Miałam wrażenie, że Ross już spał, choć na pewno tak nie
było. Co jakiś czas przewracał się w łóżku obok, a ja nieruchomo leżałam
myśląc.
To chyba nie był sen. Nie spałam wtedy, byłam po prostu
martwa. Może tak wygląda śmierć? Spotkanie z najważniejszymi osobami, a na
samym końcu… po prostu odejście?
Podniosłam się odrobinę i zaczęłam szukać swojej komórki na
stoliku nocnym. Miałam ją w kieszeni zanim się stało to wszystko, a
pielęgniarki powinny mi go oddać. Przeszukałam wszystkie szuflady i znalazłam
go dopiero w ostatniej.
- Laura? Nie śpisz? – spytał Ross. Nie widziałam go, bo było
naprawdę ciemno, ale z pewnością nie podniósł się z miejsca.
- Nie.
- Potrzebujesz czegoś?
- Od ciebie nic.
Odblokowałam telefon i wpisałam w wyszukiwarce „zjawiska po
śmierci”. W ten sposób znalazłam kilka stron tematycznych.
- Co robisz? – spytał Ross.
- Szukam informacji.
- O czym?
- Och, musisz zadawać tyle pytań? – zirytowałam się lekko,
ale on wciąż był spokojny.
- Po prostu jestem ciekawy.
Przeczytałam, że ludzie widzą różne rzeczy, kiedy umrą –
ktoś widział jakieś dobre duchy chcące oprowadzić ich po świecie, siebie samych
spełniających najskrytsze marzenia,… To wszystko w przeciągu kilku minut, bo w
końcu tylko tyle czasu się ma na przywrócenie człowieka do życia. Znalazłam
forum, na którym udzielają się ludzie, którzy przeżyli śmierć kliniczną.
Szukałam odpowiedzi na swoje pytanie – co oznaczało to, co JA widziałam?
Szukałam około piętnastu minut i już miałam wyłączyć
telefon, kiedy znalazłam to, czego tak szukałam.
Wyczytałam, że jeśli po śmierci klinicznej widzi się swoich
bliskich żegnających się, słowa, które wypowiadają do nas są słowami, które
powiedzieliby na pożegnanie w prawdziwym życiu. I ponoć wszystko to prawda. Co?
Czyli, że to, co mi powiedział Ross, było prawdą? Chwila,
chwila… Co on mi powiedział? Że mnie kocha i przeprasza z całego serca?
I to ma być prawdą?
Durne forum, pomyślałam. Faktycznie, w internecie są same
bzdury.
Ale nawet jeśli… Nawet jeśli to byłaby prawda… To co z tego?
Kocham go i chciałabym mu wybaczyć, ale mój honor mi na to nie pozwala. Boję
się, że jeśli jego uczucia są szczere, to po jakimś czasie już ich nie będzie…
Bo nie przetrwałoby to próby czasu.
Chciałabym z nim być. Ale nie potrafię. Może kiedyś znajdę w
sobie siłę, ale jak na razie kompletnie nie mam sił. Na nic.
Straciłam mnóstwo krwi i byłam podłączona do jakiegoś
urządzenia, które wpompowywało mi krew. Wprawdzie to nie zastanawiałam się
jeszcze, kto mógł być sprawcą, ale gdy teraz o tym myślę – nic nie przychodzi
mi do głowy. Równie dobrze to mógł być nawet Ross. Albo nawet nieznana mi
osoba.
A jak tutaj trafiłam? Przecież byłam sama w domu, a
niemożliwe, aby ta osoba sama wezwała pogotowie. Ktoś musiał mnie znaleźć. Ale
jakim cudem stało się to tak szybko po tym, co mi zrobili? Jak to możliwe, że
nie zdążyłam wykrwawić się na śmierć?
Dziwne, że nie wpadłam w jakąś paranoję, szał. Ludzie, ktoś
właśnie próbował pozbawić mnie życia.
Z drugiej strony, to dobrze, że nie wstawili mnie do psychiatryka. Najgorsze było to, że właśnie
teraz potrzebowałam odpowiedzi na moje pytania i rozmowy, a w pobliżu był tylko…
Ross. Uh.
Nagle zalała mnie fala ogromnego smutku, żalu. Nie potrafiłam tego opanować i zaczęłam płakać. Płakałam tak bardzo, że nie słyszałam nic naokoło. Ledwo cokolwiek widziałam przez łzy, ale poczułam, że siada obok mnie Ross.
- Odejdź - spławiłam go płacząc, ale on dalej siedział obok mnie. Odrobinę się uspokoiłam, jednak wciąż łkałam i łkałam.
- Laura... Co się dzieje... - pytał nieco przerażony chłopak i dotknął mojej dłoni. Od razu mu ją wyrwałam.
- Idź - powiedziałam stanowczo.
- Gdzie mam iść?
Faktycznie. Miał rację. Rydel z pewnością nie wpuściłaby go do domu, a jedynym miejscem, gdzie mógłby przenocować, była właśnie ta sala szpitalna.
- Nie wiem - stwierdziłam z płaczem. - Do diabła. Idź do diabła.
Nic mi nie odpowiedział, po prostu wyszedł z sali, tak, jak chciałam. Przez chwilę myślałam, że byłam dla niego odrobinę zbyt ostra, ale potem pozbyłam się tej myśli. No bo w jaki sposób on zachowywał się w stosunku do mnie?
Leżałam sama jak palec, co nawet mi odpowiadało.
Co ja wygaduję? Odpowiadała mi chwilowa nieobecność Ross'a, lecz aktualnie potrzebowałam Vanessy, Delly lub Piper. Nie chciałam być całkiem sama.
Te myśli spowodowały, że płakałam jeszcze bardziej. Ross to była pomyłka, znajdę sobie kogoś innego, lepszego. To wszystko wydarzyło się tak szybko... Tak czy inaczej, Ross nie jest dla mnie. Nie płaczę ze względu na to, że Ross mnie tak bardzo zranił. Płaczę dlatego, że czuję pustkę. Jakby całe moje życie ograniczało się do jednego miasta, Lynchów i własnego pokoju. Chociaż... Po części płacz JEST winą Ross'a. On mnie zranił, choć był mi bardzo bliski. Był jedną z kilku osób, z którymi utrzymywałam stale kontakt. Chyba muszę sobie znaleźć nowych znajomych albo spotkać się ze starymi. Może tego mi trzeba.
Myślałam nad tym wszystkim tak intensywnie, że nawet nie zauważyłam, kiedy usnęłam.
Hałas. Uderzenie w tył głowy. Ziemia. Kolejne uderzenie.
Ciemność.
Krew, mnóstwo krwi. Morze krwi. Ocean.
Ciemność.
Czarna postać zakradająca się na górę.
Nic.
Obudziłam się rano i pamiętałam same urywki snu. Była dopiero 8 rano.
Ross'a nigdzie nie było. Łóżko, na którym spał było ładnie pościelone. Nie było żadnej rzeczy należącej do niego. Chciałam wstać, ale w tym samym momencie do sali weszła pielęgniarka z lekarzami.
- Mamy obchód - wyjaśnił jeden z lekarzy. - Niech się pani położy.
Spełniłam jego prośbę, a oni podeszli bliżej.
- Jak się pani dzisiaj czuje? - spytał ten drugi.
- Całkiem dobrze, chciałabym wyjść.
- Niestety, to niemożliwe. Musimy zatrzymać panią na co najmniej 2 dni. Pojutrze rano będzie pani już w domu.
Westchnęłam.
Lekarze zaczęli mnie badać, a ja tylko zastanawiałam się, czy ktoś do mnie dzisiaj przyjdzie.
Po skończonym badaniu, kiedy byłam sama, usiadłam wygodnie na łóżku i spojrzałam na swoje ręce. Wciąż były zabandażowane, ale... Chciałam spojrzeć na to, co jest pod spodem. Prawą ręką chwyciłam kawałek bandażu na lewej i uniosłam delikatnie w górę.
Cięcia praktycznie wszędzie. Pełno krwi. Jedno cięcie krzywe, niemal wzdłuż. Uh, gdyby nie było krzywe, wczorajszy ranek byłby ostatnim, jaki przeżyłam.
Nie chciałam dłużej na to patrzeć. Spuściłam bandaż w dół i wzięłam telefon do ręki. Mnóstwo wiadomości, powiadomień, nieodebranych połączeń. Patrzę na wyświetlacz - o, Evan! Dzwonił do mnie. Evan to stary kumpel ze szkoły. Właściwie... Kiedyś byliśmy razem. Ale to dawno i nieprawda. W tamtym czasie byłam w szkole trochę popularna ze względu na to, że grałam w filmach. Dużo osób próbowało się ze mną zaprzyjaźnić, ale nie wszyscy mieli dobre zamiary. Evan'a poznałam przed tym wszystkim. Znaliśmy się praktycznie od dziecka. Mieszkałam wtedy w Miami, ale tuż po skończeniu mojej szkoły z Vanessą przeprowadziłyśmy się do Los Angeles. Straciłam kontakt ze wszystkimi stamtąd.
I wtedy poznałam Ross'a. Ale dalej już wszystko wiecie.
Oddzwoniłam do niego i po chwili usłyszałam jego głos w słuchawce.
- Halo? - spytał, a ja zamarłam na dźwięk jego głosu. Tak dawno go nie słyszałam... - Laura?
- Em... Hej. Dzwoniłeś? - spytałam piskliwie. Tylko na to było mnie stać.
- Tak! Co tam? Wszystko dobrze? Słyszałem, że chciałaś się...
- Nie chciałam się zabić. To ktoś chciał zabić mnie. - wyjaśniłam.
- Ahaa... To przepraszam. - zawstydził się. - Obiecuję, że jak dorwę tego drania to rozwalę mu łeb jak orzeszka.
- Słodki jesteś. - odparłam. - Wszystko spoko. Pojutrze będę mogła już wyjść.
- Świetnie! Co powiesz na spotkanie?
- Emm... Miami... L.A... Na pewno przyjdę do ciebie piechotą.
- Ahaha! Nie musisz, jestem w odwiedzinach u cioci. Jakbyś chciała mógłbym nawet dzisiaj przyjść. - stwierdził.
- Serio?
- Yhm.
- Super! To... Możesz tak za dwie godziny?
- Tak późno? - mruknął. - No dobra. Zgaduję, że stary kumpel jest mniej ważny od rodzinki.
- Zapewne nie.
- Miła jesteś, ale nie musisz ściemniać. Ja wiem wszystko.
- DIABEŁ! - "krzyknęłam" a on zachichotał. - Co?
- Za dużo "AHS" dziecko, za dużo...
- Zamkną mnie w psychiatryku.
- Briarcliff dokładnie.
- Nic nie podpisuj. Jak przyjdzie do ciebie stara jędza wyglądająca jak dinozaur nie otwieraj drzwi.
- Potrzebujesz odwyku...
- Nigdy! Tate mnie potrzebuje! Kit mnie potrzebuje! Kyle mnie...
- Potrzebujesz odwyku, a ja ci go zapewnię. - oznajmił, a na mojej twarzy zakwitł rumieniec. No co? Mój eks zapewnia mnie, że pójdę na odwyk, a on o to zadba. Kurdeeeee!
- Nie trzeba. Jeśli nie będzie ci się chciało czekać to przyjdź szybciej. Dla mnie to bez różnicy. Van pewnie przyjdzie w najbliższym czasie... Wiesz, praktyki...
- Jasne, rozumiem. A ty co wybrałaś? Ness medycyna, a ty co? Prawo?
- Zgadłeś, mam zamiar zostać prawnikiem.
- Nudy! - stwierdził. - A co z twoimi marzeniami? Chciałaś być piosenkarką. Aktorką. Już ci się udawało...
- Ekhm... - usiłowałam przekazać mu, że nie lubię o tym rozmawiać. - Czyli... O której będziesz?
- A w którym szpitalu, na którym piętrze i w której sali leżysz?
- Szpitalnym, drugim, 212. Coś jeszcze?
- To wszystko.
- Świetnie. Wisisz mi pięć dolców.
- Co tak drogo?!
- No sorrki, taki mamy klimat.
- No i fajnie.
- Dobra, kończę.
- Pa... - mruknął i się rozłączył. Odłożyłam telefon i padłam na poduszki. Nagle strasznie zaciekawił mnie sufit.
- Hejka. - do sali weszła Ness wprowadzając wózek ze śniadaniem. - Jak się czuje nasz krojony bochenek?
- Ja ci dam bochenka, kotlecie. - odpowiedziałam i rzuciłam w nią poduszką.
- Długo u ciebie siedział? - spytała siadając obok mnie. Podała mi talerz, a ja zaczęłam zajadać się wielce pożywnym śniadaniem złożonym z kanapki z serem, sałatą i pomidorem.
- Mogli przynajmniej dać szynkę. - fuknęłam. - Emm... Nie wiem. Wyszedł w nocy. Kazałam mu.
- Ciekawe, czy wygodnie spało mu się w parku...
- Wyszedł ze szpitala? - zdziwiłam się.
- Tak. Przynajmniej ja go jeszcze nie widziałam. - poinformowała mnie.
- Ja pierdziele, przecież on mógł coś sobie zrobić! - pisnęłam. Już miałam wstać, kiedy siostra pchnęła mnie z powrotem.
- Nie ma tak dobrze, kochana. To, że jesteś moją siostrzyczką nie znaczy, że możesz sobie tak łazić. Jak coś mu się stało to coś się stało i tyle. Nie zasługuje na twoją uwagę. To przynajmniej moje zdanie. I Rydel. I chyba Piper. Tak, Pip też tak uważa. Sama mi to wczoraj powie...
- Sorry, że ci przeszkadzam, ale za niedługo przyjdzie Evan.
- Evan? Ale TEN Evan? Z Miami?
- Nie, z dupy.
- To będzie walił kałem.
- Spadaj! Tak, Evan Peters z Miami. Przyjdzie tu za niedługo.
- Bosko! TO jest chłopak dla ciebie. A nie, jakaś blond wiewiórka, która zachowuje się jak Janus. Dwie głowy, dla każdej jedna panna.
Hałas. Uderzenie w tył głowy. Ziemia. Kolejne uderzenie.
Ciemność.
Krew, mnóstwo krwi. Morze krwi. Ocean.
Ciemność.
Czarna postać zakradająca się na górę.
Nic.
Obudziłam się rano i pamiętałam same urywki snu. Była dopiero 8 rano.
Ross'a nigdzie nie było. Łóżko, na którym spał było ładnie pościelone. Nie było żadnej rzeczy należącej do niego. Chciałam wstać, ale w tym samym momencie do sali weszła pielęgniarka z lekarzami.
- Mamy obchód - wyjaśnił jeden z lekarzy. - Niech się pani położy.
Spełniłam jego prośbę, a oni podeszli bliżej.
- Jak się pani dzisiaj czuje? - spytał ten drugi.
- Całkiem dobrze, chciałabym wyjść.
- Niestety, to niemożliwe. Musimy zatrzymać panią na co najmniej 2 dni. Pojutrze rano będzie pani już w domu.
Westchnęłam.
Lekarze zaczęli mnie badać, a ja tylko zastanawiałam się, czy ktoś do mnie dzisiaj przyjdzie.
Po skończonym badaniu, kiedy byłam sama, usiadłam wygodnie na łóżku i spojrzałam na swoje ręce. Wciąż były zabandażowane, ale... Chciałam spojrzeć na to, co jest pod spodem. Prawą ręką chwyciłam kawałek bandażu na lewej i uniosłam delikatnie w górę.
Cięcia praktycznie wszędzie. Pełno krwi. Jedno cięcie krzywe, niemal wzdłuż. Uh, gdyby nie było krzywe, wczorajszy ranek byłby ostatnim, jaki przeżyłam.
Nie chciałam dłużej na to patrzeć. Spuściłam bandaż w dół i wzięłam telefon do ręki. Mnóstwo wiadomości, powiadomień, nieodebranych połączeń. Patrzę na wyświetlacz - o, Evan! Dzwonił do mnie. Evan to stary kumpel ze szkoły. Właściwie... Kiedyś byliśmy razem. Ale to dawno i nieprawda. W tamtym czasie byłam w szkole trochę popularna ze względu na to, że grałam w filmach. Dużo osób próbowało się ze mną zaprzyjaźnić, ale nie wszyscy mieli dobre zamiary. Evan'a poznałam przed tym wszystkim. Znaliśmy się praktycznie od dziecka. Mieszkałam wtedy w Miami, ale tuż po skończeniu mojej szkoły z Vanessą przeprowadziłyśmy się do Los Angeles. Straciłam kontakt ze wszystkimi stamtąd.
I wtedy poznałam Ross'a. Ale dalej już wszystko wiecie.
Oddzwoniłam do niego i po chwili usłyszałam jego głos w słuchawce.
- Halo? - spytał, a ja zamarłam na dźwięk jego głosu. Tak dawno go nie słyszałam... - Laura?
- Em... Hej. Dzwoniłeś? - spytałam piskliwie. Tylko na to było mnie stać.
- Tak! Co tam? Wszystko dobrze? Słyszałem, że chciałaś się...
- Nie chciałam się zabić. To ktoś chciał zabić mnie. - wyjaśniłam.
- Ahaa... To przepraszam. - zawstydził się. - Obiecuję, że jak dorwę tego drania to rozwalę mu łeb jak orzeszka.
- Słodki jesteś. - odparłam. - Wszystko spoko. Pojutrze będę mogła już wyjść.
- Świetnie! Co powiesz na spotkanie?
- Emm... Miami... L.A... Na pewno przyjdę do ciebie piechotą.
- Ahaha! Nie musisz, jestem w odwiedzinach u cioci. Jakbyś chciała mógłbym nawet dzisiaj przyjść. - stwierdził.
- Serio?
- Yhm.
- Super! To... Możesz tak za dwie godziny?
- Tak późno? - mruknął. - No dobra. Zgaduję, że stary kumpel jest mniej ważny od rodzinki.
- Zapewne nie.
- Miła jesteś, ale nie musisz ściemniać. Ja wiem wszystko.
- DIABEŁ! - "krzyknęłam" a on zachichotał. - Co?
- Za dużo "AHS" dziecko, za dużo...
- Zamkną mnie w psychiatryku.
- Briarcliff dokładnie.
- Nic nie podpisuj. Jak przyjdzie do ciebie stara jędza wyglądająca jak dinozaur nie otwieraj drzwi.
- Potrzebujesz odwyku...
- Nigdy! Tate mnie potrzebuje! Kit mnie potrzebuje! Kyle mnie...
- Potrzebujesz odwyku, a ja ci go zapewnię. - oznajmił, a na mojej twarzy zakwitł rumieniec. No co? Mój eks zapewnia mnie, że pójdę na odwyk, a on o to zadba. Kurdeeeee!
- Nie trzeba. Jeśli nie będzie ci się chciało czekać to przyjdź szybciej. Dla mnie to bez różnicy. Van pewnie przyjdzie w najbliższym czasie... Wiesz, praktyki...
- Jasne, rozumiem. A ty co wybrałaś? Ness medycyna, a ty co? Prawo?
- Zgadłeś, mam zamiar zostać prawnikiem.
- Nudy! - stwierdził. - A co z twoimi marzeniami? Chciałaś być piosenkarką. Aktorką. Już ci się udawało...
- Ekhm... - usiłowałam przekazać mu, że nie lubię o tym rozmawiać. - Czyli... O której będziesz?
- A w którym szpitalu, na którym piętrze i w której sali leżysz?
- Szpitalnym, drugim, 212. Coś jeszcze?
- To wszystko.
- Świetnie. Wisisz mi pięć dolców.
- Co tak drogo?!
- No sorrki, taki mamy klimat.
- No i fajnie.
- Dobra, kończę.
- Pa... - mruknął i się rozłączył. Odłożyłam telefon i padłam na poduszki. Nagle strasznie zaciekawił mnie sufit.
- Hejka. - do sali weszła Ness wprowadzając wózek ze śniadaniem. - Jak się czuje nasz krojony bochenek?
- Ja ci dam bochenka, kotlecie. - odpowiedziałam i rzuciłam w nią poduszką.
- Długo u ciebie siedział? - spytała siadając obok mnie. Podała mi talerz, a ja zaczęłam zajadać się wielce pożywnym śniadaniem złożonym z kanapki z serem, sałatą i pomidorem.
- Mogli przynajmniej dać szynkę. - fuknęłam. - Emm... Nie wiem. Wyszedł w nocy. Kazałam mu.
- Ciekawe, czy wygodnie spało mu się w parku...
- Wyszedł ze szpitala? - zdziwiłam się.
- Tak. Przynajmniej ja go jeszcze nie widziałam. - poinformowała mnie.
- Ja pierdziele, przecież on mógł coś sobie zrobić! - pisnęłam. Już miałam wstać, kiedy siostra pchnęła mnie z powrotem.
- Nie ma tak dobrze, kochana. To, że jesteś moją siostrzyczką nie znaczy, że możesz sobie tak łazić. Jak coś mu się stało to coś się stało i tyle. Nie zasługuje na twoją uwagę. To przynajmniej moje zdanie. I Rydel. I chyba Piper. Tak, Pip też tak uważa. Sama mi to wczoraj powie...
- Sorry, że ci przeszkadzam, ale za niedługo przyjdzie Evan.
- Evan? Ale TEN Evan? Z Miami?
- Nie, z dupy.
- To będzie walił kałem.
- Spadaj! Tak, Evan Peters z Miami. Przyjdzie tu za niedługo.
- Bosko! TO jest chłopak dla ciebie. A nie, jakaś blond wiewiórka, która zachowuje się jak Janus. Dwie głowy, dla każdej jedna panna.
- Dzięki. Twój jakże nawiązujący do greckiej mitologi komentarz naprawdę poprawił mi humor. - odrzekłam sarkastycznie.
- Oh, nie ma za co.
- To był sarkazm, wiesz? - mruknęłam.
- Może trochę. - stwierdziła i uśmiechnęła się do mnie. - Oj dobra. On po prostu nie wie, co stracił. A stracił wyjątkową, śliczną, mądrą dziewczynę. Oczywiście jeśli zechcesz mogę go uszkodzić, jednak nie cieszy mnie fakt, że i tak będę musiała go tu poskładać.
- Zostaw go.
- Nie gadaj, że ciągle coś do niego czujesz. - stęknęła.
- NIE!
- O Boże... No to mamy problem. Dobra, zadzwonie do Rydel i spytam czy dotarł.
- Miła jesteś.
- No ba. - mruknęła, po czym wstała, wyrwała mi mój talerz i wyszła. Z uwagą wpatrywałam się w drzwi. Nagle usłyszałam wrzask: "EVAN!" który zapewne należał do mojej siostry. Klamka już się poruszyła, kiedy usłyszałam jeszcze jeden krzyk: "KTO TO DO CHOLERY JEST?!". O nie... Tylko jego brakowało. Nagle cała trójka wpadła do sali. Na czele szedł Evan z zatroskanym wyrazem twarzy. Za nim szła Van oddzielając od niego ręką rozwścieczonego Rossa.
- Hej Lau. - odezwał się wieczny wczasowicz (tak go nazywaliśmy).
- Hej Ev, co tam słychać? - uśmiechnęłam się.
- Wiesz, coś tak strasznie zbladłaś... - udał, że przygląda mi się jak zawodowy lekarz. Nie wytrzymałam i wybuchnęłam śmiechem. A Ross się przyglądał. Gdyby nie to, jak mnie zranił może zrobiłoby mi się go żal. Ale nie zasłużył.
- A wiesz, że ty też? Nie wiem, ile tu jesteś, ale na jakiś czas przestałeś być murzynem... - odpyskowałam mu i po chwili oboje zdychaliśmy ze śmiechu. Ross pokręcił głową i wyszedł trzaskając drzwiami.
- Temu co? - spytał Evan.
- Nie mam pojęcia. - odpowiedziałam. - I nie chcę go mieć.
______________________
Witajcie, ziemniaki!
Nie bójcie się, piszę następny i razem z Annabeth mamy baaaardzo przemyślany plan na bloga. Tak czy siak...
KOMENTUJESZ=MOTYWUJESZ ;)
Aaa no i mam pytanie: wie ktoś może, jak na iphonach ściągnąć e-booki? Z góry dzięki.
POZDRAWIAMY, CLARISSE I ANNABETH, KTÓRA WŁAŚNIE ŚPI ;)
Super rozdział :*
OdpowiedzUsuńCzekam na next <33
Super rozdział ^^
OdpowiedzUsuńCzekam z niecierpliwością na next :*
Całuję Tala xD
Czekam na nexta.
OdpowiedzUsuń<3
Super!
OdpowiedzUsuńRozdział jest fajny! Polubiłam tego Evana :)
Dawaj szybko next!
Ja ściągam z iTunes :) Tylko większość jest płatna :/ Dlatego przerzuciłam się na czytanie książek z Wattpada :) Coś podobnego do bloga tylko jak pobierzesz książke to możesz ją czytać bez internetu, no chyba, żeby pobrać nowy rozdział :) No i Raury tam nie ma :(
OdpowiedzUsuńFajny rozdział, oby tylko Laura pogodziła się z Rossem! :) czekam na następny.
OdpowiedzUsuńhttp://neverletmegiveup.blogspot.com
Ross zazdrosny
OdpowiedzUsuń