czwartek, 10 lipca 2014

Rozdział 5: "All of me loves all of you, all your curls and all your edges, all your perfect imperfections"

*DZIEŃ NASTĘPNY*
*godzina 9:30*
Z Rossem stwierdziliśmy, że nie ma sensu iść na lunch, skoro i tak do mnie przyjdzie, a później i tak ja idę do nich na noc. Cały ranek słuchałam smutnych piosenek. Między innymi:
Birdie - Not About Angels A Great Big World & Christina Aguilera - Say SomethingEd Sheeran - Give Me LoveA Fine Frenzy - Almost Lover i kilka innych. Leżałam tak chyba dwie godziny. Później postanowiłam się ogarnąć i "naszykować" na imprezę Lynchów. Najpierw jeszcze w piżamie spakowałam inną piżamę do torby, ciuchy na zmianę, "Gwiazd Naszych Wina" w wydaniu książkowym i filmowym oraz słuchawki. Telefon spakuję później. W każdym razie później ubrałam jakieś normalne ciuchy, zeszłam na dół i zjadłam śniadanie, składające się z pięciu wafli ryżowych i Go-gurtu. Tak, to moje śniadanie. Usiadłam na kanapie i włączyłam telewizor. Miałam do wyboru oglądać jakąś loterię, albo to, jak lewki rozszarpują zebrę. Postawiłam na włączenie swojego filmu. Już po chwili wyciągałam "TFIOS" z torby. Po jakiś pięciu minut rozsiadłam się i włączyłam film.
Film dobiegł końca, a ja nie wiedziałam, co robić. Vanessa od godziny siedzi w szpitalu, więc nie mam do kogo odezwać mordki. W końcu padłam jak długa na sofę i słuchałam muzyki. I znowu smutne piosenki.
Chyba pięć razy włączyłam 5 Seconds of Summer - Amnesia. Leżałam tak i leżałam nie zdając sobie sprawy, że ktoś się dobija do drzwi. Nagle zadzwonił mój telefon. Patrzę, a tam numer Rossa. Odbieram.
- Ross? O co... - zaczęłam.
- Otworzysz? - powiedział "spokojnie". Zerwałam się z kanapy i podeszłam do drzwi. Otworzyłam je, a blondyn od razu mnie przytulił.
- Ej, co jest? - spytałam dość zdziwiona.
- Martwiłem się! - tłumaczył.
- Ale...
- Czemu nie otwierałaś? Pukałem, dzwoniłem, a ty nic! Zajrzałem nawet przez okno, patrzę, a ty leżysz w bezruchu! Ty byś się nie martwiła?! - potrząsał mną delikatnie mówiąc te słowa. Nie wiedziałam, co powiedzieć...
- Przepraszam... - wydukałam tylko.
- Oj dobra, już okej. - uśmiechnął się niemrawo.
- No to... Hmm... Chciałam powiedzieć "no to wchodź". - zamyśliłam się, a on wybuchnął tym swoim śmiechem. Jego śmiech jest... Od razu poprawia humor. O, to jest dobre określenie.
- Dobra, wejdę. - odparł roześmianym głosem. Zamknęłam drzwi, a on od razu poszedł do salonu i rozwalił się na kanapie.
- Radzę się posunąć. - mruknęłam.
- Tak?! A co mi zrobisz? - spytał, a ja rzuciłam się na niego siadając mu na brzuchu. - AUAA! Boże, umarłem! A tak serio, coś jeszcze? Bo nie wiem, czy się śmiać, czy płakać. - dodał.
- Yhm. Zająłeś mi kanapę, więc wyśpię się na tobie. - położyłam się na nim, a on cały czas dmuchał mi we włosy. - To coś nowego. Poduszka z klimatyzacją...
- Ale serio, przynajmniej byś spięła włosy. Nie że coś, ale spaghetti wolę z makaronem, nie włosami. - jęknął, a ja zerwałam się z niego tak gwałtownie, że spadłam na ziemię. On się chichrał, a ja spoglądałam na niego morderczym wzrokiem. Wstałam, otrzepałam się i poszłam na górę. Zamknęłam się u siebie w pokoju, kiedy on zdychał w salonie.
- Ej, Laura! Powiem Ci coś. - przyszedł na piętro. - Hmm... Ene due rike fake... To jest pokój Laury. - wyliczał, po czym spróbował otworzyć drzwi. - Lau...? Może mi otworzysz?
- Nie!
- A czemu?
- Nie!
- Ahaha! - zaśmiał się. - Ale wiesz... Jeśli mi nie otworzysz, to będziesz spać z Rockym... [nie po marudziłabym... ;P ~Annabeth]
- Czuj się jak u siebie. - powiedziałam otwierając mu drzwi. Wszedł do środka i od razu zajął mi wyrko - No ej! Kibel też mi zajmiesz?!
- Przecież jeszcze jest miejsce... - wskazał na kawałek przestrzeni obok siebie uśmiechając się szeroko.
- Ty chyba chcesz, żebym cię znienawidziła... - syknęłam.
- Ciekawe, czy dałabyś radę... - puścił mi oczko. - Dobra, skoro nie chcesz ze mną spać to na drzemkę idę sam. Dobranoc! - i opadł "zmęczony" na poduszki. Ja w tym czasie malowałam paznokcie. Kiedy zaczął stękać coś w stylu: "PIĆ!" zrozumiałam, że jest tu dłuższy czas, a ja niczym go nie poczęstowałam! Zbiegłam na dół i zerknęłam na napoje. Było mleko, mleko, mleko... Tylko mleko?! Przecież on nienawidzi mleka... Mam przerąbane...
***
Obudził się, a ja starałam się zaaplikować mu białą ciecz. Tłumaczyłam, że tylko to mamy. Ewentualnie może uschnąć z pragnienia.
- Już wolę pić wodę z kibla. - warknął wpatrując się w dzieło krówki.
- Jaka z ciebie maruda! - jęknęłam i upiłam trochę z mojej szklanki.
- Twa ruda? Ruda może nie, ale twa jak najbardziej. - oznajmił, a ja zakrztusiłam się napojem. Starał się mi pomóc, ale prędzej uspokoiłaby mnie dzika szynszyla. - Wiesz już, czemu nie lubię mleka?
- Bo się zakrztusiłeś?! - pisnęłam, a on pokiwał głową. - Więc boisz się mleka.
- Nie boję się mleka...?
- Boisz się mleka! - spojrzałam na niego jak na wariata. Wyraz jego twarzy był bezcenny. Niby poirytowany, ale też wkurzony, przerażony i... Coś tam jeszcze.
- A nawet jeśli to co? - spojrzał na mnie poirytowanym wzrokiem.
- To musisz się w końcu napić.
- Nie!
- Tak! I bez dyskusji! Albo nigdzie nie idę! - chyba zadziałało, bo wpatrywał się w szklankę jak w mordercę.
- Nie dam rady! - krzyknął i opadł twarzą w poduszki.
- Ej... - położyłam się obok niego. - Ja piję mleko od... No w sumie... od urodzenia. I patrz, żyję!
- Ale jak się zakrztusiłem to prawie umarłem, więc ja mogłem umrzeć! - zaprotestował, a ja przewróciłam oczami.
- No ale dalej żyjesz.
- ALE JA MOGŁEM UMRZEĆ!
- ...Skoro powiedziałeś, że już wolałbyś wodę z kibla, to poczekaj no tu.
Ross spojrzał na mnie nieco przerażonym wzrokiem, ale starał się udawać "twardziela".
Wstałam i uśmiechnęłam się do niego szyderczo, pobiegłam do kuchni po szklankę, a następnie skierowałam się do toalety. Z sedesu nabrałam trochę wody i wróciłam do Rossa.
- Może trochę wody z sedesu? - spytałam z uśmiechem, a on udał, że rzyga. - No przecież chciałeś... - dodałam niewinnym głosem.
- Ej... A może pójdziemy już do mnie? - zaproponował.
- Bo co? Bo nie mam mineralnej? - spojrzałam na niego spod byka.
- Nie... Ale napiłbym się czegoś, co lubię. Chodź. - złapał mnie za rękę i wyciągnął z pokoju.
- Ej! Pozwól mi zabrać rzeczy! - wyrywałam mu się. Puścił, a ja rzuciłam się po wszystkie rzeczy które powyciągałam z torby. Spakowałam z powrotem i mogłam iść. - Dobra, uratujmy twoje gardło.
- Dziękuję! - przyciągnął mnie do siebie i pocałował w czoło. - To chodźmy! - uśmiechnął się. Wyszliśmy z domu, zamknęłam drzwi i ruszyliśmy do niego. Rozmawialiśmy o jego "mleko-fobii" - strachu przed mlekiem. Co chwilę zmieniał temat, ale ja i tak wracałam do tematu. - Skończysz już?
- A co, denerwuję Cię? - spojrzałam na niego. Faktycznie, wyglądał jakby miał zaraz wybuchnąć.
- Nie ty, tylko ten temat... - mruknął. Nie wspominałam już o tym. Tak właściwie to o niczym nie gadaliśmy. Szliśmy w ciszy, a ja miałam czas pomyśleć.
Co to było? O co mu klurfa [pozdro dla kumatych ;) ~Annabeth] chodzi? Najpierw wczoraj mnie prawie pocałował dwa razy, teraz... Czemu mi się wydaje, że on...
- Laura? - przerwał mi moje Arystomenelowskie przemyślenia. - Jesteśmy, wiesz? - oznajmił. Rozejrzałam się. Faktycznie staliśmy pod jego drzwiami. Otrząsnęłam się i wraz z nim weszłam do środka.
Rydel szarpała się z Ellingtonem o ciastko. Leżało ono pod nimi, ale nie zauważyli, że Ryland je im sprzątnął.
Riker gadał z Rockym o nie wiem czym. Wszyscy przerwali na nasz widok.
- Hej wam. - powiedzieli wszyscy na raz.
- Hej. - odpowiedziałam.
- Co tam? - spytała Rydel i puściła koszulkę Ellingtona, który upadł na podłogę z cichym: "Au!".
- Ymm... Chyba dobrze. - stwierdziłam i wzruszyłam ramionami. Ross uśmiechnął się bez powodu.
- Co robimy? - spojrzał na mnie z nadzieją i zaciekawieniem.
- A co ja, wróżka? Nie wiem!
- Ale mówiłaś, że masz jakiś film...
- Jeśli chce się wam oglądać "Gwiazd Naszych Wina" to proszę bardzo, ale ja już to dziś widziałam.
- No weź! Obejrzyj to ze mną! - jęknął i złapał mnie za ręce. Rydel przypatrywała się temu dziwnie.
- Eee... - zaczerwieniłam się. - No...
- Proooooszę! - jęczał.
- Ross? Mogę na słówko? - warknęła Rydel.
- No... Dobra! - puścił mnie i zniknął wraz z siostrą.
- Jak myślisz, o czym gadają? - spytałam Ellingtona.
- Hmm... O kolacji! - pisnął z rozmarzoną miną.
- CHCĘ MAC&CHEESE - dołączył się Rocky, a ja się zaśmiałam.
- I BIGOOOOOS!
- I FLAAAKI!
Podbiegłam do lodówki i szybkim ruchem ją otworzyłam. Była pełna. No tak, przecież ma być "impreza".
- Szukajcie sobie w lodówce, powinno chyba być - powiedziałam do chłopaków, a oni natychmiast rzucili się na lodówkę. Zaczęli się przepychać. Ja w tym czasie zauważyłam Delly i Ross'a rozmawiających w sąsiednim pokoju. Nie chciałam podsłuchiwać, ale ciekawość wygrała z rozsądkiem. Podeszłam nieco bliżej. Nie słyszałam wiele, Rocky i Ellington zachowywali się naprawdę głośno, ale udało mi się wychwycić słowo "pamiętaj" oraz imiona: moje i Piper. Nie miałam pojęcia, o co chodzi, ale w pewnym momencie zauważyłam, że zamierzają do nas wrócić, więc błyskawicznie pobiegłam do salonu jakby nic się nie stało. Riker właśnie zbierał się do wyjścia, bo przecież miał iść po Van. Ryland został sam, więc zaczęłam z nim rozmawiać.
- Nie przyznaję się do nich - wskazał palcem na Rockliff'a.
- Cóż, jeden z nich to twój brat i wie o tym wiele tysięcy ludzi. - Puściłam do niego oczko, a on się zaśmiał.
- Niby tak, ale czasem czuję, że nim nie jest.
- A co jeśli jest adoptowany?! - zapytałam z udawanym przejęciem.
- O tym to nie pomyśla... - nie dokończył, bo nagle Rocky zawołał: "RYLAND! CHCESZ TROCHĘ BIGOSU?!", a młodszy zerwał się z miejsca krzycząc "ZOSTAWCIE MI TROCHĘ!".
Westchnęłam ciężko tłumiąc śmiech i zauważyłam Ross'a i Rydel. Delly starała się uśmiechać, ale było to trochę udawane.
- HEJO! - do domu wparowała Vanessa, Riker i sześć zgrzewek piwa. - TO CO, BAWIMY SIĘ?!




*NASTĘPNEGO PORANKA*


Obudziłam się o 12 i byłam chyba jedyną osobą, która już nie spała.
- Matko! Moja głowa! - chwyciłam się za głowę i zaczęłam widzieć latające jednorożce jedzące Mac&Cheese. Po kilku minutach halucynacje przeszły. Wstałam z miejsca, w którym się przespałam i zeszłam na dół. Spodziewałam się być sama, ale zauważyłam, że Ross też już wstał. Krzątał się po salonie, jakby czekał na zbawienie.
- Dzień dobry - uśmiechnęłam się. Od razu mnie zauważył i zaczął się zachowywać, jakby w końcu zbawienie nadeszło.
- ŻYWA DUSZA! NARESZCIE! - Podbiegł do mnie i przytulił. Stałam tam zdezorientowana i nawet się nie ruszyłam. - Ej, głodny jestem. - W tym momencie oderwał się ode mnie i spojrzał błagalnym wzrokiem.
- No to zróbmy śniadanie - powiedziałam i skierowałam się do kuchni. Ross poszedł za mną i wyciągnął nóż.
- Chcesz mnie zabić? - spytałam udając przerażenie.
- Oczywiście! Morderstwo to moje drugie imię! - zaśmiał się i zaczął mnie gonić po całej kuchni najpierw odkładając nóż. - UMRZESZ DZISIAAAAAAAJ!
Zaczęłam piszczeć i śmiać się jak wariatka. Biegaliśmy wokół kuchennego blatu, ale w końcu wyszło na to, że trafiliśmy z powrotem do salonu. W pewnym momencie Ross mnie dogonił i oboje upadliśmy na dywan. Ja na nim, twarz w twarz, dzieliło nas kilka centymetrów.
Zapatrzyłam się w jego oczy. Nie wiem, jak to się stało, ale odległość między nami zmalała do minimum. 
Kiedy mnie pocałował czułam się, jakby mózg mi się rozpuszczał. Mimo olbrzymiego zdziwienia odwzajemniłam pocałunek.  Naprawdę, nie wiem, jak do tego doszło, ale nie chciałam tego przerywać. 
Nie przerwałam, więc przez jakieś Tobias [Tobias - cztery~Autorki] minuty leżeliśmy tak na podłodze. Oderwaliśmy się od siebie, bo już zaczęło brakować nam powietrza. Spojrzałam na niego zdziwiona, ale na widok jego uśmiechu nie wytrzymałam i odwzajemniłam ten gest. Podnieśliśmy się z podłogi i ruszyliśmy do kuchni i zaczęliśmy smażyć omlety. Mimo, iż czynność taka zwyczajna to i tak uśmiechałam się jak nienormalna. Stało się. Czemu? Nie wiem. Grunt, że się stało. To były moje ulubione cztery minuty życia. 
Nakładaliśmy właśnie jajeczne placki na talerze, kiedy jakimś magicznym cudem dotknęłam patelni = oparzyłam się. Ross chyba zauważył, że coś jest nie tak, bo podszedł do mnie, chwycił oparzoną rękę i... Pocałował ją. 
- Jeszcze boli? - spojrzał na mnie z troską. Pokiwałam głową. - Yhh... To pod zimną wodę. - odkręcił kran i opłukał mi dłoń. - Lepiej? - znów pokiwałam głową, a on posłał mi zadowolony uśmiech. - Potrzymaj jeszcze chwilę, a ja nałożę resztę. - puścił mnie i zajął się omletami. Spoglądałam na niego co jakiś czas. Co jakiś czas grzywka opadała mu na oczy i musiał ją poprawiać, przez co po chwili miał ją całą z dżemu.
- Kur... - warknął.
- Słodki jesteś. - podeszłam do niego i pomogłam. Patrzył na moją rękę jakby miała mi za chwilę odpaść. - Ej, jest spoko. Widzisz? Żyję. - pomachałam mu ręką przed  twarzą wywołując u niego szeroki uśmiech. 
Nagle reszta zeszła na dół, pewnie pod wpływem aromatu. 
- Omleeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeetyyyyyyyy... - szepnął Rocky, a Ell przytaknął. 
- Caaaały taaaalerz... - spojrzał na przygotowany przez nas posiłek.
- Dla wszystkich. Jak chcecie więcej to musicie sobie sami usmażyć. - wyjaśnił im Ross, a oni strzelili focha. - Dobra, szamamy! - rozdałam wszystkim talerze, a oni zabrali się za omlety jak te lewki za zebrę w programie wczoraj rano.  Ross co chwilę zerkał na mnie i na moją rękę. 
- A tak w ogóle to co Ci się stało w rękę? - spytała Vanessa, a Ross nagle zainteresował się swoim śniadaniem.
- Oparzyłam się patelnią. 
- COOO?!
- No przecież to ja. A ja zawsze coś sobie zrobię. - wytłumaczyłam, czym wywołałam zestaw porannych uśmiechów. 
- Trzeba jej wynająć ochroniarza... - mruknęła Van.
- Zgłaszam się. - mruknął Ross. Ja zakrztusiłam się cukrem pudrem z omleta, a reszta posłała mu dziwne spojrzenia. Nie wspomnę o tym, że Rocky napchał sobie policzki jak jakiś chomik. Ja ciągle kaszlałam, a Ross poklepywał mnie po plecach. Kiedy mój atak minął oparłam się o krzesło i... O jego dłoń. 
- Auć... - pisnął, a ja natychmiast się podniosłam.
- Sorry, sorry, sorry! - piszczałam, a on starał się mnie uspokoić. 
- Jest okej. - położył mi dłoń na ramieniu, a ja spojrzałam mu w oczy. Uśmiechał się. Przez chwilę tak staliśmy/siedzieliśmy patrząc sobie w oczy, aż tu nagle...
- EKHM! - odkaszlnęła Rydel, a my odwróciliśmy się w jej stronę. Ross usiadł. Cały poczerwieniał. Jak pomidor! HA!
- Ross? Co powiesz na rozmowę? - warknęła.
- Znooowu? - jęknął, ale posłusznie wyszedł za siostrą. A wtedy zaczęły się dziać dziwne rzeczy...
- Co wy tu tak na serio robiliście? - rzucili się na mnie z tym i kilkoma innymi pytaniami. Nie wiedziałam, komu odpowiedzieć, a co najważniejsze: Co?
 Kiedy Ross i Rydel wrócili usiedli przy stole. Był wkurzony, jakby usłyszał coś, czego nie chciał. 
- Co dzisiaj robimy? - spytał Ell.
- Nie wiem, co wy robicie. Ja zaprosiłam tu Piper. - odparła Rydel, a Ross zrobił wielkie, przerażone oczy. Spojrzał na mnie, po czym padł głową prosto w swojego omleta. Kiedy się podniósł był cały w dżemie i cukrze pudrze. A na nosie miał truskawkę. 
- Szczęściarz! - jęknęłam. - Ja nie miałam truskawki! - oburzyłam się. Zrobił zeza, zdjął truskawka i podał go mi. - Nie. 
- No masz! 
- Nie! 
- Grrrr... - warknęła Rydel, a Ross na siłę wepchnął mi owocka do ust. 
- Pomadka. - zażartował. Zadziałało. Wszyscy oprócz blondynki się śmiali. 
- Rikeeer! Odwieziesz mnie? - wrzasnęła Ness, a jej chłopak jak zwykle się zgodził. Rydel i Ellington wyszli następni, bo "ktoś przecież musiał zrobić zakupy!". Rocky i Ryland byli zajęci rozmową o tym, jakie pierogi są najlepsze. Po chwili jednak i oni wyszli. Zostaliśmy z Rossem sami. 
- Too... Co robimy? - spytał lekko zestresowanym głosem. 
- Nie wiem... - odpowiedziałam cicho i znów spojrzałam na talerz. Pusty talerz. 
- Jesteś zła? - spytał nagle.
- Co?
- Pytam, czy jesteś zła. 
- A czemu miałabym być na ciebie zła?
- Czyli nie jesteś?
- Skoro z tobą gadam, to raczej nie.
- Alleluja! - Zerwał się z krzesła i odtańczył swój taniec szczęścia. - Ale serio, co robimy?
- Lunch? - zaproponowałam. 
- Lubię to! 
- Więc idziemy dzisiaj na lunch... Lynch! - krzyknęłam.
- Oczywiście. - uśmiechnął się szeroko. - A gdzie chcesz iść?
- Nie wiem. Ty wybierz.
- Nie umiem. 
- Może... Starbucks? 
- Skoro tak chcesz...
- A ty chcesz?
- Mi obojętne. Byle byś ty była zadowolona. 
____________________________________________
- Jest 5:09. Od... Clarisse! Od której my to piszemy?
- Gdzieś od 2 chyba... Ale napisałyśmy i mamy plan na jakieś 10 następnych rozdziałów ;)
- No właśnie! Ta zła baba każe mi jeszcze pisać następny! Jakby nie starczało, że piszę od kilku godzin jak głupia!
- Nie mój problem, że taki był plan! hehe XD
- Dobra, kończymy, głowa boli :/ papadgi nasze ziemniaczki <3 (nasza nazwa na was, heh XD)



2 komentarze:

  1. Super rozdział :*
    Yeah!! Pocałowali się.... <3
    A co chodzi Rydel?
    ****

    OdpowiedzUsuń
  2. -Super! Rozdział jest naprawdę zabawny :-)
    A te zachowanie Ryd trochę niepokojące, o co jej chodzi ?
    Dawać szybko next!!!!!

    OdpowiedzUsuń