chyba nigdy nie był niczego bardziej pewny.
Zapukał wiele razy, ale z drugiej strony nie usłyszał nawet cichego łkania, nawet oddychania. Zaczął się niepokoić i spróbował otworzyć drzwi. Były zamknięte. 
Pociągał za klamkę nieustannie próbując wedrzeć się do środka, ale nie dawało to żadnych efektów. Wpadł na świetny pomysł. Zbiegł po schodach na dół, wybiegł z domu i szybko znalazł się pod jej balkonem. Wspiął się na górę i ciężko opadł na podłoże. Zajrzał do okna.
- O mój... - Położył dłoń na swoich ustach aby stłumić krzyk. Dziewczyna leżała nieprzytomna na podłodze niemal tonąc we własnej krwi.
Ross błyskawicznie otworzył drzwi na taras, które były otwarte i wyciągnął z kieszeni komórkę.
- Laura... - Zaczął oklepywać jej policzki. - Laura... Obudź się... Ocknij się... Laura!
Wiedział, że sam nie da rady.
Zadzwonił pod 911 i pobiegł do łazienki po ręczniki. Wyciągnął wszystkie, jakie były w szafce.
- Proszę przyjechać na 12075 Labrador Street... Moja znajoma jest nieprzytomna i mocno krwawi...
Wrócił szybko do dziewczyny i zaczął szukać źródła krwawienia.
- Nazywam się Ross Lynch... Proszę szybko przyjechać...
Gdy w końcu je znalazł - na chwilę się zatrzymał i prawie przestał oddychać.
Czemu nadgarstki?
Coraz szybciej zaczęło to do niego docierać. Spojrzał na jej dłoń i zauważył żyletkę. Do jego oczu zaczęły napływać łzy, ale szybko do niej podbiegł i biorąc jeden z ręczników, uklęknął przy Laurze i owinął go wokół jej ręki.
Ręczniki szybko stawały się brudne od czerwonych, krwistych plam, aż w końcu już nie miał żadnych. Z łazienki wziął kilkanaście rolek papieru toaletowego. Z szafy na ubrania wyciągnął jakieś koszule i znów próbował zatamować krwawienie, a krwi było coraz więcej i więcej. Obie ręce były pocięte od nadgarstków aż po łokcie, ale były dwa cięcia, które zaniepokoiły go najbardziej. Były to cięcia wzdłuż.*
Dotarło do niego, że być może dziewczyna próbowała popełnić samobójstwo. Ale gdy zaczął o tym myśleć, doszło do niego pytanie: "Czemu miałaby to robić? Ma takie piękne życie" i wtedy się zorientował.
- To przeze mnie! - Niemal wykrzyczał. - To moja wina! - Zaczął łkać i delikatnie uścisnął jej dłoń.. - Jeśli to przeze mnie, chyba powinienem dołączyć do Ciebie... - dodał szeptem, patrząc na nieruchome ciało Laury. Wszystko, co tylko miał pod ręką, było zawinięte na jej rękach i już nic nie mógł zrobić.
Wyciągnął drżącą rękę po żyletkę i wtedy do domu wbiegli ratownicy. Ross szybko wstał i wybiegł z pokoju.
- Tutaj! Na górze! - wrzasnął, a ci pędem wpadli do pokoju Laury. Ross stał na zewnątrz pozwalając im robić swoje i zaczął zbierać wszystkie myśli, które wpadły mu do głowy podczas tych kilkunastu minut.
Był pewny, że to była próba samobójcza. I był pewny, że to jego wina.


* dla nieogarniętych ziemniaków: cięcie wzdłuż powoduje baaaardzo silne krwawienie i samobójcy najczęściej tną wzdłuż, jeśli chcą popełnić samobójstwo. No bo w końcu tniecie wzdłuż żyły.
_____________________________________________________
Hejka ziemniaczki!
Wiem, że rozdział krótki, ale piszę jeszcze drugą część. Spokojnie ;)
To tyle, na razie chciałam wam pokazać to, co już mam, bo od dłuższego czasu nie było rozdziału, za co przepraszam.
Do napisania! :>

piątek, 11 lipca 2014

Rozdział 7: "Should've known you'd bring me heartache, almost lovers always do"

UWAGA! PRZYGOTOWAĆ CHUSTECZKI!

Cierpliwie czekałam, aż w końcu będę mogła porozmawiać z Rydel. Miałam ważne pytanie, na które tylko ona mogła odpowiedzieć, skoro Ross nie chciał.
Była dopiero 9 rano, a ja już byłam ubrana, umyta, zjadłam śniadanie i nawet posprzątałam trochę (co, jak na mnie, jest naprawdę dziwne). Siedziałam na kanapie i myślałam o niczym.
Nagle przyszedł do mnie sms. Spojrzałam na wyświetlacz, na którym aktualnie widniał numer Rossa. A razem z numerem jego zdjęcie, które zrobiłam mu specjalnie.
Odebrałam wiadomość.
"Chciałem Cię przeprosić. Zachowałem się jak debil. 
Na razie nie mogę Ci powiedzieć, ale obiecuję, że kiedyś dowiesz się, o co chodzi.
~Ross"

Byłam jeszcze trochę na niego zła za to, co się wczoraj stało, ale ta złość powoli przemijała. Mimowolnie uśmiechnęłam się i szybko odpisałam:
"W porządku. Masz ochotę na lunch dzisiaj?"

Odpowiedź przyszła prawie natychmiast:
"Dzisiaj jestem zajęty cały dzień, mam mecz hokeja. :("
"A masz czas jutro?"
"Pewnie. Możesz wybrać miejsce :)"
"Okay, może Subway?"
"Okay."
"W takim razie przyjdę do was o 11."
"Nie, to ja po Ciebie przyjdę."
"Ross, tym razem ja chciałabym przyjść. :)"
"Okay."
"Okay."
"Mój Boże, przestań ze mną flirtować."
"Okay."
[cytat z "Gwiazd naszych wina" ♥ ~Clarisse pisząca na koncie Annabeth]

Szczerze mówiąc, poprawił mi się humor. I to bardzo. Spojrzałam na zegarek i była już 10. Wciąż miałam dwie godziny. Chciało mi się spać. W nocy przespałam ledwie trzy godziny. Miałam ochotę zrobić sobie drzemkę, ale zrezygnowałam. Po prostu siedziałam w miejscu przez ponad godzinę co jakiś czas zerkając na zegar.
W końcu była 11.30. Wstałam z miejsca, włożyłam buty i płaszcz, a następnie wyszłam z domu zamykając go na klucz. Nie mogłam się doczekać tej rozmowy z Rydel, może coś mi powie. Szłam szybkim krokiem, ale u Lynchów i tak pojawiłam się dopiero po 15 minutach. Poczekałam przed drzwiami, aż wybije 12 i dopiero wtedy zapukałam do drzwi. Otworzył mi Ellington trzymając w ręce wiadro żelków, a z buzi wystawał mu jeden żelek-dżdżownica. 
- Nom? - zapytał z pełną buzią.
- Jest Rydel?
- Jest na górze - odpowiedział i wyciągnął wiaderko ku mnie. - Chcesz żelka?
- Nie, dzięki, jadłam śniadanie - zaśmiałam się, a on tylko posłał mi uśmiech i pobiegł na górę po Rydel.
Usiadłam na kanapie; w salonie było pusto (a to dziwne). Po chwili zeszła do mnie Delly.
- Hej Laur - uśmiechnęła się do mnie promiennie i usiadła koło mnie. Również się z nią przywitałam. - Chcesz coś do picia? Kawa, herbata, mleko, woda,...? 
- Poproszę herbatę - odpowiedziałam. - Spałam dzisiaj trzy godziny, kompletnie nie potrafiłam zasnąć.
- Zaraz mi wszystko opowiesz, tylko zrobię ci herbatę - powiedziała i po 4 minutach wróciła z kuchni. Podała mi kubek i spytała:
- Więc o czym chciałaś porozmawiać?
Westchnęłam.
- Ja... Chciałam wiedzieć, o czym rozmawiasz z Ross'em za każdym razem, gdy "prosisz go na słówko". On nic nie chce mi powiedzieć i mam wrażenie, że coś przede mną ukrywa.
- Nic ci nie mówi? - zdziwiła się Rydel. - Mi powiedział, że mówi ci wszystko. Że wiesz.
- Wiem o czym?
- Laura... On naprawdę nic ci nie mówi? Może... O, spytam: co o nim wiesz?
- Wiem, że nienawidzi mleka, wiem nawet, dlaczego, wiem, że lubi czytać książki, lubi frappuccino i muffiny, kocha muzykę, nie ma dziewczyny, nie lubi horrorów,...
- Chwila - przerwała mi Rydel. - Czy ty powiedziałaś, że Ross nie ma dziewczyny?
- Tak, a co? - spytałam zaskoczona. Moment... Co?
- O Boże...
- Rydel? O co chodzi? - spytałam zaniepokojona jeszcze bardziej.
- Ross... On ma dziewczynę.
- Naprawdę? - Starałam się udawać, że średnio mnie to poruszyło, choć tak naprawdę chciało mi się płakać. Upiłam łyk herbaty, żeby trochę ukryć to, że cała się trzęsę.
- Tak... Piper nic ci nie mówiła?
- A czemu Piper miałaby mi cokolwiek mówić?
- Przecież to Piper jest z Rossem... Naprawdę nic ci nie powiedzieli? Są razem od ponad 6 miesięcy...
Nie wiem, co mam o tym myśleć... Czyli, że mnie okłamywali... A ja głupia myślałam, że jemu na mnie zależy...
- Och, nie wiedziałam... A o co chodziło z tymi "pogadankami"?
- Przepraszam, że to powiem, ale zaczęło się u nich pogarszać, kiedy Ciebie poznaliśmy... To znaczy, Ross bardzo cię polubił. Chyba trochę za bardzo. Za każdym razem kiedy widziałam, jak ze sobą rozmawiacie w taki inny sposób, denerwowałam się, bo podczas tych rozmów tłumaczyłam mu, że przecież on ma dziewczynę i nie może jej tak po prostu zmieniać... Tłukłam mu do głowy, że aktualnie możesz być dla niego przyjaciółką... Ale chyba nie rozumiał. Dzięki Bogu przynajmniej ty nie myślałaś o nim w "ten" sposób. I na szczęście nie doszło między wami do niczego więcej.
Za chwilę nie wytrzymam i się popłaczę. Cała się trzęsę i nie daję rady. Nienawidzę go. Nienawidzę Rossa... Ale jednocześnie czuję do niego coś zupełnie przeciwnego. Niestety, to chyba nie działa w drugą stronę.
A Piper? Szkoda gadać.
- Laura? Wszystko w porządku? - spytała Delly.
- Tak, wszystko okay. Mogłabyś mi powiedzieć wszystko, co wiesz? To dla mnie ważne.
- Wiem, że dzisiaj są razem gdzieś na mieście. Wczoraj, kiedy do niego przyszłaś, a potem poprosiłam go na chwilkę, ja, Piper i Ross uznaliśmy, że najlepiej będzie, jeśli spędzą jeden dzień razem, żeby podratować ich związek.
- Dzięki - postarałam się uśmiechnąć. - Wiesz, ja już się chyba będę zbierać, zrobię sobie drzemkę, wezmę chyba ze trzysta tabletek na ból głowy.
- Jakbyś chciała wiedzieć coś jeszcze, to dzwoń. - Rydel uśmiechnęła się. Dopiłam herbatę i zebrałam się do wyjścia. - Dziękuję, Lau.
- Za co?
- Za to, że nie dajesz się mojemu braciszkowi.
Spojrzałam na nią i od razu miałam poczucie winy. Nie powinnam była dać mu się pocałować. Nie powinnam była dać mu się wszędzie zapraszać. Nie powinnam była go poznawać.
- Ta, w porządku - odpowiedziałam obojętnie i wyszłam. W czasie drogi do domu starałam się nie płakać, bo wszyscy dziwnie by na mnie patrzyli, ale kiedy weszłam do środka, nie szczędziłam łez. Rzuciłam się na łóżko i płakałam, i płakałam. Tak bez końca.
Mam w głowie mnóstwo myśli, które trudno było mi poukładać. 
Czyli, że Ross mnie "lubi", ale w takim razie dlaczego mnie okłamywał?
Czemu nie powiedział mi o swoim związku z Piper? Zrozumiałabym. Czemu Piper mi nie powiedziała, że jest z Rossem kiedy powiedziałam jej, że go lubię w ten sposób?
Czemu woleli to przede mną ukrywać? Może to był taki ich plan? Co, jeśli nie jestem pierwszą "ofiarą Rossa i Piper"?
Tak wiele pytań i żadnej odpowiedzi. A ja ciągle płaczę i płaczę. Chcę przestać, ale najpierw musiałabym się pozbyć całego bólu, który zadał mi Ross. I Piper. I w pewnym sensie Rydel opowiadając mi wszystko. A właściwie to przecież sama o to prosiłam. Sama poprosiłam, żeby powiedziała mi wszystko, co wie.
Nie wiem, co mam teraz ze sobą zrobić. Ross chodzi teraz gdzieś z Piper, a powiedział mi, że ma mecz hokejowy. Kolejne okropne kłamstwo, w które uwierzyłam.
Nienawidzę go. Nienawidzę Piper.
Nienawidzę ich obojga.

*

Było już około 10. Vanessa wróciła wczoraj do domu przed 20 - zobaczyła mnie w takim stanie, że już chciała dzwonić na pogotowie z obawy, że się odwodnię. Zdenerwowała się jak cholera, kiedy wszystko jej opowiedziałam. Spytała się, czy ma znaleźć Rossa i rozwalić mu głowę młotkiem, ale wtedy się jej spytałam "Jaką głowę?".
Siedziała ze mną całą noc i gadałyśmy. Powiedziałam jej o pocałunkach, o spotkaniach, o wszystkich miłych słowach... Słuchała wszystkiego uważnie i ani razu mi nie przerwała. Widziałam, że była naprawdę wściekła - nie tylko na Rossa i Piper, ale również na całą resztę (m.in. na Rikera).
Teraz siedziałam w domu sama. Wprost nie mogłam doczekać się lunchu z Rossem. 
Wyszykowałam się, wzięlam kilkanaście paczek chusteczek higienicznych do torby i wyszłam z domu. Myślałam o tym, co powiem Rossowi, kiedy się z nim zobaczę. W głowie miałam kilka scenariuszy i nie wiedziałam, który mogłabym wybrać. [żaden, jedzie z freestyle'a ~befsztyk aka annabeth]
Mało co znowu się nie popłakałam. Jakbym po wczorajszym nie miała dość.
Zapukałam i czekałam przez chwilę. Otworzył mi nie kto inny niż Ross.
- Hej Laura - zaczął się uśmiechać i wyciągnął ręce, żeby mnie przytulić. Odepchnęłam je od siebie z niewzruszoną miną patrząc mu prosto w oczy. - O co chodzi?
Weszłam do salonu. Wywnioskowałam, że chyba nikogo nie było w domu. Znowu na niego spojrzałam, ale nic nie mówiłam.
- Laura?
Byłam wściekła i rozdarta jednocześnie. Zrobić mu awanturę, czy grzecznie spytać, dlaczego mi to zrobił?
- Co jest?
Grzeczne pytanie to byłaby chyba dla niego nagroda za tak obrzydliwe kłamstwo. Postanowiłam się odezwać:
- Gdzie wczoraj byłeś?
- Pisałem ci przecież, że miałem mecz hokeja.
- Ile gałek lodów kupiłeś wczoraj sobie i Piper, kiedy spacerowaliście sobie po mieście?
Ross spojrzał na mnie przerażony.
- Laura, ja...
- Od ilu tygodni już jesteście razem?
Nic nie mówił. Patrzył na mnie wystraszony, a w moich oczach zbierały się łzy.
- A ja ci ufałam.
Po moim policzku spłynęła pojedyncza łza. Miałam wrażenie, że Ross chciał podejść i ją zetrzeć.
- Nie wierzę, że byłeś do czegoś takiego zdolny.
Skierowałam się do wyjścia, nie obchodziło mnie, że właśnie tam stał Ross. Chwyciłam klamkę, lecz on złapał mnie za ramiona i nie pozwolił wyjść.
- Puść. - powiedziałam stanowczo patrząc mu w oczy.
- Nie.
- Powiedziałam, żebyś mnie puścił.
- Ale tego nie zrobię.
- I tak już dużo złego narobiłeś, więc czemu mnie tu jeszcze trzymasz?
- Chciałbym porozmawiać... przeprosić...
- Przeprosić? - zaśmiałam się. - Myślisz, że jednym słowem "przepraszam" wszystko naprawisz?
Nic nie odpowiedział.
- Znasz to o szklance? Rozbij ją, przeproś i sprawdź, czy się pozbiera. Tak samo jest ze mną. Jestem szklanką, która balansowała na krawędzi. Ty byłeś wiatrem, który zepchnął mnie w dół. Rozbiłam się. I nie pozbieram. - Patrzył na mnie, a w jego oczach zauważyłam wiele emocji - strach, smutek, nadzieję i jeszcze coś, czego nie potrafiłam określić. To było coś takiego, co pokazywało, jak bardzo nie chciał dać mi odejść. - Teraz daj mi wyjść.
- Laura... Kocham cię... Proszę, zostań...
Już chyba wiem, co widziałam w jego oczach. Błagał o wybaczenie, bał się, że odejdę i nie wrócę, chciał, żebym została. Ale na mnie to nie działa.
- Kochasz mnie? Ilu dziewczynom już to mówiłeś? - Do moich oczu znów napłynęły łzy.
- Laura... Przepraszam cię... Jestem największym dupkiem świata... Naprawdę... Nawet nie wiesz, jak bardzo żałuję... Co mogę zrobić?...
- Dać mi wyjść. Nie mam zamiaru tutaj dłużej przebywać. W domu, gdzie całowałeś się i ze mną, i z Piper.
- Lau... Co mogę zrobić, żebyś mi wybaczyła?...
- Nic. Brzydzę się tobą.
Znowu cisza. Ross był bardzo bliski płaczu, ale starał się to w sobie stłumić.
- Jak mogłeś? Jak mogłeś się tak zachować wobec kogokolwiek? Myślałam, że cię znam. A tymczasem ty oszukiwałeś mnie przez tyle tygodni. Jeszcze wczoraj byłam pewna, że czuję do ciebie coś więcej. Że cię kocham. I wiesz, co jest najgorsze? Mimo tego, że zrobiłeś wobec mnie takie świństwo, to łatwo o tobie nie zapomnę. - Tym razem z moich oczu wypływało więcej łez. I ciągle ich przybywało, wciąż się mnożyły. - Jedna część mnie dalej cię kocha, a druga nienawidzi. Jak to możliwe, żeby kochać i nienawidzić tę samą osobę jednocześnie? Wiesz, jakie to uczucie? Nie. Bo to ty jesteś tą osobą.
Staliśmy w ciszy przez około 2 minuty, gdy w końcu się rozpłakałam. Brakowało mi tchu. Spojrzałam na Rossa nie potrafiąc się uspokoić i wykorzystałam chwilę jego nieuwagi, żeby wybiec na zewnątrz. Biegłam przed siebie nawet nie wiedząc, gdzie. Po jakimś czasie znalazłam jakąś ławkę, na której usiadłam. I płakałam jeszcze bardziej niż wczoraj wieczorem.


__________________________________
~Clarisse

Znowu pisałam na laptopie Annabeth, więc jestem na jej koncie. xd
z góry przepraszam za rozdział.
Za parę godzinek kolejny! :)
żegnajcie ziemniaczki <3

Rozdział 6: "I'd give up forever to touch you 'cause I know that you feel me somehow"

*KILKA GODZIN PÓŹNIEJ*


Chciałam iść do siebie po jakąś kasę, ale Ross mi nie pozwolił. Obiecał, że sam zapłaci. Trochę się o to pożarliśmy, ale jakieś dziesięć minut później już było okej. 
Przebraliśmy się tylko i mogliśmy iść. Albo jechać. Zdajecie sobie sprawę, że Ross ma prawko? A czy zdajecie sobie sprawę, że na nie nie zasługuje? Jeździ jak świr! A ja miałam okazję się o tym przekonać. Uparł się, że musimy pojechać do tej kawiarni. 
Żałuję, że się zgodziłam. Trzy razy prawie zeszłam na zawał, ale później (mimo, że nie powinien) łapał mnie za rękę, aby mnie uspokoić. Faktycznie, robiło mi się lepiej, ale tylko na chwilę. 
Kiedy wysiedliśmy myślałam, że się wywrócę. Ale serio, już prawie padłam. Jednak blondyn ma jako-taki refleks i mnie złapał. Zamknął auto i razem ruszyliśmy do kawiarni. 
Tym razem zajęliśmy miejsca w głębi Starbucks'a. Od naszego ostatniego wypadu mięły... Chyba dwa dni. Może jeden, ale mimo to nie zapomnieliśmy o gołębiu. A przynajmniej mi się wydaje, że to o to chodzi. 
Zamówiliśmy sobie po serniku i latte. Ja wzięłam waniliowe, a on karmelowe. Kiedy zamawiał oczy świeciły mu się jak dziecku czekającemu na lizaka. Przewróciłam oczami na ten widok. Kelnerka odeszła z zamówieniem, a my zajęliśmy się sobą. Rozmawialiśmy o różnych rzeczach. Między innymi o ich zespole i tym, jak się sprawy mają. 
- Ross?
- Tak? - spojrzał mi w oczy, a ja miałam dziwne przeczucie, że zaraz zemdleję. 
- Mogę się Ciebie o coś zapytać?
- Jeśli będzie to pytanie, na które potrafię odpowiedzieć, to tak. - uśmiechnął się szeroko. 
- O co chodzi Rydel? O czym tak rozmawiacie? - spytałam, a on opuścił głowę. Ogniki w jego oczach zgasły. 
- Ja... Ja nie umiem Ci tego wytłumaczyć. - złapał mnie za rękę i delikatnie ścisnął. Spojrzałam na nasze dłonie i splotłam nasze palce.
- Zaufaj mi, umiem zrozumieć więcej, niż się wydaje. - zapewniałam go.
- Ale...
- Proszę bardzo, sernik dwa razy i dwa latte. - ta sama kelnerka podała nam nasze zamówienia. 
- Dziękujemy. - odparł Ross i zapłacił. Przyglądałam mu się uważnie. Już nie starałam się tego ukryć. Właśnie wywalał kasę na mnie, a to tylko ze względu na to, że nie poszłam po moją. 
Kiedy babka z obsługi nas opuściła zaczęliśmy jeść. Jedliśmy w milczeniu. Zerkałam tak na niego. Na jego włosy, które opadały mu na oczy. Nie wiem czemu, ale jedzący Ross Lynch wydał mi się być chwilowo najciekawszą osobą na świecie. 
Jadł tak i jadł, a jego ciasto znikało. Jeszcze chwila i albo zamówi sobie nowe, albo zje mi moje. Zaczęłam jeść szybciej. Kiedy skończył, ja dalej miałam jeszcze połowę. 
- Było jeść, a nie się na mnie gapić. - powiedział roześmianym głosem i nabrał trochę na swój widelczyk. 
- Ej! Moje! - oburzyłam się.
- Przypominam, że to ja płaciłem. - uśmiechnął się szeroko, a ja spojrzałam mu w oczy. Wpatrywaliśmy się w siebie, aż w końcu nam (albo jemu) się znudziło. Nachylił się nad stolikiem i mnie pocałował. Ale to nie był taki pocałunek jak rano. Ten był pewniejszy, jakby blondyn już wiedział, że naprawdę chce to zrobić. Odwzajemniłam gest. Mimo, iż brzeg stołu wbijał mi się w brzuch. Nie zwracałam na to uwagi. Liczył się tylko on. Poprawka. Tylko my. Przecież ja też tu jestem, halo? Nagle jego ręka znalazła się na moim policzku. Czułam się... Po prostu... No nie do opisania. To było niesamowite. I to drugi raz tego dnia! 
 Biorąc pod uwagę, że zaczynało powoli nam brakować powietrza... I może jeszcze to, że raz prawie wylaliśmy kawę postanowiliśmy się od siebie "odkleić". 
- Usiądź obok mnie... - szepnął. Czułam wydychane przez niego powietrze na moich wargach. Taki... Dreszcz mnie przeszedł po prostu. Przytaknęłam, a chwilę później siedziałam obok niego. Przeniosłam sobie moje ciacho i kawę. Chwyciliśmy kubki/filiżanki/to coś na latte i i upiliśmy łyk kawy. Później na chwilę się zamieniliśmy, żebyśmy mogli skosztować napoju drugiej osoby. Jego była niezła, ale straaaasznie słodka. To pewnie przez ten karmel...
Odłożyłam naczynie i oparłam głowę na ramieniu blondyna. Przez chwilę wpatrywał się we mnie zdziwiony, ale po chwili się uspokoił. Objął mnie ramieniem, po czym zaczął karmić moim ciastkiem. 
- Wiesz, ja umiem sama jeść. - przypomniałam, a on zaśmiał się cicho.
- Ja tylko staram się być romantyczny. - oznajmił, a moje serce zabiło szybciej. Dwa razy się dzisiaj pocałowaliśmy, teraz mówi, że stara się być romantyczny... - Chcesz coś jeszcze? - spytał. Spojrzałam mu w oczy. - Ahahaha! Tak to rozgrywasz? - zaśmiał się. - Ty to jesteś udana... Ahahah! 
- No ba, przecież to ja. - dodałam i poprawiłam włosy. Przygryzł wargę. - Co?
- Zastanawiam się, czy oblejesz mnie kawą jeśli cię pocałuję... 
- A czy ty zrzucisz mnie z tej kanapy, jeśli to ja to zrobię? 
- Zależy...
- No dzięki. - fuknęłam i "strzeliłam focha".
- Lau... No weź! Jesteśmy tu, żeby się bawić... Porozmawiać, pobyć chwilę bez tej bandy oszołomów...
- No to co? Nie mam już prawa się obrazić? - spytałam "wrednym" głosem. 
- Na każdego, ale nie na mnie. - odpowiedział z uśmiechem. 

*DWIE GODZINY PÓŹNIEJ*

Postanowiliśmy już wrócić. Ross zaprosił mnie jeszcze do siebie. Stwierdził, że po co mam się nudzić w domu, skoro mogę iść do nich i posiedzieć... No z nimi.
Dojechaliśmy, a ja myślałam, że się zrzygam.
- Dzwonię po gliny! Twoje prawko nie dożyje jutra! - groziłam.
- Żartujesz sobie? Mam znajomego na komisariacie. - poinformował mnie, a ja zrobiłam minę typu: "ch*j ci w dupę".
- I co on ci da? 
- No nie wiem... Zlituje się?
- A jak go nie będzie?
- To mam problem... Ale i tak bym Cię kiedyś znalazł i zemściłbym się za to. Nikomu nie oddam mojego magicznego kartonika! - wrzasnął i wyciągnął prawo jazdy przytulając je. A później spadło mu na trawę. A na trawniku łaził wcześniej jakiś piesek. 
- Smacznego! - krzyknęłam i weszłam do środka. 
Na kanapie w salonie siedziała Rydel z Piper. Własnie o czymś rozmawiały, ale chyba im przerwałam.
- Ou, sorry! Nie chciałam przeszkadzać... - zaczęłam.
- Nie no, spoko. Jest okej. - uspokoiła mnie Pip. Rydel wpatrywała się w drzwi. Później zaczęła odliczać. Kiedy skończyła do domu wleciał Ross. 
- Hej wam. - przywitał się z uśmiechem. - Piper.
- Ross. - mruknęła i wróciła do rozmowy z Delly. 
- Chodź Laura. - Ross popchnął mnie delikatnie w stronę schodów. - Idziemy. - po chwili siedzieliśmy już u niego w pokoju. 
Usiadłam u niego na łóżku, a on krążył po pokoju, jakby czegoś szukał. Nagle zatrzymał się przy oknie. 
- Ross? - odezwałam się w końcu.
- Hmm? - mruknął odwracając się w moją stronę. 
- Mo... Możemy pogadać? - spytałam. Podszedł i zajął miejsce obok mnie. 
- O czym?
- O... O tym, co stało się rano... I w kawiarni... - szepnęłam, a on nabrał powietrza, jakby miał zanurkować. 
- Noo... Dobra. - powiedział. - Too... 
- Chciałam się tylko dowiedzieć, czy to... Czy to znaczyło coś dla ciebie - dokończyłam na jednym wydechu i od razu poczułam, jakbym pozbyła się jakiegoś ciężaru w moim sercu.
Ross chwycił moje dłonie i spojrzał mi w oczy. Uśmiechnął się do mnie, a ja to odwzajemniłam, chociaż nie wiedziałam, co to znaczyło. Mogło mieć kilka znaczeń, np. "Oczywiście" lub "Nie, ale Cię lubię".
- Gdyby to nic dla mnie nie znaczyło, to nie powtórzyłbym tego albo w ogóle tego nie robił dzisiaj rano.
Ścisnął moje dłonie odrobinę mocniej dodając mi otuchy.
- A ty? - spytał.
Westchnęłam ciężko, bo nie wiedziałam, co mam mu odpowiedzieć. Właściwie to wiedziałam. Bardzo dobrze wiedziałam, co do niego czuję, ale nie miałam pojęcia, jak to ubrać w słowa.
- No... Wiesz... J-ja cię naprawdę lubię. - Ross'owi odrobinę zrzedła mina, jakby spodziewał się, że zaraz mu powiem, że to nic dla mnie nie znaczyło. - I chyba to wszystko... No... - Nie potrafiłam przestać się jąkać, a Ross ciągle oczekiwał odpowiedzi.
- Chcesz przez to powiedzieć, że dla Ciebie to było bez znaczenia?
- No właśnie nie! Chodzi o to, że jesteś dla mnie bardzo ważny. I byłeś od samego początku, od kiedy Cię poznałam. Szczerze mówiąc, zależało mi na tym wszystkim. I to bardzo. Dlatego właśnie to, co się wydarzyło wcześniej ma dla mnie duże znaczenie.
Po tych słowach na twarzy Rossa zaczął błąkać się uśmiech, który przerodził się w wielki wyszczerz na twarzy.
- Więc chyba czujemy to samo - mruknął wciąż się uśmiechając.

Siedzieliśmy w jego pokoju śmiejąc się i rozmawiając jakieś pół godziny, aż do drzwi ktoś zapukał. Ross powiedział "Proszę!", a wtedy w drzwiach pojawiła się Rydel. Nie była zbyt szczęśliwa.
- Ross, musimy porozmawiać.
- Znowu? - westchnął. - Daj spokój.
- Nie dam ci spokoju dopóki nie wytłumaczymy sobie paru spraw. A teraz chodź.
Pomachałam ręką do Rydel, a ona mi odmachała z lekkim uśmiechem. Ross wstał z miejsca i poszedł za Delly, która zamknęła drzwi.
Siedziałam w pokoju sama i byłam jeszcze bardziej zdezorientowana, niż byłam. O czym oni rozmawiają? Nie mogą tej rozmowy odbyć przy mnie? Czemu o niczym mi nie mówią?
Co z tego, że odbyłam "chrzest", skoro i tak czuję się odrobinę odizolowana?
Zostałam tam sama ze swoimi myślami, ale w końcu (po 20 minutach) Ross wrócił. Wyglądał, jakby był niezadowolony.
- Ross?
- Mhm?
- O co znowu chodzi?
- Już ci mówiłem, że nie potrafię Ci tego wytłumaczyć.
- Spróbuj. - Zaczęłam się trochę niecierpliwić. - Chociaż spróbuj. Przecież zrozumiem.
- No ale...
- Ale co? - przerwałam mu. - Ross, nie mogę pozbyć się wrażenia, że coś przede mną ukrywasz.
- Ale Laura, to nic, naprawdę... - Zaczął szukać jakiegoś wytłumaczenia, ale na marne. Wiedziałam, że zmyśla.
- Jak się zdecydujesz, to daj znać. - Wstałam i podeszłam do drzwi, a Ross chwycił mnie za rękę.
- Nie idź jeszcze - poprosił, a raczej zaczął mnie błagać o zostanie.
- Puść - powiedziałam patrząc na nasze splecione dłonie. Ross spełnił moją prośbę bardzo niechętnie. Wyszłam z jego pokoju, potem zeszłam na dół, gdzie spotkałam Piper i Rydel.
- Już idziesz? - spytała Delly, a ja przytaknęłam.
- Mogłabym się z Tobą jutro zobaczyć? - spytałam, a Rydel uśmiechnęła się do mnie.
- Pewnie. Mam jutro czas od 12 do końca dnia.
- To przyjdę. A ty, Piper?
- Sorry, ale nie mogę. Cały dzień jestem zajęta...
- Szkoda. Ale przecież jeszcze jest czas... - stwierdziłam, po czym wszystkie się uściskałyśmy. - Dobra, ja serio muszę iść. 
- To pa...
- Pa! - pożegnałam się z nimi i wyszłam z domu. Odwróciłam się, a w oknie zobaczyłam Rossa. Spoglądał na mnie smutnym wzrokiem. 




____________________________________________
UWAGA! "SPAM ROZDZIAŁOWY" TRWA!
W ciągu tych 24+ godzin pojawi się jeszcze kilka rozdziałów. 
Potwierdzam! Siedzimy tak od nocy... Ani chwili nie spałam! 
Ja spałam od 6.30 do 7.30, mimo, że Annabeth miała mnie obudzić o 7.05, czego nie zrobiła :/
Clarisse! Bogowie, przecież ja Cię budziłam! Nawet mój królik na ciebie napadł! 
W każdym razie mam nadzieję, że rozdział się podobał. to na początku to moje ;))  Papa ziemniadżgi :D