sobota, 19 lipca 2014

Rozdział 8: "Has no one told you she's not breathing?" cz. 3

*LAURA*

*W tym samym czasie*


Widzę światło, które mnie oślepia, ale chwilę później przeradza się ono w kwiaty, drzewa, a wysoko na niebie świeci słońce. Idę w kierunku jabłoni chcąc zerwać jabłko. Od kilku godzin nic nie jadłam. Nagle słyszę za sobą kroki i odwracam się. Przede mną stają kolejno Vanessa, wszyscy Lynchowie, Ellington i Piper.
- Hej - uśmiecham się i zrywam jabłko.
Vanessa podchodzi do mnie bliżej, ale jej twarz wyraża smutek.
- Laura... Posłuchaj mnie... Trzymaj się, bardzo cię kocham - przytuliła mnie - nie rób tutaj żadnych głupot.
- Czemu się żegnasz? Musisz już iść? - pytam.
- Nie mieszkam w tym świecie. Mieszkam daleko stąd. To jest twój nowy dom - wskazała ręką na dolinę jakiś kilometr dalej.
- Ale Vanessa, przecież mieszkam z tobą, nigdzie nie odchodzę - znowu się uśmiechnęłam, ale Vanessa spojrzała na mnie smutno, uścisnęła moją dłoń i rozpłynęła się w powietrzu.
Podchodzą do mnie Rydel i Piper. Spojrzałam na twarze wszystkich - wyglądali, jakby stała się najsmutniejsza rzecz na świecie i emocjonalnie to przeżywali.
- Strasznie mi przykro, Lau... Naprawdę... Przepraszam za wszystko i dziękuję - odezwała się Rydel ze łzami w oczach. Piper beznamiętnie wpatrywała się w jakiś punkt przed sobą - chwilę później już ich nie było.
Zostali tylko Riker, Rocky, Ellington i Ross. Następni zbliżyli się do mnie wszyscy oprócz najmłodszego.
- Laura, kochamy cię, nie zapomnij proszę o nas - powiedział Ellington i mnie uścisnął, a po nim zrobili to pozostali.
- Mamy nadzieję, że znajdziesz tutaj dobrych ludzi - odezwał się Riker.
- I że codziennie będą ci na obiad robili Mac&Cheese - dodał Rocky, a ja cicho się zaśmiałam.
- Nie rozumiem, czemu wy wszyscy się żegnacie. Nigdzie nie odchodzę.
- W tym rzecz, Laura. Ty odchodzisz.
- Jak to? - spytałam zdziwiona.
- Wszystko ci wyjaśnią, nie martw się.
Teraz zostałam sama z Ross'em, odkąd tamci zniknęli. Podeszliśmy bliżej siebie, a chłopak mnie bardzo mocno przytulił. Odwzajemniłam uścisk uśmiechając się.
- Przepraszam, Laura... Tak bardzo cię przepraszam... - mówił cicho podczas gdy dalej trwaliśmy w uścisku. - Z całego mojego serca... - Spojrzał na mnie dalej mając ręce splecione wokół mnie. - Mam nadzieję, że znajdziesz sobie tutaj kogoś lepszego niż ja.
- Lepszego?
- Jestem najgorszą rzeczą, która ci się w życiu przytrafiła.
- Przestań, to wcale nie jest prawda.
- Jest, Laura. Jest... - Pocałował mnie w czoło trzymając ręce na moich ramionach. - Bardzo cię kocham. Pamiętaj o tym. Powodzenia...
Ross nie zdążył zniknąć, bo nagle cały świat zaczął robić się coraz bielszy i jaśniejszy, a skończyło się na kompletnych ciemnościach.


*NARRATOR*

*4 minuty po śmierci Laury*


Vanessa siedziała na kolanach Rikera, który gładził jej włosy próbując ją uspokoić, chociaż sam czuł, jakby miał się zaraz rozpłakać. Ross siedział na podłodze oparty o ścianę; miał straszliwie zapuchnięte oczy i zero sił, żeby jeszcze płakać. Słyszeli tylko ten przeraźliwy pisk oznaczający zatrzymanie pracy serca.
- Ona... nie żyje... Laura zmarła... O mój Boże... - powtarzała Rydel, która płakała jak dziki bóbr siedząc koło Vanessy i Rikera.
Mimo to wstała i spojrzała na ekranik. Powoli ciągła zielona kreska zamieniała się w zygzaki, a nieustanny pisk w miarowe "wystukiwanie". Na jej twarzy zaczął pojawiać się uśmiech.
- Ludzie... Ona nie umarła... Laura żyje - cieszyła się, a wszyscy podskoczyli ze swoich miejsc i spojrzeli w te samo miejsce.
- Dzięki Bogu! - płakała Vanessa, tym razem ze szczęścia. - Ona żyje!
- Spójrzcie, polepsza się jej stan - Piper wskazała na Laurę. - Chyba już wszystko zszyli.
Wszyscy ogromnie się cieszyli, a po 15 minutach lekarze wyszli z sali Laury.
- Przeżyła śmierć kliniczną - oświadczył jeden z nich. - Jeszcze minuta i jej mózg przestałby pracować, co oznaczałoby śmierć biologiczną.
- Przepraszam, co to śmierć kliniczna? - spytał Rocky, a wszyscy się zaśmiali.
- Śmierć kliniczna następuje wtedy, gdy ktoś przestaje oddychać, a serce przestaje bić. Mimo to mózg pracuje jeszcze przez około pięć minut i mamy tylko te pięć minut na uratowanie pacjenta. Kiedy mózg przestaje pracować, człowiek po prostu umiera.
- Czyli Laura umarła, ale tak klinicznie, a potem powróciła do życia?
- Dokładnie - uśmiechnął się lekarz i wraz z pozostałymi poszedł do swojego pokoju. Na sali została tylko pielęgniarka kontrolująca dziewczynę.
- Kto wejdzie? - spytała Vanessa znająca zasadę, że po takiej operacji na salę mogą wejść maksymalnie trzy osoby. Wszyscy podnieśli ręce, ale Van wybrała tylko Rydel i Piper. Ross mimo to się nie poddawał i błagał o pozwolenie na wejście do środka.
- Vanessa, w razie czego Ross może wejść zamiast mnie - powiedziała Piper, ale Ness stanowczo pokręciła glową.
- Za dużo zawiniłeś - zwróciła się Van do Ross'a.
- Przepraszam was, ale od godziny zastanawiam się, o co się pokłóciliście - odezwała się Rydel, na co Vanessa machnęła ręką. - Tak czy siak, Van, zgódź się. Ten jeden raz.
Vanessa chwilę pomyślała, aż w końcu się zgodziła.
- Niech stracę. Wejdź, Ross.
Chłopak wszedł uradowany do sali i usiadł na krześle obok łóżka Laury, a za nim weszły Rydel i Nessa. Zobaczyły, że ten trzyma Lau za dłoń.
- Uważaj, Piper obserwuje - wysyczała mu do ucha Vanessa. Ross obrócił się, żeby na nią spojrzeć, lecz ta stała już kawałek dalej obok Rydel. Obie obserwowały Laurę czekając, aż dziewczyna się ocknie.

*LAURA*
*15 minut później*.
Powoli otwierałam oczy, a przed sobą zobaczyłam jakieś łóżko. Nie miałam siły się podnieść, ale kiedy spojrzałam na swoje ręce, były białe jak papier. Szpital.
- Laura? - usłyszałam głos z lewej strony. Obróciłam się i zobaczyłam Vanessę, Rydel oraz... Ross'a. Głos należał do tego ostatniego. Trzymał mnie za rękę.
- Puść.
Był nieco zdezorientowany tym, co powiedziałam, ale nie puścił mojej dłoni.
- Powiedziałam ci, żebyś puścił - powtórzyłam, tym razem bardziej stanowczym, choć bardzo słabym i łamliwym głosem.
Powoli puścił moją rękę, ale wpatrywał się we mnie jak w obrazek.
Zaczęłam się zastanawiać, o co chodziło z tym pożegnaniem. Wtedy moja relacja z Ross'em była cieplejsza, a teraz czuję do niego niechęć. Aaa, no tak. Przecież Ross to dupek. Prawie bym zapomniała.
- A teraz wyjdź.
- C-co? - Znów go zaskoczyłam.
- Masz wyjść z tej sali.
Spojrzał na Rydel i Vanessę, jakby oczekiwał odpowiedzi, ale one tylko wskazały mu drzwi. Zgodnie z poleceniem wstał i opuścił pomieszczenie. Kiedy już go nie było, obie szybko do mnie podeszły i usiadły obok.
- Czy tylko ja nie wiem, o co w tym wszystkim chodzi...? - spytała Rydel. - Przecież się tak bardzo przyjaźniliście, a teraz wydaje się, jakbyś go nienawidziła.
- Po pierwsze: nie przyjaźniliśmy się. Może tylko na początku. A po drugie: tak, aktualnie go nienawidzę.
- ...Co? - Delly nie rozumiała. Westchnęłam ciężko i zaczęłam opowiadać.
- Jak się poznaliśmy, byłam nim strasznie zauroczona. Wydawałoby się, że miłość od pierwszego wejrzenia, ptaszki latają, miłość w powietrzu. I faktycznie, ze mną tak na początku było. Ross z początku mnie nieco olewał, ale później się zaprzyjaźniliśmy. Chodziliśmy razem na lunch, do kina. - Rydel słuchała bardzo uważnie. - Podczas jednego z tych lunchów prawie się pocałowaliśmy. Zrobilibyśmy to, gdyby nie przeszkodził nam gołąb - zaśmiałam się nieco histerycznie. - Tego samego dnia zaprosił mnie do kina na "Zbuntowaną". Po tym seansie siedzieliśmy razem na ławce i rozmawialiśmy, porównywaliśmy film do książki. Znowu doszłoby do pocałunku, ale przerwał nam telefon od ciebie, Delly - spojrzałam na nią, a ona otworzyła buzię. A pamiętacie, kiedy z Ross'em zrobiliśmy wszystkim na śniadanie omlety rano po naszej "imprezie"? - Delly kiwnęła głową. - Zanim zdążyliście się obudzić, Ross gonił mnie po kuchni, aż w końcu oboje wylądowaliśmy na dywanie. Na sobie, twarz w twarz. - Rydel cicho pisnęła. - Możesz się domyślać, co się wydarzyło dalej. Taa, pocałowaliśmy się. A potem poszliśmy na lunch do Starbucksa. I znowu się pocałowaliśmy, ale tamtym razem to było jakoś inaczej. Na pewno czuliśmy się pewniej. - Blondynka spojrzała na mnie, jakbym opowiadała historie, które nie miały prawa się wydarzyć. - Wiesz, co? Czułam się wtedy jak najszczęśliwsza dziewczyna na świecie. Kiedy twój crush całuje cię dwa razy w ciągu jednego dnia... Niemożliwe, żebyś się nie cieszyła, jak ja się cieszyłam. Kochałam się w nim. Byłam z nim bardzo szczera, mówiłam mu praktycznie wszystko. A wiesz, co jest najśmieszniejsze? To, że myślałam, że to działa w obie strony. To z zakochaniem się i byciem szczerym.
Rydel zakryła usta dłonią i wyszczerzyła oczy.
- Kochałam go. Tak cholernie go kochałam. Najgorsze jest to, że dalej to do niego czuję. Rydel, on nic mi nie powiedział. Nie wiedziałam, że jest z Piper. Gdybym wiedziała to wcześniej, nawet bym się tak nie starała. Za każdym razem, gdy na niego patrzę, wyobrażam sobie, jak przytula i całuje Piper... Dlatego tak trudno jest mi mu wybaczyć. Ja po prostu nie potrafię. To mnie przerasta.
Rydel siedziała cicho analizując wszystkie słowa, które do niej wypowiedziałam.
- ...Czyli, że to było tak, jakbyście byli razem? - spytała po chwili zastanowienia.
- No... tak jakby.
- Co za dupek... Skończony palant... Zaraz mu wpieprzę! Mój własny brat umawiał się z dwiema moimi najlepszymi przyjaciółkami naraz! Co mu odwaliło?! - wściekła się. - Tak mi przykro, Laura... Przepraszam za niego, chociaż to zwykłe słowo nic nie naprawi...
- Teraz już wiesz, o co chodziło - powiedziałam, a ona przytaknęła.
- Laura, jeśli mogę spytać - zaczęła Van - co się stało zanim tu trafiłaś?
- Siedziałam sama w domu i usłyszałam coś na dole, a potem, kiedy wyszłam, żeby sprawdzić, co to, dostałam czymś w głowę i straciłam przytomność. Dalej nie pamiętam już nic, aż do teraz.
- Chwila... Czyli, że nie próbowałaś popełnić samobójstwa? - spytała zaskoczona.
- Oczywiście, że nie! Serio uważasz, że mogłabym popełnić samobójstwo przez ROSS'A? - prychnęłam.
- Cóż... Spójrz na swoje ręce.
Skierowałam wzrok na ręce; wszędzie były bandaże, plastry,...
- C-... Co się stało...? - spytałam zaniepokojona.
- Skoro to nie byłaś ty, to w takim razie ktoś cię pociął. I włożył do twojej dłoni żyletkę, żeby upozorować samobójstwo. O mało by cię nie zabił. Miałaś dwa takie cięcia, które były minimalnie krzywe - gdyby było proste, zmarłabyś. Przy okazji, lekarz powiedział, że przeżyłaś śmierć kliniczną.
- Chwila... Chwila... Czyli, że ktoś próbował mnie zabić?
- Na to wygląda... - Wszystkie się przeraziłyśmy. - Jeśli było tak, jak mówisz, to chyba było to zaplanowane.
- A co, jeśli ta osoba dowie się, że nie umarłam i wróci by jednak mnie zabić?
- Cholera... - powiedziała przerażona Rydel.


___________________________________
Hejeczka ziemniaczki!
Nie, nie zabiłam Laury. No dobra, tylko tak troszkę ;)
Nawet nie miałam takiego zamiaru. Od początku planowana była właśnie śmierć kliniczna, żeby Ross troszkę pożałował swojego zachowania. Tak czy siak, jest u mnie właśnie (jestem w Rossington) godzina 0:39 i okropnie chce mi się spać, dlatego nexta oczekujcie jutro.
Do napisania! ;)

3 komentarze:

  1. Super rozdział. Tak się akuratnie złożyło, że u mnie na blogu od ką go założyłam też planuje zrobić śmierć kliniczną :) Czekam na nexta!

    OdpowiedzUsuń
  2. Jeszcze raz spróbujesz mi ukochaną Lau zabić. To pożałujesz. Nie wiem w jaki sposób, ale wiem że ta groźba jest bez sensu. I nie wiem co jak co... ale ja wiem że to Piper. No nie wiem, ale tak myślę. I teraz odkryłam że ten komentarz nie ma sensu.

    Czekam na nexta. Pozdrawian Cię. :) :)

    OdpowiedzUsuń
  3. dawaj next, a Ross niech cierpi!! Dobrze mu tak!!!!

    OdpowiedzUsuń